Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2007-09-01

Artykuł opublikowany w numerze 09.2007 na stronie nr. 69.

Tekst: Monika Witkowska, Zdjęcia: Paweł Witkowski,

Szlakiem przygody

CYPR

Wydawało mi się, że Cypr nie za bardzo ma mnie czym zaskoczyć. A jednak! Pierwsze zaskoczenie to fakt, że geograficznie to już nie Europa, jak chyba większość z nas myśli, ale Azja. Drugie – że podczas tygodniowego pobytu zabrakło czasu, aby choć przez chwilę pobyć na plaży. Za dużo było innych atrakcji.

 

Wakacje na Cyprze? – Tylko błagam, żadnych ruin – prosił mój mąż. – OK, ale wiesz, że nie zniosę leżenia brzuchem do góry – ripostowałam. Trzeba było znaleźć kompromis. Tak czy owak od razu wiedzieliśmy, że będą to wakacje aktywne.

 

 

Dostojna „Zenobia”

 

„Zenobia” leży na boku, nieruchomo, od dwudziestu sześciu lat i jest po prostu piękna! Nie, nie chodzi o kobietę, ale o szwedzki statek, który zatonął w swojej dziewiczej podróży. Wielki, dwustumetrowy kadłub spoczywa nieopodal portu w Larnace, stanowiąc magnes dla nurków. – Możesz nurkować dwa razy dziennie przez tydzień, a i tak nie zobaczysz wszystkiego – mówi Chris, Anglik prowadzący centrum nurkowe Alpha Divers. Niestety, na podwodne przygody mam tylko jeden dzień.
Na pierwszego „nura” schodzę z Bartkiem, Polakiem pracującym jako instruktor. Opływamy wrak z zewnątrz – sięga od 18 do 40 metrów głębokości. Robi wrażenie! Nic dziwnego, że zaliczono go do dziesiątki najciekawszych wraków świata.
Po przerwie wracam w głębiny pod osobistą opieką Chrisa. Wpłyniemy do wnętrza. Dokładniej – do części restauracyjnej. Zaczynamy od odwiedzin znajomej Chrisa – wielkiej mureny, która mieszka w dawnym nawiewniku. Ryba, przypominająca grubego węża, złowrogo otwiera paszczę, ale wiemy, że nie zrobi nam krzywdy. Głębokościomierz wskazuje 35 metrów. Wpływamy do wraku. Ciasny korytarz (trzeba uważać, by się nie zaklinować) rozszerza się na tyle, że Chris może mi wskazywać, na co warto patrzeć. Jest więc automat do sprzedaży coca-coli, unoszące się w wodzie obrusy, porośnięty glonami bar...
Niestety, coraz mniej powietrza w butli, trzeba wypływać. Podczas wynurzania spotykamy się z... łodzią podwodną. Wypożyczona od Rosjan jednostka wozi turystów, którzy nie potrafią nurkować, a również chcą zobaczyć wrak. Mimo dość wysokiej ceny za taki rejs chętnych nie brakuje. Do wnętrza „Zenobii” łodzią podwodną wpłynąć się nie da, a właśnie tam skryte są najciekawsze tajemnice – na przykład ładownia pełna ciężarówek.
Dopiero na koniec zdobywam się na pytanie, co z ofiarami zatopionego statku. – Było dość czasu na ewakuację. Nikt nie zginął... – odpowiada mi Chris. – Potem kilku nurków przeceniło swoje umiejętności – dodaje po chwili.
Nurków na Cypr przyciąga przede wszystkim „Zenobia”. Wokół wyspy jest więcej zatopionych obiektów – są okręty wojenne, statki handlowe, helikopter. Nie trzeba tutaj nurkować głęboko, by móc podglądać ośmiornice, morskie żółwie, delfiny... Dla bardziej wprawnych nurków są podwodne jaskinie, tunele, formacje skalne umożliwiające zejścia bardzo głęboko pod wodę.

 

Rosyjska łódź podwodna dziś wozi turystów.

Monastyr Kykkos zniewala bogactwem.

W azylu osiołków.

 

Rowerem wśród pomarańczy

 

Cypr to doskonałe miejsce również dla miłośników turystyki rowerowej, mimo że dopiero zaczyna się tutaj wyznaczanie ścieżek i tras wyłącznie dla rowerzystów. Bez żadnych problemów jeździ się po zwykłych drogach (terenowych lub asfaltowych), w czym pomagają dostępne na miejscu przewodniki rowerowe.
Zimą na wyspie trenują kolarskie reprezentacje wielu krajów. Nam jako amatorom wystarczają trasy może nie bardzo trudne, ale ładne widokowo. Nie zabraliśmy swoich jednośladów, korzystamy więc z usług poleconego centrum rowerowego – klubu Aldiana koło Mazotos, w którym poznajemy Małgosię. Nasza rodaczka pracuje jako przewodniczka rowerowa, co sprawia, że rezygnujemy z pomysłu eskapad na własną rękę i dołączamy do prowadzonej przez nią grupy. Mina nam rzednie, kiedy okazuje się, że to trasa rodzinna. – Pewnie nawet nie da rady się zmęczyć... – na widok rodziców z dzieciakami nie kryjemy rozczarowania. Szybko dostajemy lekcję pokory. Zaraz po starcie okazuje się, że za dziećmi trudno nadążyć, a co do techniki, to cóż, na stromym zjeździe robię efektowne salto, po którym jeszcze pewnie długi czas będę miała blizny. Dwudziestoośmiokilometrowa trasa ani nudna, ani specjalnie łatwa nie jest. Najładniejszym jej odcinkiem okazuje się jazda przez dolinę gajów pomarańczowych, kuszących niezebranymi owocami i winnic.
Zaraz po zakończeniu wycieczki wpisujemy się na następną.
Następnego dnia, punktualnie o dziewiątej, meldujemy się na starcie. Przed nami trzydzieści kilometrów i trzysta dwadzieścia metrów różnicy wzniesień, w dużej części po drogach terenowych. Dopasowujemy rowery, kaski i w drogę.
Na trasie jest dużo podjazdów, upał daje się we znaki. Przerwa na picie i rosnącą na drzewie przekąskę. To ceratonia, zwana też szarańczynem lub chlebem świętojańskim, jako że jej długie, brązowe strąki stanowiły ponoć pożywienie Świętego Jana Chrzciciela. Zawarte w nich nasionka mają niezależnie od wielkości strąka wagę dwóch dziesiątych grama, co już w starożytności wykorzystywano przy ważeniu złota i co stało się pierwowzorem miary nazwanej karatem.
Zregenerowani (wspomniane strąki są zasobne w wapń, fosfor i żelazo) pedałujemy dalej przez gaje oliwne.
Nam marzą się jednak nie oliwki, ale coś zimnego do picia. Na szczęście widać morze – znak, że dojeżdżamy do mety. Oddajemy rowery zmęczeni, ale zadowoleni zarówno z wycieczki, jak i z siebie. Idziemy uczcić to dobrym cypryjskim winem!

 

 

Przytulić osiołka

 

Będąc na Cyprze, grzechem byłoby nie pojechać w góry Troodos. Najwyższy ich szczyt – sięgający 1951 metrów Olimp – przez miejscowych nazywany jest Chionistra, co oznacza „masę zimnego śniegu”. To jak najbardziej prawda – zimą warstwa śniegu dochodzi do dwóch, trzech metrów. Działają nawet wyciągi narciarskie! Latem o śniegu można tu jednak tylko pomarzyć, choć w górach zdecydowanie łatwiej znosi się upał niż nad samym morzem.
Jednoślad zamieniamy na wieloślad – pożyczamy samochód i wjeżdżamy na górskie serpentyny. Jazda w lewostronnym ruchu początkowo podnosi nam poziom adrenaliny, ale dzięki czerwonym tablicom rejestracyjnym, sygnalizującym miejscowym, że mają do czynienia z nieobliczalnymi kierowcami, czujemy się nieco spokojniejsi. Stwierdzamy nawet, że jeszcze trochę i będziemy mogli wystartować w Rajdzie Cypru, który na tych górskich drogach rozgrywany jest we wrześniu.
Główny cel tego dnia stanowi azyl osiołków koło wioski Vouni. Miejsce niezwykłe, stanowiące schronienie dla ponad setki zwierząt. Większość z nich to weterani, niezdolni już do pracy i porzuceni przez poprzednich właścicieli. Każdy zwierzak ma swoje imię i opis w księdze „pensjonariuszy”. – Zazwyczaj opiekują się nimi wolontariusze. Można przyjechać i popracować przy wybranym osiołku, nakarmić go, wyprowadzić na spacer – mówi Patrick Skinner, współwłaściciel oślego schroniska, Brytyjczyk od dłuższego czasu mieszkający na Cyprze.
Żałujemy, że nie mamy czasu, aby zostać na farmie dłużej i spędzić cały dzień z wybranym zwierzakiem. Mnie najbardziej przypada do gustu czteroletni Hercules, który trafił do azylu, kiedy miał trzy miesiące. Mój mąż woli leciwą Winnie. To prawdziwa nestorka – ma 44 lata. Nikomu niepotrzebne zwierzę, z ciężko uszkodzonym biodrem, podrzucono przy bramie azylu dziesięć lat temu. Za 18 euro można ulubionego kłapouchego zaadoptować i otrzymać stosowny certyfikat – ze zdjęciem pupila.

 

Klasztor w Omodos, gdzie przechowywany jest fragment liny, którą Chrystus przywiązany był do krzyża.

Niepozorny z zewnątrz kościółek Panagia tou Moutoullas – w środku skarbnica sztuki.

Urzekający mistyczną atmosferą meczet Hala Sultan Tekle niedaleko Larnaki.

 

Agios, czyli święty

 

Cypr jest pełen zabytków. Są antyczne ruiny, bizantyjskie klasztory... Kiedyś z Pawłem już tu byliśmy i zdążyliśmy zobaczyć miejsce, gdzie ponoć z piany morskiej narodziła się Afrodyta (wszak Cypr to Wyspa Afrodyty), odwiedziliśmy niezwykle zabytkowe Pafos, poznaliśmy też Nikozję... Tym razem postanowiliśmy się skupić na klasztorach. Słowo „Agios” czyli „święty”, często można przeczytać na tutejszych drogowskazach, bo miejsca sakralne są tu dosłownie co krok. Licznie odwiedzane są klasztor w Omodos, gdzie przechowywane są fragment liny, którą Chrystus przywiązany był do krzyża, oraz czaszka Świętego Filipa, a także pełen bogactwa monastyr Kykkos z ikoną namalowaną przez Świętego Łukasza. Nas zachwyciły miejsca mniej uczęszczane przez turystów – monastyr Świętego Mikołaja od Kotów, gdzie rzeczywiście wśród krużganków i kwiatów w ogrodzie wylegują się liczne kociska. Kiedy pytam spotkaną mniszkę, ilu podopiecznych dokarmia, rozkłada ręce. Żeby udowodnić, że nie jest ich mało, wydaje charakterystyczny dźwięk i kocia armia pojawia się zaraz u jej nóg. Określenie „armia” jest jak najbardziej na miejscu, bowiem koty przywiozła na wyspę w IV wieku n.e. Święta Helena po to, by rozprawiły się z plagą żmij. Do boju z groźnymi płazami zagrzewano je ponoć biciem dzwonów.
Niepozornie z zewnątrz wyglądają kościółki z Listy Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Jest ich na wyspie dziewięć. Przykryte spadzistym dachem przypominają... stodoły. Mroczne wnętrza stanowią jednak prawdziwe skarbnice sztuki – spoglądają na nas zastygłe na freskach twarze świętych. Przepychem za to zachwyca kościół Świętego Łazarza w Larnace, w którym pochowany jest Łazarz, brat Maryi, wskrzeszony przez Chrystusa cztery dni po śmierci. Czaszka świętego to dzisiaj jedna z najważniejszych cypryjskich relikwii.
I jeszcze jedna niezwykła świątynia – Hala Sultan Tekle, czyli „meczet Ciotki Proroka”. Ciotki jakby nie było samego Mahometa, która w 649 roku straciła w tym miejscu życie, spadając z muła. Choć meczetów na wyspie jest sporo, ten urzeka mistyczną atmosferą. Meczet znajduje się niedaleko Larnaki, ale na uboczu, wśród gaju cyprysów, nad brzegiem słonego jeziora. Wiosną białą od soli taflę ubarwiają stada flamingów.

 

 

Gdyby poseł...

 

Podczas powrotu do Polski na lotnisku w Larnace spotykamy rodaków licytujących się, kto ma ładniejszą opaleniznę. Kiedy mówimy, że ani razu nie byliśmy na plaży, nie wierzą. Wcale tej plaży nie żałujemy, tym bardziej że wyjeżdżamy z niedosytem, że wciąż tylu miejsc na Wyspie Afrodyty nie zdążyliśmy odwiedzić. Już w Polsce, popijając słynną cypryjską komandariję (słodkawe wino, które zaczęli wytwarzać stacjonujący na wyspie krzyżowcy), rozmawiamy o tym, co by się stało, gdyby Jadwiga, córka Jagiełły, została wydana, tak jak się zanosiło, za cypryjskiego króla Joannisa z Luzynianów. Poseł cypryjski wiózł już dla niej kosztowne kadzidła i inne prezenty, mające zachęcić ją do wyjazdu na odległą wyspę. Niestety, wysłannik nie zdążył dojechać – 23-letnia Jadwiga zmarła. Być może tym samym straciliśmy szansę na dużo bliższe związki cypryjsko-polskie?