Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2019 na stronie nr. 18.

Tekst i zdjęcia: Adam Jarniewski,

Tam, gdzie rządzi pogoda


„Lot opóźniony, kolejna informacja za godzinę” – to bardzo częsta wiadomość, z którą na lotnisku spotyka się statystyczny mieszkaniec Grenlandii. Poruszanie się po tej wyspie, o powierzchni ponad 2 mln km2 (7 razy większej od Polski) i w 80 proc. pokrytej lodem, nie jest proste. Nie ułatwia go i to, że osady i miasteczka nie są połączone siecią dróg, a linia brzegowa, na której są rozrzucone, jest poprzecinana licznymi fiordami oraz naszpikowana strzelistymi szczytami.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Transport, tak samo zresztą jak wiele innych dziedzin życia, to ogromne wyzwanie w tym arktycznym kraju, liczącym zaledwie 56 tys., ale dość mobilnych, obywateli. Bo Grenlandczycy przemieszczali się tutaj od zawsze. W porze letniej, by zebrać niezbędne zapasy na czas zimna, eksplorowano wybrzeża wyspy za pomocą umiaków (inuicka łódź żaglowo-wiosłowa) i kajaków. Z kolei na zimowe polowania czy odwiedziny wybierano się przy użyciu niezawodnych psich zaprzęgów.

Również i dzisiaj Grenlandczycy sporo podróżują, a wielu z nich nie jest w stanie zagrzać na dłużej miejsca w tej samej osadzie czy miejscowości. Umiaki i kajaki zostały dziś zastąpione przez łodzie motorowe, a psie zaprzęgi – przez skutery śnieżne. Główną formą transportu między tutejszymi miastami i osadami są dziś jednak statki powietrzne. Na wyspie znajduje się 13 lotnisk, z czego dwa mają status międzynarodowy; cztery są lotniskami szutrowymi, w ogóle niewyasfaltowanymi.

 

WSZĘDZIE BLISKO...

Spojrzenie na fiord Kangerluarsuk Tulleq, oddalony o 30 minut jazdy skuterem od Sisimiut. Stamtąd do najbliższej osady (Kangerlussuaq) już „tylko” 160 km, czyli 4 godziny skuterem lub 2 dni psim zaprzęgiem – oczywiście przy dobrej pogodzie.

ZANIM PUSZCZĄ LODY

Tak wygląda transport łodzią w kwietniu. Na otwartym morzu lód już puścił, ale skute są nim nadal mniejsze fiordy i skalne zatoczki. W niektórych rejonach Grenlandii podróż wodą będzie możliwa dopiero za kilka tygodni.

PARKING W PORCIE

Część jednostek pływających należących do myśliwych i rybaków zimuje przy porcie. Łodzie są wyciągane po prostu na lód – gotowe do pracy, kiedy tylko na horyzoncie pojawi się otwarte morze.

 

PODRÓŻE BEZ PLANU

 

Jak się tam dostać? Linią lotniczą, najłatwiej z Kopenhagi. Ze stolicy Danii na „zieloną wyspę” zabierze nas samolot rejsowy AirGreenland. Bilet nie należy do najtańszych – za cztery godziny lotu trzeba zapłacić ok. 1500 zł. Za tyle właśnie czerwony airbus zabierze nas do Kangerlussuaq – „wrót do Grenlandii”, osady wybudowanej w czasie zimnej wojny przez US Army i oddanej tutejszym władzom po jej zakończeniu. To tam znajduje się największe na wyspie międzynarodowe lotnisko (drugie leży w Narsarsuaq), z którego do osad na całym zachodnim wybrzeżu latają małe samoloty turbośmigłowe typu DASH. Natomiast aby dotrzeć do miejscowości, gdzie nie ma pasa startowego, należy dodatkowo przesiąść się w helikopter.

W Kangerlussuaq mieszka około 500 mieszkańców, w większości zatrudnionych przy obsłudze lotniska lub parających się turystyką i łowiectwem. Bo oprócz lotniska, szkoły, urzędu pocztowego i kilku mniejszych firm usługowych nie ma innych miejsc pracy. Jako że osada leży na samym końcu fiordu wcinającego się 200 km w głąb lądu, nie ma w niej typowej dla grenlandzkich miejscowości przetwórni ryb czy krewetek. A dojeżdżać do pracy przecież się nie da, skoro Kangerlussuaq od najbliższej miejscowości dzieli 7 godzin łodzią latem lub odrobinę mniej skuterem śnieżnym zimą. I to „przy dobrej pogodzie”, bo tak zwykło się tu mawiać podczas określania czasu podróży.

Aura ma wpływ na życie mieszkańców Grenlandii w stopniu dużo większym niż w Europie. Jeżeli nie jesteś w stanie pogodzić się z dwudniowym opóźnieniem samolotu, lepiej się na tę wyspę nie wybieraj. Samo Kangerlussuaq jest akurat stabilne pod tym względem – tam pogoda prawie zawsze umożliwia start i lądowanie. Amerykanie dobrze o tym wiedzieli, sytuując lotnisko z dala od wybrzeża. Gorzej jest w innych osadach. Reakcja nieprzyzwyczajonego do takiego stanu rzeczy Europejczyka to najczęściej frustracja. Ja chrzest bojowy przeszedłem, kiedy razem z grupą moich uczniów miałem udać się na szkolną wymianę do Francji. Tygodnie pracy i przygotowań wokół projektu poszły na marne – po prostu dowiedzieliśmy się, że nie polecimy i już.

Z czasem więc uczysz się, żeby na Grenlandii za wiele nie planować. Lepiej podchodzić do wszystkiego spontanicznie, a ewentualne problemy rozwiązywać, jak już się pojawią.

 

PO WODZIE I LODZIE

 

Trudno w to uwierzyć, ale zorganizowany pasażerski transport morski na tej największej wyspie świata praktycznie nie istnieje. Wyjątkiem jest tu statek linii Arctic Umiaq Line, kursujący między położonym na południowym krańcu wyspy Qaqortoq a usytuowanym w zatoce Disko mieście Ilulissat (4,9 tys. mieszkańców) w zachodniej części wyspy. Podróż na całej tej trasie trwa trzy dni, a może zostać przedłużona nie tylko przez sztormy, lecz również przez gruby lód zamykający drogę do portów, czy nawet uniemożliwiający poruszanie się po otwartym morzu.

Nie oznacza to jednak, że Grenlandczycy nie przemieszczają się po morzu. Umiaki i kajaki już dawno zostały zastąpione przez łodzie motorowe, dzisiaj najczęściej spotykane, z przewymiarowanymi w stosunku do ich wielkości japońskimi silnikami zaburtowymi. Duża ilość koni mechanicznych ma przede wszystkim wprowadzić wypełnioną rybami motorówkę w ślizg. Łódź daje możliwość uzupełnienia skromnego i nudnego asortymentu tutejszych sklepów spożywczych w takie przysmaki arktycznej diety, jak halibut, łosoś, palia czy zębacz.

Grenlandzkie porty są wypchane dużo gęściej niż parkingi samochodowe, bo własny transport pływający umożliwia nie tylko zaczerpnięcie morskiego powietrza, ale i wydostanie się z odizolowanej osady. Posiadaczem łodzi jest niemal każdy przebywający tu na stałe. Używa jej na przykład do weekendowych wypraw łowieckich na renifera oraz kiedy chce odwiedzić rodzinę zamieszkałą w „najbliższym” miasteczku, oddalonym 100 km od swojego miejsca zamieszkania.

A zimą? W większości rejonów transport wodny jest możliwy tylko w okresie letnim i jesiennym. Potem wody skuwa lód, a przemieszczanie się drogą morską dodatkowo utrudnia noc polarna. Zamykający drogę lód otwiera jednak nowe możliwości... Od kilku lat obserwuje się na Grenlandii bardzo szybki przyrost liczby skuterów śnieżnych. W Sisimiut, gdzie mieszkam (5,5 tys. mieszkańców), jest ich ponad tysiąc. I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że większość używana jest jako „zabawka” lub inaczej – wyzwalacz adrenaliny u grenlandzkiej młodzieży, której dużo łatwiej i szybciej zatankować benzynę, niż nakarmić i oporządzić psy zaprzęgowe.

Psy coraz częściej stają się niezarabiającą na siebie formą rekreacji oraz atrakcją turystyczną. Skuter dużo sprawniej przetransportuje złowionego pod morskim lodem halibuta, a zimowe polowania na woła piżmowego przy użyciu zaprzęgów to od kilku lat bardziej romantyczna forma rozrywki niż możliwość utrzymania rodziny z łowiectwa. Posiadanie stadka psów jest nie tylko bardzo pracochłonne, ale i kosztowne (ok. 1700 zł miesięcznie). Pracującym coraz częściej na etatach Grenlandczykom brakuje też czasu i ochoty na samodzielne zdobywanie pokarmu dla swoich zwierząt, toteż uciekają się do wyprodukowanych w Europie karm. Drastycznie kurczącej się liczbie psów zaprzęgowych nie pomaga również ocieplenie klimatu, które w wielu regionach poważnie skróciło sezon ich użytkowania.

 

ZIMNE LOTY

Lotnisko w Kangerlussuaq, przy dawnej bazie US Army. Dzięki położeniu z dala od wybrzeża gwarantuje stabilną pogodę i pewne loty. Ale także bardzo niskie temperatury w miesiącach zimowych.

CZERWONY DOSTARCZY WSZYSTKO 

Widok na letnie Sisimiut ze szczytu Palasip Qaqqaa (Kapłańskie Wzgórze). Przy brzegu – czerwony statek towarowy linii Royal Arctic Line. Przywozi wszystko: artykuły spożywcze, budowlane, przemysłowe; meble, skutery śnieżne i samochody...

 

KŁÓTNIA O LOTNISKO

 

Rozwiązania komunikacyjne na Grenlandii są w ostatnim czasie przyczyną dość ostrej debaty politycznej. W planach kilku partii jest zamknięcie międzynarodowego lotniska w Kangerlussuaq i przedłużenie pasów startowych w Nuuk (stolica wyspy i największe miasto – 18 tys. mieszkańców) oraz w Ilulissat (duża atrakcja turystyczna). Do tych dwóch miejscowości udaje się najwięcej pasażerów i dla wielu polityków logiczne jest zamknięcie Kangerlussuaq, które w praktyce jest jedynie miejscem tranzytowym oraz przechowalnią pasażerów czekających na poprawę pogody na wybrzeżu. To bardzo specyficzne miejsce, zawsze spotkasz tam kogoś znajomego. W małym jak na międzynarodowe lotnisko hallu co rusz widać wpadających sobie w ramiona Grenlandczyków, którzy niespodziewanie ujrzeli dawno niewidzianego przyjaciela czy członka rodziny. 

Z kolei głównym argumentem za zachowaniem lotniska międzynarodowego w Kangerlussuaq są stabilne warunki atmosferyczne oraz sporo atrakcji turystycznych. Dzięki wybudowanej tam przez Volkswagena na potrzeby testowania samochodów szutrowej drodze jest łatwy dostęp do grenlandzkiego lądolodu. W okolicach Kangerlussuaq znajduje się również jedna z największych na świecie populacji wołów piżmowych introdukowanych w te okolice w latach 60. ubiegłego wieku. 

W debatę o przedłużenie pasów startowych wtrącił się niedawno rząd duński, proponując zainwestowanie sporych pieniędzy w projekt oraz udzielenie gwarancji finansowej na pożyczkę reszty środków i uzyskanie przychylności inwestorów. Podobno do dyskusji włączają się również Amerykanie. Zależy im na zachowaniu pasa startowego, który wraz z lotniskiem, barakami wojskowymi i całą infrastrukturą po zakończeniu zimnej wojny odsprzedali grenlandzkiemu rządowi za symbolicznego dolara. W kuluarach mówi się, że Amerykanie chcą w ten sposób odstraszyć kręcących się coraz bliżej Arktyki Chińczyków. W trudną grenlandzką infrastrukturę transportową wchodzi więc nawet geopolityka. W europejskich oczach omawiane zmiany to dość niewielka inwestycja, ale dla liczącej niespełna 60 tys. mieszkańców wyspy to wydatek rzędu 20 proc. dochodu narodowego brutto. 

Tego, że na siły natury Grenlandii nic nie poradzisz, jedni przybysze z Europy uczą się szybciej, inni wolniej, a jeszcze inni po prostu uciekają z powrotem na kontynent. Tam można sobie ponarzekać na dziesięciominutowe opóźnienie pociągu.