Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2019 na stronie nr. 78.

Tekst i zdjęcia: Ewa Treszczotko,

Jasne piwo w krainie machos


Przed podróżą do Nikaragui lepiej nie wiedzieć, że to najaktywniejsze sejsmicznie miejsce na kuli ziemskiej, z 59 wulkanami, w tym sześcioma aktywnymi. Lepiej nie czytać o powodziach i huraganach, o liczbie porwanych, o partyzantce i aktualnych napięciach społecznych. Lepiej nie... ponieważ Nikaragua to kwintesencja kultury latynoskiej, a zarazem gratka dla wielbicieli pięknego chaosu. Dopiero dzięki temu krajowi poznałam prawdziwe oblicze Ameryki Środkowej. 

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Przejście graniczne w Peñas Blancas. Temperatura przekraczała 35°C, ubranie kleiło się do ciała. Był luty, czyli środek upalnej pory suchej. Ludzie spali na ulicy. Dla bezpieczeństwa wynajmuje się tu „przewodnika”, zazwyczaj chłopaka, który za parę dolarów przeprowadza gringos przez strefę międzygraniczną. Ja przeszłam sama bez niczyjej eskorty. Na granicy trzeba zapłacić 12 USD. Tak uczyniłam. I nie było potem żadnych tłumaczeń – co, gdzie i do kogo... Tylko opłata i pieczątka. 

 

WESOŁY AUTOBUS

Stare szkolne autobusy ze Stanów dostają w Nikaragui nowe życie i obsługują tutejszy transport publiczny. Na zdjęciu: w mieście Masaya.

ŚWIĘTO POEZJI

Parada z okazji Międzynarodowego Festiwalu Poetyckiego w Granadzie. Uczestniczą w niej też miejscowe piękności w ludowych strojach.

MIŁOSIERNIE NA OCEAN

Widok na kawałek Pacyfiku, czyli zatokę San Juan del Sur, spod olbrzymiego pomnika Chrystusa Miłosiernego, spoglądającego na ocean.

 

JAZDA NA ORIENTACJĘ

 

Kupiłam obiad już w autobusie po nikaraguańskiej stronie. Wahałam się, bo choć mam stalowy żołądek, przestrzegano mnie, żebym w Nikaragui była ostrożniejsza. Zrozumiałam to, widząc bazar, gdzie w workach po nawozie, w pełnym słońcu, leżało posiekane surowe mięso na sprzedaż. Ale gdy sprzedawczyni podczas postoju przyniosła mi do busa obiad – smażoną wołowinę z platanos i kapustą kiszoną, nie chciałam wyjść na „paniusię” i zjadłam jak inni ludzie, nawet palcami. 

Kolejny kolorowy, przepełniony busik – i jestem w San Juan del Sur nad Pacyfikiem. Dzięki turystyce oraz idealnym warunkom do surfingu ma się ekonomicznie lepiej niż reszta kraju. Miasteczko z długą plażą emanuje realizmem magicznym, charakterystycznym dla literatury latynoamerykańskiej. A pokaźny pomnik Chrystusa Miłosierdzia, z widokiem na zatokę i San Juan del Sur, sprawia wrażenie miniatury Rio de Janeiro.

W dalszej podróży z San Juan del Sur znów korzystam z prostej zasady lokalnego transportu: mówi się, gdzie się jedzie, a autobusowy koordynator zapamiętuje nazwę i zatrzymuje pojazd w dobrym miejscu na przesiadkę. Nie ma map ani internetowych rozkładów jazdy. Oto w drodze do Granady nagle na drodze pojawił się autobus ekspresowy do Managui (na trasie do niej leży właśnie Granada), więc kierowcy krzyknęli coś przez uchylone szyby i szybko przerzucono mnie na ekspresową linię. 

Wysiadłam przy zakręcie na rozstaju dróg, gdzie zaraz pojawiły się tuk-tuki. Ich kierowcy muszą doskonale znać każde miasto, bo ulice w Nikaragui nie mają nazw. Adresy są tylko odniesieniem do rozpoznawalnych miejsc, i jeśli ktoś np. podaje adres „trzy przecznice za starą palmą”, należy to traktować całkiem poważnie, ponieważ zostanie na pewno dowieziony na właściwe miejsce. 

 

KIEDY KOBIETA MÓWI: NIE

 

W przewodnikach turystycznych Granadę nazywa się Paryżem Ameryki Środkowej. Widać budynki pomalowane na wszystkie dostępne kolory, kolonialne kościoły i liczne galerie sztuki. To historycznie ważne miejsce, założył je Francisco Hernández de Córdoba, kolonizator, kamrat Krzysztofa Kolumba. Dzięki niemu waluta w Nikaragui to córdoby. 

Właśnie zaczynał się tam Międzynarodowy Festiwal Poetycki. Zazwyczaj tego typu wydarzenia są niszowe, ale na tym pojawiają się tłumy. Były koncerty, recytacje wierszy na zasadzie wolnego mikrofonu i taneczne parady. Był nawet Karnawał Poetycki. Wszystko akurat w dniu poświęconym traktowaniu kobiet.

Przez ulice miasta przechodziła parada. Korowód zamykała grupa dziewcząt z transparentami: „Gdy kobieta mówi nie, oznacza to NIE” oraz „Szowinistyczna edukacja”. 

Nikaraguańczycy mają opinię macho w negatywnym tego słowa znaczeniu. Uliczne zaczepki są tu bardziej ordynarne niż w innych krajach regionu. Miejscowi mężczyźni nie zdają sobie z tego sprawy, bo takie zachowania widują od dziecka. Mogą zagwizdać na mnie, wyznać mi miłość i skomentować moje pośladki: zarówno nastolatek, jak i jego dziadek. 

 

POWRÓT JAVIERA

Jak wielu mieszkańców Ameryki Środkowej próbował nielegalnie przedostać się do USA. Zawrócił. W trakcie przeprawy stracił nogi.

PRZED WYCZYNEM

Volcano boarding autorki, czyli zjazd na desce z wulkanu Cerro Negro, poprzedziła o wiele łatwiejsza jazda konna.

WOLNI JAK PTAKI

Dwa dni w górach z organizacją charytatywną Quetzaltrekkers. Ptak quetzal to do dziś symbol piękna i umiłowania wolności. W oddali widoczny wulkan El Hoyo.

 

JASNE PIWO ZABŁĄDZIŁO

 

Masaya to oaza kultury i lokalnej sztuki, gdzie znajduje się największy rynek rękodzieła ludowego w całej Ameryce Środkowej – przeczytałam w wyszukiwarce internetowej. Masaya jest o wiele bardziej niebezpieczna niż Granada, gdzie bez stresu słuchałam muzyki przez słuchawki i używałam telefonu na ulicy bez obawy, że ktoś wyrwie mi go z rąk. Nie ściskałam też swojego plecaka pod pachą, do czego już przywykłam, ani nie wkładałam pieniędzy do biustonosza. Tutaj jednak miałam się na baczności. 

Poza ładnym, zadbanym targiem rękodzieła stworzonym dla turystów nieopodal był drugi, o wiele większy, gdzie kipiało życie. Większość stoisk stanowiły sklepy z używaną odzieżą i kramy warzywne. Autobusy wyrzucały grupy zwiedzających przy bramie „na ładny rynek”, ale ja przyjechałam zwykłym lokalnym busem za 9 córdob (1,05 zł za trasę międzymiastową ok. 20 km) i mój przystanek był przed tym drugim, gdzie też rzadko zapuszczają się podróżnicy. Na mój widok gwizdy i komentarze nie cichły i tam usłyszałam, jak dwie młode sprzedawczynie żartowały, że chela zabłądziła (chela oznacza dosłownie „jasne piwo”, a w języku potocznym w Nikaragui jest to określenie białej dziewczyny). 

Z jednego ze sklepów unosił się śmierdzący dym. Myślałam, że coś się pali, i zapytałam o to pracownika sklepu. Ten jednak zaprzeczył i powiedział, że to pewnego rodzaju spray, który państwo rozpyla dla profilaktyki przeciw dendze. Zamurowało mnie. Denga to jedna z chorób tropikalnych, którą człowiek może tylko raz lub dwa w życiu przejść i przeżyć. A zarazić się można przez ukąszenie komarów tygrysich (Aedes albopictus). Objawy przypominają grypę żołądkową, dochodzi do tego jeszcze ból mięśni i wysypka. 

Jedynym typem niebezpieczeństw, których nie lekceważę, są choroby, na które nie wymyślono szczepionek, między innymi denga. Spojrzałam więc na mapę i zdecydowałam się szybko opuścić Masayę, by udać się na północ do miasta León.

 

STRZEŻ SIĘ LEÓNA

 

Już na terminalu autobusowym o włos nie zostałam okradziona. Wysiadłam z autobusu i jak zwykle otoczyły mnie rowerowe taksówki. Wybierając taksówkę w Ameryce Środkowej, zawsze kieruję się taką zasadą: kierowca musi być albo starszym panem, albo drobnym chłopcem, abym ewentualnie mogła go fizycznie pokonać. Tym razem wsiadłam na pojazd z jakimś młodym chudzielcem. 

Nie zdążyłam wyjechać z terminalu, gdy pewna czarna kobieta po czterdziestce prawie siłą ściągnęła mnie z tej taksówki. Zaczęła mówić do mnie po angielsku, aby ludzie naokoło nie zrozumieli, że muszę z nią iść. Myślałam, że to wariatka, ale mimo tego poszłam. Zaciągnęła mnie między pobliskie stragany i powiedziała, że udajemy pójście do toalety oraz że się znamy. Gdy tylko zniknęłyśmy z zasięgu wzroku taksówkarzy, wyjaśniła mi, że jest stąd i zna tego chłopca, który mnie zabrał. Okrada on z kolegami turystów i widziała, że jego kumple już są w pobliżu i obserwują sytuację. Postanowiła zareagować i pomóc mi, ale bez wpędzania siebie w kłopoty. 

To jest Nikaragua i zwykłe sytuacje obracają się w niebanalne historie. Kobieta poszła ze mną poszukać bezpiecznej taksówki. Zauważyła mężczyznę, którego znała z widzenia, i sama mu zaznaczyła, że mam dojechać bezpiecznie. Wprawdzie Juan wyglądał jak pandillero, czyli członek jednej z pandilli – gangu, którego członkowie mają charakterystyczne tatuaże, ale zawiózł mnie spokojnie pod hostel, po drodze zapewniając, że jesteśmy już blisko. Droga upłynęła nam na spontanicznej miłej rozmowie. „Nie oceniaj książki po okładce” – jak to mówią. 

Z ulic miasta León nie emanuje spokój – to brudna, głośna i nieprzewidywalna Ameryka Centralna. Ale budynki kolonialne, katedra i kilka muzeów czynią to miejsce turystycznym. Polecam więc muzeum wieszcza narodu, poety Rubéna Darío.

 

AMERICAN DREAM

 

Siedziałam na skwerku przy tej słynnej katedrze, o której rozpisują się przewodniki. Wiedziałam, że budowano ją przez 69 lat i że jest to trzecia pod względem wielkości katedra w Ameryce Łacińskiej. Mój czas płynął w latynoskim rytmie. Sprzedawcy mrożonego lodu polanego sosem karmelowym, tutejszego przysmaku, oraz lokalna muzyka w połączeniu z szarogranatowym niebem budowały piękną scenerię. Gdybym miała namalować to, co widzę, obraz nosiłby tytuł „Cicha niepewność”. 

Mój wzrok zawiesił się na handlarzu tandetnych pocztówek, bransoletek ze sznurków i sakiewek. Mężczyzna nie był nachalny jak inni sprzedawcy. Widziałam godność na jego twarzy i to mnie zainteresowało. Chciałam dać mu jakieś drobne, bo nie potrzebowałam pamiątki obciążającej plecak, ale Javier nie chciał wziąć pieniędzy tak po prostu i dał mi sakiewkę z trupią czaszką. Zaczęłam opowiadać mu o Polsce. Zdziwiło go, gdy mówiłam, że w moim kraju czasem wracam sama w nocy i czuję się bezpiecznie. Dla ludzi z ulic Nikaragui to jednak czysta abstrakcja. 

Przelotne spojrzenie to pretekst do rozmów, które trwają nawet kilka godzin. Tutaj można w pełni doświadczyć latynoskiego postrzegania czasu i ważnej roli życia towarzyskiego. Nikaraguańczycy z chęcią rozmawiają z turystami, a znajomość hiszpańskiego jest wielkim plusem i kluczem do ich serc. Z Javierem rozmawialiśmy o cenach, pracy i stylu życia. Sam zaczął opowiadać, czemu nie ma nóg. Dwa lata temu chciał przedostać się do Stanów Zjednoczonych, gdzie przecież czeka lepsze życie. Dla niego, jak i wielu innych mieszkańców Ameryki Środkowej, emigracja do USA to spełnienie marzeń. Podróż do pewnego momentu przebiegała normalnie. Na granicy gwatemalsko-meksykańskiej trzeba było tylko dać łapówkę. Ostatnią granicę, czyli między Meksykiem a USA, można pokonać nielegalnie pociągiem towarowym. Javier podczas próby wskoczenia do wagonu upadł tak nieszczęśliwie, że koła obcięły mu nogi. 

Jak żyje? Rodzina za dużo nie pomaga. Matka Javiera pracuje jako sprzątaczka w Panamie, a ojciec dorabia w Kostaryce. On wynajmuje pokój w León za 700 córdob na miesiąc (280 zł) i zarabia, sprzedając na ulicy. 

 

VOLCANO BOARDING

 

Niedaleko León jest wulkan Cerro Negro, który eksplodował ostatnio w 1999 r., więc uznaje się go za wciąż czynny. Nie porastają go rośliny i jest to wielka góra ostrych, czarnych kamieni. Kilka lat temu pewien zwariowany Australijczyk mieszkający w León zaczął zjeżdżać z wulkanu, na czym się da. I tak powstał volcano boarding, czyli zjazd z wulkanu na specjalnej desce. Na tej górze został też pobity rekord świata w najszybszej jeździe rowerem. 

Zjazd z aktywnego wulkanu był tak dziwną rozrywką, że światowe media szybko się nim zainteresowały. Stacja CNN w rankingu „50 ekscytujących rzeczy, które należy zrobić przed śmiercią” umieściła ten sport na drugim miejscu! „The New York Times” także opublikował artykuł o ekstrawaganckim sporcie. Poza Nikaraguą volcano boarding trenuje się jeszcze w Republice Vanautu na Oceanii. 

Wchodząc na Cerro Negro, bałam się niesamowicie. Nigdy nie jeździłam na snowboardzie ani nie uprawiałam surfingu. Gdy usłyszałam, że dwa dni wcześniej pewna dziewczyna, która źle ułożyła stopy na desce, połamała sobie obie kostki, poczułam wzrost adrenaliny. Przewodnik opowiedział szybko o technice i zaznaczył, że to mój wybór, czy chcę jechać szybko, czy wolno. W końcu ruszyłam i już po 10 m straciłam równowagę i się przewróciłam. Na szczęście nie zdążyłam nabrać prędkości i nic mi się nie stało. Przewodnik pomógł i wystartowałam ponownie. Przez niecałą minutę zjazdu nie mogłam przestać myśleć o tej dziewczynie. Najtrudniej było utrzymać równowagę. Ale zjechałam, przetrwałam i radość była niesamowita. 

Volcano boarding był częścią dwudniowej wyprawy w góry. Wybrałam się z Quetzaltrekkers, organizacją charytatywną, która pieniądze z wypraw przeznacza na projekty z dziećmi z marginesu w Nikaragui i Gwatemali. Wszyscy pracownicy, łącznie z przewodnikami, to wolontariusze. Nigdy w życiu nie chodziłam po tak stromych górach, nie mieszkałam pod wulkanem, nie widziałam tak niesamowitego zachodu i wschodu słońca, nie kąpałam się w jeziorze po wyschniętym kraterze, gdzie obok pasły się i piły wodę dzikie krowy. 

Było ciężko, a dwudziestokilowy plecak to dodatkowe wyzwanie. Trzeba było wziąć ze sobą jedzenie, 8 do 10 l wody na osobę, namioty i śpiwory. Kompleks wulkanów El Hoyo, widok na wulkan Momotombo, jezioro Managua... Litry potu i próba własnych sił. 

 

PARASOL, RZECZ NIEMĘSKA

 

Nikaragua sąsiaduje z Hondurasem i Kostaryką. I o ile w porównaniu z Hondurasem wypada podobnie pod względem poziomu życia, o tyle w przypadku Kostaryki widać sporą różnicę. Porównywanie Nikaragui do Kostaryki to jak np. przymierzanie Ukrainy do Szwecji.

Nikaraguańczycy stanowią w Kostaryce najliczniejszą grupę imigrantów zarobkowych. Pewnego razu na bazarze w Kostaryce wdałam się w dyskusję z natrętnym sprzedawcą. Licząc na szybką sprzedaż, nazywał mnie reina i preciosa, czyli „królową” i „ślicznotką”. Gdy powiedziałam, że muszę się zastanowić i uważam go za zbyt natrętnego, padły mocne słowa: – Eres una Nica! – czyli dosłownie: „Jesteś Nikaraguanką”. Nazwanie kogoś Niką w Kostaryce jest silnie pejoratywne, bo oznacza kogoś brzydkiego i głupiego. Ale, generalnie, Kostarykańczycy są szarmanccy i słyną z kulturalnego podrywu. Ze wszystkich krajów tej części Ameryki Środkowej tylko tam nikt na mnie nie zagwizdał. 

W każdym kraju bycie „męskim” może oznaczać coś innego. Zabawnym przykładem jest podejście w Nikaragui do używania parasola. Okazuje się, że parasolka to damski gadżet. Gdy zaczyna padać deszcz, a tam naprawdę jest to jak tropikalne urwanie chmury, Nikaraguańczyk woli zmoknąć niż użyć parasolki. Bo to niemęskie. 

Nikaragua to przede wszystkim raj dla poszukiwaczy przygód. Reklamowana jako kraj jezior i wulkanów, paradoksalnie zyskuje dzięki swoim niedoskonałościom. Burzliwa historia kraju dodaje tylko pikanterii. Powtarzając za ich słynnym poetą, „Adamem Mickiewiczem narodu nikaraguańskiego”, czyli Rubénem Darío: „Nikaragua jest stworzona z energii i zwycięstwa, Nikaragua jest dla wolności”.