Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2019-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2019 na stronie nr. 98.

Tekst i zdjęcia: Paula Potasiewicz, Zdjęcia: shutterstock,

Kraj jaśminem pachnący


– Zobacz, to podświetlone to Włochy. – Wskazał palcem na okno siedzący obok mnie pilot. Tego dnia leciał jako pasażer, aby odwiedzić swoją rodzinę mieszkającą w stolicy Tunezji. Niechcący najechałam mu walizką na wypolerowane buty. Całe szczęście, że przyjął to z uśmiechem i za pomocą swoich znajomości załatwił miejsce obok mnie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

W połowie trasy stewardessa wręczyła pasażerom karteczkę, na której należało podać datę urodzenia, numer paszportu oraz cel podróży. Pytania były w języku arabskim i francuskim, a żadnego z nich nie znam. Kolega pilot pożyczył mi długopis i pomógł uzupełnić formularz. Kolejny problem pojawił się, kiedy musiałam podać adres pensjonatu, w którym miałam się zatrzymać, a ja nie pamiętałam nazwy ani adresu lokum. I tym razem kompan podróży udzielił mi pomocy, podał mi adres swojego domu rodzinnego i zaproponował, że w razie kłopotów mogę na niego liczyć. Zostawił mi numer telefonu, na wypadek gdybym potrzebowała oprowadzenia po mieście, podwózki czy miała problemy z dogadaniem się z miejscowymi. Do dziś się przyjaźnimy. Jednak to nie z nim rozpoczęłam podróż. 

 

ALGIERCZYK PŁAKAŁ, JAK SPRZEDAWAŁ

Do Tunezji sprowadza się algierskie wielbłądy, które są bardziej wytrzymałe od lokalnych. Wielbłądzice karmią i opiekują się młodymi, samce służą Berberom jako transport.

GŁOWA WIELBŁĄDA

Tak nazywa się tę skalną formację. Z jej szczytu można podziwiać panoramę pustyni, a podczas upału doświadczyć złudzenia optycznego – fatamorgany.

SMAKI MAGHREBU

Kuchnia tego rejonu ukształtowała się pod wpływem Berberów, Beduinów i Francuzów. Koniecznie trzeba spróbować dań z tażinu – tradycyjnego naczynia, w którym potrawy gotują się bardzo wolno, dzięki czemu są niezwykle aromatyczne.

 

RANDKA W TUNISIE

 

Na lotnisku od ponad ośmiu godzin czekał na mnie mój wybranek, poznany przez internet. Emocje, jakie towarzyszą pierwszym randkom, są zawsze takie same. Algierczyk okazał się dokładnie taki, jak sobie wyobrażałam. Na lotnisku zapomnieliśmy o wypłacie gotówki, ale wy pamiętajcie o wymianie waluty oraz kupieniu karty komórkowej – bardzo pomoże ona w dostępnie do internetu, który w Tunezji nie jest oczywistością. 

Pensjonat wyglądał jak z filmów romantycznych – ogród pełen kwiatów, pnącze jaśminu wchodzące na balkon, mury skąpane w blasku świec i lampionów. Dzień w stolicy rozpoczął się tunezyjskim śniadaniem, składającym się z croissanta, dżemu z pigwy, jogurtu smakującego jak budyń, arabskiej kawy i przepysznego soku cytrynowego z pudrem migdałowym. 

Po posiłku udaliśmy się do Muzeum Bardo. To tu 18 marca 2015 r. ISIS dokonało zamachu, podczas którego zginęły 23 osoby, a ponad 40 zostało rannych. Od tego czasu solidnie uzbrojona policja stoi w każdej części terenu muzealnego. Wnętrze budynku jest ozdobione przepiękną mozaiką, znajdującą się na ścianach oraz sufitach. Wśród eksponatów znajdziemy rzeźby i sarkofagi nie tylko z tunezyjskich regionów, ale także m.in. z Włoch czy Grecji. 

Lokalne targowiska tętnią życiem, pachną przyprawami, a miejscowi popijają w nich miętową herbatkę pomiędzy nagabywaniem turystów do zakupów. Souki, czyli targi, są bardzo popularne w krajach arabskich, to dzięki nim można poznać lokalne smaki, podziwiać rzemiosło i biżuterię. 

Unoszące się w powietrzu zapachy doprowadziły nas do restauracji z widokiem na Al-Zaytuna – zabytkowy meczet z 43-metrowym minaretem. W lokalach niespecjalizujących się w rybach i owocach morza jest podawany starter składający się z bagietki, harissy, oliwek oraz tuńczyka w oliwie. Naszym lunchem był brik – trójkątna przekąska wykonana z cieniutkiego ciasta filo, wypełnionego masłem, tuńczykiem oraz jajkiem, smażona na głębokim oleju. 

Po zaspokojeniu głodu zamierzaliśmy udać się do meczetu, jednak nasze stroje nie były odpowiednie. Postanowiliśmy iść przed siebie i tak właśnie przypadkowo weszliśmy w sam środek włoskiej wycieczki. Kiedy chcieliśmy opuścić grupę, przewodnik zagarnął nas, nie słuchał sprzeciwu i zabrał na darmową lekcję tworzenia perfum. Właściciel perfumerii uczył procesu powstawania pachnideł, od zbierania produktów, przez filtrowanie w specjalnym urządzeniu, aż po przelanie jednorodnej substancji do flakonika. Dowiedzieliśmy się także, jakie znane marki dodają do perfum tunezyjskich daktylowców i jaśminu. Zapach Diora J’adore jest tego najlepszym przykładem. Zaintrygowała mnie fiolka perfum o nazwie Sidi Bou Said. – To zapach tego miasta – zagaił twórca pokazu. Jaśmin, daktyle, piżmo... Uwiodły mnie na tyle, że jako następny cel podróży wybrałam właśnie Sidi Bou Said.

 

MALOWANE WROTA

Tunezyjskie drzwi to dzieła sztuki. Są zdobione wzorami kwiatów, gwiazd, półksiężyców i malowane na przeróżne barwy, choć najpopularniejszą jest błękit. Nic dziwnego, że są częstym motywem pamiątek.

BARDO ŁADNE

Muzeum Bardo mieści się w XIX-wiecznym pałacu. Liczba i jakość zachowanych mozaik robi duże wrażenie. Wśród eksponatów znajdują się rzymskie rzeźby i sarkofagi.

 

TUNEZYJSKA GRECJA

 

W tym nadmorskim miasteczku położonym na klifie można zauważyć dużo podobieństw z Grecją: biało-niebieskie domy, drzewka oliwne, restauracje z obrusami w biało-niebieską kratę oraz kamienne śliskie deptaki. Sidi Bou Said robi wrażenie także nocą. Warto udać się do restauracji na dachu, aby podziwiać panoramę miasta i spróbować świeżych owoców morza. Przed lokalami są wystawione stoiska z rybami leżącymi na lodzie, tam możemy wybrać, na co mamy ochotę i jak kucharz ma je przyrządzić – w tempurze czy z grilla. 

My skusiliśmy się na barwenę, rybę z Morza Śródziemnego, charakteryzującą się różowym kolorem i smakiem przypominającą krewetki, oraz na kalmary grillowane w całości. Standardem takich restauracji są pakiety: zupa rybna, brik, mechouia (sałatka na ciepło z pieczonych papryk, pomidorów z dodatkiem jajka oraz czosnku), bagietka, harissa, oliwki, tuńczyk w oliwie oraz nasza wybrana ryba czy owoce morza – wszystko w zestawie z frytkami bądź ryżem. 

Sklepy także są otwarte do późnych godzin nocnych. Można w nich kupić przedmioty wykonane z drewna oliwnego, w tym magnesy. Wśród turystów co druga kobieta jest przyozdobiona wieńcem z jaśminu, niezwykle popularnego w Tunezji, a sprzedawcy prześcigają się w tworzeniu bukietów ze zwiniętych główek tych kwiatów.

 

WONNY I BARWNY

Targi obfitują w zioła i przyprawy, których zapach unosi się w powietrzu. Można kupić tu także lokalną hennę koloru zielonego pochodzącą z miejscowości Kabis.

WIKLINOWE MIASTO

Tauzar charakteryzuje się specyficznym budownictwem. Cegły są układane tak, aby tworzyły całość przypominającą wyglądem wiklinę. Takie ich ustawienie pozwala na uzyskanie zdobień za pomocą tylko jednego budulca i koloru. Na zdjęciu meczet el-Ferdous.

 

QUADEM PO SAHARZE

 

Postanowiliśmy znaleźć miasto, które leży na pustyni, ale można do niego dojechać pociągiem z Tunisu. Wybraliśmy Tauzar. Rano udaliśmy się na stację, kupiliśmy bilety i rozpoczęliśmy naszą dłużącą się w nieskończoność podróż. Planowo powinniśmy dotrzeć na miejsce w ciągu ośmiu godzin, jednak po dziesiątej przestaliśmy już liczyć. 

Co przystanek do pociągu wchodzili sprzedawcy orzechów piniowych, noszący swoje produkty w plastikowych pojemnikach po farbie. Widoki zza szyby umilały nam czas – gaje oliwne, słone jeziora z różową wodą czy pagórkowe tereny. Znużeni, przysnęliśmy. Obudził nas huk. To miejscowe dzieci rzucały kamieniami w pociąg. 

W końcu, w środku nocy, dotarliśmy na miejsce. Zmęczeni podróżą krążyliśmy w kółko. Miasto było oświetlone tylko neonami hoteli, na ziemi leżał piach. Straciliśmy orientację poprzez ciszę i powtarzalność budynków – wszystkie zostały wykonane ze specjalnej cegły wyglądającej po ułożeniu w całość jak wiklina. Nasz hotel znajdował się w oazie, otaczały go palmy daktylowe i bananowce. Wieczorem nie robiło to takiego wrażenia, jak następnego ranka, kiedy obudzona nawoływaniem do modlitwy, wyjrzałam przez okno. 

Po śniadaniu i wyjściu z hotelu dostrzegliśmy mężczyznę z dwoma wielbłądami. Zabrał nas na przejażdżkę do parku Ras al-Ajn. Na miejscu podziwialiśmy monumentalną rzeźbę wyrytą w skale – to popiersie poety Abou el Kacem Chebbi, który pochodził z tego miasta. Na podstawie jego wierszy powstał hymn Tunezji. Podczas przystanku w drodze powrotnej Berber odebrał telefon od swojego syna, który właśnie kupił dwa nowe quady i szukał osób do przetestowania ich w warunkach pustynnych. Nie rozmyślając wiele, zgłosiliśmy się na ochotników. 

Młodzieniec przyjechał po nas i zaproponował, że będzie jechał pierwszy, a my na jednym quadzie za nim. Zabrał nas w kilkugodzinną podróż. Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od słonego jeziora, obok którego znaleźliśmy pięknie uformowany kryształ solny. Następnie udaliśmy się na ekstremalną jazdę po wydmach, zakończoną wspinaczką po górze nazywanej Głową Wielbłąda. Widok z niej zapierał dech. Schodząc, znalazłam najpiękniejszy kwiat – różę pustyni. To skupienie zrośniętych ze sobą kryształów gipsu o kształcie zbliżonym do płatków róży, czemu zawdzięcza nazwę. 

Wolność, jaką czuliśmy, jadąc przed siebie środkiem pustyni, ogrzewani przez słońce, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Nasza droga zakończyła się wraz ze zmianą podłoża z piasku na asfalt. 

Po dotarciu do centrum, wygłodniali, postanowiliśmy udać się na obiad. Weszliśmy do pierwszej znalezionej restauracji. Okazało się, że serwuje ona specjalny posiłek – danie, w którego skład wchodzą warzywa, sos pomidorowy oraz mięso wielbłądzie. Wielbłądzina w smaku przypomina wołowinę, jest bardzo delikatna i smaczna. Zamówiliśmy także couscous à l’agneau – tradycyjne danie tunezyjskie podawane w tażinie, salade tozerienne – sałatkę składającą się z pomidorów, oliwy i czosnku oraz na deser pâtisserie tunisienne – talerz słodyczy tunezyjskich, a do niego tradycyjną bardzo słodką herbatę z miętą. 

Po obiedzie udaliśmy się na spacer po mieście. Rozmawialiśmy o tym, że chcielibyśmy jeszcze zobaczyć gaj daktylowy. Mężczyzna pijący herbatę zerwał się na równe nogi i zaproponował, że podwiezie nas dorożką. Po dotarciu na miejsce opowiedział nam o gatunkach palm i rodzajach daktyli, zatrzymał się, abyśmy mogli zerwać je z drzewa. Poinformował nas o systemie nawadniania, pokazał kwiat bananowca, który pojawia się na palmie, kiedy ta wyda już wszystkie banany i obumiera. Skosztowaliśmy także zerwanych z drzewa granatów. 

W hotelu po zmyciu z siebie ton piasku padliśmy na łóżko. To był piękny dzień. Nazajutrz rano czekał nas pociąg do stolicy i powrót do naszych krajów.