Kilkadziesiąt kilometrów na północ od Sztokholmu, nad jeziorem Mälaren, leży 30-tysięczne miasteczko Sigtuna, które w XI wieku, po upadku Birki, znanego w Europie ośrodka handlowego, przejęło rolę centrum ekonomicznego Szwecji. To najstarsze szwedzkie miasto chrześcijańskie, w średniowieczu główny ośrodek polityczny i religijny tego kraju.
Jadę przez ośnieżone lasy, wzdłuż pól i granitowych skał. Krajobraz bajkowy, lekko pofalowany. Zjazd z głównej szosy jest jeszcze zwyczajny i nagle dociera się do tego królewskiego miasta. Olśnienie! Maleńkie, kolorowe, drewniane domki, a w nich staromodne sklepiki, restauracyjki jak na obrazku z książki dla dzieci. Miniaturowy ratusz, cały z drewna, ponoć najmniejszy w Szwecji, a może i w Europie, wzniesiony w 1740 roku, nadal pełni funkcję głównego gmachu miasta. Niestety, turystom udostępniany tylko latem. Wiedzie do niego główna ulica – Stora Gatan, szeroka na trzy metry. Stojące wzdłuż domy, oczywiście drewniane, to w większości jednopiętrowe budynki mieszkalne ze sklepami i instytucjami usługowymi w przyziemiu. Odchodzące od niej boczne uliczki prowadzą między parterowymi domami, równie starymi jak ratusz, albo w stronę jeziora, albo do kościoła. Dalej ciągną się współczesne zabudowania – ani kształtem, ani materiałem nieróżniące się jednak od tych zabytkowych.
Czerwona łuna na niebie, ciągnąca się gdzieś hen ponad zamarzniętym jeziorem, po którym zawzięcie ślizgają się łyżwiarze, sprawia, że krajobraz wokół miasteczka podkreśla jego niezwykły urok. A w miasteczku gotycki z czerwonej cegły kościół Świętej Marii, wzniesiony przez dominikanów, bryłą przypominający nieco nasze nadwiślańskie świątynie. W jego wnętrzu ze średniowiecznymi malowidłami na ścianach, autorstwa znanego malarza Albertusa Pictora, ze starymi, kamiennymi płytami nagrobnymi, kilkoma interesującymi rzeźbami i zabytkowymi sprzętami liturgicznymi trwają właśnie przygotowania do chrztu dziecka.
Trzaskający mróz utrudnia zwiedzanie, nie chce się więc na otaczającym kościół cmentarzu szukać kamieni runicznych, a jest ich tam ponad trzydzieści. Cmentarz ten ciągnie się w stronę kolejnego kościoła, a właściwie jego ruin – romańskiej świątyni pod wezwaniem świętego Olafa. W miasteczku są jeszcze ruiny, kolejnych dwóch kościołów: Świętego Piotra i Świętego Wawrzyńca, również romańskich.
Brakuje tylko zamku, w którym mieszkałby król Erik Segersäll. Historycy przecież podają, że Sigtuna leżała w centrum królestwa i prawdopodobnie była pierwszą stolicą Szwecji. Prawa miejskie nadał jej już w 980 roku król Erik. W miejscowym muzeum można się dowiedzieć o istnieniu przed laty jakiejś królewskiej budowli. Jednak śladów po niej nie ma. Za to archeolodzy odkryli ślady królewskiej mennicy, w której około 995 roku król Olof Eriksson rozpoczął produkcję imitacji angielskich pennów.
W muzeum znajduję informację o istniejącej tu w XI–XII wieku misji Kościoła prawosławnego. Ponoć założył ją rosyjski książę z Kijowa, który chrzcił Skandynawów. W innym miejscu czytam, że to książę Jarosław Wsiewołodowicz z Wielkiego Nowgorodu w latach 1227–1228 zorganizował chrzest mieszkańców Sigtuny. Nie wiadomo, która z tych wiadomości jest bliższa prawdy, niemniej Sigtunę musiały łączyć więzy z Kościołem wschodnim. Świadczą o tym przedmioty skrywane w skarbcu wikingów, między innymi złote pierścionki pochodzące z Rosji, z okolic Nowgorodu, fragment bizantyjskiego relikwiarza w kształcie krzyża i biskupie grzebienie z kości słoniowej rodem z Bizancjum, nie mówiąc już o fragmentach ołtarzy czy innych przedmiotach liturgicznych.
Po kilkugodzinnym włóczeniu się po miasteczku wyjeżdżam z niego urzeczona, po czym trafiam do kolejnego miejsca, jeszcze bardziej urokliwego – maleńkiej wioseczki Viby, odległej od Sigtuny o cztery kilometry, która przypomina skansen, ale skansenem nie jest. Drewniane, parterowe domki, wszystkie kryte dachówką ceramiczną, zamieszkane są przez gospodarzy zajmujących się wypasem owiec. Zimą panuje tu niemal idealna cisza, chociaż w domach żyją ludzie. Jedyne ślady ich bytności widać na śniegu, nikt jednak nie wyjdzie na dwór, nie powie dzień dobry, bo Szwedzi zachowują dystans w kontaktach z obcymi. Zostawiam więc zasypaną śniegiem wioskę i dalej szukam królewskiej rezydencji. Zamków w okolicy jest bowiem kilka, wszystkie wzniesione w dobie baroku, chociaż ten w Venngarn stoi na fundamentach średniowiecznych. Owe zamki, odległe o kilkanaście kilometrów od Sigtuny, to już zupełnie inna opowieść.