Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-07-01

Artykuł opublikowany w numerze 07.2019 na stronie nr. 48.

Tekst i zdjęcia: Stanisława Budzisz-Cysewska, Zdjęcia: shutterstock,

Nad modrym Pucyfikiem


Wiatr, piasek i fale. Tymi słowami można opisać prawie każdą nadmorską miejscowość. Ale dla Nordy, czyli kaszubskiej północy, to zdecydowanie za mało. Ma do zaoferowania znacznie więcej. Między Półwyspem Helskim a Gdynią ciągnie się Małe Morze – tak Kaszubi nazywają Zatokę Pucką. Jej płytkie wody to raj dla kite i windsurferów. Przyklejone do plaż miasteczka – mekka dla poszukiwaczy tajemnic. A przedwojenne kurorty – szansa dla tych, którzy chcieliby poczuć klimat z początku XX stulecia.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Moda na Hel rozkwitła w dwudziestoleciu międzywojennym. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Polska mogła cieszyć się ponownym dostępem do morza. Co prawda Polacy i wcześniej odpoczywali nad Bałtykiem, ale głównie w niemieckich badach. Półwysep Helski był zamieszkany wtedy tylko przez kaszubskich rybaków i jego walory turystyczne nie były doceniane. Nikt też specjalnie się tu nie zapuszczał: nie było odpowiedniej infrastruktury, droga była zbyt wąska, przestrzenie dzikie. 

 

SPOTKAJMY SIĘ NA MOLO

Drewniane, 320-metrowe molo w Juracie to jedna z najciekawszych atrakcji kurortu – miejsce spotkań, spacerów i nocnego życia.

HERB POŻYCZONY

Początkowo w herbie Pucka była tylko ryba. Lwa Puckowi użyczył Gdańsk. Od tego czasu lew i łosoś nierozłącznie symbolizują miasto.

 

PRZEDWOJENNE LATO

 

Moda na polskie wybrzeże zaczęła się po zaślubinach z morzem w 1920 r. Na Hel wtedy można było się dostać statkiem, a od 1922 r. już pociągiem. Podróż koleją budziła wielkie emocje, zwłaszcza że w najwęższym miejscu półwysep liczy tylko 200 m szerokości. Monika Żeromska, córka Stefana Żeromskiego, tak pisała o tym doświadczeniu: „Pociąg toczy się między dwoma morzami po wąskim skraweczku ziemi, blask bije od drobnych fal po obu stronach, i tylko szare, ostre trawy przysłaniają tę śliczną bliską wodę”. 

Na początku poprzedniego stulecia Półwysep Helski ze swoim białym piaskiem i sosnowymi drzewami był dostępny głównie dla bogatych. Zbudowane od zera letnisko Jurata miało być odpowiedzią na niemiecki Sopot. Pierwszy sezon kąpielowy otwarto tu w 1931 r. i można powiedzieć, że od tego czasu Jurata zaczęła się cieszyć sławą najelegantszego i najnowocześniejszego letniego kurortu. Nowoczesnego, bo zaprojektowanego tak, by goście mieli dostęp do wszelkich wygód, w tym bieżącej wody. Był też prestiżowy hotel Lido z telefonem, z którego można było łączyć się z całą Europą.

Jurata tętniła życiem. Rezydencje mieli tu sanacyjni politycy: Ignacy Mościcki, Józef Beck, Władysław Sikorski. Stałymi bywalcami byli arystokraci: hrabiowie Tyszkiewiczowie i Potoccy. Bywali też artyści. Willę miał tu Wojciech Kossak. Z tego powodu dwie jego córki, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec, spędzały nad Zatoką Pucką wiele czasu. Podobno ta druga nie była zbyt wielką fanką kurortu. Wieść niesie, że w chwilach złości nazywała go Dziuratą i „najbardziej snobistycznym miejscem na wybrzeżu”.

Niemniej jednak dla wielu Jurata była polskim Palm Beach. Rodziny zjeżdżały tu na całe lato, a kiedy pogoda nad Bałtykiem płatała figle, zażywano kąpieli w basenie z podgrzewaną morską wodą. 

Dopiero gdy wybuchła II wojna światowa i półwysep zajęli Niemcy, wszelkie plany rozbudowy kurortu zostały zatrzymane. Sowiecka władza miała trochę inny pogląd na rzeczywistość niż elitarna II Rzeczpospolita, ale nie pozwoliła Juracie stanąć w miejscu. Ruch turystyczny nad Bałtykiem rozwijał się dobrze, ponieważ pozbawieni możliwości częstych wyjazdów zagranicznych obywatele ciągnęli w letnie miesiące nad polskie morze. W latach 60. zbudowano drewniane molo, które stało się przedłużeniem deptaku Międzymorze. Pasaż łączy otwarte morze z zatoką.

W dzisiejszej Juracie można jeszcze poczuć przedwojenną atmosferę. W sosnowym lesie są pochowane stare wille, pensjonaty i ośrodki wczasowe. I dziś też jest jedną z najdroższych miejscowości nad Pucyfikiem, jak mieszkańcy ziemi puckiej określają zatokę. 

 

GRUNT TO FUNDAMENT

Serce Pucka stanowi Stary Rynek. Choć kamienice, które go okalają, pochodzą z drugiej połowy XIX w., to w większości powstały na średniowiecznych fundamentach.

HELSKA KOSA

Półwysep liczy 35 km, a najwęższy punkt ma zaledwie 200 m. To jeden z najbardziej malowniczych kawałków Polski.

NIEZATAPIALNY

Podczas potopu w 1656 r. Szwedom nie udało się zdobyć Częstochowy i... Pucka. W podziękowaniu za męstwo Towarzystwo Upiększania Pucka postawiło w 2006 r. pomnik na pamiątkę tego wydarzenia.

 

POLISH BARBADOS

 

Modę na rybacką osadę, która w różnych momentach zmieniała nazwę z Ceynowy na Budziszewo (od najbardziej popularnych nazwisk), rozpropagował Zbigniew Wodecki szlagierem z lat 80. O Chałupach usłyszała wtedy cała Polska. Choć wieś już wcześniej nie była anonimowa – miała bowiem dostatecznie złą prasę. W 1836 r. wykonano tu prawdopodobnie ostatni samosąd na czarownicy. Krystynę Ceynowinę podejrzewano o konszachty z diabłem. I były na to dowody: nie chodziła do kościoła, a na jej domu siadały wrony. Kiedy zachorował rybak, Jan Kąkol, dla wszystkich było jasne, że rzuciła na niego klątwę. 

Kobiety, wobec których istniało podejrzenie, że mają kontakty z nieczystymi siłami, poddawano tzw. próbie wody. Uważano, że diabeł nie pozwoli swej służce utonąć. Społeczność miała jednak sposoby, by go przechytrzyć. Związywali delikwentce nogę i rękę i rzucali na głęboką wodę. Kiedy nie tonęła, co miało miejsce w przypadku ostatniej pławionej wiedźmy, dobijano ją wiosłami. Z tego raczej już nie dało się wyjść cało, nawet z diabelską pomocą. 

Potem, latem 1981 r., w sosnowym lasku pewien warszawski artysta, przez prasę nazywany pan K., na wąskiej ścieżce natknął się na przybyszów nie z tego świata. Telepatycznie przyjął od nich wiadomość „bez obaw” i przyglądał im się z odległości dwóch metrów. Byli niscy, mieli skośne oczy i ciemnozielone ubrania. Na miejscu nosa dwa otwory, a zamiast ust – poziomą kreskę. Niedaleko od nich nad ziemią unosił się pojazd w kształcie spłaszczonego, podłużnego dysku. Kiedy po krótkim czasie wrócił ze znajomymi na miejsce spotkania, zostały po tajemniczych gościach tylko ślady. Siedem znaków, które razem tworzyły owal. Władze przesłuchały pana K., sprawę szybko zamknięto, ale aura tajemniczości nad Chałupami rosła.

A potem prawie cała Polska przyjechała podglądać fanów kąpieli bez tekstyliów. O ile wcześniej zwolennicy naturyzmu mieli między Chałupami a Kuźnicą cztery kilometry spokoju, to po hicie z 1985 r. musieli szukać nowego miejsca. Dziś nadal „można spotkać golasa jak na plaży w Mombasa, golców cały tłum”. Teraz już nie trzeba obawiać się mandatu.

 

PÓŁWYSEP CZERWONEJ LATARNI

Na polskim wybrzeżu znajduje się 18 latarni morskich, jedna z nich w Helu. Jej światło po raz pierwszy rozbłysło w 1790 r.

KRÓL BEZ OGRODNIKA

Zamek w Rzucewie, wielokrotnie przebudowywany, nosi imię Jana III Sobieskiego. Dostał go w prezencie od siostry, która owdowiała po Michale Radziwille. Jeśli wierzyć miejscowym – słynną rzucewską aleję lipową sadził sam król.

 

POWRÓT MADONNY

 

Od czasu do czasu Bałtyk wyrzuca prawdziwe cacka i wtedy plaże Mierzei Helskiej zmieniają się w wyspę skarbów. Zdarzają się nie tylko przedwojenne monety, ale też niewypały z czasów II wojny światowej. Bywa jednak, że morze odda coś bardzo oryginalnego. 

Legenda głosi, że w XV w. na plaży w Swarzewie pojawiła się drewniana figurka Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Ponoć wyrzeźbił ją holenderski marynarz, przerażony bałtyckimi sztormami. Podczas jednego z nich modliła się do niej cała załoga. Kiedy cudem ocaleli, zostawili ją na brzegu w Swarzewie. Ponieważ w miejscowości nie było kościoła, umieszono ją na Helu. W czasach reformacji, kiedy mieszkańcy Helu przeszli na luteranizm, wyrzucili ją do morza, a ona ponownie dopłynęła do Swarzewa. Był to znak, że jej miejsce jest właśnie tu. W 1775 r. wybudowano kaplicę, a już rok później do Madonny Swarzewskiej ruszyła pierwsza pielgrzymka. 

Ciekawym znaleziskiem jest też prorok Daniel, którego morze wyrzuciło w połowie XIX w. Dziś możemy go podziwiać na fasadzie najstarszej helskiej tawerny Lwia Jama. 

Jednak bywa, że po sztormach wybrzeże Bałtyku pokrywa się złotem, a plaże stają się bursztynową ziemią obiecaną. Na Kaszubach, choć nie tylko, wierzy się, że kamień ten ma wielką moc. Według medycyny ludowej nie tylko potrafi leczyć gardło, oczy czy reumatyzm, ale przede wszystkim strzeże od uroku. Ponoć są w nim zaklęte niezwykłe moce, które potrafią odpędzać złe energie i siły. 

 

MOSZKULCE, PURTEK I SMĘTEK

 

To, że Kaszubi funkcjonują pomiędzy dwoma światami – realnym i paranormalnym – wie każdy, kto się tu wychował. Mimo wielkiego wpływu chrześcijaństwa do dziś są żywe praktyki związane z kultami tradycyjnymi. Dobrym przykładem jest sobótka, czyli obchody imienin św. Jana. Kaszubi starają się nie kąpać w morzu i jeziorach, zanim Święty Jan nie ochrzci wody. Mówi się, że „woda kwitnie” i jest niebezpieczna dla zdrowia, ale babcie powtarzają, że w odmętach czają się moszkulce, czyli topielce, i tylko czekają na śmiałków, by zabrać ich do siebie. Kiedy jest burza, w oknach kaszubskich domów możemy zobaczyć zapaloną gromnicę. Ma ona chronić budynek od gromu. Nadal też nadaje się tu dziecku dwa imiona. Wierzy się bowiem, że może ono przyjść na świat z dwiema duszami, z których w przypadku ochrzczenia jedna zostałaby pod władaniem sił nieczystych i po śmierci mogłaby zmienić zmarłego w demona. 

Kaszuby to ziemia bogata w legendy: o wielkich Stolemach, które porozrzucały głazy po całym terenie, o gryfie – hybrydzie orła i lwa – który stał się symbolem tej ziemi. W kaszubskich lasach możemy natknąć się na Borową Ciotkę, która nas ochroni, lub na smutnego Borowca, którego lepiej unikać. Na swej drodze możemy spotkać wesołego Purtka, który odpowiada za wiry i brzydkie zapachy, oraz na Smętka, ale to nie będzie wróżyło dla nas nic dobrego.

Kaszuby mają więc wiele do zaoferowania: i dla tych chętnych wrażeń, i dla tych, którzy po prostu chcą odpocząć. Wtedy alternatywą jest spokojny, rzadziej odwiedzany przez turystów Puck. Można tu spokojnie napić się kawy na rynku z XIX-wiecznymi kamieniczkami. Można wpaść na rybę do smażalni U Budzisza albo po prostu leniwie pospacerować po najstarszym słowiańskim porcie nad zatoką i drewnianym molo.