Polacy wreszcie docenili Wisłę. Takiego zainteresowania zlotem drewnianych, tradycyjnych statków i łodzi rzecznych nikt się nie spodziewał. Ubiegłoroczny czterodniowy Festiwal Wisły, odbywający się we Włocławku, Ciechocinku i Toruniu, przyciągnął tłumy i wywołał wiślany entuzjazm. Ludzie najwyraźniej na to czekali. Przed nami powtórka. Cud nad Wisłą w tym roku 15 sierpnia w Toruniu.
Dostępny PDF
O co chodzi z tą Wisłą? Co się stało? Przecież jeszcze niedawno uchodziła za „brudny, niebezpieczny ściek”. Tak obrzydzano ją latami, trując na potęgę.
– W 2015 r. byliśmy w Orleanie, gdzie odbywa się największa impreza rzeczna Europy, czyli Festiwal Loary – wspomina Marcin Karasiński, dyrektor Festiwalu Wisły. – Tam zobaczyliśmy, jaki rzeki mają potencjał, do jakiego stopnia mogą przyciągać. Do Orleanu, miasta średniej wielkości, przybywa podczas Festiwalu Loary około 600–700 tys. turystów. Miasto żyje tą imprezą. Dlaczego nie powtórzyć tego w Polsce? Ba, zrobić to lepiej, bo nie w jednym mieście, ale w kilku i na długim odcinku rzeki?
WSZYSTKO PŁYNIE
Łodzie wikingów, galary, szkuty, baty i bocznokołowiec. Wszystko, co pływało niegdyś Wisłą, wraca podczas festiwalu. Na każdą jednostkę można wsiąść i nią popłynąć. Rzeka staje się dostępna ku uciesze publiczności.
Z WYSPY NA WYSPĘ
Piaszczyste łachy to ulubione miejsce postoju tradycyjnych łodzi. Uczestnicy znają specyfikę tych wysp, stworzonych z przesuwającego się rumowiska dennego, i potrafią z nich korzystać. Tu na łasze przed Ciechocinkiem.
Z RYTMEM RZEKI
Środowiska wiślane gustują w różnych gatunkach muzycznych, ale za uniwersalne uznają etno. Spływ w rytm bębnów to symbol imprezy.
PRZYKŁAD PŁYNIE Z LOARY
Współczesne ożywienie rzek łączy się z reaktywowaniem tradycyjnego rzecznego żeglarstwa, które wraca dziś w wielkim stylu. W Polsce to oddolny ruch ludzi korzystających na co dzień z Wisły, spędzających na niej każdą wolną chwilę. Zamiast wybierać się po przygodę na koniec świata, odkryli w centrum Polski piękno, dostojność i dzikość natury. To oni jako pierwsi uwierzyli, że czysta dziś Wisła jest jak Tatry w XIX w., gdy góry te poznawali tylko nieliczni pasjonaci. Wiślacy, jak na siebie mówią, pływają tradycyjnymi, drewnianymi, płaskodennymi szkutami, batami, galarami, dubasami, pychówkami, łodygami, lejtakami... To oni wpadli na pomysł, by uczcić 550-lecie pierwszego wolnego flisu na Wiśle, który był możliwy dzięki ustaleniom II pokoju toruńskiego z 1466 r. Udało się przekonać parlamentarzystów wszystkich opcji, została podjęta uchwała sejmowa, obchodziliśmy dzięki temu Rok Rzeki Wisły 2017. Wzdłuż całej królowej polskich rzek odbyły się setki imprez. Najczęściej lokalnych. Festiwal Wisły miał o wiele większe aspiracje.
Rad organizatorom udzielał Zbigniew Gąsowski, hydrolog mieszkający od lat 60. we Francji. Tam uznawany za ikonę żeglarstwa rzecznego. – Jeszcze na początku lat 90. Loara, rzeka bliźniaczo do Wisły podobna, była praktycznie martwa. Z powodu jej wyeksploatowania, wypłukania piasku aż do kamiennego dna, zrezygnowano z transportu towarowego. Nic po Loarze nie pływało, no, może poza kajakami – wspomina Gąsowski. – A dziś mamy na Loarze tysiąc płaskodennych łodzi i statków! Każda miejscowość chce mieć swój okręt flagowy. Kwitnie turystyka rzeczna.
Przez skromność nie wspomina, że to jego zasługa. A to on otworzył Francuzom oczy na ich królewską rzekę. W 1994 r. przepłynął drewnianą łodzią z Krakowa do Orleanu nad Loarą. Ten rejs przeszedł do historii. Od niego wszystko się zaczęło.
– Teraz czas Polakom otworzyć oczy na Wisłę. To się stanie, to się już dzieje! – powtarza emigrant, który na początku stanu wojennego założył w Orleanie Stowarzyszenie Loara-Wisła, niosące Polsce pomoc. Zmobilizowani przez niego Francuzi z Orleanu, przez lata i za własne pieniądze, przywozili zdezelowanymi dostawczakami do polskich miast dary, w tym słynny pomarańczowy ser zwany reganem. Takiemu człowiekowi warto wierzyć.
WIKINGOWIE I FLISACY
I tylko Zbyszka Gąsowskiego podczas I edycji Festiwalu Wisły zabrakło, nie mógł przyjechać z powodów osobistych. Przybyli jednak żeglarze z Francji, w tym Bibi, czyli Jean-Marc Benoit, najsłynniejszy „pirat” Loary. Płynął do Polski miesiąc, pokonał 200 śluz.
Podczas Festiwalu Wisły nie zabrakło też polskich wikingów z Floty Jarmeryka, pod wodzą Marka Jarmeryka Szablińskiego. Obecność najszybszej dziś łodzi wikińskiej, czyli drakkara Morąg napędzanego przez 26 wioślarzy, pozwoliła doprowadzić do ciekawej rywalizacji. We Włocławku wikingów wsparli wioślarze Włocławskiego Towarzystwa Wioślarskiego, a w Toruniu – utytułowani zawodnicy Akademickiego Związku Sportowego. To w Toruniu padł rekord prędkości drakkara na Wiśle – 17 km/h.
Podczas Festiwalu 3500 osób mogło wziąć udział w darmowych rejsach po Wiśle drewnianymi łodziami i statkami. Chętni ustawiali się w długich kolejkach. Wszyscy wracali na brzeg uśmiechnięci, bo polscy flisacy to wesołe towarzystwo, chętnie dzielące się wiedzą o rzece i tradycyjnym żeglarstwie. Najodważniejsi, ale umiejący dobrze pływać, mogli pokonać Wisłę wpław pod okiem ratowników. Chętnych było tylu, że organizatorzy tydzień przed imprezą musieli zamknąć listę zgłoszeń. Dużym zainteresowaniem cieszył się też warsztat dłubankowy. Uczestnicy samodzielnie wykonywali czółna z pni topoli.
– Każdy na początku miał wątpliwości, czy to coś w ogóle pływa – przyznaje Rafał Koziołek, uczestnik warsztatów, którego dłubanka mknęła ostatecznie żwawo po Wiśle, oklaskiwana przez liczną publiczność.
WPŁAW NA STARÓWKĘ
Akcja „Przepłyń Wisłę” spotkała się z ogromnym zainteresowaniem. Przepływano rzekę na wysokości toruńskiej starówki w grupach, pod okiem ratowników.
SMAKI I DŹWIĘKI
Nie mogło zabraknąć flisaków na tradycyjnej tratwie. Przybyli z Ulanowa, stolicy polskiego flisactwa. Przywieźli ze sobą słynną „branżową” zupę – barszcz flisacki, gotowany w Ulanowie od wieków. Musiał konkurować z wieloma innym specjałami prezentowanymi w ramach targów kulinarnych „Nadwiślańskie smaki”. Publiczność chłonęła Wisłę także słuchem. Na festiwalowej scenie odbył się bowiem Przegląd Piosenki Żeglarskiej „Szkuta”.
Podczas czterodniowej imprezy największym powodzeniem cieszyły się parady pod żaglami, a finał przerósł oczekiwania tysięcy widzów zapełniających szczelnie bulwar Filadelfijski w Toruniu. Magiczna, nastrojowa inscenizacja na wodzie z użyciem tradycyjnych jednostek oświetlanych w niezwykły sposób i ostatecznie pokaz fajerwerków zapierający dech w piersiach. Publiczność reagowała entuzjastycznie. Z tłumu rozlegały się krzyki: „Wisła żyje!”.
Szkoda, że nie widział i nie słyszał tego Zbigniew Gąsowski, który za zabezpieczenie przeciwpowodziowe Loary dostał Legię Honorową i ma także wiele rewolucyjnych pomysłów na Wisłę. Najpewniej pojawi się w tym roku. Festiwal Wisły cieszył się bowiem takim powodzeniem, że publiczność wręcz zażądała kolejnej edycji imprezy. Wisła przyciąga, wystarczy sprawić, by coś się na niej działo. Czyżby Festiwal Wisły był zapalnikiem, na jaki czekaliśmy od lat? Rzeka ma tak wiele atrakcji, skarbów, tajemnic i zagadek do odkrycia, a jej wody są już dziś na tyle czyste, że masowy powrót Polaków nad nią staje się coraz bardziej realny. Tatry? Bałtyk? Mazury? To już było. Czas ruszać na Wisłę!