Jest ostatni weekend października. Korzystam z pięknego jesiennego dnia. Atmosfera panująca w fortecy, otoczonej średniowiecznymi murami, szybko wciąga tłumy przybywających gości. W każdym zaułku czai się niespodzianka. Pokazy sztukmistrzów, akrobatów, połykaczy ognia, pojedynki rycerskie, zawody łuczników... Witamy w Venzone!
Dostępny PDF
Italia ze swą mnogością zabytków wydaje się całkowicie odkryta, opisana i skatalogowana. Trudno więc znaleźć miejsca mało znane, ale na szczęście takowe istnieją. Obfituje w nie region Friuli-Wenecja Julijska, położony na północnym wschodzie Włoch, na styku trzech kultur: włoskiej, austriackiej i słoweńskiej. Przy drodze z Udine na północ w kierunku Austrii napotkamy miasto wyjątkowe: średniowieczną fortecę Venzone.
SERCE DZIELNEGO MIASTA
Plac Ratuszowy jest punktem centralnym miasta – jego sercem, żyjącym na przekór kataklizmom. W różnych porach roku gości wiele imprez.
W STYLU WENECKIM
Pałac Miejski i okolicznościowa scena na czas październikowego Święta Dyni. Architektura budynku obfituje w ślady epoki weneckiej, m.in. herby szlacheckich rodzin, które zamieszkiwały fortecę.
PRO MEMORIA
W 1996 r., dwadzieścia lat po trzęsieniu ziemi, w katedrze św. Andrzeja stanęła rzeźba upamiętniająca ofiary tragedii. Dzieło przedstawia ich zmartwychwstanie, a jednocześnie symbolizuje walkę o przetrwanie całego miasta.
NAJPIĘKNIEJSZE W ITALII
Już z zewnątrz widzimy jej piękną panoramę, z gamą kolorów, na którą składają się: zieleń parku narodowego pobliskich Alp Julijskich, błękit opływającej je rzeki Tagliamento i wielobarwność flag zatkniętych na murach. To tylko zapowiedź atrakcji ukrytych wewnątrz. Wyjątkowość miasteczka dostrzegli widzowie włoskiej telewizji RAI, którzy w 2017 r. w corocznym plebiscycie na najpiękniejsze miasteczko Włoch wybrali właśnie Venzone.
Było zawsze uprzywilejowane ze względu na lokalizację. Leżało na trakcie, który przemierzali wędrowcy, handlowcy i pielgrzymi. Jego nazwa była cytowana w 923 r. w dokumencie wydanym przez cesarza Berengario I, który przekazywał ziemie biskupowi Allone z Belluno. Z czasem ulegała ona modyfikacjom: Abinciones, Aventione, Avenzone, Avenzon, wreszcie Venzone, a pochodzi od strumienia Venzonassa. W 1077 r. osada weszła w skład patriarchatu Akwilei, sprawując kontrolę nad ruchem handlowym między Italią a rynkami północnej Europy. Od 1200 r. miasteczko było w rękach feudalnej rodziny Mels, która przyczyniła się do wzrostu jego znaczenia na tyle, że w XIII w. przyznano mu status gminy wraz z prawem organizowania raz w tygodniu targu.
Położenie Venzone, oprócz tranzytowego, miało jeszcze znaczenie obronne. Otoczone górami i wodami rzek i strumieni, było fortecą idealną. W 1258 r. Glizoio di Mels zdecydował się ją znacznie wzmocnić i wybudował podwójny pas murów otoczony głęboką fosą. Miasto funkcjonowało znakomicie, a jego upadek rozpoczął się pod panowaniem weneckim. Potem, na przestrzeni dziejów, przechodziło z rąk do rąk – panowanie tureckie, francuskie, austriackie. W 1866 r. przyłączono je do Królestwa Italii.
ŚWIĘTO DYNI
Na to październikowe święto można tu dojechać specjalnym pociągiem parowym uruchamianym na tę okazję. Jest przygotowywane corocznie w Venzone z dużym rozmachem, organizacja trwa kilka miesięcy. A wszystko po to, żeby oprócz smaku dyni dać gościom poczuć smak historii, tradycji i duszy miasta. I udaje się to znakomicie. Przygrywa średniowieczna muzyka, często w wykonaniu grup w strojach z epoki; na dziedzińcach pałaców odbywają się walki rycerskie; można podziwiać żonglerów, połykaczy ognia, rycerzy i damy w kolorowych strojach, a także rzemieślników przy pracy, używających jako tworzywa miedzi, żelaza, kamienia czy wikliny. Możemy też asystować przy produkcji świec lub wypiekaniu chleba.
Witryny sklepików i restauracji są ustrojone motywami dyni, a z lokali dobiegają zapachy potraw przygotowanych na jej bazie. Nazwy tawern nawiązują do historii i charakteru tego miejsca, możemy zatem zjeść U Wędrowca, w Klasztorze, U Patriarchy, Pod Czarnym Kotem. Dynie wykorzystywane w restauracjach pochodzą z pobliskich upraw. Jest nawet rywalizacja – przyznaje się nagrodę za najmniejszy, największy i najdziwniejszy owoc. W historii święta odnotowano dynię ważącą ponad 250 kg, najdłuższa zaś przekroczyła 250 cm.
Mijam zaułki i podążam za tłumem, który zmierza do serca miasta – placu Ratuszowego. Specjalnie ozdobiony na tę okazję pałac Miejski to charakterystyczny budynek, w którym wyraźnie można wyróżnić dwie części. Na wyższą wchodzi się schodami zewnętrznymi, niższą stanowi loggia, z freskami Pomponio Amalteo z XV w. Narożną wieżyczkę ozdabiają zegar i lew św. Marka, symbol weneckiej dominacji. Pałac pochodzi z XV w., a budowano go dwadzieścia lat.
Moment szczególny święta to późne niedzielne popołudnie, kiedy elektryczność w miasteczku zastępują pochodnie, latarnie i świece.
GÓRA ORCOLATA
Fragment panoramy Venzone. Góruje nad nim dzwonnica romańsko-gotyckiej katedry. W oddali szczyt, z którego mógł przybyć Orcolat – potwór z ludowych podań, obwiniany jako sprawca kataklizmu...
NAPOLEON TU BYŁ
W kamiennej kaplicy św. Michała nieopodal katedry można zobaczyć mumie odkryte w podziemiach. Dzięki znalezisku o Venzone dowiedziała się cała Europa i sam Napoleon pofatygował się, aby je zobaczyć.
ŚWIĄTECZNY ODPOCZYNEK
Witryny sklepów i mury domów w Święto Dyni są ozdobione oczywiście jej motywami, także w kolorze lawendy, która jest w miasteczku wszechobecna. Na ten czas przybywają tu rzesze okolicznych mieszkańców oraz turyści.
PRZEBUDZENIE POTWORA
Pałace i ulice oddają ducha epoki. Mury okalające Venzone mogły kojarzyć się z bezpieczeństwem i spokojem. Nie były one jednak w stanie chronić mieszkańców przed kataklizmami wywoływanymi przez naturę. Najpierw w 1966 r. przyszła powódź, kiedy wylała rzeka Tagliamento, a 6 maja 1976 r. nastąpiło to najgorsze – trzęsienie ziemi. Ziemia w regionie Friuli zadrżała z siłą 6,5 stopnia w skali Richtera. Był ciepły majowy wieczór i nikt nie spodziewał się, że następnego dnia życie tysięcy osób legnie w gruzach – metaforycznie i dosłownie. Runęły pałace, domy, kościoły, mury i mosty. Cztery miesiące później, we wrześniu, ziemia zadrżała ponownie, pochłaniając kolejne ofiary i domostwa. Życie straciło 52 mieszkańców miasteczka.
Żal i trwoga były ogromne. Wydarzenie to nawet personifikowano, wiążąc z legendą o potworze o imieniu Orcolat. Był to zły olbrzym, który wprawdzie pojawiał się rzadko, ale gdy już, to robił dużo ryku i hałasu, powodując też drgania ziemi. Pewnego dnia usłyszał śpiew dziewczyny piorącej w rzece. Zakochał się w niej i postanowił ją poślubić. Ale ona nie podzielała jego zamiarów, buntowała się, uciekała. Potwór nalegał, więc jego wybranka zwróciła się do Królowej Śniegu o pomoc. Ta zamieniła ją w górę, a dręczyciela w szczyt górski – Monte San Simeone, niedaleko Venzone. Podobno ilekroć chce się wydostać z góry, żeby odwiedzić ukochaną, ziemia aż drży...
Venzone po tragedii stopniowo odradzało się, mieszkańcy, odbudowujący zniszczenia, w swej wytrwałości i zapale przypominali Japończyków. Pracom przyświecała idea „Najpierw fabryki, potem domy, na końcu kościoły”, rzucona przez ówczesnego arcybiskupa Udine. Do odbudowy przystąpili zresztą przy pomocy ochotników z całych Włoch. Zastosowano metodę rekonstrukcji zwaną anastylozą, polegającą na odtwarzaniu zrujnowanych budynków przy użyciu zachowanych fragmentów oryginalnych. Była to wówczas metoda innowacyjna, obecnie stosuje się ją powszechnie. Zbierano kamienie, numerowano je i kładziono na ich pierwotne miejsca. Efekt okazał się niesamowity.
Miasteczko, po latach ciężkiej pracy, nadal ma charakter średniowiecznej osady i wręcz trudno wyobrazić sobie, w jakim stopniu było zniszczone. Pomaga w tym stała wystawa „Tiere Motus. Historia trzęsienia ziemi i jego ludzi”. To swoiste multimedialne świadectwo tragedii z 1976 r., podróż w czasie poprzez obrazy i dźwięki. Ci, którzy przeżyli tragedię, pamiętają tamten wieczór bardzo dokładnie, ze szczegółami. Bloger Elio Copetti, który wtedy uczęszczał do pierwszej klasy gimnazjum, tak go wspominał 36 lat po katastrofie: „Odrabiałem pospiesznie lekcje w kuchni. Miałem za plecami salon z telewizorem, mój ojciec leżał na tapczanie. Czasem się oglądałem i spoglądałem na ekran: zabijali krokodyle gdzieś w Afryce. Mama i brat leżeli już łóżkach...”.
Elio był dla mnie kolejnym odkryciem w Venzone. Skontaktowałam się z nim, żeby porozmawiać o tamtej tragedii. Jest malarzem i grafikiem cyfrowym, a jego prace, tworzone w scenerii średniowiecznej fortecy, są wystawiane w kraju i za granicą.
KRZYK Z OTCHŁANI
Ta katedra została zbudowana na początku XIII w. przez architekta Giovanniego Griglio, który stworzył także katedrę w Gemonie, swoim rodzinnym mieście. Tę w Venzone wyświęcono w 1338 r. Przypuszcza się, po analizie znalezionych pozostałości, że na tym miejscu już w VI w. stał mały kościółek, później rozbudowany przez Glizoio di Mels (tego od murów). Na pierwszy rzut oka wnętrze wydaje się surowe, ascetyczne. Pozornie tylko, bo ta świątynia w stylu romańsko-gotyckim jest bogato zdobiona. Są np. liczne płaskorzeźby przedstawiające sceny biblijne oraz freski autorstwa mistrza Vitale da Bologna, m.in. pełen kontrastujących kolorów „Święty Grzegorz uwalniający księżniczkę od smoka”.
Rzeźba „Opłakiwanie Chrystusa zmarłego”, z kolorowego i pozłacanego drewna, przedstawia ośmiu żałobników pogrążonych w bólu. Wykonano ją w lipie w 1530 r., co pozwala przypuszczać, że autor pochodził z Niemiec, gdzie używano tego gatunku drewna. Niektóre postacie są okaleczone, z innych odpadła farba – rzeźba podzieliła bowiem tragiczny los całego Venzone.
Inna rzeźba jest jeszcze bardziej sugestywna. Ludzie stojący w kręgu, odwróceni twarzami w stronę jego wnętrza, wszyscy, mali i duzi, wspinają się na palcach i wyciągają ręce do góry, w stronę nieba, światła, życia... „Z otchłani krzyczę do Ciebie, Panie” – to dzieło rzeźbiarza friulijskiego, Franco Maschio, które stanęło w katedrze w 1996 r., w dwudziestą rocznicę trzęsienia ziemi. Maschio mówi, że stara się tworzyć rzeźby, z którymi utożsamia się dana społeczność. Przed przystąpieniem do pracy studiuje zawsze historię miejsca, poznaje jego charakter i ludzi. Nie inaczej było w Venzone. Stworzył postacie nieme, tragiczne, ale z nadzieją, że mimo ciemności i rozpaczy jest jeszcze światło i radość.
Katedra św. Andrzeja w Vezone ma też swoje polonica. Jest w niej pochowany książę bytomsko-kozielski Bolesław, ostatni męski przedstawiciel Piastów bytomskich. Wyruszył z wyprawą przyszłego króla czeskiego Karola IV do Rzymu po koronę. Zmarł w drodze powrotnej na Śląsk w niewyjaśnionych okolicznościach i został pochowany w tej katedrze.
MUMIE PACHNĄCE LAWENDĄ
Wizyta w Venzone w dniu Święta Dyni wzbudziła apetyt na dalsze poznawanie miasta. Wracam więc po kilku miesiącach, aby bez tłumów, ze spokojem, zobaczyć... mumie.
Nie przypuszczałam nigdy, że w małym włoskim miasteczku napotkam tyle ciekawych rzeczy. Obok katedry stoi kamienna okrągła kaplica św. Michała, kryjąca w podziemiach kryptę. Budynek pochodzi z XIII w. i przypuszcza się, że służył jako chrzcielnica. To kolejny przykład budowli odrestaurowanej przy użyciu anastylozy. Mieszkańcy nie wyobrażali sobie miasta bez tej kaplicy, która od ponad wieku była muzeum i miejscem eksponowania osobliwości z pobliskiej katedry.
Był rok 1647, kiedy przy okazji przesuwania jednego z sarkofagów znaleziono mumię. Później, w XIX w., odkryto blisko 40 kolejnych. Po ogólnym zaskoczeniu znaleziskiem zajęli się naukowcy, poszukując jego genezy. W końcu stwierdzono, że przyczyną samomumifikacji ciał był grzyb pasożytniczy panujący w katedrze, który spowodował osuszanie zwłok. Jako czynnik ułatwiający mumifikację naukowcy wskazali także na fosforany wapnia, w które obfitowała ziemia pod katedrą.
Mumie z Venzone zaintrygowały całą Europę. Część z nich trafiła do kościoła Inwalidów w Paryżu, część do muzeum w Wiedniu. Podobno przyjechał je zobaczyć sam Napoleon, który przebywał we Friuli przy okazji podpisania w 1797 r. w Campo Formio (dziś Campoformido) pokoju z Austrią. Trzęsienie ziemi przetrwało tylko 15 mumii, a obecnie w krypcie jest ich pięć.
Po wizycie w kaplicy spaceruję uliczkami kolorowego miasta. Jedna barwa wybija się szczególnie. To kolor, który przywodzi na myśl Francję, a dokładniej Prowansję. Fiolet oraz lawenda towarzyszą tu co krok. Liczne, pięknie ustrojone sklepiki oferują różnorodne produkty stworzone z tej rośliny. Oferta jest szeroka i wykorzystuje właściwości kosmetyczne, lecznicze, zdobnicze, a także kulinarne lawendy. Jakie wyroby kulinarne? Biszkopty, paluszki, miód, likiery...
Z tutejszą lawendą to jest dziwna historia. Niektórzy mieszkańcy miasta narzekają na forach, że reklamowanie rośliny jako specjalności Venzone to nadużycie, bo przecież nigdy nie widzieli fioletowych pól w pobliżu. No ale faktem jest, że lawenda, nawet jeżeli nie pochodzi z okolicznych upraw, to w samym mieście jest eksponowana bardzo wyraźnie – widziałam, wąchałam, dotykałam.
WBREW APOKALIPSIE
Trafiam ponownie na plac Ratuszowy. Piję kawę w kawiarni naprzeciwko pałacu Miejskiego. Myśli ponownie biegną do trzęsienia. Budynek przede mną jest imponujący, a odrodził się dzięki mieszkańcom niczym Feniks z popiołów. Jak całe miasto. Prawie całe, bo wystarczy wyjść z placu, żeby zobaczyć ruiny XIV w. kościoła pw. św. Jana Baptysty. To jedyny kościół, który celowo nie został odbudowany. Ocalała jego fasada główna z gotyckim portalem. Stoi w takim stanie jako nieme i wiele mówiące świadectwo apokalipsy.
W mieście na każdym kroku widać dzieci. Mieszkają tu albo przyjeżdżają z rodzicami na liczne święta i festy. Obecność dzieci daje zawsze nadzieję, że będzie jutro, a straszny Orcolat nigdy już nie zaryczy ze swojej góry. W Venzone jest ruch, nie brakuje wystaw i spektakli, a także targów – książek, staroci, rękodzieła artystycznego. Do tego są organizowane wyścigi kolarzy czy biegaczy. Nie sposób tu się nudzić. Piękne, stare Venzone chce pokazać, że wciąż żyje. Wbrew apokalipsie.