Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2018-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2018 na stronie nr. 10.

Tekst: Roman Rojek, Zdjęcia: Jolanta Rojek, Janusz Kafarski,

Jeszcze się tam ogień żarzy


Kiedy w VI w. przed Chrystusem powstało jedno z największych imperiów świata w historii, czyli Persja, jej wojownicy byli wyznawcami zoroastrianizmu. Arabowie z trwogą nazywali ich madżus – magowie. Ponad tysiąc lat później najpierw armia bizantyjska w bitwie pod Niniwą (627 r. n.e.), a później zjednoczeni przez Mahometa Arabowie doprowadzili do ostatecznego upadku starożytnej Persji. Niemal w ciągu pokolenia także zoroastrianizm został wyparty przez islam. Czy zupełnie?

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Już pierwszego dnia pobytu w Teheranie wysłałem do córki w Polsce aż cztery SMS-y. „Przeżyliśmy trzęsienie ziemi!”. Nic, żadnej odpowiedzi. „Wszystkie kantory wymiany walut strajkują, a karta VISA tu nie działa. Zostaliśmy bez pieniędzy!”. „Musiałem skasować świetny film z demonstracji”. Dopiero wiadomość: „Jest Internet. Ale nie ma Facebooka”, doczekała się odpowiedzi: „To jak żyć? Wracajcie!”.

 

ŚWIĄTYNIA OGNIA

Skrzydlata postać Faravahara, symbolu zoroastrianizmu, na świątyni Amir Chakhmag w Yazd. Tu od ponad 1600 lat płonie święty ogień.

HAFEZ ŻYJE!

Nie ma dziś chyba drugiego kraju na świecie, gdzie poetę obdarzano by tak wielką czcią. Grobowiec Hafeza w Szirazie to miejsce pielgrzymek, ale i studiów nad jego poezją.

 

ZAPIĄĆ PASY!

 

Strajk Lufthansy sprawił, że lecąc połączeniami zastępczymi, dotarliśmy do Teheranu osiem godzin później, niż zaplanowaliśmy. Umęczony podróżą i wielogodzinnym zwiedzaniem lotnisk we Frankfurcie, a potem Wiedniu, kładę się spać w hotelu Parsian Azadi i zasypiam od razu. Czuję lekkie turbulencje, lot przebiega jednak bez większych zakłóceń.

Zaraz, jakie turbulencje? Jaki lot? Budzę się gwałtownie i „turbulencje” po krótkiej chwili ustają.

Pytam rano o trzęsienie ziemi, ale przewodniczka obojętnie odpowiada, że jeśli było, to małe, bo się nie budziła. To jednak dobrze, że wczoraj byłem śmiertelnie utrudzony podróżą. Gdyby nie to, pewnie w nocy zamiast naciągnąć kołdrę na głowę, stałbym w piżamie przed hotelem, a dziś ku uciesze obsługi byłbym sławnym cudzoziemcem, który w gaciach zbiegł schodami ewakuacyjnymi z 18. piętra i wszystkich wystraszył.

 

ZEGAR TYKA

 

Wcale nie uważam, że warta opowiedzenia wycieczka powinna zaczynać się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie ma stopniowo rosnąć, jednak lekceważący spokój naszej przewodniczki tym razem nie był zaraźliwy. W końcu ostatnie trzęsienie ziemi o magnitudzie 5,2 było w Teheranie w grudniu ubiegłego roku. Wstrząsy pojawiły się tuż przed północą i połowa miasta spędziła tę noc na ulicach. Obyło się bez ofiar, ale jeszcze miesiąc wcześniej, podczas trzęsienia ziemi w prowincji Kermanszach, zginęło 141 osób. Do dziś też żywa jest pamięć o 26 tys. śmiertelnych ofiar trzęsienia ziemi z 26 grudnia 2003 r., kiedy to z powierzchni ziemi niemal zniknęło starożytne miasto Bam.

Mam przy sobie wydruk artykułu Urszuli Pytlowskiej, polskiej iranistki, zatytułowany „Kiedy Teheran zniknie z powierzchni ziemi?”, w którym wywodzi ona, że niszczycielskie trzęsienia ziemi mają w irańskiej stolicy miejsce co 158 lat. Ostatnie było 172 lata temu. Czyli czas minął!

 

TEHERAN DLA ZAAWANSOWANYCH

 

– Mamy mnóstwo czasu. Nie musimy się też trzymać programu. Jestem do dyspozycji waszej trzyosobowej grupy. Co więc najpierw chcecie odwiedzić? – pyta nasza niewystraszona przewodniczka. – Kantor wymiany walut – odpowiadam, jak przystało na turystę bez riala przy duszy, z którym nikt nie chce tu gadać o trzęsieniach ziemi.

Ruszamy więc w miasto. Olbrzymie, ponad 12-milionowe, cały dzień stojące w korku. Wiele ulic ma trzy pasy, co przy irańskim stylu jazdy „na żmiję” pozwala jechać koło siebie czterem, a w razie pilnej konieczności – sygnalizowanej klaksonem – nawet pięciu samochodom. Chociaż wydaje się, że używanie kierunkowskazu jest tu hańbą albo przejawem chwilowego roztargnienia kierowcy, to jednak w ciągu trzech tygodni i po przejechaniu w Iranie 3199 km nie widziałem żadnej stłuczki. Tylko poważne wypadki, ale to na autostradach za miastem.

W samym Teheranie, choć rozumiem zakochanych w nim po uszy, panuje totalny bezład w zabudowie. Wydaje się, że nawet ktoś, kto decyduje się na budowę bliźniaka, i tak nie może być pewny, jak będzie się prezentowała część należąca do jego sąsiada. Ani ile w końcu będzie miała pięter.

Miasto wygląda tak, jakby na wydziałach architektury tutejszych, bardzo licznych, uniwersytetów kierowano się przesłaniem będącym złym przekładem z Szymborskiej: 

 

Żaden dom się nie powtórzy,

nie ma dwóch podobnych fasad,

dwóch tych samych antresoli,

dwóch niesprzecznych, prostych zasad.

 

WIELKIE GROBOWCE 

WIELKIEJ PERSJI

KROPLA DRĄŻY SKAŁĘ...

Irańska, jak sama się określa, ekoartystka o pseudonimie Yootab to poetka, piosenkarka i performerka z licencją i doświadczeniem... pilota. Warto odwiedzić: www.yootabart.com

ZA 300 SPARTAN

To prawdopodobnie tu, w Persepolis, Kserkses wydał rozkaz najazdu na Grecję. Za to w odwecie Aleksander Wielki 150 lat później kazał zburzyć to marmurowe miasto. Historycy twierdzą, że był pijany i potem żałował.

 

NIC NIE TRWA WIECZNIE

 

– To gdzie chcecie teraz jechać? – pyta uprzejmie przewodniczka, gdy po odwiedzeniu kilku kantorów, otoczonych przez policję i tajniaków, okazuje się, że wszystkie, choć otwarte, dziś strajkują i nie prowadzą wymiany. – W Iranie nie ma strajków, więc i ten nie będzie wiecznie trwać. Oczywiście na ten czas pożyczę wam kilka milionów. – Spokój naszej przewodniczki powoli staje się jednak zaraźliwy. Wczoraj jeszcze kantory płaciły za jednego dolara 41 tys. riali, co oznacza, że pożyczając od niej 4,1 mln riali, zadłużamy się raptem na 100 dolarów. I stajemy się milionerami, jak większość miejscowych.

Położenie Teheranu przypomina nieco nasze Zakopane, z tym że ponad wciśniętym w kotlinę miastem wznoszą się nie Tatry, ale Tochal, masyw górski w pasmie gór Elburs. Leży on w granicach miasta i kolejką gondolową można wjechać na wysokość 3700 m n.p.m. A tam, korzystając z kilku wyciągów i leżącego długo śniegu, cieszyć się z nart. – Zabawnie byłoby wysłać do kraju SMS-a o treści: „Dotarliśmy do Teheranu. Jest gorąco. Poszliśmy na narty”. Może więc właśnie to zróbmy. – Jak przystało na świeżo wykreowanego milionera, proponuję trochę ekstrawagancji.

Nasza grupa liczy jednak trzy osoby, nic więc dziwnego, że zaraz pojawiają się cztery inne propozycje:

– Pałac Golestan, będący kiedyś rezydencją szachów, a w 1943 r. miejscem, gdzie odbyła się konferencja teherańska, podczas której Stalin, Churchill i Roosevelt doszli do porozumienia w sprawie nowej wschodniej granicy Polski.

– Muzeum irańskich klejnotów koronnych – mieszczące się w podziemnym skarbcu banku centralnego i prezentujące pośród mnogich skarbów także 182-karatowy, nieoszlifowany, największy na świecie różowy diament Darya-i Noor.

– Bordż-e Milad – wybudowana w 2007 r. wieża telewizyjna z tarasem widokowym, która wraz ze 120-metrową anteną mierzy w sumie 435 m wysokości, co daje jej szóste miejsce na świecie w kategorii najwyższych budynków.

– Oczywiście bazar.

 

KAP, KAP, PŁYNĄ ŁZY

Czak Czak to jedna z najważniejszych dziś świątyń zoroastrian. Nazwa miała wziąć się od dźwięku kapiącej tu stale wody, będącej łzami żalu nad losem Persji.

WSZYSTKO PŁYNIE. LUB WYSYCHA

Do czasów rewolucji islamskiej w arkadach mostu Pol-e Chadżu w Isfahanie można było napić się wina, potem już tylko herbaty. Dziś można się zadumać.

 

TA ZIEMIA DO POLSKI NALEŻY

 

W 1942 r. w wyniku ewakuacji ze Związku Radzieckiego Armii Polskiej pod dowództwem gen. Andersa na ziemi irańskiej znalazło się ponad 120 tys. polskich uchodźców; żołnierzy, osób cywilnych, a wśród nich niemal 20 tys. dzieci. Wycieńczeni sowieckimi łagrami, nędzą i chorobami, tu zakończyli swoją tułaczkę. Na największym cmentarzu polskim w Teheranie (Dulab) spoczywa 1937 naszych rodaków. Na pomniku zwieńczonym krzyżem umieszczono napis: „Pamięci wygnańców polskich, którzy w drodze do Ojczyzny w Bogu spoczęli na wieki. 1942–1944”. 

Wokół pomnika w równych rzędach groby polskich tułaczy. Cmentarz jest wzorowo utrzymany, a opiekuje się nim nie tylko nasza Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, ale także miejscowy dozorca. Funkcję tę przejął po dziadku i ojcu, którzy zajmowali się polską nekropolią od 1943 r., gdy irańskie ministerstwo sprawiedliwości notarialnie przyznało akt własności tej ziemi naszym ówczesnym władzom.

Rzeczywiście, od tego miejsca należało zacząć zwiedzanie gościnnej ziemi irańskiej.

 

SKĄD JA JESTEM?

 

Iran ciągle jeszcze jest krajem, gdzie niemal powszechnie traktuje się zwykłego turystę jak strudzonego wędrowca, któremu należna jest gościna. Irańczycy, jeśli już nie zapraszają cię pod swój dach (choć lepiej byłoby powiedzieć „na swój dywan”), a tak bywało wiele razy podczas naszej trzytygodniowej wycieczki, to przynajmniej nieustannie okazują niezwykłą życzliwość i zainteresowanie. Ciągle pytają: skąd jesteś, jak ci się podoba, dokąd zmierzasz?

Początkowo utrzymywaliśmy nawet, że jesteśmy z Polski. „We are from Poland”. Gdy jednak po raz kolejny na naszą odpowiedź pytający robili zdezorientowaną minę, zaczęliśmy tłumaczyć, że to kraj w Europie. Pomiędzy Niemcami, Rosją, Litwą...

– A! Lachistan. You are from Lachistan. Welcome to Iran.

 

WIEŻA MILCZENIA

Zoroastrianie nie grzebali swoich zmarłych ani ich nie spalali. Umieszczali zwłoki na specjalnych wieżach, na żer ptakom.

 

ZAWÓD: REPORTER

 

Zwiedziony tą otaczającą nas ciągle atmosferą życzliwości, śmiało chwytam za kamerę i niczym rasowy reporter zaczynam filmować uliczną demonstrację. Akurat idziemy do pałacu Golestan, a tu przed budynkiem Ministerstwa Sprawiedliwości demonstranci. Ich lider wykrzykuje do mikrofonu jakieś żądania, a w odpowiedzi gniewny tłum coraz głośniej skanduje niezrozumiałe dla mnie hasła. Gęstnieje też policyjny kordon oddzielający protestujących od ruchliwej jezdni. Wchodzę na biegnącą ponad ulicą kładkę dla pieszych, by mieć lepsze ujęcia. Potężnie zbudowany dryblas w „bojówkach” pokazuje mi głową, bym schował kamerę. Schodzę mu grzecznie z oczu i z kładki, ale stojąc jeszcze na schodach, znów filmuję: gniewny tłum, transparenty, kolumny głośnikowe, kolumnę policji rozchodzącą się w szpaler i wznoszone w górę ręce. Robię zbliżenia haseł, z nadzieją, że ktoś mi je potem przetłumaczy, i szeroką panoramę tłumu.

Kiedy kończę i schodzę ze schodów na chodnik, od razu chwyta mnie trójka napastliwych facetów i wskazuje na moją kamerę. – Nie mogę filmować demonstracji? – pytam naiwnie przewodniczki, która nagle pojawia się przy mnie. – Możesz – odpowiada, jak zwykle spokojnie. – To czego chcecie? – pytam wprawdzie po polsku, ale tonem, który wszystko tłumaczy. Trójka poszturchujących mnie „cywilnych pomocników policji” odpowiada wprawdzie w farsi (w Iranie mówi się w języku perskim, przez jego użytkowników nazywanym farsi), ale też zrozumiale. – Chcą jednak zobaczyć twój film – mówi przewodniczka.

Zawsze lubiłem tych nielicznych, którzy chcieli oglądać moje filmy z wycieczek. Razem więc wpatrujemy się w ekran kamery, na którym widać zupełnie dobrze sfilmowane, pełne napięcia i jak sądzę, dramatyzmu, sceny protestu. – To by było na tyle. – Po chwili wyłączam jednak kamerę.

 

CIECIE

 

Trójka gapiąca się w ekran chce jednak zobaczyć cały odcinek o demonstracji. Znów włączam kamerę, a na ekranie widać to, co 5 metrów od nas można zobaczyć gołym okiem: napięcie i gniew. W ostatnich sekundach widać liczebność demonstrantów, kamera zatacza łuk od lewej do prawej i ujęcie kończy się na narożniku budynku.

– Oooo! – wrzeszczą triumfalnie miłośnicy mojego wideo, pokazując na budynek, którego narożnik sfilmowałem. – Domagają się, byś skasował nagranie lub przynajmniej ten fragment z budynkiem – beznamiętnie tłumaczy przewodniczka: – To gmach Ministerstwa Sprawiedliwości. Niby nic nadzwyczajnego, ale spójrz – jest do niego przybita tablica z przekreślonym aparatem fotograficznym. To ten zakaz złamałeś, a oni są dozorcami w tym budynku.

 

POTĘGA KWIATÓW

 

Ustępuję. Podobnie zachował się zresztą 66-letni burmistrz Teheranu, Mohammad-Ali Najafi, który tydzień po naszym wyjeździe z Iranu też ustąpił ze swego stanowiska. On dlatego tylko, że został sfilmowany na koncercie z okazji islamskiego Dnia Matki. Kamera uchwyciła go, gdy przeglądał jakieś papiery, a na scenie grupa sześciu dziewczynek w tradycyjnych strojach ludowych podczas tańca sypała kwiatki. Problem w tym, że jak się potem okazało, dziewczynki miały ponad dziewięć lat. W świetle irańskiego prawa były więc kobietami, a takie występy, podobnie jak ich oglądanie, są zabronione.

Na razie jednak burmistrz jest burmistrzem, a ja w hotelowym pokoju oglądam telewizję. Żaden z programów nie wspomina o dzisiejszej demonstracji, za to na wszystkich ośmiu, które przejrzałem, mogłem posłuchać wersetów z Koranu, ilustrowanych pokazem polnych kwiatów. To chyba jedyny wypadek, gdy jako telewidz ucieszyłem się z przerwy na reklamy.

 

MÓWIĆ PRAWDĘ W IRANIE?

 

Nie dla Teheranu jednak przyjechaliśmy do Iranu. W zasadzie cały program pobytu ułożyliśmy tak, by dać sobie szanse na spotkanie zoroastrian lub przynajmniej zobaczyć ślady ich dawnej świetności.

Religia ta dotarła do Persji z Azji Centralnej, gdzie prawdopodobnie na tysiąc lat przed Chrystusem założył ją prorok Zaratustra. Obecnie na całym świecie żyje nie więcej niż 100 tys. zoroastrian. „Ich znaczenie dla głównych religii świata, w tym naszej, jest jednak znacznie większe, niż można by sądzić na podstawie tej liczby. Jeśli wierzyć Nietzschemu, Zaratustra wynalazł moralność”.1 (Albo, jeśli wiernie cytować Nietzschego: „Tę najbardziej złowieszczą pomyłkę – moralność”).

W każdym razie Zaratustra nauczał, że świat powstał w wyniku niekończącej się walki między dobrem a złem. W walce tej mogą brać udział ludzie, jeśli tylko zechcą – wszak mają wolną wolę. Walczący po stronie dobra mogą mieć nadzieję, że po śmierci wejdą do Przybytku Światła.

Zoroastrianie uczyli swoich synów trzech rzeczy: jeździć konno, strzelać z łuku i... mówić prawdę.

Myślicie, że mogli przetrwać?