Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2011 na stronie nr. 14.

Tekst i zdjęcia: Mieczysław Pawłowicz,

Narty na okrągło


Od prawie stu lat Południowy Tyrol leży w granicach Włoch. Dzięki temu turyści mają tu austriacko-włoską mieszankę kulturową: począwszy od języka, a skończywszy na kuchni. I tylko Dolomity pozostają obojętne na przesuwane granice polityczne, stając się jedną z najwspanialszych aren zimowego wypoczynku.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Narciarze przedkładający śpiewną włoską mowę nad twardy austriacki język mogą się poczuć rozczarowani. Po przejechaniu granicznej przełęczy Brennero witają nas wprawdzie zielono-biało-czerwone flagi Italii, ale łatwiej jest porozumieć się po niemiecku. Zmieniają się za to krajobrazy – wkraczamy w krainę pionowych skał Dolomitów. Strome ściany, szczególnie efektowne o zachodzie słońca, są przeznaczone dla miłośników sportów ekstremalnych: wspinaczki, skialpinizmu czy paraglajdów. Pomiędzy porozrzucanymi skałami znajdziemy jednak idealne warunki nawet dla początkujących narciarzy.

 

KOLEJKA NA SECEDĘ

Po słonecznej stronie doliny Val Gardena znajduje się szczyt Seceda, z którego można podziwiać panoramę Dolomitów.

 

CZAROWNICE I KENIJCZYCY

 

Jednym z takich miejsc jest Alpe di Siusi (Seiser Alm) – nazwy włoskie i niemieckie używane są tu zamiennie. Jeśli wierzyć legendom, jest to coś na kształt naszej Łysej Góry. Ponoć przylatują tu na miotłach czarownice na swoje sabaty. W ciągu dnia raczej ich nie spotkamy. Wiele jest tu szkół narciarskich dla początkujących. Stoki są wyjątkowo płaskie, więc dla wytrawnych narciarzy jest to dobry teren na rozgrzewkę lub dzień relaksującej, spokojniejszej jazdy. A ponieważ obszar ten położony jest powyżej 2000 metrów nad poziomem morza, bardzo często można spotkać tu światową czołówkę biegaczy. Trenuje tu nasza mistrzyni narciarstwa biegowego, Justyna Kowalczyk, a latem kenijscy długodystansowcy. Czasem nartostrady krzyżują się ze szlakami pieszymi, więc trzeba uważać, aby nie spowodować wypadku. Zwłaszcza że prócz narciarzy biegowych, trasę mogą przeciąć konne sanie.

 

 

WIELKIE KÓŁKO

 

Płaskowyż Alpe di Siusi należy do narciarskiego obszaru doliny, która swoją sławą przewyższa nawet miejsca rozgrywania igrzysk olimpijskich – niedalekiej Cortiny d’Ampezzo czy leżącego na drugim końcu kraju Sestriere. Z Val Gardeny (Grodental) mamy dostęp do słynnej Gruppo Sella, wokół której leżą jeszcze Alta Badia, Val di Fassa i Arabba. Każda z nich sama w sobie jest bardzo atrakcyjnym dla narciarzy terenem. Kiedy jednak znudzi się nam jeżdżenie po tych samych trasach, wtedy warto ruszyć wokół Selli, po włosku brzmiącej bardziej dźwięcznie – Sella Ronda. Trasa ma 26 km długości, jednak wraz z wyciągami i kolejkami liczy prawie 40 km – prawie tyle co maraton, tyle że nie trzeba być wybitnym narciarzem, żeby ją pokonać. Największym kłopotem tutaj są kolejki do wyciągów. Największe tłumy narciarzy, choć i tak mniejsze niż na polskich trasach, tworzą się między Colfosco a Corvarą. Tego fragmentu nie da się przejechać na nartach, niezależnie od kierunku pokonywania Sella Ronda. Narciarzy wożą więc nieco wysłużone wyciągi krzesełkowe. Drugim wąskim gardłem, dla podążających za pomarańczowymi strzałkami zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, jest system wyciągów w Arabbie. Oprócz amatorów wielkiego kółka, jest tu sporo narciarzy na stokach równie popularnej Marmolady.
Kto chce pokonać trasę w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, podąża za zielonymi strzałkami. Gdyby nie kolejki, całość można pokonać w dwie – trzy godziny. Sporo czasu można też stracić z powodu licznych tu schronisk kuszących smakowitą kuchnią. Lepiej jednak zatrzymać się na posiłek w dolinie, z której zaczynaliśmy kółko, tak aby na nartach zdążyć wrócić do miejsca noclegu. Jeśli spóźnimy się na ostatni wyciąg, wtedy pozostaje tylko podróż taksówką. A że kierowcy muszą okrążyć całe pasmo górskie, to licznik może pokazać więcej niż kosztuje karnet narciarski.

 

SIUSI W ALPACH

Ponad największą w Europie narciarską łąką Alpe di Siusi o powierzchni odpowiadającej 8 tysiącom boisk piłkarskich górują skały Sassolungo (3181 m).

RÓŻOWY NA TOPIE

Różowy staje się ulubionym kolorem Włochów. Nawet koszulka lidera największego narodowego wyścigu kolarskiego Giro d’Italia nie jest koloru żółtego, lecz różowego.

DŁUGA GÓRA

W drodze z Selva Gardena na Sella Rondę, w zachodniej części Dolomitów, mijamy samotne skały Sassolungo, co w lokalnym dialekcie oznacza długą górę.

 

WOJNA NA NARTACH

 

Równie rozległy i zróżnicowany jest teren narciarski Latemar. To region graniczny Południowego Tyrolu, ale przekonamy się o tym dopiero zaglądając do jednego ze schronisk rozmieszczonych przy nartostradach. Bardziej wnikliwi zauważą, że na jednym skraju tego terenu mamy włosko brzmiące Predazzo, a z innej strony wjeżdżamy do tyrolskiego Obereggen. O skomplikowanej historii tych rejonów możemy się dowiedzieć, odwiedzając przełęcz Tonale (1895 m n.p.m.), położoną na zachodzie Trentino, przy granicy z Lombardią.
Na początku XX wieku była to granica między monarchią austro-węgierską a młodym (1861 rok) państwem włoskim. Podczas I wojny światowej między innymi tu przebiegała linia frontu. Przez cztery stulecia ziemie te należały do Habsburgów, tworząc tzw. występ trydencki. Przełęcz Tonale jest jednym ze strategicznych przejść z Trydentu do Mediolanu. Nic więc dziwnego, że w czasie wojennej zawieruchy tu skupiły się działania militarne. Po raz pierwszy w dziejach strzelcy alpejscy – zarówno włoscy, jak i austriaccy – stoczyli walkę na nartach, w wysokich górach i do tego powyżej granicy wiecznego śniegu. W tamtych czasach nie było wyciągów i ratraków przygotowujących trasy, a kolejki linowe, które powstawały, służyły głównie do transportu amunicji i zapasów. Nad przełęczą Tonale nadal widać ślady fortyfikacji, a 100 lat po wojnie można trafić na przetarte konopne liny, czekany i raki oraz długie narty – pozostałości po działaniach wojennych.
Często większym zagrożeniem niż działania nieprzyjaciela były warunki naturalne. Szacuje się, że 25-30 procent ofiar wojny pochłonęły lawiny. Najtragiczniejszym dniem był piątek, 13 grudnia 1916 roku, gdy lawiny zabrały ponad 10 tysięcy żołnierzy obu walczących stron. Austriacy po przegranej wojnie stracili południowy Tyrol na rzecz Włoch. Włosi w okresie międzywojennym prowadzili przymusową italianizację kraju – austriacki Süd Tirol zmieniono wówczas na włoskie Alto Adige (Górną Adygę) i dołączono do prowincji Trydent. Dopiero 20 lat temu rejon stał się ponownie prawdziwie autonomiczny.

 

 

GÓRY KALORII

 

Ta podstawowa wiedza historyczna pozwala nam zrozumieć, dlaczego nadal łatwiej jest tu porozumieć się po niemiecku niż po włosku. Zresztą w przypadku niedostępnych dolin górskich bardzo trudno jest narzucić jeden język. Do dziś okolice Val Gardeny, Val di Fassa, Val Badia i Livinalongo leżące na granicy Południowego Tyrolu i Trydentu to obszar zamieszkiwany przez grupę etniczną Ladynów. Do dziś mówią oni między sobą językiem retoromańskim, który zachował się jeszcze między innymi w szwajcarskiej Gryzonii. Może więc się okazać, że wynajmując wakacyjną kwaterę, trzeba będzie posłużyć się uniwersalnym językiem migowym.
Takie zróżnicowanie kultur ma też swoje odbicie w gastronomii. Kuchnia Południowego Tyrolu bardziej zbliżona jest do wiedeńskich niż rzymskich kanonów. Przybywający tu narciarze bardziej doceniają na śniadanie pożywny ciemny chleb ze „speckiem” (wędzona szynka). Na stoku, w czasie dnia, można oczywiście zjeść wysokokaloryczny makaron. Jednak bardziej tradycyjne będą tu knedle z gulaszem, sznycel po wiedeńsku czy kiełbaski z kiszoną kapustą lub sosem chrzanowym. Na deser zamiast owoców zjemy apfelstrudel, czyli rodzaj ciastka z jabłkami (nie mylić ze struclą), czy wręcz – zgodnie z przepisem najsłynniejszej kawiarni w Wiedniu – czekoladowy tort Sachera. Po Habsburgach mieszkańcy północnej Italii odziedziczyli niezłe piwa, warzone według najlepszych receptur tyrolskich. Tu serwuje się do nich pizzę. Także wina z tego rejonu znajdują swoich amatorów. Winiarstwo było tu pielęgnowane już od czasów Etrusków. Niektóre zbiory winogron odbywają się na początku grudnia, po pierwszych przymrozkach.

 

ZJAZD W CHMURKĘ

Na południe od przełęczy Tonale znajdują się obszary narciarskie lodowca Presena.

BĄBLE NA WIETRZE

Plastikowe osłonki nad kanapami to uroczo prosta ochrona przed wiatrem.

PIŁEŚ, NIE JEDŹ!

Dopóki na stoki włoskiego Tyrolu nie zostaną wprowadzone alkomaty, zmarzniętych narciarzy rozgrzewają zarówno grappa, jak sznaps i bombardino.

 

ÖTZI W CHŁODNI

 

Stolica regionu Bozen (Bolzano) leży na początku winnego szlaku, a niektóre winnice na obrzeżach miasta. W porównaniu z górskimi, cichymi wioskami to prawdziwa metropolia. Jej największą atrakcją jest Muzeum Archeologiczne poświęcone człowiekowi z epoki brązu. Można zobaczyć tu jego doskonale zachowane szczątki, liczące 5300 lat. „Człowiek z lodu” leży w chłodni, gdzie panują warunki zbliżone do lodowca Alp Otztalskich. Tam znaleziono Ötziego – jak popularnie nazywa się zmumifikowane i zakonserwowane ciało. Dzięki temu archeolodzy otrzymali całe mnóstwo informacji na temat ówcześnie panującej kultury.
Myśliwy sprzed 5000 lat zamarzł tu wraz z ubraniem i bronią, nie mając świadomości czy jest Włochem, czy Austriakiem. Jego znalezienie w 1991 roku na granicy włosko-austriackiej wywołało wiele kontrowersji. Być może nie byłoby całego zamieszania, gdyby Południowy Tyrol nadal należał do Habsburgów, ale w tej sytuacji sprawę przynależności Ötziego musiał pod koniec stulecia rozstrzygać sąd. W nowoczesnym muzeum znajduje się oczywiście stosowna rekonstrukcja ówczesnej osady, a w sklepiku nie brak pamiątek. O ile figurka czy notesy z wizerunkiem Ötziego mieszczą się w ramach popularnie przyjętych suwenirów, to pocztówki z mumią są co najmniej na granicy dobrego smaku. Jakoś trudno wysłać do rodziny taką kartkę pocztową. Lepiej poszukać tradycyjnej z widokami miasteczka, które zachowało tyrolski charakter.