Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-07-01

Artykuł opublikowany w numerze 07.2019 na stronie nr. 36.

Tekst: Magdalena Urbańska, Zdjęcia: Klaudyna Schubert,

Płonące góry


Stany Zjednoczone kojarzą się z miejskimi panoramami wieżowców, szerokimi plażami lub drogami ciągnącymi się przez pustynne pejzaże. Tymczasem w wielu regionach kraju są one tylko pierwszym piętrem horyzontu, za którym pojawiają się kolejne warstwy – górskich przestrzeni i okazałych szczytów. Tak jest w północno-zachodniej części USA, w której z niemal każdej strony można dostrzec białe wierzchołki oraz zarys Gór Kaskadowych.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Pasmo wlewa się nawet do centrów dużych miast, jak Seattle, Portland czy kanadyjskie Vancouver. Wieżowce stanowiące serce miejskiego pejzażu wznoszą się na tle widzianych w oddali gór. Raz po raz pomiędzy budynkami niebieska linia horyzontu przekształca się w biały szczyt. Widoczność w miastach położonych w tym rejonie jest jednak problematyczna – rokrocznie przejrzystość powietrza zmniejszają pożary rodzące się w górach otaczających północno-zachodnią część USA i południową część Kanady. Przez pierwsze dni wizyty w Seattle mogłyśmy zobaczyć nie góry, ale szare niebo z opadającym i osadzającym się popiołem. Dlatego też w tych krajach nadal wielu strażników i obserwatorów pożarów pracuje samotnie w odległych rejonach, w specjalnej budce lub wieży, tzw. lookout. W Stanach Zjednoczonych takich osób było kiedyś ponad 10 tys., obecnie – kilkaset. Ale o tym dowiedziałam się dopiero na jednym ze szczytów Gór Kaskadowych.

 

DZIEŃ ŚWISTAKA

Pręgowce, susły, bobry i różne gatunki świstaków to w niektórych rejonach częstsi towarzysze wędrówek niż turyści czy wspinacze.

WIDOKI BEZ TURYSTÓW

Samo dotarcie do podnóża poszczególnych gór North Cascades wymaga niemałej logistyki podróżniczej. W nagrodę otrzymujemy majestatyczne górskie panoramy.

STRAŻNICY SPUSTOSZENIA

Stany to jedno z ostatnich miejsc, gdzie występuje zawód strażnika pożarów. Miejscem ich samotnej pracy jest lookout.

 

TAK DALEKO, TAK BLISKO

 

Góry Kaskadowe to pasmo górskie wchodzące w skład Kordylierów. W USA ciągnie się ono przez trzy stany: Waszyngton (z najwyższym szczytem Mount Rainier – 4392 m n.p.m.), Oregon (gdzie dominuje Mount Hood o wysokości 3426 m n.p.m.), a także część Kalifornii (w której znajduje się drugi najwyższy szczyt – Mount Shasta, 4317 m n.p.m.). Pierwszym, który odwiedziłyśmy, był Mount Hood. Góra imponuje smukłym kształtem, ale przede wszystkim tym, że wyrasta z przestrzeni nagle, bez sąsiadów i towarzyszek. Dzięki temu oferuje liczne trasy, którymi można krążyć w jej zasięgu. Można ją objechać 150-milową trasą widokową, tzw. scenic loop, warto jednak podjąć się przejścia jednym z licznych szlaków pieszych – samo Mount Hood Meadows, znajdujące się u podnóża wzniesienia, oferuje ich kilkadziesiąt. I choć oglądanie góry z różnych perspektyw wydaje się nieraz doświadczeniem window-shopping, to atrakcyjność trasy, zmienność terenu, wodospady, wielobarwne łąki i lasy przypominające najbardziej okazałe lasy deszczowe (tak popularne w sąsiednim stanie), pojawiające się w trakcie zaledwie kilkumilowej wędrówki, wynagradzają nieco tę niemal namacalną – choć odległą – obecność szczytu. 

Mimo że Mount Hood jest najczęściej zdobywanym w Ameryce Północnej lodowcem, większość turystów za cel stawia sobie znajdujący się na trasie samochodowej Timberline Lodge – nie tylko ze względu na wspaniały widok na samą górę, ale także poprzez popularność miejsca, znanego jako odcięty od świata hotel Overlook w „Lśnieniu” Stanleya Kubricka. 

Najbardziej turystyczną częścią Gór Kaskadowych jest jednak Park Narodowy Mount Rainier, wokół którego znajduje się aż 25 lodowców, a najpopularniejszą jego częścią jest Paradise. To tu znajduje się najbardziej znany szlak, 8,5-kilometrowy Skyline, z rozpościerającym się widokiem na niemal wszystkie najważniejsze szczyty Gór Kaskadowych. A gdy ma się szczęście – także na sam Mount Rainier, znajdujący się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a jednak często osnuty gęstą mgłą. Szczyt Mt Rainier rocznie jest atakowany przez około 10 tys. śmiałków, ale zdobywa go średnio połowa z nich. 

Większość turystów poczuje tylko namiastkę srogiego klimatu najwyższego punktu w stanie Waszyngton, gdy podczas stromej wędrówki do jego podnóża z każdym metrem coraz intensywniej będzie walczyć z zimnem i wiatrem. Jaskrawa zieleń po obu stronach ścieżki stopniowo zamienia się w brudne połacie śniegu, zalegającego nawet w sezonie letnim. Wystarczy jednak obrócić się, by na każdym etapie wynagrodzić sobie trud marszu widokami: w oddali rozpościera się panorama ze wznoszącymi się kolejno najważniejszymi wierzchołkami i pasmami górskimi rejonu. Od lewej Mount Adams o wysokości 3744 m n.p.m., będący świętym miejscem Indian Ameryki Północnej, pośrodku Mount Hood – o wspaniałym kształcie, widoczny jak na dłoni, choć znajduje się już w Oregonie, a na prawo od niego – Mount St. Helens (2550 m n.p.m) – jeden z najaktywniejszych wulkanów w okolicy. To z powodu jego erupcji w latach 2004–2008 dziś przez całą drogę przez park narodowy prowadzą nas charakterystyczne niebieskie tablice ze znakiem „Volcano Evacuation Route”.

Towarzyszami wędrówek po jakiejkolwiek części Gór Kaskadowych – choć w Parku Narodowym Mount Rainier widzianych przez nas najczęściej – są ich mieszkańcy: wiewiórki (zarówno squirrels, jak i o wiele częściej chipmunks, w Polsce występujące jako pręgowce), susły, bobry, różne gatunki świstaków, a także sarny i jelenie. Poza chowającymi się przed człowiekiem (a raczej: z okruchami jego jedzenia) w swoich norkach chipmunks pozostałe nic sobie nie robią z obecności ludzkich intruzów. Jeśli w przypadku świstaków czy susłów jest to urocze doznanie, to bliski kontakt z jeleniami jest nieco przerażający. Spotkałyśmy parę osobników na odległej i rzadko uczęszczanej trasie. Nie zeszły ze ścieżki, mimo że hałasowałyśmy i byłyśmy zaledwie dwa metry od nich. Poczucie zagrożenia jest wzmacniane przez liczne ostrzeżenia przed niedźwiedziami i pumami, które w pozycji atakującej można ponoć zobaczyć w życiu tylko raz. Taki bliski kontakt ze zwierzyną nadaje dodatkowego znaczenia „rajskiej” nazwie rejonu.

 

LONG TIME NO SEE

 

Głównym celem naszej wyprawy był jednak Park Narodowy Północnych Gór Kaskadowych, znajdujący się po obu stronach granicy amerykańsko-kanadyjskiej. Dzieli się on na dwie części: północną i południową, a za linię podziału służy rzeka Skagit, wpadająca do Ross Lake. „W 1919 r. w górnym biegu Skagit wybuchł pożar na górze Desolation, gdzie miałem pracować, i szalał przez całe dwa miesiące, pustosząc wszystkie okoliczne lasy i przesłaniając niebo nad północnym Waszyngtonem i Kolumbią Brytyjską ciemną chmurą dymu” – pisał Jack Kerouac w swojej słynnej powieści „Włóczędzy Dharmy” z 1958 r. 

Nazwa szczytu wzięła się więc ze spustoszonej przez żywioł góry, ale i inne złowieszczo brzmiące miejsca Gór Kaskadowych, jak Mount Terror czy Starvation Ridge, pokazują siłę drzemiącej tu natury. To właśnie tę dziką, niepohamowaną przestrzeń wolności – jak myślał o niej Kerouac – pokochał ojciec bitników od czasów swojej pierwszej górskiej wędrówki z poetą Garym Snyderem (występującym w książce jako Japhy Ryder). Zainspirowany wyprawą, podjął się następnie pracy jako strażnik pożarowy na szczycie Desolation, a 63-dniowy samotny pobyt w kompletnie wyizolowanym miejscu miał być pretekstem do znalezienia swojego „ja” i wewnętrznej siły. O tym doświadczeniu pisał jeszcze kilkukrotnie, m.in. w „Desolation Angels” czy „Lonesome Traveler”, które ukazały się, gdy Kerouac był już prawdziwą „literacką gwiazdą”.

– Dobrze, że jesteście. Nie widziałem człowieka od ponad tygodnia – przywitał nas mężczyzna, gdy zziajane i zmęczone kilkugodzinną stromą wspinaczką dotarłyśmy na upragniony szczyt, a po ośmiu kilometrach pod górę można było wreszcie stanąć na płaskiej powierzchni. Nie spodziewałyśmy się, że Desolation nadal ma mieszkańca. Dziś, mimo istnienia najnowocześniejszych technologii, funkcjonujących w świecie odległym od wierzchołka o kilkadziesiąt kilometrów, nie ma innej możliwości stwierdzenia i raportowania pożarów, jak zatrudnienie strażnika. Do jego obowiązków należy obserwacja gór i szczegółowe podawanie informacji o rozprzestrzeniającym się ogniu, pochłaniającym kolejne hektary rosnącego na zboczach lasu. Choć wydaje się to banalne, wymaga niemałych umiejętności, a samotny pobyt na szczycie góry, którą odwiedzają – jak w tym wypadku – dwie osoby raz na 10 dni, to także niezła próba charakteru. 

– Weszłyście tu, bo czytałyście książki Kerouaca? – zapytał strażnik, bez trudu odgadując cel naszej wędrówki. W zamian za wstydliwe przyznanie się do literackich inspiracji otrzymałam indywidualne oprowadzanie po budce, z opowieścią o nielicznych zmianach wprowadzonych od 1956 r. (kiedy to urzędował w niej najważniejszy autor bitników) oraz opowieść o jego literackich fascynacjach. Przede wszystkim dostałyśmy zaś 360-stopniowy widok, jakiego nie sposób znaleźć gdziekolwiek indziej – wspaniałe góry i szczyty, skaliste granie, zielone zbocza, lodowce pokryte białą pokrywą śnieżną, tlące się pożary, a pomiędzy nimi ciągnącą się błękitną taflę Ross Lake.

 

BOHATER DRUGIEGO PLANU

Mount Hood, najwyższy szczyt stanu Oregon, wyrasta z horyzontu nagle i niespodziewanie. Samotność góry daje możliwość obejrzenia jej z różnych stron i perspektyw.

 

POZA ŚWIATEM

 

Północne Góry Kaskadowe nie przeżywają turystycznego oblężenia mimo wielości tras i zachwycających panoram. Powodem jest ich słaba dostępność: do większości szlaków trzeba dotrzeć na piechotę – co oznacza przynajmniej dwudniową wędrówkę, jak w przypadku Desolation Peak – lub łódką czy kajakiem. Należy więc mieć albo niezbędny sprzęt, albo odpowiednio gruby portfel. Jedyną możliwością dla nas było zamówienie wodnej taksówki, która dowiozła nas we wskazane miejsce. Łódka wynajęta w Ross Lake Resort kursuje kilka razy na dzień. Chętnych zawozi na początek szlaku Desolation Trail o 9 rano, jako że ostatni kurs powrotny z tej części gór jest o 17. A trzeba mieć sporo sił w nogach, by wyrobić się w wyznaczonym czasie. Najpierw należy jednak dotrzeć do samego jeziora (1,5 mili z najbliższego parkingu) i zadzwonić z budki telefonicznej, meldując swoją obecność i gotowość do wędrówki. Czemu nie z własnego telefonu? Ponieważ w tym rejonie nie ma zasięgu. Jest to bardzo wymowny symbol izolacji North Cascades. 

Choć pozostałe części Gór Kaskadowych wydają się bardziej dostępne, to zdobycie jakiegokolwiek szczytu na północy, a nawet dotarcie do podnóża masywu, wymaga niemałej wyprawy. Majaczące na horyzoncie wierzchołki wydają się znajdować niemal po sąsiedzku, ale jest to złudzenie – podróż przez parki narodowe trwa i trwa, potęgując oczekiwanie. 

Stany Zjednoczone stanowią niekończącą się inspirację dla osób chcących poznać kraj nie tylko od strony kulturowej, ale i geograficzno-przyrodniczej. Północno-zachodnia część nie jest dla turystów oczywistym wyborem: 800 mil od Seattle, głównego miasta regionu, znajduje się Yellowstone – najstarszy park narodowy na świecie, jedno z najbardziej okazałych miejsc przyrodniczych na globie. To on przyciąga ludzi chcących podziwiać dziką faunę i florę. Góry Kaskadowe, jak i w ogóle całe Kordyliery, mają jednak zaskakująco bogatą ofertę dla osób rozmiłowanych w pieszych wycieczkach i górskich pejzażach. Wystarczy tylko wychylić głowę z któregokolwiek miejskiego zakątka i spróbować spojrzeć poza uliczny horyzont. Zapewne znajdują się tam wygasłe wulkany i grzbiety górskie, ośnieżone szczyty i lasy deszczowe, jeziora u podnóży licznych wzniesień i tlące się na ich zboczach pożary, jednocześnie fascynujące i złowieszcze – widoki, o dziwo, doświadczane z bliska przez nie tak licznych obserwatorów.