Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2019 na stronie nr. 36.

Tekst i zdjęcia: Ewa Treszczotko, Zdjęcia: shutterstock,

Woda zaświeci, dżungla zaśpiewa


Siedzę na tarasie i nie spieszę się nigdzie, bo godzina nie ma znaczenia na Karaibach. Znalazłam się na wyspie Portoryko, w kraju niezależnym i zależnym zarazem, gdzie prezydentem jest Donald Trump, a styl latino splata się z amerykańską komercją. Jest trochę jak w USA, ale bez poczucia bezpieczeństwa. Są prawdziwi nędzarze, heroina i bałagan – ale jedzenie w sklepach jak w markecie na Manhattanie i z takimi samymi cenami. Poza tym... stress-less, jak mawiają boricuas, czyli rodowici mieszkańcy wyspy.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Pierwsze dni spędziłam w Casco Viejo, zabytkowej części San Juan, którą tłumnie okupują turyści. Tam również zatrzymują się wielkie statki wycieczkowe. Historyczna część stolicy jest piękna, ale za bardzo turystyczna. Wyjątkiem jest 600-metrowy odcinek przybrzeżny La Perla, gdzie zaglądają tylko najodważniejsi. La Perla była kiedyś prawnie wyznaczona jako miejsce dla niebiałej służby i byłych niewolników. Jest oddzielona wałem ziemi od miasta. Kontrast i oczywistą izolację od bogatego centrum widać do dziś. Ta budząca strach mikrodzielnica stała się jeszcze sławniejsza w 2017 r., kiedy nakręcono tu teledysk do popularnej również w Polsce piosenki „Despacito” Luisa Fonsi i Daddy’ego Yankee. 

Kilka dni później przeniosłam się do robotniczej dzielnicy Santurce. W internecie czytałam, że to mroczne getto i w nocy lepiej tam nie wychodzić z domu, ale po tygodniu wiedziałam, że internetowe komentarze wyolbrzymiają rzeczywistość. Zamieszkałam w hostelu, gdzie w zamian za pracę na ćwierć etatu nie płaciłam za nocleg. Żyłam jak boricua. W ciągu dnia spacerowałam ze słuchawkami na uszach i telefonem w dłoni bez obawy, że mi ktoś je wyrwie. Nawet raz o godzinie 21.30 wyszłam sama do sklepu spożywczego. 

 

MIASTECZKO SMAKÓW

Autorka obok jednej z licznych restauracji przy Szlaku Pieczonego Prosiaka, w miasteczku Guavate słynącym z tradycyjnej kuchni.

HISTORIA NA PASTELOWO

Casco Viejo, historyczna część stolicy Portoryko, ulokowana między dwiema hiszpańskimi fortecami z XVI w. Przyciąga turystów zabytkami oraz przyjaznymi pastelowymi kolorami.

ULICA AMERYKI

Hostel przy Calle de América w Santurce, robotniczej dzielnicy San Juan, w którym autorka, w zamian za darmowy nocleg, pracowała jako wolontariuszka.

 

REGGAETON JAK DISCO POLO

 

Kocham podróżować sama. Paradoks polega na tym, że podróżując solo, zawsze ma się towarzystwo, bo jest się bardziej otwartym na znajomości ze względu na podświadomy instynkt przetrwania i chęć odnalezienia grupy. Hostel odwiedzało zaledwie paru gości. Wymieniłam się numerami telefonów z pracownikiem stacji benzynowej, kelnerem i recepcjonistą z siłowni, a także z przypadkowymi podróżującymi, którzy znaleźli mnie przez aplikacje mediów społecznościowych. Dzięki temu miałam z kim pójść na słynną La Placita, czyli dosłownie „skwerek, placyk”. To znane w całym San Juan, stolicy Portoryko, miejsce pełne barów i dyskotek, gdzie mieszkańcy stolicy tłumnie przybywają w sobotnie i piątkowe noce, aby pobawić się przy rytmach reggaetonu.

Portoryko to światowa stolica tego stylu, będącego mieszanką reggae, rapu i hip hopu. Reggaeton narodził się tu pod koniec lat 90. i szybko zdobył sławę. Dziś w większości Ameryki Łacińskiej jest odbierany jak disco polo w Polsce. Każdy podróżnik odwiedzający wyspę powinien pójść na lokalną potańcówkę i potraktować to jako doświadczenie kulturowe. 

Muzyka to jeden z najlepszych towarów eksportowych Portoryko. Ta wyspa to ojczyzna światowej sławy piosenkarzy, jak choćby Jennifer Lopez czy Ricky Martin.

 

SZLAKIEM PIECZONEGO PROSIAKA 

 

Najważniejszą rzeczą, którą trzeba wiedzieć o Portoryko, jest komunikacja. Bez samochodu przemieszczanie się jest wyzwaniem. Międzymiastowy transport publiczny to coś, o czym niejeden tutaj słyszał, ale nigdy go nie widział. Brak transportu publicznego na Portoryko zmusił mnie do nawiązywania coraz to nowych przyjaźni, szczególnie z osobami zmotoryzowanymi. Tym razem była to wymiana umiejętności: ja znam perfekcyjnie hiszpański, a ty, Kevinie z Teksasu, masz służbowy samochód. Nastąpiła podróżnicza symbioza. 

Zaczęliśmy od ukrytych kaskad w wilgotnym lesie równikowym Parku Narodowego El Yunque. Kąpaliśmy się w zimnych wodospadach tropikalnego lasu, a potem pokonywaliśmy leśne szlaki, podziwiając bujną roślinność. 

Po tropikalnym lesie roznosiła się huczna muzyka z głośników podłączonych do samochodowego akumulatora. Może to małpy wydają godowe okrzyki? Nie. To portorykańska rodzina urządziła polowe karaoke. Kocham tę swojskość i naturalną spontaniczność małych społeczności. Czuję się jak w filmie Emira Kusturicy „Czarny kot, biały kot”, tylko w wersji karaibskiej. Śmiech, jedzenie prosto z glinianego pieca, względna bieda, ale szczera radość. Akurat trzy starsze panie śpiewają „Poker Face” Lady Gagi, czytając tekst z przenośnego komputera i energicznie machając biodrami do rytmu. Prawdziwa karaibska prowincja w Loiza de Piñones.

Tropikalny las, komercyjna amerykańska muzyka, latynoska rodzina i lokalne przysmaki popijane wodą prosto z kokosowej skorupy – wszystko to tworzy cokolwiek absurdalny, a zarazem piękny harmider. Spróbowałam lokalnych przekąsek arcuri, czyli kukurydzianego ciasta nadziewanego wieprzowiną albo mięsem z kraba, oraz bacalaitos – racuchów z rybim posmakiem. Dla takich momentów warto podróżować! 

Tydzień później don Francisco, sędziwy właściciel hostelu, w którym byłam wolontariuszką, zabrał mnie do miasteczka Guavate, położonego w sercu portorykańskiego interioru. To miejsce słynie z tradycyjnego jedzenia, w szczególności z potraw z wieprzowiny. Trzymilowy odcinek drogi numer 184 nazywa się Szlakiem Pieczonego Prosiaka (La Ruta de Lechón). Każda niedziela w Guavate wygląda jak festyn, a pobocza dróg są zastawione autami przyjezdnych.

 

DZIKA PLAŻA

Vieques to jedna z małych wysp (135 km2) wchodzących w skład terytorium administracyjnego Portoryko.

LAS NIEKUMATEJ ŻABY

Park Narodowy El Yunque znajduje się na wschodzie wyspy i jest jednym z nielicznych na Karaibach tropikalnych lasów deszczowych. Słynie z wielu gatunków paproci i storczyków, a jego najbardziej znaną mieszkanką jest żaba coquí – jeden z symboli narodowych Portoryko. Płaz zawdzięcza nazwę nietypowym dźwiękom, jakie wydają samce w celu oznaczania terenu.

POWOLUTKU...

Dachy La Perla, biednej i niebezpiecznej enklawy San Juan, ale słynnej z nakręconego tu teledysku „Despacito” („Powolutku”) Luisa Fonsi i Daddy’ego Yankee – światowego przeboju lata 2017.

 

ZUMBA, BACARDI I NARKOTYKI

 

Padało prawie codziennie – długie i ciepłe, tropikalne ulewy. Gdy było sucho, chodziłam na plażę do luksusowej dzielnicy Condado. Praca w hostelu była świetna i – jak wszystko na Portoryko – niestresująca. Czasem chodziłam na zajęcia zumby do pobliskiego centrum sportu. Chociaż poznani ludzie w dzielnicy Santurce byli uśmiechnięci i pomocni, musiałam mieć się na baczności. Pomiędzy hostelem a Parkiem Central, gdzie odbywała się zumba, była baza handlarzy narkotyków, powszechnie znana jako La Colectora – największy punkt sprzedaży kokainy, heroiny i marihuany na Portoryko. 

Mimo że hostel i centrum sportu dzieliło 25 minut spaceru, musiałam zamawiać taksówkę. Inni uczestnicy zumby surowym, choć pełnym troski tonem zabraniali mi wracać pieszo. Z okien taksówki widziałam, że okolica wygląda jak opuszczona, a pojedyncze osoby widziane przez szyby samochodu robiły wrażenie nieobecnych. 

W zeszłym roku, 22 czerwca 2018 r., amerykańska organizacja rządowa do walki z narkotykami DEA aresztowała aż 97 osób zamieszanych w handel narkotykami w okolicach La Colectora. Aresztowania były poprzedzone trwającym cztery lata śledztwem.

Rum Bacardi pija się na każdym kontynencie. Irlandia słynie z guinnessa, Szkocja jest czołowym producentem whisky, moje rodzinne Podlasie ma żubrówkę, a Portoryko – Bacardi. Ale czy na pewno ma prawo nazywać ten trunek rodzimym? Historia tej marki jest pełna kontrowersji, jako że don Facundo Bacardi Masso założył najstarszą fabrykę rumu na Kubie i tylko ze względu na sytuację polityczną w swoim kraju przeniósł biznes na Portoryko.

Dziś muzeum o nazwie Dom Bacardi jest jedną z głównych atrakcji turystycznych w okolicy San Juan. Można tam poznać historię rumu, zwiedzić fabrykę i oczywiście przeprowadzić degustację.

 

KAJAKIEM PRZEZ LUMINESCENCJĘ

 

Przeciętny podróżnik powie, że Portoryko to wyspa na Karaibach, ale prawdziwy obieżyświat wie, że na ten kraj składają się też mniejsze wyspy, między innymi Vieques. Znajduje się tam słynna Bioluminescent Bay, czyli Świecąca Zatoka. To unikalne w skali światowej miejsce, gdzie dzięki bakteriom żywe organizmy świecą pod wpływem ruchu. Dzieje się tak szczególnie, kiedy księżyc jest prawie niewidoczny, czyli w końcu ostatniej kwadry, ale jeszcze przed nowiem. 

Gdy usłyszałam o wyprawach kajakiem w środku nocy po świecącej wodzie, wiedziałam, że muszę to przeżyć. Pojechałam do oddalonego o 60 km od stolicy portu w Fajardo. Tam czekałam trzy godziny na statek. Później płynęłam dwie godziny i dotarłam na wyspę Vieques. W miejscowości Esperanza wykupiłam wycieczkę kajakiem w nocy. Trwające około godziny doświadczenie, łącznie z dojazdem spod hostelu, kosztowało 50 USD, ale warto było.

Poza świecącą wodą na Vieques jest jeszcze inne rzadkie w skali świata miejsce – Glass Beach, czyli Szklana Plaża, gdzie można znaleźć kolorowe kawałki naturalnego szkła. 

 

W POTRZASKU AUTOSTOPU

 

Skoro nie ma tu transportu publicznego, a wszyscy mają auta, będę zwiedzać Portoryko autostopem, pomyślałam. Namówiłam gościa hostelu, Dennisa, amerykańskiego Azjatę z Chicago, aby mi towarzyszył. Następnego dnia rano don Francisco podwiózł nas na obrzeża San Juan i wysadził przy ruchliwej drodze. 

Godzinę łapaliśmy autostop, aż w końcu ktoś się zatrzymał... Był to nieoznakowany samochód policyjny. Panowie spisali nasze dane i odwieźli pod hostel. Nie poddaliśmy się tak łatwo. Zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy na drugi koniec miasta, na inną drogę wylotową, tym razem bardziej lokalną. Najpierw starszy pan podwiózł nas do Arecibo, a potem zabrał nas jakiś delikwent, jak się później okazało, ze sporą kryminalną przeszłością. Chłopak zawiózł nas na zachodnie wybrzeże, do Aguadilla na plażę Crash Boat, gdzie poza pięknymi widokami można spotkać miłośników sportów wodnych i muzyki Boba Marleya. 

Czas mijał tam wesoło. Ale przed zmierzchem staliśmy znów przy drodze. Jednak nikt się nie zatrzymywał, aby podwieźć nas do stolicy. Utknęliśmy więc przy stacji benzynowej 80 km od San Juan. Przypadkowi ludzie reagowali na nas nieufnie. Na Portoryko z zasady nie praktykuje się jazdy autostopem, więc było nam trudno znaleźć chętnych na podwiezienie, a po zmroku szanse były minimalne. Znaleźliśmy się w potrzasku. Sytuację uratował dopiero kierowca taksówki, którego numer zapisałam w telefonie jeszcze na początku pobytu w mieście. Wiedziałam, że wpadłam mu w oko, więc był chętny do pomocy. Przyjechał za bardzo niską cenę, co uratowało nas od spania na krawężniku. Ale ten dzień był świetną przygodą!

Następnego dnia odbywały się wybory na gubernatora Portoryko. Wiecie, co to oznacza dla mieszkańców? Prohibicję przez pierwszą połowę dnia, a później fiestę. Bo takie właśnie jest Portoryko – pół na pół, jedną nogą w zachodniej kulturze USA, a drugą w świecie latynoskiego chaosu. 

I to był akurat mój ostatni dzień na wyspie. Udałam się ponownie do Casco Viejo. Pożegnałam się z hostelem i poleciałam do Nowego Jorku.