Oczywiście w Olsztynie! Dla mnie jego magia polega na tym, że za każdym razem, kiedy spędzam tam weekend, to wracam tak pełna wrażeń, jakbym wyjechała na co najmniej tydzień.
Możliwe jednak, że wcale nie dzieje się tak za sprawą czarów, ale dlatego, że z jednej strony Olsztyn jest miastem pełnym atrakcji, a z drugiej – dość kameralnym, więc do każdej z nich jest blisko. Dzięki temu w krótkim czasie można przeżyć wiele różnego rodzaju przygód.
MIASTO ŻYRANDOLI
Pobyt zaczynamy od zwiedzania Starego Miasta z przewodnikiem. Choć już nie raz tak robiliśmy, a odwiedzane miejsca są nam znane, to jednak każdy przewodnik potrafi dodać coś od siebie i sprawić, że widzi się pewne rzeczy z nowej perspektywy. Tak było, gdy zwiedzaliśmy wnętrza bazyliki konkatedralnej św. Jakuba – gotyckiej świątyni z drugiej połowy XIV w. „Dla mnie Olsztyn jest miastem żyrandoli” – powiedziała pani przewodnik, zwracając naszą uwagę na dwie imponujące sztuki wiszące w bocznych nawach kościoła. Na jednym z żyrandoli dwie postacie Matki Boskiej stoją do siebie plecami, by mogła ona zawsze być zwrócona obliczem w stronę wiernych. Drugi przedstawia jelenia z naturalnymi rogami i wiąże się z legendą, według której zwierzę ranione przez myśliwych wbiegło do świątyni, gdzie padło. Od tej pory we wnętrzach nie tylko rozglądamy się naokoło, lecz także patrzymy w górę.
Innym symbolem, którego wypatrujemy, jest muszla przegrzebka. To atrybut Świętego Jakuba, patrona miasta. Przez Olsztyn przebiega jeden z ważniejszych etapów najpopularniejszego szlaku pielgrzymkowego w Europie, wiodącego do Santiago de Compostela – Drogi św. Jakuba.
Przechodzimy przez Rynek Starego Miasta ozdobiony kamienicami w stylu renesansowym, barokowym i gotyckim, z XIV-wiecznym Starym Ratuszem w centralnym punkcie i kierujemy się na zamek kapituły warmińskiej. Najstarsza budowla Olsztyna jest dziś siedzibą Muzeum Warmii i Mazur. Wśród wielu ciekawych eksponatów znajduje się unikat – tablica astronomiczna narysowana przez Mikołaja Kopernika, który mieszkał w zamku. Służyła mu ona do obserwowania Słońca i wyznaczania równonocy wiosennej i jesiennej. Oczywiście również we wnętrzach zamku dostrzegamy niezwykłe żyrandole.
HOŁD DLA DZIEDZICTWA
Po uczcie dla ducha czas na tę dla ciała, kierujemy się w gościnne progi restauracji Cudne Manowce. To miejsce, które oddaje hołd regionalnej gastronomii w najsmaczniejszym wydaniu. Składniki dań są sprowadzane od okolicznych dostawców, a niektóre z nich nawet zrywane w ogródku właściciela, Tomasza Szmitkowskiego. Można zacząć od przystawek w postaci deski regionalnych serów i wędlin, podpłomyków z jagnięciną i specyfiku zwanego „maść czarownic do latania” (podobno niegdyś istniała naprawdę i miała właściwości halucynogenne, ale dziś ich nie potrzebuje, by wprawić w ekstazę) – czyli gęsiego smalcu z ziołami. Następnie kolej na zupy – pokrzywową ze ślimakami oraz gulaszową warmińską karmuszkę. Z drugich dań nasze żołądki podbiły: sandacz z patelni na maśle czosnkowym z cytrynowym balsamico i kaszotto grzybowym oraz kaczka marynowana w czerwonym winie z rozmarynem, konfiturą, kopytkami gryczanymi i buraczkami. Właściciel potrafi opowiedzieć historię każdego ze składników i jego dostawcy – ser od tego sąsiada, wędlina od tamtego, od jeszcze innego mąka.
Na deser wybieramy się na Rynek, do lodziarni Kroczek. Również to miejsce kładzie duży nacisk na regionalność, co potwierdza Znak Dziedzictwa Kulinarnego Warmii Mazur Powiśla oraz liczne nagrody. Spróbujemy tu lodów mlecznych i sorbetów w najróżniejszych odsłonach, od tradycyjnych śmietankowych po smaki hibiskusa, szałwii, szpinaku, selera z jabłkiem, buraka czy pokrzywy z imbirem.
MOTORÓWKĄ PIĘKNY REJS
Jak wiadomo, Olsztyn jest miastem jezior – w jego granicach znajduje się ich aż 11, a największym jest Ukiel, zwane również Krzywym. Zaraz się przekonamy dlaczego. Startujemy z Centrum Rekreacyjno-Sportowego Ukiel. Czego tu nie ma! Oprócz wypożyczalni sprzętu pływającego wszelkiej maści i innego sportowego można skorzystać jeszcze z: 11 boisk do siatkówki plażowej, krytej hali do siatkówki z podgrzewanym piaskiem, placu zabaw, kortów do squasha, siłowni, spa, restauracji, kawiarni, strzeżonych plaż… Nie wiem, czy wymieniłam wszystko.
My decydujemy się na rejs motorówką, żeby zobaczyć jak największą część jeziora. To świetna zabawa – jest trochę adrenaliny, kiedy łódka podskakuje na falach i bierze ostrzejsze zakręty, ale jest też relaks w otoczeniu bujnej przyrody z przelatującymi co chwilę obok kormoranami. Za każdym razem, kiedy nam się wydaje, że jezioro się kończy, ono nas zaskakuje i zakręca, tworząc liczne „zaułki” – faktycznie jest Krzywe. Przypominam sobie, że już przed laty zaskoczyło mnie kształtem, kiedy objechałam je na rowerze. Wtedy to był niemały wysiłek, bo gdzieniegdzie ścieżki były trudne do pokonania, dzisiaj na całej osiemnastokilometrowej trasie pojedziemy drogami dla rowerów.
UWAŻNIE WARZONE
Po dniu pełnym wrażeń zasługujemy na relaks, idziemy więc na piwo. Ale nie byle jakie i nie byle gdzie. Niedaleko jeziora, w Gutkowie, w otoczeniu urokliwego sadu jabłoniowego, mieści się browar Ukiel. Piwo warzą tutaj Maciek i Kamil, a robią to z wielką pasją. Właśnie od pasji wszystko się zaczęło, kiedy dwóch przyjaciół postanowiło robić piwo w garażu – ot, dla siebie i znajomych. Wszystkim trunek zasmakował tak bardzo, że wciąż domagali się więcej. Nie było wyjścia – panowie musieli zbudować browar.
Chociaż dziś i skala produkcji (wciąż niewielka, bo 4-5 tys. litrów miesięcznie), i metody warzenia (w pełni profesjonalny sprzęt) są inne, to zasada jest wciąż ta sama – Maciek i Kamil robią piwo, które smakuje im i znajomym, przywiązując wielką wagę do jakości składników i skrupulatnie czuwając nad całym procesem. My, chociaż złocisty trunek cenimy, nigdy nie byliśmy fanami piw rzemieślniczych. Zazwyczaj są przekombinowane – za gorzkie, za kwaśne, za mocne… W Ukielu smakujemy po trochu każdego z dostępnych akurat na kranach, są to: belgijski blond, pils, witbier, pszeniczne, marcowe i west coast IPA. Każde jest inne, każde aromatyczne, z charakterem, ale nieprzekombinowane. Smakują nam wszystkie, bardzo.
PORANEK Z GWIAZDAMI
Następny dzień zaczynamy wizytą w planetarium. Powstało ono w 1973 r. dla uczczenia pięćsetnej rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika. Idziemy tam oczywiście dla gwiazd, jednak nie dla tych na niebie. Słuchamy najlepszych utworów grupy Queen, którym towarzyszą projekcje w technologii fulldome, czyli na ekranie sferycznym. Wrażenia są nieziemskie, obrazy otaczają nas z każdej strony, ma się poczucie uczestnictwa w nich, do tego stopnia, że kiedy są wyświetlane filmy ze skoków spadochronowych, muszę na chwilę zamknąć oczy, bo kręci mi się w głowie. I do tego ta muzyka!
ZIELONY ŚRODEK
Rzeka Łyna przecina Olsztyn z południa na północ, jest niezwykle malownicza i ceniona między innymi wśród kajakarzy. My naszą przygodę zaczynamy w centrum miasta i wsiadamy do kajaków pod samym zamkiem. To trasa łatwa, ale ani trochę nudna. Przepływamy przez bystrza, podziwiamy XIX-wieczne wiadukty kolejowe i nagle jesteśmy w dziczy. Ale cały czas w mieście. Las Miejski to największy taki kompleks w Europie położony w granicach miasta.
Otacza nas bujna zieleń, omijamy wiatrołomy, kaczki patrzą na nas z daleka, rodzina nurogęsi z młodymi nurkuje tuż przy kajaku, słyszymy śpiew trzciniaków i czasem tylko do rzeczywistości przywołują nas głosy rowerzystów i spacerowiczów przemierzających biegnącą w pobliżu trasę – Łynostradę. Kończymy spływ przy zabytkowej elektrowni wodnej, zachwyceni tym kontaktem z dziką przyrodą w samym środku miasta.
SŁODKA PAMIĄTKA
Toruń ma pierniki, Zakopane oscypki, a co przywieźć rodzinie i przyjaciołom z Olsztyna? Do tej pory kupowaliśmy różne pamiątki przedstawiające baby pruskie (nieodłączny element tutejszego krajobrazu – wykute w kamieniu postacie o nieznanej do końca funkcji, jednak zdecydowanie nie „baby”, ale przypuszczalnie dzielni wojownicy, bądź nawet bogowie pruscy), ale chyba wystarczy już magnesów, świeczek i kubeczków. Na szczęście pojawiła się ciekawa alternatywa – i to słodka.
Odwiedzamy mieszczącą się na Rynku cukiernię Moja. Państwo Alicja i Tomasz Derdoń wytwarzają tutaj niezwykły smakołyk – marcepan królewiecki. Jego nazwa pochodzi od metody obróbki, która została opracowana w Królewcu. Niegdyś był to niezwykle popularny przysmak na tych terenach, a dziś cukiernia Moja, korzystając z wiekowych receptur, usiłuje przywrócić jego świetność.
Nie wszyscy lubią marcepan, można pomyśleć, że to w sumie tylko migdały i cukier, nic nadzwyczajnego. Jednak niegdyś był uznawany za lekarstwo na wiele schorzeń, a w XVI w. sprzedawano go wyłącznie w aptekach. Marcepan królewiecki wyróżnia to, że góra wypieku jest lekko przypieczona, a spód surowy. W kawiarni Moja dostaniemy go w formie malutkich ciasteczek wypełnionych pośrodku pomadą w różnych smakach. Jest aromatyczny, odpowiednio słodki, bardzo ciekawy. Jak Olsztyn.