„Sana to najpiękniejsze miasto, jakie widziałem! Sama zobaczysz. Będziemy mieszkali w kilkusetletniej medynie, jej najstarszej części” – mój cicerone wiedział, co mówi. W końcu do Arabii wybierał się po raz trzeci.
Już nocny przejazd z lotniska przez tkwiące w bezruchu, puste ulice wydał się podróżą w dziecięcy świat baśni. Uśpione rzędy fantazyjnych domów w pomarańczowym świetle latarni zdały się być filmową dekoracją. Podobnie jak nasz Sultan Palace Hotel, będący oryginalnym stareńkim budynkiem, jakie w medynie zamieszkują arabskie rodziny. Ornamentyką ścian lepionych z mułu i bielonym, surowym wnętrzem nie odbiegał od reszty nierealnej wręcz architektury miasta. Za jej to sprawą Sana przez długie wieki pozostawała legendarnym miejscem, które bez żadnych przeróbek mogłoby posłużyć za scenerię baśni z „Tysiąca i jednej nocy”.
Ledwie minął potop...
Jeśliby wierzyć arabskim dziejopisom, Sana byłaby najstarszym miastem świata. Założona ponoć przez Sema, syna Noego, wkrótce po spłynięciu wód potopu, mogłaby być jednym z pierwszych miejsc globu zasiedlonych przez człowieka. Zważywszy, że Arabowie podobnie jak Żydzi są Semitami, to może prawdą jest, iż – jak utrzymują – wywodzą się z rodu Sema.
Podania mówią, że przybył on do Jemenu z północy, wiedziony przez ptaka do miejsca, gdzie miał się osiedlić. Nazwał je Miastem Sema, które Biblia wspomina już jako Azal, a wieki później, gdy aglomerację opasano murami, mówiono o niej Sana, co znaczy warowna.
Pierwotnie Arabię zamieszkiwali więc Żydzi. Dopiero w początkach VI wieku zawładnęli nią Abisyńczycy, wprowadzając do Sany chrześcijańskie budowle. Wkrótce, bo około 630 roku, Półwysep Arabski opanowali muzułmanie, a ich cywilizacja rozkwitała szybko. Całkowicie zniszczyli architektoniczny dorobek chrześcijan, zastępując go budownictwem islamskim i bazując na materiałach burzonych budowli. Ciekawostką jest, że Wielki Meczet w Sanie stanął w miejscu wskazanym przez Mahometa jeszcze za jego życia.
Sana została stolicą dopiero w 1918 roku, po opuszczeniu miasta przez okupujących kraj Turków, a pomimo zmiany statusu do niedawna mieściła się cała w swych stareńkich murach. Patrząc na współczesną, ponadmilionową metropolię, trudno uwierzyć, że w obwarowaniach otaczających zaledwie jej fragment czterdzieści lat temu zamykało się całe miasto. Na mapie z 1962 roku widać, iż jeszcze wtedy Sana właściwie nie wykraczała poza wiekowe umocnienia wzniesione z rzecznego mułu. Z zewnętrz murów widok musiał być niezwykły, gdy spoza nich wystawały dziwne wysokie budowle – ni to domy, ni wieże – okienkami niczym zdziwionymi oczami wpatrujące się w zielone pola upraw, które podchodziły pod miasto.
Dolne mury z bazaltu, górna część z mułowej cegły. Kilkupiętrowe domy wieże służą jednej rodzinie.
Rytualny sztylet dżambija nosi każdy mężczyzna.
Tu czas się cofa
Odkrycia pierwszych dekad XX wieku potwierdziły zamieszkiwanie terenów obecnego Jemenu od prehistorycznych czasów. Znaleziska dowiodły funkcjonowania wysoce rozwiniętych kultur, jak królestwo Saby istniejące od około 1200 roku przed Chrystusem. Dzięki położeniu na kadzidlanym szlaku czerpało ono korzyści z upraw oraz handlu mirrą i kadzidłem, co zapewniało mu legendarne bogactwo i sławę.
W czasach królestwa stolicą tych ziem był Marib, Sana zaś ważnym punktem postoju karawan oraz – o czym świadczą kroniki z II wieku p.n.e. – głównym miejscem stacjonowania wojsk w górskim rejonie. Stolica Republiki Jemeńskiej leży bowiem na wysokości 2400 metrów n.p.m., otoczona łańcuchem jeszcze wyższych szczytów. Dziś, oblężona przez nijaką współczesną zabudowę, stara Sana wygląda bardziej iluzorycznie niż pół wieku temu...
Za Bab al-Yaman, głównym wejściem do medyny, wskazówki czasu cofają się najmniej o kilka stuleci. Mieści się tam około sześciu i pół tysiąca domów mieszkalnych, w większości ponadtysiącletnich, sto sześć meczetów i dwanaście hammamów, a że Arabowie najlepiej sprawdzają się w handlu, funkcjonuje bodaj czterdzieści zawsze zatłoczonych bazarów. Jedynym piętnem cywilizacji są przewody elektryczne i stalowe rury wodociągowe, poprowadzone po zewnętrznych murach budynków, lecz nawet z takimi dodatkami Sana nie straciła na urodzie. Od 1984 roku UNESCO objęła ją programem ratowania miasta (na akcję „Sana”, która miała trwać pięć lat, przeznaczono 223,5 miliona dolarów, a do końca lat dziewięćdziesiątych termin jej zakończenia przesuwano kilka razy, przekraczając fundusze).
Na przekór wiekom
O wyjątkowości starej Sany przesądza obszar medyny, która jest jedną z największych kompletnie zachowanych w arabskim świecie. Wiele dni można penetrować jej zakamarki, nie trafiając dwa razy w to samo miejsce. Jednak głównym walorem stolicy jest spektakularne budownictwo, niespotykane nigdzie indziej nawet w Jemenie.
Wysmukłe, pięcio-, sześciopiętrowe budowle bardziej przypominają wieże niż domy mieszkalne. Ich dolne kondygnacje układano z ciemnej, bazaltowej skały, wyższe zaś wznoszono z suszonej na słońcu cegły, sporządzanej z miejscowej gliny lub mułu. Zewnętrzne ściany każdego budynku pokrywano wyszukanymi zdobieniami, fryzami i skomplikowanymi ornamentami, wszystkie wykańczając białym gipsem. Okna takhrim z wielobarwnych szybek jeszcze do niedawna wykonywano z przeźroczystych płytek alabastru. Charakterystyczne dla Sany ich białe obwódki pociągnięto jakby niewprawną ręką, co przydaje im prostoty i naturalności. Dzięki zabiegom konserwatorskim są one tak świeże, jakby je pomalowano ostatniej nocy, a ciemne tło brązowych elewacji dodatkowo uwypukla ich nieskazitelność.
Każdy dom zamieszkuje tylko jedna rodzina. U Arabów liczy ona kilkanaście, nawet kilkadziesiąt osób, piętra zasiedla więc kilka pokoleń. Kondygnacje pełnią różne funkcje: parter przeznacza się na hodowlę zwierząt domowych i latryny (odchody wykorzystuje się jako nawóz i na opał), izby pierwszego piętra służą za spiżarnie oraz kuchnie, na drugim przyjmuje się gości, wyżej mieszczą się sypialnie, zaś najwyższe piętro z widokiem zarezerwowane jest na duży mafraj, gdzie podczas popołudniowych spotkań mężczyźni oddają się ogólnonarodowej słabości: żuciu liści qata.
Wizerunek Sany zmienił się dopiero w ostatnich czterdziestu latach. Od 1965 roku średnio co cztery lata podwajała liczbę mieszkańców, a rozrastając się – wciągała pod zabudowę coraz więcej terenów rolnych, tak że w jej dawnych murach mieszka teraz zaledwie 20 procent ludności stolicy. Cywilizacja islamska tylko w Sanie wypracowała tak fascynującą architekturę, wynikłą z zastosowania wybujałej ornamentyki, przemieszania jemeńskich stylów i materiałów budowlanych. Na przekór wiekom prawie nienaruszona pozostaje medyna, prezentująca się niby pustynny miraż, która tak samo wyglądała pięćset i tysiąc lat wcześniej.
Za Bab al-Yaman, głównym wejściem do medyny, funkcjonuje bodaj czterdzieści zawsze zatłoczonych bazarów.
Hodowane w mieście zwierzęta gospodarcze trzymane są na parterze domostw.
Męska przyjaźń liczy się bardziej niż więzy rodzinne.
To, że u progu trzeciego tysiąclecia Jemen (starożytna Arabia Felix) wciąż jest słabo poznanym krajem, wynika z jego świadomej izolacji. Wzbraniając się przed napływem niemuzułmanów, przez wieki trzymał się on poza strefą zainteresowań i wpływów Zachodu, a granice były zamknięte zarówno dla podróżników, jak i archeologów, pojedynczych pasjonatów czy zorganizowanych misji. Jemeńczycy z niechęcią patrzyli na obcych poszukujących kulturowej spuścizny ich antenatów. Wyznawcom Allacha nie podobało się, że niewierni rozkopują groby, penetrują kraj, wygrzebując z ziemi szczątki ich starożytnych budowli i niedające się odczytać sabejskie inskrypcje.
Kiedy w XIX wieku nielicznym naukowcom zezwalano na wjazd do Jemenu i pierwsze prace wykopaliskowe, ci ryzykowali życiem. Poszukiwania przebiegały wszak pod okiem łasych na dobytek i skłonnych do agresji tubylczych robotników, a nierzadko bywało, że po uczestnikach wypraw ginął ślad. Jeszcze na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku grupka zachodnich archeologów tylko dzięki fortelowi uszła z życiem, zostawiając – ku uciesze krajowców – całe wyposażenie obozu. Ryzyko zawsze było duże, toteż obcokrajowcy rzadko zapuszczali się w góry, choćby do Sany. Zaś ci, którzy wrócili, wypisywali o niej tyle zdumiewających rzeczy, że drukowanym w ówczesnej prasie reportażom nikt nie dawał wiary.
Z czasem, z braku bezpieczeństwa oraz uregulowań prawnych co do własności znalezisk, wszelkie prace badawcze ustały.
Graniczne utrudnienia, długotrwałe konflikty dzielące kraj ostatecznie na dwa odrębne państwa, o przeciwstawnych poglądach politycznych i wreszcie, całkiem niedawno, wojna domowa o dominację, gdy Jemen się jednoczył – wszystko to sprawiało, iż jeszcze w końcu XX wieku był on rzadko odwiedzaną częścią świata. Ostatnio Jemen uchylił zapory graniczne, ale na poruszanie się po nim nadal wymagane są zezwolenia. Skrupulatnie kontrolują je rozstawione co kilkadziesiąt kilometrów wojskowe posterunki. Przybyszów zaś z reguły ochrania policyjna eskorta, zwłaszcza gdy kierują się we wschodnią, pustynną część kraju i słabo zaludnione rejony górskie, gdzie wciąż zdarzają się uprowadzenia obywateli Zachodu.