Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2019 na stronie nr. 44.

Tekst i zdjęcia: Ewa Treszczotko,

W Kuna Yala na Ukutupu


Okazuje się, że są na świecie miejsca, których nie ma w Wikipedii, które nie wyświetlają się na mapach internetowych i nie mają zarejestrowanej nazwy. Na przykład Ukutupu.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Panama ma pewien region autonomiczny, któremu władze kraju pozostawiają wolną rękę, do tego stopnia, że aby wjechać na te ziemie, trzeba okazać paszport, jak na międzypaństwowej granicy. To region Kuna Yala zamieszkany przez Indian Kuna.

Do terenów tej rdzennej ludności przynależy, poza częścią kontynentalną, także 365 wysp rozmieszczonych wzdłuż północno-wschodniego wybrzeża – od poziomu Kanału Panamskiego aż do terytorium Kolumbii. Wyspy są tak małe, że niektóre mają zaledwie 20–30 m długości i tylko miejscowi znają ich dokładne położenie. Większość nie jest wyszczególniona na mapach Google. Jedną z wysp jest Ukutupu, którą odwiedziłam.

 

NIE KIERUJĄ, ALE RZĄDZĄ

Indianki w tradycyjnych strojach na tle nowoczesnych terenówek. Ich mężczyźni mają fury, za to one (matriarchat!) – władzę.

OCEAN DO SNU

Wyspa Ukutupu, leżąca obok wyspy Wichub Huala. Odwiedzający je turyści mogą przenocować w domkach na palach. W nocy ocean ukołysze ich do snu.

 

NIE DO KUPIENIA

 

Po wirtualnych poszukiwaniach wśród couchsurferów znalazłam tylko jedną osobę mieszkającą na tych ziemiach. Był nim rodowity Kuna, Aurelio. Wyspa, na której mieszka mój gospodarz, nosi nazwę Wichub Huala (inny zapis to Wichub Wala) i również nie jest oznaczona na mapach. Tuż obok jest Ukutupu.

Nie ma tam wielu udogodnień, jak wi-fi, ciepła woda czy pralka. Prysznic to drewniana komórka stojąca na drewnianych balach w morzu. Jest tam wielki baniak ze słodką wodą, obok leży przecięta w połowie plastikowa butelka, która służy jako nabierak. Należy oszczędnie się polać, namydlić i spłukać. Słodka woda na wyspie otoczonej słonymi falami Morza Karaibskiego to może nie rarytas, ale na pewno nie towar, który można marnować. Co ciekawe, nocleg w prymitywnym pokoju na balach, z dzielonym z resztą wyspy prysznicem i wychodkiem na końcu pomostu, kosztuje 60 dolarów za noc.

Indianie Kuna są bardzo przedsiębiorczy i zarabiają, na czym się da. Nie można im mieć tego za złe, bo mają prawo do ustanawiania własnych zasad, które przybywający muszą uszanować. Chodzi nie tylko o zarabianie pieniędzy, ale też o ochronę unikalnej kultury i szacunek dla norm społecznych. Kunowie np. nie mogą sprzedawać swoich wysp obcym, nawet gdyby oferowano im miliony.

Tutejsi cieszą się autonomią wywalczoną kiedyś drogą rewolucji. Wielokrotnie zmuszani do migracji, nie dali narzucić sobie kultury Zachodu, systemu szkolnictwa czy zasad prawnych. Dzięki odwadze, silnym liderom i determinacji, a także mediacji Stanów Zjednoczonych (chciały chronić swoje interesy związane z Kanałem Panamskim) władze ostatecznie w 1938 r. uznały autonomię regionu.

 

PRAWDZIWY MATRIARCHAT

 

Każda wyspa ma swoją radę, taki miniparlament, i może wprowadzać własne prawa. Wjazd na terytorium Kuna Yala kosztuje 10 dolarów, przebywanie w każdym porcie, z którego popłynie się łódką, wymaga „opłaty portowej” 2 dolarów. Wiele wysp ma rajskie plaże, a ponieważ dużo z nich jest prywatną własnością rodzin, za przebywanie tam należy zapłacić kolejne 2 dolary. Z kolei za robienie Indianom zdjęcia z bliska trzeba zapłacić dolara.

Kilka aspektów kultury Kuna skupia uwagę świata. Najczęściej mówi się o nich w kontekście utrzymania regionalnej niezależności i silnego oporu wobec amerykanizacji. Podnoszone są także tutejsze tradycje związane z pochówkiem oraz statusem kobiet. O ile zwyczaje pogrzebowe mogłam poznać wyłącznie w lokalnym muzeum, o tyle o pozycji kobiet dowiedziałam się z pierwszej ręki. Kulturę Kuna cechuje matriarchat, kobieta pełni tu rolę ważniejszą niż mężczyzna. Dla przykładu gdy para bierze ślub, to mąż przeprowadza się do domu żony i jej rodziny, aby przekonać ich, czy będzie dobrze spełniał swoje obowiązki. Dopiero po udowodnieniu, że będzie dobrym mężem, para może wyprowadzić się „na swoje”. Mężczyzna pracuje, ale kobieta zarządza domowym budżetem. Nawet jeśli mąż zarobił więcej niż zwykle, oddaje pieniądze żonie i ona wydziela mu kieszonkowe. A w sprawach spadkowych to córki dziedziczą w pierwszej kolejności.

Kobiety noszą tradycyjne stroje tylko wtedy, gdy sobie tego życzą (mężczyźni ubierają się wyłącznie w stylu zachodnim). Do takiego ubioru muszą jednak mieć krótkie włosy. Ścina się je po pierwszej menstruacji i jest to oznaką, że dziewczynka stała się kobietą gotową do związku i posiadania dzieci. Pożądany jest też złoty kolczyk w przegrodzie nosowej, który świadczy o stanie cielesnej dorosłości, a także bransoletki z koralików ciasno oplecione wokół kostek, aby je z czasem wyszczupliły. Według lokalnego kanonu piękna smukłe kostki i łydki są atrakcyjne.

Kobiety noszą mole, czyli haftowane części bluzki, które ręcznie wyrabiają dla siebie i w celach handlowych. Krewne Aurelio powiedziały mi, że mole sprzedają głównie Chińczykom, po 150–300 dolarów za sztukę. Najdroższe wyroby osiągają nawet 400 dolarów.

 

EWA I AURELIO

Znaleziony za pośrednictwem couchsurfingu gospodarz Aurelio serdecznie podjął autorkę Ewę, objaśniając jej obyczaje i tajemnice kultury Kuna.

SILNA GRUPA

Czas mijał też na wesołych rozmowach z miejscowymi. Na zdjęciu czterech rdzennych Indian Kuna i panamski kierowca przywożący turystów ze stolicy.

JEST I MUZEUM...

Wyspa El Porvenir i Muzeum Narodu Kuna (patrz też zdjęcie z prawej). Pomaga ono lepiej zrozumieć historię mieszkańców archipelagu San Blas oraz ich lokalne tradycje.

 

DAJ MI SWÓJ FACEBOOK...

 

Czekanie na Aurelio przez kilka godzin w porcie w Tupile zaowocowało ciekawymi przyjaźniami. Pierwszą osobą był pracujący tam Manu, który po 5 minutach znajomości powiedział: – Może dasz mi swój facebook, tak na wypadek, gdybyś chciała wyjść za mnie za mąż. Oczywiście śmiałam się z tego, ale za tym spontanicznym tekstem stoi głębszy temat. Podróżując po Ameryce Łacińskiej, słyszałam wielokrotnie, że Indianie płci męskiej, i nie tylko Kuna, ale i rdzenne grupy w Boliwii czy Peru, szukają europejskich lub amerykańskich żon, aby rozkręcić swój biznes. Manu opowiedział mi, jak na sąsiedniej wyspie pewien Kuna ożenił się z Hiszpanką. On miał ziemię, ona – pieniądze. Zbudowali hotel za jej pieniądze na jego ziemi i teraz żyje im się całkiem dobrze.

Siedząc w porcie, przed dłuższy czas budziłam w miejscowych nie mniejsze zainteresowanie niż oni we mnie. Było sielsko i wesoło, aż do momentu, gdy miałam przyjemność poznać Sekretarza ds. Turystyki Narodu Kuna. Jego rola jest podobna do zadań stróża porządku publicznego wyższej rangi. Siedzenie na ławce z czterema Indianami i kierowcą terenówki organizującym wycieczki turystom, popijanie wody z kokosa, opowieści o Polsce i słuchanie w zamian historii moich nowych znajomych nie było typowym zachowaniem. Szablonowy turysta powinien dotrzeć do portu, zapłacić 2 dolary i odpłynąć łódką zaraz po uiszczeniu opłaty. Byłam jedyną osobą, która nie płaciła za pobyt.

Pan sekretarz początkowo się zezłościł. Musiałam dać mu numer telefonu do Aurelio i wytłumaczyć, czemu tu jestem i jak znalazłam mojego gospodarza przez coachsurfing. Powiedziałam, trochę koloryzując, że przygotowuję się do doktoratu ze studiów latynoamerykańskich w jednej z najlepszej instytucji naukowych Europy Wschodniej, że nie mam nawet ubezpieczenia w mojej samotnej podróży ani nie czuję zagrożenia, bo angelitos me cuidan bien, czyli opiekują się mną anioły. Odniesienia do edukacji i wiary zawsze budzą w krajach latynoskich zaufanie. Po części przekonałam go. Zaczął nawet opowiadać, jak to był na studenckim stypendium w Rosji, nie umiejąc mówić po rosyjsku. Wspominał pewnego Indianina Kuna, który 30 lat temu poleciał studiować do Polski i tam został.

W końcu Aurelio, trzydziestoletni absolwent turystyki w Panama City, prowadzący obecnie rodzinny biznes, przypłynął łodzią motorową i zabrał mnie na swoją wyspę. Na San Blas łódź to jak u nas samochód. Młodzi ludzie popisują się, brawurowo sterując łódkami, tak jak w Polsce młodzi kierowcy samochodami na szosach. Bałam się, wcześniej nikt tak szybko i nieostrożnie nie prowadził motorówki ze mną na pokładzie, i to na pełnym morzu, ale dla ludzi wychowanych na karaibskich falach to coś normalnego.

 

ZBIJANIE KOKOSÓW

Tubylcy, mający niewątpliwie zmysł handlowy, dbają i o to, aby turyści nie jedli darmowych kokosów. Za wszystko trzeba płacić, może poza couchsurfingiem.

 

W GOŚCINIE U AURELIO

 

Pierwsze dni były edukacyjne. Aurelio opowiadał mi o zwyczajach i codziennej rutynie. Pokazał swoją wyspę i kilka sąsiednich, odwiedziliśmy miejsce posiedzeń lokalnych władz i cotygodniowych zebrań mieszkańców, Centrum Zdrowia Wichub Huala, Centrum Sportu Wichub Huala oraz fascynujące Muzeum Narodu Kuna. Gospodarz przedstawił mi swoją rodzinę, od dziadka zaczynając, a kończąc na malutkich siostrzeńcach oraz domowych zwierzętach.

Miłym doświadczeniem było poznanie najmłodszych kuzynów mojego gospodarza, Keitheen, Derecka i Ytana, okazujących na każdym kroku dziecięcą dobroć i naiwność. Dziesięcioletnia dziewczynka zobaczyła, że mam pomalowane na biało paznokcie, i następnego dnia przyniosła mi prostą bransoletkę zrobioną z kawałka uplecionej nitki w białym kolorze. Wręczając prezent, wskazała na moje paznokcie. Tuż za nią dreptał malutki Ytan, który na moje przybycie ubrał swój najlepszy strój, czyli kostium... Spidermana. Przywitałam się też z domowym pupilem, papugą Feni, która przylgnęła do mnie tak samo jak dzieci. Gdy ręka zaczynała mi drętwieć od trzymania w górze, papuga przeskakiwała na drugą i tak w kółko przez dobry kwadrans. Udaliśmy się do mojego pokoju na wodzie. Dzieci z ciekawością zaglądały do bagażu, a saszetka z kosmetykami, którą niedbale rzuciłam na łóżko, w ich oczach była skrzynią skarbów. Później przyszła pora na zabawę aparatem fotograficznym, który najmniejszy z kuzynów uszkodził, wpychając palce w przesłonę obiektywu.

Po dołożeniu się do paliwa kolega Aurelio zabrał mnie wraz z grupą panamskich turystów na island hopping, czyli pływanie między wyspami z przystankami na kilku z nich. Panamskie wyspy archipelagu San Blas znajdziemy w czołówkach rankingów najpiękniejszych plaż świata. Krajobrazy były rajskie, a odcień wody odbierał mowę. Chaty z liści palmowych, brak prądu i kontaktu z cywilizacją oraz kobiety w pięknych, wielobarwnych strojach. No i węszący dolary Indianie.

Wizyta u Indian Kuna była wyjątkowym doświadczeniem. Nie chciałam jednak zostać tam dłużej. Ciężko zasnąć w pokoju na balach wbitych w morskie dno, kiedy fale w nocy uderzają o podłogę z taką siłą i hukiem, jakby trwała właśnie polska letnia burza, do tego atakująca z każdej strony. Codzienność na terytoriach Kuna Yala to piękne, nietuzinkowe życie, ale nie moje.

Rzadko obcokrajowiec z kraju kultury zachodniej odwiedza te wyspy tak po prostu. Jako gość tubylca nie płaciłam za pobyt i byłam traktowana inaczej. Lokalne kobiety nie wyskakiwały z chat na mój widok i nie oferowały haftowanych molas. Byłam w idealnym punkcie obserwatora. To, co widziałam, słyszałam i doświadczyłam, to pięknie praktykowana, unikatowa kultura, z zielonym szeleszczącym banknotem w tle.