Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2019 na stronie nr. 20.

Tekst i zdjęcia: Mirosław Pachowicz,

Kruk, kormoran, krowa, kaldera


Corvo z portugalskiego oznacza „kruk”. Jednak pierwsi osadnicy (wyspa została odkryta prawdopodobnie w 1452 r. przez Diogo de Teive) nie napotkali tutaj tych ptaków, ale kormorany – z portugalskiego corvo maritimo, czyli „kruk morski”. Mimo wielu gatunków ptaków zamieszkujących ten skrawek lądu kruków się tutaj nie spotka. Wszechobecne są za to krowy. Mówi się, że ich populacja na wyspie o powierzchni 17,5 km2 wynosi 3 tys. sztuk. Mieszkańców jest 450.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Wyspa, należąca do Azorów, jest jednocześnie najmniejszą i wydaje się najbardziej nieprzystępną: jest niemal całkowicie pozbawiona drzew, a rzeźba, poza niewielkim wypłaszczeniem na południowym brzegu, szybko i stromo pnie się ku górze, osiągając maksymalnie 718 m n.p.m. (wierzchołek Morro dos Homens).

 

BLISKO NA LOTNISKO

Sercem schludnego miasteczka Vila do Corvo jest pas startowy. Lot na pobliską wyspę Flores trwa stąd 4,5 min.

GDZIE WIATR MA PĘTLĘ

Na niewielkim cyplu tuż obok lotniska stoją trzy wiatraki. Gruntownie je odrestaurowano, dzięki czemu stały się pocztówkową wizytówką najmniejszej z zamieszkanych azorskich wysp.

OSADA WIDMO

W zbudowanych z wulkanicznych kamieni osadach nikt nie mieszka. Służą rolnikom jako magazyny narzędzi gospodarskich i schronienie dla zwierząt.

 

JEDYNE MIASTECZKO

 

Cały archipelag leży na styku trzech płyt tektonicznych – euroazjatyckiej, afrykańskiej i północnoamerykańskiej, a poszczególne „kawałki” lądu to w rzeczywistości wystające ponad taflę oceanu wulkany. W zależności od tego, na której płycie dana wyspa się znajduje, taka jest jej aktywność sejsmiczna. Najbardziej narażone na trzęsienia ziemi są wyspy położone bliżej Europy. Zresztą w okolicy wybrzeża Faial w 1957 r. wybuchł wulkan, którego erupcja trwała prawie rok. Doprowadziło to do ogromu zniszczeń, które w konsekwencji spowodowały wielki exodus ludności, głównie do USA. Z kolei ostatnie potężne podwodne trzęsienie ziemi, jakie nawiedziło okolice Terceiry w 1980 r., znacznie uszkodziło niezwykłe miasto Angra do Heroísmo. 

Corvo i położona o ok. 20 km na południe od niego Flores leżą już na płycie północnoamerykańskiej. Ta jest raczej mało aktywna, dzięki czemu kataklizmy spowodowane przez ruchy sejsmiczne należą do rzadkości. Niestety uważa się za to, że na obu wyspach, należących do tzw. grupy zachodniej, pogoda jest najgorsza w całym archipelagu. Najczęściej pada, a dodatkowym problemem są silne wiatry, które często zakłócają ruch lotniczy i morski. 

Na Corvo jest tylko jedna miejscowość – Vila do Corvo. Wybudowana na stosunkowo płaskim cyplu, na którego zwieńczeniu ulokowano niewielkie lotnisko z krótkim pasem startowym. Latem obsługuje ono codzienne loty. Poza sezonem operacje są wykonywane trzy razy w tygodniu. Jednym z dostępnych kierunków jest Flores. Dystans w linii prostej to zaledwie 27 km. Samolot – niewielki turbośmigłowy bombardier DASH Q200 – nawet nie wznosi się na maksymalną wysokość przelotową i pokonuje cały dystans w dokładnie cztery i pół minuty (licząc od rozpoczęcia rozbiegu na lotnisku do zatrzymania się na krańcu pasa w miejscu przylotu). Sympatyczna obsługa często zna się z pasażerami. Podczas mojego rejsu steward przeprowadził krótki instruktaż bezpieczeństwa w języku portugalskim: – Senhoras e senhores passageiros, bla bla bla. Potem zwrócił się tylko do mnie po angielsku z pytaniem, czy wiem, gdzie mam kamizelkę bezpieczeństwa. 

O najmniejszej wyspie archipelagu narosła cała masa legend. W innych zakątkach Azorów można usłyszeć na przykład, że jej mieszkańcy są bajecznie bogaci i Corvo stanowi raj dla różnego rodzaju machlojek finansowych, przede wszystkim dla prania brudnych pieniędzy. Inni powiadają, że co jakiś czas pojawia się projekt przesiedlenia całej tamtejszej populacji, bo utrzymanie takiego skrawka niezbyt urodzajnego lądu kosztuje zbyt wiele. – Najlepiej byłoby tam zorganizować jakąś kolonię karną – usłyszałem z kolei w Ponta Delgada od poznanego w knajpie młodego psychologa. Jaka jest prawda o tym miejscu – trudno powiedzieć. Mieszkańcy nie wydają się bowiem specjalnie zamożni. Z kolei w oczy ostro kłuła wielka rezydencja jedynego na wyspie lekarza. Zaskakujący jest także zakres prac, jakie wykonano w miasteczku: jest czysto i schludnie. Drogi (zarejestrowanych jest tutaj podobno tysiąc samochodów) są równe jak stół, a główna trasa prowadząca od Vila do Corvo przez osadę gospodarską do Caldeirão ma nawet wymalowane pasy.

Problemem tego skrawka ziemi na Atlantyku jest za to ciągły brak kadr. W miasteczku mieszka ledwie kilku specjalistów w swoich dziedzinach. Kiedy któryś np. z nauczycieli jest niedysponowany, trzeba ściągać zastępcę z innej części archipelagu. W uroczym pensjonacie, w którym się zatrzymałem, drugim gościem była pracowniczka banku, od kilku tygodni przylatująca z Flores. Była przygotowana na tygodniowy pobyt: z jedzeniem w pojemnikach naszykowanym do podgrzania, książkami i rozmaitymi dokumentami. 

Nieopodal lotniska znajdują się trzy odrestaurowane wiatraki, które – obok kaldery – stanowią pocztówkową wizytówkę wyspy. W sierpniu każdego roku odbywa się festiwal ich imienia, tzw. festival dos Moinhos. 

Miasteczko Vila do Corvo jest niezwykle urokliwe: gąszcz wąziutkich uliczek, pośród odnowionych kamieniczek znajdą się i takie, które chylą się ku upadkowi, są szwendające się tu i ówdzie koty oraz przechadzający się mieszkańcy, z których każdy pozdrawia. Życie toczy się niespiesznie. Jest jeden niewielki kościół z dzwonem wybijającym każdy kwadrans, jedna piekarnia (czynna w dni powszednie od 7.30 do 12.30), poczta (od 9.00 do 12.00), bank, maleńki ratusz, jedna restauracja (często zamknięta poza sezonem), bar, a sklepy można policzyć na palcach jednej ręki. Kiedy pogoda nie sprzyja, wyspa pozostaje odcięta od świata. Jeśli trwa to dłużej, pojawiają się problemy z zaopatrzeniem. O ile miejscowa ludność jest na to w miarę przygotowana, o tyle turystom zdarza się wpadać w panikę, a wtedy ze sklepów znika wszystko.

 

ZIELSKO NA KRATERZE

Kaldera ma głębokość 300 m i średnicę 3,5 km. To właściwie krater wygasłego tysiące lat temu wulkanu. We wnętrzu potworzyły się jeziorka z kilkoma wysepkami. Porasta je wiecznie zielona trawa.

 

GDZIE SIĘ KROWIE PODOBA

 

Największą atrakcją Corvo jest kaldera wygasłego wulkanu. Można się do niej dostać pieszo lub podjechać specjalną drogą, która kończy się wprost na krawędzi krateru. Najlepiej jednak w jedną stronę skorzystać z niedrogiego transportu (ok. 5 euro) i wrócić pieszo specjalnie przygotowanym szlakiem.

Także we wnętrzu kaldery wyznaczono ścieżkę, której przejście zajmuje ok. 2,5 godziny. Wprawdzie określenie „ścieżka” jest nieco na wyrost, bo turystów nie zagląda tutaj wielu, nie ma zatem kto dobrze wydeptać traktu, ale znaki doskonale kierują piechurów. Najpierw jednak szlak prowadzi ostro w dół, po śliskim i błotnistym podłożu. Trzeba zatem bardzo uważać. Na dnie jest już lepiej, chociaż niektóre partie przebiegają w błocie. Jest też do przeskoczenia sporo strumyczków czy... krowich placków. 

Krowy to jedno z największych lokalnych „dóbr”. Pasą się w kalderze i powyżej pewnej wysokości na całej wyspie. Jak poinformował mnie przewodnik, te, które skończą u rzeźnika – mogą chodzić wolno. Z kolei te zwierzęta, które trzyma się dla mleka – mają specjalnie przygotowane poletka. Zagrody dla nich wyznacza się zresztą od wieków: ludzie otaczali swoje kawałki terenu ostrokołami z wulkanicznych kamieni. Rozwiązanie to jest stosowane do dziś. Powyżej miasteczka można spotkać także kilka niewielkich niezamieszkanych osad zbudowanych z takiego samego materiału jak ogrodzenia. Służą one do przechowywania sprzętów. 

Kaldera (o średnicy 3,5 km i głębokości 300 m) mieni się odcieniami zieleni, żółci i brązu. Na dnie, na zboczach niewielkich gór, które znajdują się w środku oraz częściowo na ścianach krateru, rośnie wiecznie zielona trawa. Tam, gdzie podłoże jest bardziej skaliste, natychmiast pojawiają się srebrne porosty. W żlebach, które pozostawiła ściekająca woda, wyrastają drobne krzewinki i zioła. Najlepiej rozpocząć wycieczkę wcześnie rano: to gwarantuje lepszą pogodę i niesamowite wrażenia, jakie daje wschodzące i powoli zaglądające do wnętrza kaldery słońce.

Niezwykłego uroku temu miejscu dodają dwie nagie skały o uroczych nazwach: Marco i Cavaleiro, oraz dwa jeziora z kilkoma wysepkami. Zasadniczo to niewielkie, zielone, częściowo połączone ze sobą wzniesienia – stare stożki wulkaniczne – które wyrastają ponad taflę wody. Wzrok uważnego obserwatora przykuje zapewne jedna z wysepek – jako jedyna porośnięta jest bowiem drzewami.

 

TU RZĄDZI SAUDADE

 

Szlak z kaldery do miasteczka liczy 10,5 km. Nie jest on bardzo trudny, chociaż ma jedno dość długie i męczące podejście. Warto się jednak przejść tą trasą, chociażby ze względu na to, że wiedzie na drugą stronę wyspy. Dzięki temu można podziwiać niesamowite klify oraz wzburzony Atlantyk. Spacer ciągnie się przez zielone pola, na ścieżkach często można spotkać krowy, ciekawie oglądające się za przybyszami, czy obserwować niezwykłe ptaki, które są kolejnymi ważnymi mieszkańcami Corvo. Wyspa słynie wśród ornitologów, bo ze względu na położenie – niemal dokładnie w połowie drogi między zachodnim wybrzeżem Europy i wschodnim wybrzeżem Ameryki Północnej – jest istotnym punktem na mapie wędrówek ptaków.

Co najłatwiej zapamiętać z najmniejszej azorskiej wyspy? Przede wszystkim zieleń i nienaruszone piękno natury. W pamięć zapadają także krowy – symbol i „lokalne dobro” archipelagu. Rzadko można bowiem w dzisiejszym świecie oglądać te zwierzęta poza zagrodą, jako wolno bytujące, pasące się, gdzie im się podoba. Corvo to także niezwykli mieszkańcy, „sami swoi”. Tutaj podobno nie zamyka się domów. Widać po ludziach codzienne zatroskanie, pewną melancholię, może smutek – to legendarne portugalskie, tak wyraźne tutaj saudade. Odczuwa się też niezwykłą wspólnotę, otwartość i gotowość niesienia pomocy. Czuje się, że mieszkańcy są świadomi swojego położenia, dlatego najważniejsze jest wzajemne zaufanie. 

Ja z kolei zapamiętam pewien rodzaj samotności, którego z trudem można już doświadczyć. Tego dnia, którego odwiedzałem kalderę, byłem jedynym człowiekiem, jaki zdecydował się obejść ją całą. Być możne pasące się tam krowy następnych ludzi ujrzą za kilka dni. Poczułem niesamowitą, niemal pierwotną więź z naturą. Miałem tylko dla siebie niezwykły spektakl, jaki tworzy powoli wkraczające do wnętrza krateru słońce. Mogłem w skupieniu posłuchać odgłosów wiatru, dalekiego huku oceanu, szemrania wody w strumykach czy śpiewu ptaków. Tak teraz trudno o chwilę zamyślenia...