Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-08-01

Artykuł opublikowany w numerze 08.2019 na stronie nr. 48.

Tekst i zdjęcia: Agata Kurzańska, Zdjęcia: shutterstock,

Śmierć przybrana na biało


Na lotnisku w Kolombo wylądowałam 21 kwietnia, dwie godziny po sześciu wybuchach w kościołach i hotelach na Sri Lance. Niczego nieświadoma obserwowałam psy obwąchujące bagaże oraz sztaby policji wokół lotniska. Wzmożoną kontrolę tłumaczyłam sobie okresem przedświątecznym. Znalazłam taksówkę i wskazałam adres hotelu. Nie wiedziałam wtedy, że w czasie mojej podróży z lotniska do miejscowości Panadura, oddalonej od Kolombo o jakieś 40 km, doszło do kolejnych wybuchów. O tym, że znaleziono bombę w pobliżu lotniska, też dowiedziałam się później.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Jedyne, co mnie zastanowiło, to czas jazdy samochodem. Przed wylotem sprawdziłam, że dojazd z Kolombo do Panadury to jakieś 30 minut, tymczasem moja podróż trwała ponad półtorej godziny i miałam wrażenie, że polne drogi pełne dziur nigdy się nie skończą. 

W wesołej rozmowie z taksówkarzem zahaczyłam go o gospodarkę kraju, zarobki mieszkańców i życie na wyspie. Już na wstępie popełniłam faux pas, pytając go o zdanie na temat króla. Stanowczo i z dumą w głosie poprawił mnie, że Sri Lanka jest republiką z prezydentem na czele. Zapytałam zatem, jaki jest prezydent? Krótko i jeszcze bardziej stanowczo odpowiedział „dobry”, ucinając całą dyskusję. Nie wspomniał ani słowem, co stało się przed kilkoma godzinami. Być może nie chciał mnie niepokoić.

 

STAN ALARMOWY

Dworzec w Kolombo, szczególnie strzeżony przez pierwsze dni po zamachach. Przy wejściach stali uzbrojeni policjanci, a wszyscy pasażerowie byli poddawani dokładnej kontroli bagażu. Miejsc publicznych pilnowało również wojsko.

Szara była recepcjonistką w hotelu Tropical Inn. i za miesiąc planowała swój ślub. Stała się jedną z 258 ofiar terrorystów.

;"> <strong>tmiaŁa 24 lata</strong>
TMIAŁA 24 LATA

TMIAŁA 24 LATA

Szara była recepcjonistką w hotelu Tropical Inn. i za miesiąc planowała swój ślub. Stała się jedną z 258 ofiar terrorystów.

 

W ŚRODKU ZAMACHÓW 

 

Gdy dojechaliśmy do hotelu, w oczekiwaniu na pokój postanowiłam powiadomić rodzinę o szczęśliwym dotarciu na miejsce, ale mimo że połączyłam się z internetem, nie działał żaden z komunikatorów. Odłożyłam więc na później kontakty z rodziną, poszłam do restauracji i zachwycałam się kolorowymi jajkami z czekolady – w końcu była Wielkanoc. Okna restauracji wychodziły na Ocean Indyjski, bujna roślinność przy plaży przypominała mi, że jestem na Cejlonie i że przyjechałam spełnić moje podróżnicze marzenie.

Wzięłam telefon do ręki, chcąc zrobić kilka zdjęć widokom za oknem, i zobaczyłam na ekranie nieodebrane połączenia od osób, od których zupełnie bym się ich nie spodziewała. Przychodziły SMS-y o treściach: „Nic Ci nie jest?”, „Dlaczego do cholery nie dajesz znaku życia?!”. Jakby naraz wszyscy bali się, czy wylądowałam, przecież co miesiąc gdzieś latam. 

Udałam się do recepcji, a tam stała grupa turystów z Japonii, która właśnie chciała wymeldowywać się z hotelu. Podsłuchałam, że pilnie skracają pobyt i proszą o jak najszybsze połączenie na lotnisko. 

– Czy mogę zadzwonić do Polski? Muszę skontaktować się z rodziną – spytałam. Zanim recepcjonistka zdążyła odpowiedzieć, turystka z Kanady wsunęła mi do ręki swój telefon i powiedziała, żebym powiadomiła rodzinę, że żyję. Prosiła tylko, aby rozmowa była krótka. Zdziwiona, ale zadowolona, wybrałam numer mojej mamy. Ta zaś, zapłakana, zapytała, w której części wyspy jestem i czy nic mi nie jest... Chciałam dociekać, skąd ten niepokój, ale krótko powiedziałam, że wszystko jest w porządku i że muszę kończyć, bo nie chcę narażać na koszty uprzejmej turystki.

W końcu w wyszukiwarkę wpisałam „Sri Lanka wiadomości” i... wszystko stało się jasne. Dowiedziałam się też, że władza w celu uniknięcia rozprzestrzeniania się fałszywych informacji wyłącza dostęp do sieci społecznościowych. Sri Lankę planowałam od dwóch lat, a tymczasem trafiłam tam w czasie zamachów terrorystycznych. Zrozumiałam, że wyjazd będzie zupełnie inny niż wszystkie poprzednie. 

Mimo ostrzeżeń tutejszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie przerwałam podróży jak spotkani w hotelu Japończycy. Zaczęłam jeździć po całym kraju i rozmawiać z ludźmi – po to, by opisać to, czego doświadczyli.

 

W ŻAŁOBIE

Po wielkanocnych zamachach ulice, domy i pojazdy zostały przybrane na biało. Biel w kulturach Wschodu symbolizuje żałobę, a w tych dniach Sri Lanka przeżywała ją szczególnie boleśnie.

HERBACIANA KOLEJ

Zbudowali ją Brytyjczycy w 1864 r. w celu transportowania herbaty. Ponad siedmiogodzinna trasa kolejowa z Kandy do Ella została okrzyknięta mianem najbardziej malowniczej na świecie. Wyróżnia ją niezwykłe bogactwo krajobrazów – od wodospadów, po góry porośnięte krzewami herbaty i cynamonem. 

 

MARTWA DZIEWCZYNA W KWIATACH

 

Od Niedzieli Wielkanocnej został wprowadzony stan wyjątkowy i godzina policyjna, najpierw od 18 do 6, dzień później 20–6, a następnie 22–6. W tym czasie ulice były puste, gwarne za dnia rynki również, a sklepy i restauracje zamknięte. Autobusy kursujące po 22 były kontrolowane przez policję co kilka kilometrów. Na dworcach kolejowych głównych miast porozstawiano bramki, gdzie służby kolejowe bądź policjanci sprawdzali zawartości plecaków podróżnych. 

Drugiego dnia po przyjeździe, czyli w Poniedziałek Wielkanocny, wybrałam się w podróż z Panadury, przez Kolombo do Kandy, żeby ostatecznie przejechać malowniczą trasę pociągiem do Elly. Ciągnące się kilometrami plantacje tworzyły bajkowy wręcz krajobraz. Pociąg, przeznaczony pierwotnie do transportu cejlońskiej herbaty, już dobrych parę lat temu zmienił swoje zadanie i stał się atrakcją turystyczną. Trzecią klasę zajmują w nim Lankijczycy, najczęściej pracownicy plantacji. Druga i pierwsza natomiast należy do turystów. Prześcigają się, kto pierwszy stanie w drzwiach, otwartych przez całą drogę, żeby wykonać najlepsze ujęcia. Drugim pożądanym miejscem są siedzenia przy oknie. 

Obserwowałam przez nie białe flagi przywiązane do słupów, do bram, do lusterek w samochodach i autobusach. Kolor biały, jak we wszystkich kulturach Wschodu, symbolizuje śmierć, żałobę, smutek. Ale podróżni, którzy tak jak ja zdecydowali się zwiedzać kraj na własną rękę, nie sprawiali wrażenia szczególnie przejętych czy wystraszonych sytuacją. Nie wykazywali także zaciekawienia bielą spowijającą miasta. Kilka mijanych budynków było przybranych nią w całości – to domy ofiar zamachów. 

Gdy wróciłam do Panadury po dwóch dniach zwiedzania Kandy, Elli i Sigiriji, spostrzegłam, że tuż przed hotelem, przy stacji kolejowej, znajduje się taki właśnie biały dom. Ulica była zamknięta dla samochodów, wycofywano z niej także turystów. Postanowiłam jednak pójść w tamtym kierunku, zobaczyć, co się tam dzieje. Ktoś z okna hotelu zamachał nawet do mnie, żebym się wycofała. Przekornie, ale trochę niepewnie ruszyłam jednak dalej.

W pobliżu stał tłum ludzi. Wszyscy ubrani byli na biało, głośno rozmawiali, niektórzy nawet grali w karty, inni siedzieli na torach. Gdy zbliżałam się do nich, rozmowy cichły, a głowy obracały w moją stronę. Szłam coraz wolniej i spokojniej. Nie było mowy, bym przemknęła niezauważona – choćby dlatego, że cała byłam „na odwrót”: mój strój był czarny, a skóra biała. Z tłumu wyłonił się szpakowaty Lankijczyk. Najpierw, żeby zwrócić moją uwagę, wykrzykiwał „bombs, bombs, girl died”, a następnie podszedł bliżej i powiedział, żebym szła za nim. Na jego rozkaz gromada ludzi rozstąpiła się, abym mogła przejść.

Najpierw moim oczom ukazała się wielka brama ze zdjęciem pięknej, ubranej w kolorowe sari, uśmiechniętej dziewczyny. Za bramą stały kilkumetrowe białe flagi, a za nimi poustawiane gęsto krzesła. Przejście wzdłuż nich prowadziło do altany, gdzie na czerwonym podwyższeniu, przypominającym wysokie łoże, leżało w kwiatach ciało dziewczyny. Była ubrana w białe sari, uczesana i umalowana, przyozdobiona białą biżuterią wśród śnieżnobiałych kwiatów. Rozpoznałam uśmiechniętą dziewczynę ze zdjęć. Nad jej ciałem lama odprawiał modlitwę, a ze słów, które wypowiadał, zrozumiałam tylko „muslim, muslim”. Skłoniłam głowę i nie wiedząc, co robić dalej, wyszłam z domu żałoby.

 

SŁONIE Z UDAWALAWA

Jest ich w tym parku narodowym ponad 600. Podczas organizowanego safari można też zobaczyć krokodyle błotne, szakale złociste czy pawie indyjskie. Park liczy 306 km2, znajduje się w nim także olbrzymi zbiornik wodny sprzyjający rozwojowi ekosystemu.

 

O LEPSZE NOWE ŻYCIE

 

Inną już drogą wracałam do hotelu, po drodze pytając ludzi, kim była ta dziewczyna. Postanowiłam, że pójdę do hotelu przebrać się i wrócę na pogrzeb. Nie rozumiałam, dlaczego mnie tam wpuszczono, ale uznałam, że to nie przypadek – przeciwnie, postanowiłam też wszystko opisać, upamiętnić.

Ubrana w biel wróciłam i ustawiłam się przed tłumem. Ludzie zwracali na mnie uwagę, ale nie chciałam nachalnie nikogo o nic wypytywać, nie wiedziałam również, z kim mogłabym porozmawiać, i to po angielsku. Uznałam, że Lankijczycy są na tyle otwarci, że znajdzie się ktoś, kto zaraz do mnie podejdzie, a jeśli to zrobi, to na pewno będzie mówił po angielsku.

Po chwili około trzydziestoletni chłopak podszedł do mnie i zapytał, co tu robię i czy może mi jakoś pomóc. Przedstawiłam się, powiedziałam, że chciałabym stworzyć reportaż o zamachu na Sri Lance. Na imię miał Sasanka i to on stał się moim przewodnikiem. 

Nie chciałam niczego robić na siłę ani sprawiać wrażenia intruza. Wychowana w kulturze, gdzie pogrzeb jest tragedią, gdzie leją się łzy i panuje smutek, strojem i zachowaniem chciałam okazać najwyższy szacunek. Sasanka, Lankijczyk pracujący na co dzień w Europie, był sąsiadem dziewczyny, którą żegnano. Na imię miała Szara, była recepcjonistką hotelu Tropical Inn. W Niedzielę Wielkanocną, w dniu wybuchu, była w pracy. Miała 24 lata, dwóch braci, a za miesiąc miało się odbyć jej wesele.

Gdy powróciłam do domu zabitej, jej ciała już nie było. Została zawieziona na cmentarz. W kulturze buddyjskiej najczęściej ciała się pali, jednak zdarza się, że są zakopywane. Ta decyzja należy do rodziców, a oni zdecydowali, że zostanie pochowana w ziemi. Przez ulewny deszcz, który zapowiadano, pogrzeb nastąpił kilka godzin wcześniej. 

Zaczęło padać, Sasanka poprosił, żebym weszła do środka. Wręczono mi kubek z kawą i kilka ciastek. Ludzie dookoła, coraz to nowi, przychodzili i wychodzili. Na stołach w metalowych pojemnikach stało kilkanaście rodzajów curry, ryż i warzywa. Na deser roznoszono lody w żółtych, plastikowych pojemnikach. Zapytałam Sasanki, skąd biorą się ci wszyscy ludzie, czy Szara miała tak liczną rodzinę? 

Otóż w tradycji buddyjskiej taka otwarta ceremonia – dla wszystkich sąsiadów i bliskich – ma na celu zdobycie zasług dla osoby zmarłej, by mogła otrzymać lepsze nowe życie. Ludzie spotykają się, rozmawiają, jedzą i piją od momentu przywiezienia ciała do domu aż do chwili pogrzebu i jeszcze kilka godzin po nim. Po siedmiu dniach tę uroczystość się ponawia – w celu podziękowania za nowe życie, jakie przybierze zmarły.

Śmierci dziewczyny towarzyszył oczywiście żal i emocje, ale na twarzach uczestników obserwowałam niesamowity wręcz spokój. Skoro śmierć nie jest ani końcem, ani początkiem, lecz naturalną częścią zamiany jednej formy życia w drugą, należy podejść do niej z pokorą. Mój podziw nad spokojem zgromadzonych na uroczystościach zachwiał się tylko raz – gdy spojrzałam w oczy jej matki. Nie lamentowała, nie krzyczała, robiła wszystko, by ugościć przybyłych na pogrzeb, a cały jej ból i żal widać było w oczach.

Można by mnożyć pytania, dlaczego właśnie ona, dlaczego odchodzi taka młoda dziewczyna, dlaczego żegna się z życiem ktoś, kto niedawno je rozpoczął. Lankijczycy jednak, jako buddyści, skupiali się przede wszystkim na tym, aby ją pięknie pożegnać i zrobić, co w ich mocy, by zyskała nowe, może lepsze wcielenie. 

Jak by nie wyjaśniać śmierci za pomocą różnych filozofii czy religii, to odejście bliskiego człowieka jest wszędzie niewytłumaczalną stratą. Przekonałam się o tym naocznie w tamte dramatyczne dni na Sri Lance.