Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2019 na stronie nr. 88.

Tekst i zdjęcia: Marta Legieć, Zdjęcia: shutterstock,

Darłowskie dary


– Kradną nam ryby. Wystarczy, że odwrócę się na sekundę, a łapią za śledzia czy dorsza i odlatują – ekspedientka uśmiecha się bez złości. Przez lata pracy tuż przy porcie przyzwyczaiła się do widoku mew wielkich niczym koty. Ptaki wydają się miłe, choć nie dają się oswoić. Dla mnie stały się jedną z atrakcji spokojnego Darłowa. Kiedy zacznie się sezon, miasto zaleje fala turystów.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

To w końcu jedziesz do Darłowa czy Darłówka? – zapytała mnie przyjaciółka tuż przed wyjazdem. Nie jest jedyną, która zastanawia się, czy chodzi tu o dwa miasta, czy o jedno. Tymczasem odpowiedź jest banalna – odległe od centrum o niecałe dwa kilometry Darłówko jest nadmorską częścią Darłowa. To fragment miasta, który w sezonie letnim przyjmuje funkcję turystyczno-wypoczynkową. Miejsce wyjątkowo urokliwe, które jeszcze w XIX w. zauroczyło niemieckiego cesarza Wilhelma I. Wypoczywał tu kilkukrotnie.

 

STARY RYBAK JAK NOWY

Znajdująca się na rynku fontanna Rybaka skończyła w tym roku 100 lat. Odnowiony właśnie zabytek prezentuje w lapidarnym skrócie dzieje miasta od momentu drugiej lokacji po XX w.

MÓWIĄ WIEKI

Zamek Książąt Pomorskich przenosi w klimat średniowiecza. Tę budowlę wzniósł Bogusław V w II połowie XIV w.

MUST EAT

Dardary – kruche i słodkie ciastka oraz gęś to miejscowe kulinarne hity. Obok ryb są to smaki, na które w Darłowie trzeba się skusić.

 

OSTATNI WIKING BAŁTYKU

 

Kiedy staję w centrum miasta, zauważam, że czas się tu nie spieszy. Czy może być coś lepszego dla zaganianego mieszczucha? Leniwy spacer po malowniczych zaułkach Darłowa przynosi wytchnienie. Nie pilnując drogi, trafiam na książęcy zamek z XIV w., basztę, fragmenty dawnych fortyfikacji, kościół św. Jerzego, odremontowany pomnik Rybaka, postawiony ku czci ludzi morza, i masę pastelowych kamieniczek. Sporo tu rzeczy godnych zobaczenia. 

Podczas przystanku na szarlotkę z lodami z przyjemnością słucham historii o tym, że właśnie tutaj urodził się i spędził ostatnie lata swojego życia król, który zjednoczył pod swoim berłem Danię, Szwecję i Norwegię – Eryk I Pomorski, zwany też ostatnim bałtyckim wikingiem. 

Władca z dynastii Gryfitów na przełomie XIV i XV w. władał całą północną Europą. Bogacił się, napadając na statki, które łupił bez litości. Jego kariera piracka nie trwała jednak długo. Wypędzony ze Skandynawii, nielegalnie zdobyte skarby załadował po brzegi na siedem statków i przybył do Darłowa. Co przywiózł? Domysłów nie było końca. Kronikarze pisali o naturalnej wielkości posągu Chrystusa, wykonanym ze szczerego złota, srebrnych figurach dwunastu apostołów, złotej monstrancji, rogu mitycznego jednorożca i oczywiście o klejnotach. Problem polegał na tym, że wielu rzeczy nikt nie widział. Legenda była jednak tak silna, że do dziś poszukiwacze skarbów starają się wpaść na trop pozwalający odnaleźć coś cennego, co pozostawił po sobie władca. 

Może powinni szukać w zamku? Trudno powiedzieć. Mówi się, że po jego korytarzach nocami w zwiewnej sukni i atłasowych pantofelkach przebiega duch księżnej Zofii, dalekiej kuzynki Eryka Pomorskiego. Ma Darłowo swoją Białą Damę.

 

DARDARY, ŚLEDZIOBUŁA, GĘSINA

 

Szarlotka była wyborna, podobnie jak opowieść o tutejszej sławie, choć już wiem, że w temacie słodyczy nieco się pomyliłam. Powinnam szukać cukierni, w której są sprzedawane dardary, czyli kruche, maślane ciastka wywodzące się z miasta króla Eryka. Przyrządza się je zgodnie z lokalną recepturą z okazji odnowienia ślubów z 1497 r. Wtedy to ówczesny pleban i burmistrz obiecywali rok w rok organizować procesję pokutno-błagalną w rocznicę największej powodzi, jaka nawiedziła ten królewski gród. Dardary, których nazwa pochodzi od połączenia dwóch słów – darłowskie dary – z pewnością będzie można zjeść we wrześniu, podczas kolejnej procesji. Może nawet szybciej? Mieszkańcy są przekonani, że ich prosty pomysł, wzbogacony o szczyptę słodyczy i niebanalną, historyczną oprawę, znajdzie uznanie wśród przyjezdnych i wkrótce, obok bułki darłowianki, stanie się kolejnym lokalnym produktem, który zyska popularność niczym oscypek w górach czy kremówka w Wadowicach.

A może popularniejsza stanie się śledziobuła? I tym produktem promuje się Darłowo. Rarytas przypomina nieco Fischbrötchen, niemiecki przysmak, po który tłumy jeżdżą do naszych zachodnich sąsiadów. Skład jest prosty: buła i śledź ułożony na sałacie. Do tego talar cebuli i krążek jabłka, wszystko oprószone koperkiem, polane sosem. Brzmi, wygląda i smakuje pysznie. To idealny wakacyjny fast food, bijący na głowę wszystkie zapiekanki i hot dogi. 

Kiedy postanowiłam nieco wypocząć, przekonana, że w Darłowie nic mnie już nie zaskoczy, zderzyłam się z kolejnym kulinarnym czołgiem.

– Ryby, owszem, mamy ich tu wiele, są świeże, a ich wielbiciele nigdy się nie zawiedli na smaku, ale u nas trzeba spróbować gęsi. Przecież właśnie z nich wieki temu słynęło Darłowo – ciepłym uśmiechem obdarowuje mnie Sabina Mętrak-Lis, dyrektor hotelu Lidia. 

Gęsi nad morzem? Wystarczy przyjrzeć się historii Darłowa opowiedzianej na odrestaurowanym niedawno, zbudowanym w 1919 r. pomniku Rybaka. Na cokole fontanny z trawertynu wmurowano spiżowe tablice, zwrócone na cztery strony świata, informujące w skrócie o założeniu miasta i o jego znaczeniu. Jedna z nich przedstawia miejskie pastwiska i pastereczkę gęsi.

Skoro wędzone gęsi były przez wieki eksportowym szlagierem Darłowa, nie pozostało mi nic innego, jak w hotelowej restauracji zamówić tradycyjny, miejscowy rarytas. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej jadła lepiej przyrządzoną gęś.

 

POMOŻE O KAŻDEJ PORZE

Wybudowaną w XIX w. latarnię morską można zwiedzać. Na szczycie znajduje się nowoczesny mechanizm wskazujący drogę statkom – może świecić nieprzerwanie, nawet przy braku prądu, przez tydzień.

PODZIAŁ WIEPRZY

Uchodząca do morza Wieprza dzieli wybrzeże na dwie części. Darłówko Wschodnie ma plażę miejscami oddzieloną od morza kamieniami. Zachodnia plaża jest piaszczysta i szeroka.

 

OGONEK ZA RYBĄ

 

Wiosną Darłowo nie ma w sobie nic z atmosfery hałaśliwych kurortów. Krajobraz przypomina kameralne flandryjskie miasteczka. W okolicach portu spaceruje więcej mew niż ludzi, czasami pojawiają się miejscowe kocury, konkurujące z ptakami w zawodach na najszybciej zdobyty rybi kąsek z kutra. Słychać uderzające o brzeg morze, mokry piach na plaży przyjemnie skrzypi pod butami. Pstrokate namioty nie zasłaniają zabytkowej, 22-metrowej latarni morskiej, jednej z wyższych na Wybrzeżu. Usytuowana tuż przy ujściu rzeki Wieprzy, rzuca światło na odległość 28 km. Jak dawniej wskazuje drogę statkom, choć dziś na jej szczycie znajduje się już nowoczesny mechanizm.

Od kilku godzin przyglądam się mewom. Do niektórych można podejść niemal na wyciągnięcie ręki, inne siedzą na dachach namiotów, w których są sprzedawane ryby. Bacznie obserwują otoczenie i pilnują należnych im łupów. Zafascynowana ich widokiem pytam sprzedawcę, czy dają się oswoić, czy rybacy znają je z osobna. Ale nie, nie dają się okiełznać, mimo że nie boją się ludzi. 

– Kochamy te ptaki, choć mamy z nimi niemały problem – słyszę w porcie. – Turyści je karmią, przyzwyczajają do siebie, a potem, kiedy kutry nie wypływają w morze, mewy głodują. 

Przyglądam się skrzynkom pełnym świeżych ryb i planuję, po które wrócę tuż przed wyjazdem. Chciałabym zabrać ze sobą wszystkie. Nie dość, że są świeże, to również tanie. W dużym mieście ceny są trzy, cztery razy wyższe. Poza tym w sezonie wiele gatunków jest objętych zakazem odławiania na dużą skalę. Właśnie dlatego niektóre nadmorskie restauracje decydują się na robienie zapasów i wypełniają rybami zamrażarki. 

– A przecież sprawiona i zjedzona niedługo po wyciągnięciu prosto z sieci smakuje wyjątkowo – mówią w porcie. – Rybacy wiedzą, co dobre. Trzeba im wierzyć. A jeszcze lepiej spróbować samemu.

Latem na powrót kutrów rybackich z połowu zawsze na brzegu czeka gromadka wielbicieli świeżych ryb. Oprócz zaopatrzeniowców domów wczasowych i właścicieli smażalni są wśród nich turyści. Cierpliwie, bez marudzenia ustawiają się w kolejkę. Każdy ma świadomość, że takiego smaku w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu nie mają szansy znaleźć. Stojąc w ogonku za rybą, obserwuję, jak uchodząca do morza Wieprza rozdziela Darłówko na część wschodnią i zachodnią. Widać stąd też jak na dłoni nietypowy most rozsuwany, nad którym zawisła wieża sterownicza o nietypowym wyglądzie, nazwana tu pieszczotliwie UFO. W latach 80. przebudowano poprzedni, stary most zwodzony na rzece łączący obie części Darłówka. Most zwodzony został zastąpiony rozsuwanym, jedynym takim na terenie Polski.

Do wyjątkowych należy też zaliczyć tutejszą kładkę spacerowo-widokowo-przyrodniczą. To całkiem nowa atrakcja na darłowskiej wydmie. Ciągnie się na długości 600 m, roztacza się z niej piękny widok na morze. Kładka pełni też rolę edukacyjną – udostępniono tu informacje na temat wydmy i występujących na trasie gatunkach roślin chronionych. Pojawią się także ciekawostki o rybach bałtyckich i ssakach morskich, a także ptakach mających legowiska na wybrzeżu.

 

BAŁTYCKI BIZNES

Po świeże ryby prosto z kutra w sezonie ustawia się długi ogonek. Na miejscu można poprosić o ich oprawienie.

 

LEK NA NIEPOGODĘ

 

Na szerokiej plaży duży, włochaty pies próbuje gonić mewy i rybitwy. Czerwiec to ostatni moment, gdy plaża w Darłowie jest jeszcze niemal pusta. Jeszcze chwila i okolica zmieni się nie do poznania. Większość mieszkańców Darłowa twierdzi, że kocha swoje kameralne miasto, ale tylko wiosną, jesienią i zimą. Latem wynajmują domy urlopowiczom, pakują manatki i wyjeżdżają. Pozostają rybacy, którzy w porcie sprzedają dorsze i śledzie prosto z kutra. Po swym terenie krzątają się od świtu. 

O wschodzie słońca piasek na plaży jest miękki, pachnie morską wodą. Drepczą po nim pochylone postacie. To zbieracze bursztynów. Szczególnie tłumnie wylegają na plażę po każdym sztormie czy burzy, bo podobno właśnie wtedy można znaleźć całkiem sporo jantaru. Dostają więcej energii, kiedy słyszą, że kilka lat temu jakiś szczęśliwiec wypatrzył bryłę ważącą ponad kilogram, za którą kupił sobie samochód. Odnoszę wrażenie, że szukanie bursztynu budzi emocje porównywalne do gorączki złota.

Ci, którzy nie wysilają wzroku na poszukiwanie skarbów Bałtyku, wdychają jod. Morski klimat sprzyja zdrowiu. Nawet kilka dni nad Bałtykiem może korzystnie wpłynąć na układ oddechowy i pomóc uodpornić się na infekcje. A kiedy słońce zaczyna mocniej grzać, na plaży pojawiają się pierwsze parawany, choć Darłowo z nimi walczy. Bez zakazów, z uśmiechem stawiając na edukację plażowiczów.

Z czasem miasto zaczyna pęcznieć od letników. W ruch idą rowery, kajaki, kite’y. Pojawiają się ci, dla których wakacje są synonimem zabawy i szaleństwa. To czas, w którym zmartwieniem mieszkańców staje się pogoda. Zła – oznacza brak turystów, a Bałtyk bywa przecież kapryśny. 

Wydaje się jednak, że Darłowo znalazło skuteczne lekarstwo na deszczowe dni. Od kilku lat nawet w niepogodę przyciąga rzesze turystów, którzy z przyjemnością uczestniczą w festiwalu Media i Sztuka, wielowymiarowym projekcie kulturalnym i wyjątkowym wydarzeniu na mapie letnich imprez organizowanych nad Bałtykiem (w tym roku odbędzie się w dniach 18–21 lipca). Festiwal stał się już marką samą w sobie, gwarantuje dobrą jakość, a przede wszystkim możliwość kontaktu z wybitnymi przedstawicielami kultury, mediów i polityki. Lipcowy festiwal różni się od innych głównie tym, że panuje tu swojska atmosfera. Gwiazdy nie są izolowane w złotych klatkach, każdy może z nimi porozmawiać, wziąć autograf oraz zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z Anną Seniuk, Wojciechem Pszoniakiem, Danutą Stenką, Stanisławem Tymem, Robertem Więckiewiczem, Janem Nowickim czy Marianem Opanią. Wszystkich trudno wymienić.