Tu, na końcu znanego mi świata, wymyślono majański koniec świata 2012. Gęstwina lasu tropikalnego skrywa tajemnice upadku dawnej cywilizacji. Dzisiaj, na naszych oczach, odchodzą zaś w niebyt praktyki i wierzenia Indian Lakandonów.
Dostępny PDF
Słońce dopiero wschodzi nad tropikalnym lasem, a my wypływamy na jezioro. – Przy tamtym brzegu często wylegują się krokodyle, a w tych drzewach żyją małpy. Jaguary rzadko się tu zapuszczają, żyją głębiej w selwie – mówi Eduardo, młody chłopak, który jest naszym wioślarzem. Zanurza długi pagaj w błękitnych toniach jeziora Nahá znajdującego się w samym sercu Puszczy Lakandońskiej, gdzieś na południu Meksyku, na końcu znanego mi świata. Otaczające nas lasy zawdzięczają nazwę Lakandonom, grupie etnicznej, z której wywodzi się Eduardo. Jego przodkowie, uciekając przez hiszpańską chrystianizacją, znaleźli schronienie w tutejszej gęstwinie i do lat 40. ubiegłego stulecia żyli wedle swoich dawnych praw oraz wierzeń, bez większego kontaktu ze światem zewnętrznym.
– Mówią na nas Lakandonowie, ale sami siebie nazywamy Hach Winik, „prawdziwymi ludźmi” – wyjaśnia Eduardo. Jego ojczystym językiem jest hach t’ana, „prawdziwy język”, ale z nami rozmawia po hiszpańsku. – Z samym lakandońskim nic dzisiaj nie zrobisz: ani nie wyjedziesz ze wsi, ani nie porozmawiasz z przyjeżdżającymi turystami – stwierdza. A turystów przybywa do Nahá coraz więcej. Właśnie na wycieczki łodzią po jeziorach, na wyprawy w głąb Puszczy Lakandońskiej oraz by poznać starego Antonia, ostatniego, który pamięta o bogach przodków i który wie, jak się do nich modlić.
Bogowie żyją tuż obok nich, Lakandonów. Żyją w tutejszych lasach pospołu z dzikimi zwierzętami. Żyją w jeziorach, drzewach, jaskiniach. Hachäkyum stworzył puszczę, zwierzęta, ludzi. Oczywiście nie zrobił tego sam, no bo jakże. Potrzebował pomocy swojej żony. W lesie lepiej nie spotykać Kisina, boga świata zmarłych, który wywołuje trzęsienia ziemi i bywa złośliwy. Jest też Mensäbäk – bóg wody i deszczu. No i Äkyantho’, ale ten nie mieszka w selwie. To bóg obcokrajowców, a przez to również handlu. To on wymyślił broń palną, którą zawsze nosi przy sobie. Ma syna, którego imię brzmi obco, coś jak Hesuklistos. Ale jego wielbić nie warto, jest jedynie pomniejszym bóstwem.
ŚWIADEK UPADKU
Miasto Majów Toniná zostało opuszczone w X w., jako jedno z ostatnich w regionie. Musiało przyglądać się upadkowi sąsiednich miast-państw. W tutejszej ornamentyce pojawiają się przedstawienia śmierci i kościotrupów.
PREDATOR KONTRA PREDATOR
Nad wodospadem Misol-Ha kręcono sceny do filmu „Predator”. Dziś zamaskowany potwór pojawia się na pamiątkach, czasem nawet w stroju dawnych Majów.
ŻYWY LAS
Była wyjątkowo bezpiecznym schronieniem. Jej gęstwiny od stuleci przerażały intruzów, pozostawały nieprzebyte, dziewicze, pełne tajemnic. Puszcza Lakandońska jest dzisiaj największym górzystym lasem deszczowym w Ameryce Północnej. Rośnie tu 1500 gatunków drzew, żyje 25 proc. wszystkich gatunków zwierząt w Meksyku, 25 proc. ptaków i 44 proc. motyli. Bogactwo tutejszej przyrody zachwyca mnie jeszcze przed wyprawą w głąb puszczy. Kilka dni wcześniej wybieram się do ogrodu zoologicznego w Tuxtla Gutiérrez, stolicy stanu Chiapas.
– Proszę nie schodzić ze ścieżki – krzyczy pracownica zoo. Nie chodzi jednak o prawo, ład i porządek, ale o bezpieczeństwo. – Są tu cztery gatunki jadowitych węży – wyjaśnia. Ogród zoologiczny leży na terenie rezerwatu przyrody El Zapotal. Niektóre zwierzęta żyją tu na wolności. Nad głowami skaczą małpy, pod parkowymi ławkami siedzą aguti, a po ścieżkach obok gości spacerują całe stada jeleni. To właśnie na nie się zapatrzyłam, gdy zeszłam o krok ze ścieżki. – Nie zobaczy się tu żyrafy ani słonia. Mamy jedynie zwierzęta z Chiapas – dodaje kobieta. Wtedy do mnie dociera: na terenie tego jednego jedynego stanu żyje tyle gatunków zwierząt, że można było stworzyć pełnowartościowe zoo. Jego teren to 100 ha, trasa zwiedzania liczy 2,5 km.
CZAS APOKALIPSY
Wśród mistycznych ruin Palenque wymyślono majański koniec świata 2012.
MAŁPA PAJĄK
Tak nazywane są tu czepiaki. Ich przednie kończyny są świetnie przystosowane do szybkiego przemieszczania się wśród gałęzi. Mają też długi, chwytny ogon.
NATURALNY PARK ROZRYWKI
– To lepsze niż rollercoaster! – krzyczę, zjeżdżając z kolejnego wodospadu w Roberto Barrios. – I o ile tańsze! – dodaje mój kolega David. Wejście kosztuje jedynie 20 pesos, a wodospadów jest przynajmniej kilkanaście. Trudno je policzyć, bo po prostu spływa się rzeką, od jednego do drugiego. Jednymi schodzi się ostrożnie, trzymając za linę. Z kolejnych się skacze, innymi zjeżdża jak na zjeżdżalni – na tyłku albo na butelce od trzylitrowej coca-coli. Etatowa butelka leży tuż obok, na brzegu. W Puszczy Lakandońskiej trafiamy co krok na turkusowe, rajskie wodospady. W Agua Azul jest ich podobno ponad pięćset. W Misol-Ha tylko jeden, ale za to trzydziestometrowy. Ten sam, spod którego w filmie „Predator” wypływał Arnold Schwarzenegger, uciekając przez pozaziemskim potworem. Nieco dalej, już za Palenque, są jeszcze dwa, o wiele rzadziej odwiedzane: Roberto Barrios oraz Wejlib-Ha. No a później jeszcze Las Golondrinas i Las Nubes. Kąpiel pod wodospadem staje się tak oczywistą sprawą jak zjedzenie śniadania czy umycie zębów. Podobnie jest zresztą z wizytami w ruinach dawnych miast Majów. Odwiedzamy Palenque, gdzie wymyślono koniec świata 2012, Toninę z prawdopodobnie najwyższą piramidą w Meksyku, Bonampak z niezwykłymi kolorowymi freskami oraz Yaxchilán. Można się dostać do niego jedynie łodzią po rzece Usumacinta, wzdłuż której wylegują się leniwe krokodyle.
CZEGO NIE POWIEDZIELI MAJOWIE
Początkowo myślano, że Lakandonowie są bezpośrednimi potomkami tych Majów, którzy wieki temu zbudowali ukryte w Puszczy Lakandońskiej miasta. Ich cywilizacja około 900 r. n.e. przeżyła swój własny „koniec świata”, kiedy to z niewiadomych przyczyn wielkie miasta zostały opuszczone. Naukowcy mają wiele hipotez: zmianę klimatu, epidemię, zdobycie miasta przez wroga, wewnętrzną rewoltę. Obecnie skłaniają się jednak ku teorii o braku pożywienia – prawdopodobnie Majowie wyjałowili ziemię i nie byli w stanie wyżywić wielkiej liczby ludzi, która mieszkała w ogromnych miastach. Byli zmuszeni do rozpierzchnięcia się po okolicach i zamieszkania w mniejszych społecznościach, na przykład takich, w których żyją dziś Lakandonowie. Dopiero potem spostrzeżono, że majański język Lakandonów jest spokrewniony z jukatańskim, oraz dowiedziono, że przodkowie Eduarda zbiegli na tereny dzisiejszego Chiapas właśnie z Półwyspu Jukatańskiego, i to dopiero w okresie kolonizacji hiszpańskiej.
– Do dzisiejszych czasów zachowało się bardzo mało podań o dawnej kulturze Majów, te były przez Hiszpanów niszczone. Dlatego tak ważna jest praca archeologów – mówi Silvino, przewodnik po ruinach w Palenque. Stoimy właśnie przed Świątynią Inskrypcji, gdzie dokonano jednego z najważniejszych znalezisk w całej Ameryce Łacińskiej. – Dopiero 200 lat po odkryciu tutejszych ruin, w połowie XX w., meksykański archeolog Alberto Ruz Lhuillier odnalazł wejście do grobowca dawnego władcy miasta, Pakala. Wnętrze oraz płyta nagrobna zachowały się w świetnym stanie i można było się z nich dowiedzieć więcej o życiu władcy oraz dawnego majańskiego miasta, a także o dawnych wierzeniach. Ruza nazywa się często „Hitchcockiem archeologii”.
– Białych plam w naszej wiedzy o dawnych Majach jest jednak ogrom. Wiele z tego, co usłyszycie od przewodników w strefach archeologicznych, to będą domysły – mówi. – Tak jak wszystkie rewelacje wokół rzekomego końca świata 2012 r., który notabene wymyślono właśnie tutaj, w Palenque. Wszystko zaczęło się od reliefu znalezionego nieopodal, w Tortugero w stanie Tabasco. Przedstawiał on kalendarz, który rozpoczynał się w 3114 r. p.n.e., kiedy to według Majów nastąpiło stworzenie świata. Najdłuższą jednostką liczenia czasu był b’ak’tun, liczący około 394 lata. W 2012 r. miał zakończyć się trzynasty z nich i zacząć czternasty. – U Majów nie było mowy o końcu świata, bo czas płynął dla nich nie linearnie, ale cyklicznie. To było po prostu zakończenie jakiejś epoki – dodaje Silvino.
Koncept końca świata 2012 r. to w dużej mierze wymysł zagranicznych antropologów, hipisów i wyznawców New Age’u, którzy zaczęli przybywać do Palenque i spożywać duże ilości popularnych tu grzybów halucynogennych. – 21 grudnia 2012 r. zwolennicy teorii o majańskim końcu świata pojawili się tutaj, by wspólnie go przywitać. I chyba tak mocno w to wierzyli, że dostali jakby to, co chcieli – śmieje się Silvino. – Pośrodku pory suchej spadł tak ogromny deszcz, że zmył im połowę obozowiska. Hipisi pływali na kłodach drzew. Zresztą wierzą, że właśnie wtedy skończył się stary świat, a ludzkość weszła w nową erę świadomości, w Erę Wodnika.
BIOBOGACTWO
W Puszczy Lakandońskiej żyje 25 proc. wszystkich gatunków zwierząt w Meksyku, 25 proc. ptaków i 44 proc. motyli.
KU PRZYGODZIE
Wiszący drewniany most nad wodospadami Las Nubes przywodzi na myśl dawne powieści przygodowe.
INNEGO KOŃCA ŚWIATA NIE BĘDZIE
Eduardo, nasz lakandoński wioślarz, też słyszał o rzekomym końcu świata. Za to nie potrafi odpowiedzieć na wiele moich pytań o mitologię Lakandonów. Woli rozmawiać o „Gwiezdnych wojnach”, jest ich wielkim fanem. Lubi też amerykańskie zespoły rockowe, puszcza mi ich kawałki na smartfonie. Jego wieś, leżąca na północy terytorium zamieszkiwanego przez Lakandonów, i tak zachowała dawne tradycje dość długo. Indiańskie miejscowości z południa już w latach 50. XX w. zaczęły być nawracane na protestantyzm. Dawne idee zastępowano nowymi, tradycyjne długie białe tuniki – dżinsami i t-shirtami, a opowieści starszyzny przy ogniu – telewizorami. Przez Puszczę Lakandońską zaczęto budować drogi, wyrąbywać tutejsze lasy oraz wydobywać liczne surowce naturalne.
Ostatni to’ohil, szaman, przewodnik duchowy społeczności – Chan K’in Viejo – zmarł w 1996 r., ubolewając, że młodzi nie chcą podążać już ścieżką przodków. „Zabrano nam ziemię i sprzedaje się drzewa. Bóg się gniewa, a mnie smuci zimno, które weszło w serca ludzi. Jestem już bardzo stary i tu zostanę. Nie chcemy, żeby ścinali nasze drzewa, które są naszym życiem” – mówił w ostatnich momentach życia. – „Kiedy przyjdzie koniec drzew, będzie to oznaczało, że przyszedł również nasz koniec”.
Eduardo jest dzisiaj bardzo senny. Wczoraj był na weselu, grał tam na keyboardzie, to jego wielka pasja. Wesele było pierwszym w historii wsi, pierwszym w historii Nahá. – Wcześniej żyło się tu w poligamii – jeden mężczyzna mógł mieć wiele żon. Ale nigdy nie było oficjalnej ceremonii zaślubin. Po prostu prosiło się rodziców dziewczyny, a ona wprowadzała się do mężczyzny – opowiada Eduardo. Wczoraj była muzyka, fajerwerki i biała sukienka. Młodzi obiecali sobie wierność i wyłączność. – Bardzo się wszystkim podobało. Inni młodzi też chcą takich wesel. Już mam trzy zamówienia na granie! – podnieca się Eduardo.
Jest ranek, nad jeziorem powoli schodzi mgła. W Nahá coś właśnie kończy się na zawsze.