Iran nie ma dobrej prasy na świecie od wielu lat. A od kiedy w czerwcu 2005 roku wybory prezydenckie wygrał konserwatywny polityk Mahmud Ahmadineżad, jest coraz gorzej. Ten były burmistrz Teheranu, który ujął Irańczyków swą skromnością i tym, że sam siebie nazywa przyjacielem ludu, zdążył zasłynąć wrogimi wypowiedziami na temat Izraela, który według niego należy wymazać z mapy świata. Do tego dochodzi wałkowany od wielu miesięcy w mediach problem irańskiego programu atomowego. USA i Izrael oskarżają Teheran, że pod przykrywką pokojowego programu nuklearnego pracuje nad bombą atomową, czemu irańscy przywódcy oczywiście zaprzeczają.
Aresztowania dziennikarzy i obrońców praw człowieka, przetrzymywanie więźniów sumienia, brak swobód obywatelskich, aresztowania internautów ośmielających się krytykować władzę w prowadzonych przez siebie blogach – to kolejne wieści docierające z Iranu. Gdy się jeszcze doda do tej listy często nawiedzające kraj trzęsienia ziemi, niestabilną sytuację w sąsiednim Iraku, fanatyzm religijny i wynikające z tego konsekwencje, to Iran może się wydać ostatnim godnym polecenia miejscem na spędzenie urlopu. Czy faktycznie należy go wymazać z turystycznej mapy świata?
Na teherańskim lotnisku...
Persepolis. Zapomniana stolica świata. Można tam przez cały dzień podziwiać ruiny, liczne rzeźby i płaskorzeźby, a fotografując – nie martwić się, że ktoś wejdzie w kadr.
Napisz: „Persja”
Gdy będziesz pisał o moim kraju, napisz Persja, nie Iran – tak prosił mnie w jednym z listów Mejsam, przyjaciel z Teheranu. Irańczycy nie lubią być myleni z Arabami, a w językach europejskich Iran i Irak brzmią bardzo podobnie. Mejsam zapewniał, że mimo niedawnej wojny i wciąż niebezpiecznej sytuacji w sąsiednim kraju w Iranie życie toczy się normalnie. To, że Iran jest państwem policyjnym, paradoksalnie sprawia, że turyści mogą się tam czuć całkowicie bezpiecznie, a gościnność i serdeczność zwykłych ludzi zaskakują wszystkich przybyszy i rekompensują narzucone przez reżim ograniczenia.
Słowa mego irańskiego przyjaciela nie świadczą o niechęci Irańczyków do Arabów w ogóle, lecz o bardzo silnym poczuciu odrębności narodowej i przywiązaniu do indoeuropejskich korzeni i tradycji, mimo wielkiego wpływu, jaki wywarła arabska kultura na Persów. Podbici przez Arabów, przyjęli ich religię i alfabet, pozostając przy swoim języku. Nie dali sobie jednak narzucić religii sunnickich najeźdźców, lecz przyjęli islam od szukających bezpiecznego schronienia z dala od stolicy kalifatu szyitów. Nową religię przetworzyli na własne potrzeby, włączając do niej elementy zoroastryjskie. Zdecydowana większość Irańczyków, około 90 procent, to szyici – zwolennicy nurtu w islamie, który uważa, że duchowe i religijne przywództwo należy się krewnym i potomkom proroka Mahometa – Imamom. Najważniejszy z szyickich Imamów jest zięć Mahometa – Ali Ibn Abi Talib, żyjący w siódmym wieku. To od niego wywodzi się nazwa szyizmu. „Szi’at Ali” oznacza „stronnictwo Alego”. Dziś w prawie każdym biurze, sklepie, mieszkaniu wisi na ścianie portret tego świętego. Jest on bardziej popularny niż sam prorok.
Na pustyni za miastem, na wysokich wzgórzach, stoją wieże milczenia. To miejsca tradycyjnego pożegnania zmarłych.
Wyobrażeniem Ahura Mazdy, najwyższego bóstwa zoroastrian jest uskrzydlony dysk słoneczny, symbolem – oczyszczający ogień.
W pustym Persepolis
Irańczycy chętnie obchodzą święta związane z czasami przedislamskimi, zwłaszcza że zoroastryzm – religia starożytnych Persów – jest wciąż żywy, mimo bardzo niewielu już wyznawców. Celebrowanie takich świąt jak Nouruz – perski nowy rok obchodzony w dzień przesilenia wiosennego – przypomina o dawnej potędze i starożytnej historii, a praktykowane jest także przez muzułmanów. To przecież głównie dla obchodów święta Nowego Roku Dariusz I Wielki zaplanował i zbudował w VI wieku p.n.e. imponującą stolicę świata Persepolis, która stała się letnią stolicą Królestwa Perskiego. Po najeździe i spaleniu dwa wieki później przez wojska Aleksandra Wielkiego podupadła i z czasem przykryta piaskiem, kurzem i kamieniami popadła w zapomnienie, aż do XVIII wieku, gdy na ruiny natrafili europejscy podróżnicy. Dziś jest to wspaniałe muzeum, leżące kilkadziesiąt kilometrów od Szirazu i rzadko odwiedzane przez turystów. Można tam przez cały dzień podziwiać ruiny, liczne rzeźby i płaskorzeźby, a fotografując – nie martwić się, że ktoś wejdzie w kadr. Obecnie większość zoroastrian żyje na zachodnim wybrzeżu Indii, dokąd uciekali przed Arabami najeżdżającymi Persję.
Jednym z większych ośrodków tej religii w Iranie jest Jazd. To tam mag – zoroastryjski kapłan – zapytał nas płynną angielszczyzną o wyznanie. Na wieść, że jesteśmy chrześcijanami, rozpromienił się: wiele elementów obu religii jest zbieżnych: zoroastrianie wierzą w wolną wolę determinującą zachowanie człowieka, w koniec świata, sąd ostateczny, zmartwychwstanie. Na pustyni za miastem, na wysokich wzgórzach, stoją wieże milczenia. To miejsca tradycyjnego pożegnania zmarłych. By nie skalać ognia, ciała zmarłych nie mogły być spalone, by nie skalać ziemi – nie mogły być w niej zakopane. Zwłoki zostawiano więc w pozycji siedzącej na kamiennej wieży, na którą przylatywały z pustyni sępy, by je zjeść. Kapłan przyglądał się, które oko najpierw zostało wydziobane: jeśli prawe, to duszę zmarłego czekało zbawienie, jeśli zaś lewe – przyszłość nie jawiła się najlepiej.
Obecnie po gruntowych drogach, wijących się na szczyty dwóch kilkudziesięciometrowych wzgórz, kondukty żałobne już nie chodzą. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, w tumanach kurzu i spalin, z rykiem motorów, miejscowe wyrostki jeździły po ścieżkach na crossowych motorach. Wież nie używa się od trzech pokoleń, a ciała zmarłych są chowane na cmentarzu, w grubych betonowych trumnach, tak by nie miały kontaktu z ziemią.
W świątyni zoroastrian.
„Down with USA”.
Kobiety w czajchanie. Zakładają modne dżinsy, elegancki obcisły płaszczyk, chustę zsuniętą do połowy głowy tak, by widać było starannie ułożoną fryzurę. Do tego mocny makijaż.
Ekumenizm w mieście Bam
Miasto Bam na południowym wschodzie kraju to otoczona daktylowymi gajami oaza na pustyni, leżąca na szlaku handlowym z Indii do Arabii. Miasto, górująca nad nim twierdza i otaczające ją mury były zbudowane z jedynego dostępnego tam budulca – błota i słomy. Na nieszczęście w rok po naszej wizycie zostały zniszczone przez tragiczne trzęsienie ziemi. Obecnie trwa odbudowa powstałego w pierwszych wiekach naszej ery miasta, które było kosmopolitycznym tyglem, zamieszkanym przez zoroastrian, żydów i chrześcijan.
W piątkowy wieczór, dzień modłów dla wyznawców proroka Mahometa, szliśmy obejrzeć oświetloną reflektorami twierdzę. Tuż przy starym mieście znajdował się mały, niepozorny meczet. Po wymarłej ulicy rozchodził się z megafonów złowróżbny, chrapliwy głos, brzmiący w uszach świeżo przybyłych „westów” jak nawoływanie do świętej wojny. Kreowany na Zachodzie obraz Iranu jako państwa z „osi zła” wpłynął na naszą wyobraźnię. Przed meczet wyszedł mężczyzna. Ujrzawszy nas idących drugą stroną ulicy, zaczął przywoływać gestem ręki. Przyzwyczajeni już, że wielu Irańczyków pozdrawia przyjezdnych na ulicach, przystaje, by zamienić kilka słów lub zaoferować pomoc, podeszliśmy do niego, by się przywitać. Ku naszemu zaskoczeniu mężczyzna zaprosił nas do środka. Na progu zostawiliśmy buty.
Meczet okazał się otoczonym murem placem, z niewielką tylko częścią zadaszoną, gdzie była kuchnia i może jeszcze kilka pomieszczeń. Na środku placu rosła rozłożysta palma dająca w czasie dnia niezbędny w pustynnym klimacie cień. Z palmowej gałęzi zwisała na kablu goła żarówka, rozświetlając zapadający mrok. Pod jedną ścianą gołębnik, pod drugą miejsce dla kobiet i dzieci. Tam skierowano od razu Kasię. Pod palmą wielki perski dywan, na którym w dużym kręgu siedzieli mężczyźni. Wśród nich posadzono mnie. Zaraz poczęstowano nas malutką, czarną kawą z kardamonem. Okazało się, że ów chrapliwy głos dobiegał z... magnetofonu. Kobiety zaczęły próbować porozumieć się z Kasią, przedstawiać swoje dzieci, pokazywać zdjęcia. Mężczyźni zagadywali mnie. Starszy człowiek skinął na młodego chłopaka. Ten szybko wybiegł z meczetu, by po paru minutach wrócić ze starymi rozmówkami angielsko-perskimi, pamiętającymi pewnie czasy szacha. Z kręgu siedzących mężczyzn wstał brodaty imam w długich szatach i białym turbanie, siadł na krześle, wyłączył magnetofon i rozpoczął śpiewną modlitwę. Co pewien czas robił przerwę, w czasie której zgromadzeni recytowali fragmenty Koranu, wznosząc ręce ku niebu. Na koniec herbata, ciasteczka i próba dialogu przy pomocy leciwych rozmówek. Wspólna modlitwa w meczecie muzułmanów i chrześcijan w wielu krajach islamskich byłaby niemożliwa. W Iranie takie ekumeniczne wydarzenia zachodzą.
Ale otwarci i tolerancyjni Irańczycy obchodzą także święta chrześcijańskie, choć chrześcijanie stanowią niewielki odsetek społeczności. Część z nich, głównie Ormianie, należy do klasy średniej i społecznej elity. I to właśnie z nimi świętują ich irańscy przyjaciele. W czasach przed rewolucją islamską najpopularniejszym świętem chrześcijańskim było Boże Narodzenie. Jezus uważany jest przez muzułmanów za ważnego proroka, choć nie uznają jego boskości.
Dziś, w czasach globalizacji, nawet tutaj najwięcej młodych ludzi obchodzi... walentynki.
Meczet – miejsce modlitw i... wypoczynku.
W Isfahanie najpopularniejsze są czajchany pod zabytkowymi, średniowiecznymi mostami.
Down with USA, Iran bad
W 1979 roku w Iranie wybuchła islamska rewolucja. Ostatni szach Iranu szachinszach Mohammed Reza Pahlavi uciekł z kraju, z wygnania zaś powrócił sędziwy i surowy ajatollah Chomeini, który przejął kontrolę nad państwem. Od tej pory rządy oparte na szariacie – koranicznych prawach i naukach sprawują ajatollahowie – duchowi przywódcy. W czasie rewolucji grupa studentów wdarła się do amerykańskiej ambasady w Teheranie i wzięła dziewięćdziesięciu zakładników. Obecnie w ambasadzie znajduje się nieciekawe centrum targowe. Miejsce jest warte odwiedzenia ze względu na mury otaczające teren ambasady. Pomalowane są one w propagandowe, antyamerykańskie muralesy przedstawiające sceny z najnowszej historii. Protestujące tłumy, sceny batalistyczne z czasu rewolucji, front iracki, spadający irański samolot pasażerski z ponad 250 osobami na pokładzie, zestrzelony przez Amerykanów nad Zatoką Perską w 1989 roku, Statua Wolności z wyszczerzoną trupią czaszką zamiast twarzy, rewolwer w barwach amerykańskiej flagi na tle mozaik, jakie zdobią meczety. Ameryka jawi się tu jako Wielki Szatan. Gdy fotografowaliśmy te dzieła (czynność oficjalnie niewskazana), zobaczyli nas żołnierze pilnujący ambasady. Zaprosili do stróżówki i poczęstowali napojami w plastykowych kubeczkach z napisami „DOWN WITH USA” i „DOWN WITH ISRAEL”. Jednak, po chwili żartów, konspiracyjnie wyszeptali „Iran bad”. To często słyszane dwa słowa. Z oficjalną retoryką dyktatury „czarnych turbanów” nie zgadza się bardzo wiele osób.
Islamskie rządy niosą ze sobą mnóstwo ograniczeń, które społeczeństwo stara się omijać. Młodzież zapatrzona jest w zachodnią popkulturę rodem z MTV. Widać to po stylu ubierania się, który muszą godzić z nakazami systemu. Starsze kobiety noszą czadory – czarne szaty zasłaniające je od głowy po stopy, młodsze muszą mieć przynajmniej zakryte ręce, nogi i włosy. Zakładają więc modne dżinsy, elegancki obcisły płaszczyk, chustę zsuniętą do połowy głowy tak, by widać było starannie ułożoną fryzurę. Do tego mocny makijaż. Mężczyźni mogą nosić krótkie rękawy, ale szorty są zakazane. Te same zasady obowiązują turystów. Przestrzegania kodeksu pilnują „strażnicy rewolucji ” chodzący po cywilnemu, wmieszani w tłum. Podobnie jest z segregacją płciową. W miejskich autobusach tył pojazdu przeznaczony jest dla kobiet, przód dla mężczyzn. W metrze są osobne wagony dla samotnych kobiet, osobne dla kobiet pod opieką mężczyzn. Natomiast w parkach widuje się pary trzymające się za ręce.
Islam zabrania picia alkoholu. W wielu krajach muzułmańskich, nawet tych na Półwyspie Arabskim, gdzie kobiety nie mają prawie żadnych praw, w hotelach tylko dla turystów można kupić alkohol i cieszyć się względną swobodą. W Iranie się tego nie praktykuje. Za picie alkoholu grożą więzienie i kara publicznej chłosty. Brak jest pubów, dyskotek, klubów. Pozostają domowe imprezy, kino, koncerty, spacery, gry i pikniki w parku. Najbardziej popularnym i tradycyjnym sposobem spędzania wolnego czasu są spotkania z rodziną i przyjaciółmi w czajchanach. Pijąc jedną za drugą szklaneczkę czarnej, gorzkiej herbaty nalewanej z samowara i zagryzanej twardą kostką cukru oraz paląc kojąco bulgoczącą wodną fajkę nabitą aromatycznymi tytoniami, bywalcy godzinami wiodą rozmowy, czytają poezję. Daktyle, pyszne ciasteczka i tradycyjna perska muzyka dopełniają atmosfery spokoju i wprowadzają w błogostan. Turyści szybko wpadają w czajchanowy nałóg i między jednym a drugim zabytkiem wstępują, by odpocząć, poobserwować tubylców, poczytać przewodnik lub zadumać się i pozwolić, by chwile leniwie ulatywały wraz z tytoniowym dymem. Najpopularniejszy jest tytoń jabłkowy, ale jest co testować: pomarańcza, kokos, marakuja, miód, banan... W zależności od upodobań i nastroju można wybrać czajchan pod gołym niebem, w cieniu palm lub drzew, wśród kolorowych kwiatów i soczystej zieleni ogrodów; w ceglanych, łukowo sklepionych podziemiach urządzonych w tradycyjnym perskim stylu z dywanami i poduchami do siedzenia; lub spartańską salę wyłożoną białymi kafelkami z wściekle wirującym pod sufitem wiatrakiem, mielącym gęste i gorące jak wojskowa zupa powietrze. W Isfahanie najpopularniejsze są czajchany pod zabytkowymi, średniowiecznymi mostami, z których słynie to miasto. Po kilku godzinach zwiedzania w upale bazarów, meczetów i pałacu na placu Imama Homeiniego – miejsca wpisanego podobnie jak Bam i Persepolis na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO – odpoczynek w cieniu mostu, przy kamiennym stoliku obmywanym przez przepływającą wodę to idealne zwieńczenie dnia.
Odpoczynek w cieniu mostu, przy kamiennym stoliku obmywanym przez przepływającą wodę.
Osobne kołatki dla kobiet i mężczyzn. Niepożądane spotkanie – wykluczone.
W autokarze. Chwila swobody.
Plaża i czadory
Po podróżach przez pustynie i miasta warto odetchnąć nad morzem lub w górach. Do wyboru są upalne plaże Zatoki Perskiej lub położone na depresji wybrzeże Morza Kaspijskiego. Na kaspijskim wybrzeżu wypoczywał sam szach. Jego pałac można zwiedzać w dawnym kurorcie Ramsar. Za szacha mężczyźni trwonili pieniądze w kasynie, a na plaży opalały się panie w bikini. Dziś damską część plaży od męskiej oddziela szczelny parawan na metalowej konstrukcji, wychodzący daleko w morze, choć i tak kobiety siedzą na piasku i pływają w... czadorach.
Wzdłuż wybrzeża ciągną się góry Elburs, które przyciągają wspinaczy szczytem Demawend o wysokości 5671 metrów n.p.m., narciarzy ośnieżonymi stokami i amatorów trekkingu pięknymi szlakami. Wędrując przez góry, można natrafić na malownicze wioski, takie jak na przykład Masule, w której domy budowane są tarasowo na stromym wzgórzu.
Powiew swobody
Do Iranu przybyliśmy autokarem z Istambułu. Przez prawie dwie doby podróży w autobusie trwała permanentna impreza. Persowie szybko nawiązują rozmowę, częstują herbatą z termosu. Po autokarze krążyły worki z pestkami słonecznika, orzechami, ciastkami. Co odważniejsi popijali z puszki tureckie piwo Efez. Kierowca zmienił się w didżeja, serwując na pełen regulator iranodisco, a pilot okazał się wodzirejem, który pląsając w wąskim korytarzyku między fotelami, wyciągał na „parkiet ” kolejnych tancerzy. Najpierw popisywali się panowie, potem ośmielone dziewczyny bez chust skrywających piękne, czarne włosy, ciesząc się odrobiną wolności, prezentowały perskie tańce. Przy okazji ujawniła się inna cecha Irańczyków – szczera chęć dzielenia się i obdarowywania gości prezentami. Po kilku minutach znajomości i rozmowy Kasia otrzymała od Azar – nowej irańskiej przyjaciółki – bransoletkę i zaproszenie dla nas do jej domu.
Podróżując po Iranie i poznając Persów, widzi się, jak radykalna, wroga retoryka reżimu ma się do postawy zwykłych mieszkańców kraju. Ludzie chcą wolności i swobody. Ale wierzą, że uda im się to osiągnąć w sposób pokojowy. Nie chcą nowej rewolucji, przelewu krwi ani „wyzwoleńczej” interwencji. Dość ofiar pochłonęły represje za szacha, rewolucja islamska i wojna z Irakiem. Za to spragnieni są kontaktu z przybyszami ze świata, a gość szanowany jest zaraz po Bogu.