Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2004-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2004 na stronie nr. 6.

Tekst i zdjęcia: Michał Głombiowski,

W krainie Don Kichota


Jest coś hipnotyzującego w ciągnących się po horyzont rzędach drzew oliwnych, co sprawia, że ciężko od nich oderwać wzrok. W miękkim porannym świetle patrzę na ich równe linie wznoszące się i opadające wraz z kolejnymi wzgórzami, obserwując, jak delikatny wietrzyk porusza milionami stalowoszarych niewielkich listków, spomiędzy których wychylają się jeszcze całkiem zielone i twarde owoce. Trudno ocenić rozmiar tego gaju oliwnego, a jego właściciel, Manolo Estevez, stojący za mną, ze swoim nieodłącznym papierosem przyklejonym do ust, nie jest skłonny do szczegółowych wyjaśnień.

 

– Jest tego wystarczająco dużo, by mieć przez całą jesień i zimę pełno roboty – mówi Manolo, szczerząc zęby w chytrym uśmiechu.
Plantacja oliwek, którą razem obserwujemy, jest z pewnością duża, ale w hiszpańskim regionie La Mancha, w którym jesteśmy, bez trudu można znaleźć dużo większe.
– Jesteśmy, zaraz po Andaluzji, największym wytwórcą oliwy w kraju – Manolo mówi to z wyraźną dumą.
O ilościach pochodzącej stąd oliwy i oliwek może świadczyć fakt, że Hiszpania od lat pewnie przewodzi grupie państw zajmujących się jej produkcją. Większość oliwy, która trafia na nasze stoły, pochodzi właśnie z plantacji takich jak ta. Na razie dzieje się tu niewiele, Manolo pojawia się tu zwykle raz dziennie, żeby rzucić okiem na swoje drzewka i upewnić się, że owocom nic nie zagraża. Wielotygodniowa wytężona praca zacznie się pod koniec października, kiedy pomiędzy drzewkami pojawi się kilku pracowników uzbrojonych w specjalne kije, którymi będą strząsali owoce na ziemię.
– Większość turystów twierdzi, że być w La Manchy i nie odwiedzić Toledo, to tak jakby się tu w ogóle nie było – mówi Manolo, prowadząc nas powoli wzdłuż drzewek, oceniając wprawnym okiem ich kondycję i ilość dopiero pojawiających się owoców. – Ja im jednak mówię, że prawdziwa La Mancha jest właśnie tu, pomiędzy rzędami oliwek, winogron i migdałowców.
I rzeczywiście. Wybierając za trasę swojej podróży opuszczone drogi, często o nieutwardzonej nawierzchni, przecinające małe miasteczka i wioski, mijam setki hektarów plantacji winorośli i oliwek. To sucha ziemia, pełna spękanej gliny, żółtych, ostrych jak brzytwa traw i rozrzuconych wokół kamieni. Ale to właśnie te ciągnące się wokół kilometry pustkowi, nieliczne zabudowania wiosek i unoszący się wokół kurz świadczą o charakterze La Manchy.
W porze sjesty mieszkańców okolicznych wiosek można spotkać, gdy ciasno upchani w niewielkich barach popijają zimne piwo i przegryzają tapas. Chłód cienia i możliwość pogadania zdają się być główną atrakcją dostępną za dnia dla tutejszych mężczyzn. Oczekując w barze w El Monilillo, aż barman naleje mi coś zimnego do picia, zauważam, że nie ma tu ani jednej miejscowej kobiety. Patriarchalne stosunki rodzinne są wciąż głęboko zakorzenione i poza większymi miastami kobiety nie są dopuszczane do niektórych sfer życia. Poruszając się po okolicznych wioskach, łatwo zauważyć, że Hiszpanki można spotkać głównie w sklepach, na polu w towarzystwie mężów lub ewentualnie te starsze, jak siedzą na wystawionych krzesłach przed domem i zajmują się robótkami ręcznymi. Nie spotyka się ich w barach, nie widać, by się zbierały w grupki tak jak mężczyźni na głównych placach miasteczek i wiosek. Wyjątek stanowi czas fiesty, kiedy w zabawie biorą udział wszyscy mieszkańcy.

 

 

Kastylia-La Mancha

– region autonomiczny (79,2 tys. km kw., ok. 1717 tys. mieszkańców), położony w środkowej Hiszpanii. Stolica – Toledo. Inne ważne miasta to Albacete i Guadalajara. Środkową część regionu zajmuje Meseta Iberyjska (Wyżyna Nowej Kastylii), którą otaczają łańcuchy górskie: od północnego zachodu Góry Kastylijskie, od północnego wschodu masyw Serrania de Cuenca i od południa Sierra Morena. La Manchę wyróżnia klimat podzwrotnikowy kontynentalny, suchy. Krainę przecina Tag, najdłuższa rzeka Półwyspu Iberyjskiego. Podstawą gospodarki jest górnictwo – eksploatacja złóż węgla kamiennego oraz rud metali, m.in. rtęci, manganu, miedzi, żelaza, a także przemysł metalowy, ceramiczny i chemiczny. Dobrze rozwinięte są rolnictwo – uprawa winorośli, pszenicy, jęczmienia, oliwek oraz hodowla owiec i bydła. La Mancha to jeden z głównych regionów produkcji wina. Liczne zabytki Toledo przyciągają turystów.

 

 

Mieszkańcy suchej krainy

 

Stoję u wrót niknącej w ziemi jaskini, w której podobno odpoczywał słynny Don Kichot z La Manchy, a która wedle stojącej przed nią tablicy informacyjnej jest teraz stałym domem nietoperzy. Jaskinia, zwana Cueva de Montesinos, leży niedaleko Ruidery i jej szczegółowy opis można znaleźć w słynnej powieści Cervantesa o błędnym rycerzu.
Kontrast między jaskrawym słonecznym blaskiem na zewnątrz a ciemnościami w środku jest zdecydowanie zbyt duży dla nieprzyzwyczajonych oczu i po parudziesięciu krokach w głąb pieczary zatrzymuję się niepewnie, prawie niczego nie widząc. Cueva de Montesinos schodzi dość nagle i jest właściwie głęboką, o skalistych ścianach dziurą w ziemi. Zagłębiając się powoli, przypominam sobie wspaniały świat kryształowego pałacu królewskiego, który znalazł na dnie pieczary w swojej nieposkromionej wyobraźni Don Kichot. Niestety, nie przypadł mi w udziale podobny cud, jednak że zrywające się nagle do lotu dziesiątki nietoperzy, krążące z cichym popiskiwaniem wokół głowy, absorbują uwagę w równym stopniu jak Don Kichota wspaniałe pałace. Ich kształty przemykające w nikłym świetle latarki otaczają mnie z każdej strony i z każdą chwilą przybywa ich coraz więcej, aż w końcu otoczony jestem gęstą gromadą. Rozgrywający się przed moimi oczami spektakl jest fascynujący, chociaż dla ludzi o słabszych nerwach może być trudny do zniesienia. Na szczęście niezawodny zmysł echolokacji tych latających ssaków wyklucza jakąkolwiek z nimi kolizję.

 

To właśnie te niepozorne budyneczki ze sterczącymi groźnie ramionami jawiły się w rozpalonej wyobraźni Don Kichota jako ziejące ogniem bestie, z którymi jak przystało na niezłomnego rycerza, prowadził bohaterskie potyczki.

 

Najdroższy kwiat świata

 

Młoda mieszkanka Consuegry wskazuje mi drogę prowadzącą do upraw szafranu.
– To tam – mówi, wykonując gest ręką. – Ale nie ma po co tam jechać, mało tam do oglądania.
Kiedy dojeżdżam na miejsce, okazuje się, że trudno nie przyznać jej racji. Ciągnące się pola, na których uprawia się szafran, wyglądają zadziwiająco bezbarwnie i mało efektownie i kiedy patrzy się na przeoraną brunatną ziemię, trudno uwierzyć, że właśnie stąd pochodzi najdroższa przyprawa świata, której cena za kilogram dochodzi nawet do tysiąca dolarów. O tej porze roku nic jednak nie zapowiada bogactwa tej ziemi i jedyne, co przyciąga tu wzrok, to zielony, porządnie poobijany land-rover, przebijający się ku mnie z zawrotną szybkością przez zarośniętą suchymi trawami drogę.
– Kolejny zawiedziony? – pyta ze śmiechem szczupły mężczyzna z kilkudniowym zarostem, gramoląc się z samochodu. – Dzisiaj była już tu para Niemców chcąca nasycić wzrok pięknem szafranu, też nie byli zachwyceni.
Eduardo Galván, jak mi się przedstawia, okazuje się jednym z nadzorców plantacji. Jest najwyraźniej ubawiony kolejnymi turystami odwiedzającymi jego pole.
– Za wcześnie, dużo za wcześnie – tłumaczy. – Ledwo co posadziliśmy bulwy, kwiaty pojawią się najwcześniej pod koniec października. Wtedy rzeczywiście jest co oglądać, ale jest też cała masa pracy.
Widząc moją zawiedzioną minę, wpakowuje mi w ręce puszkę sardynek, sam zabierając się za drugą.
– Zjedzmy coś – mówi, wbijając kolejne małe rybki na widelczyk. – Najładniej jest o świcie. Wraz ze wschodem słońca kwiaty krokusów powoli się rozchylają, a ich fioletowa barwa wydaje się być wtedy najbardziej intensywna. Wspaniały widok!
Tych pięknych widoków nie podziwiają z pewnością pracownicy, którzy wyruszają wtedy w pole w pościg z czasem, by w ciągu pierwszych paru godzin dnia, kiedy słońce jeszcze mocno nie praży, zdążyć wyciąć jak najwięcej czerwonych słupków z wnętrza kwiatów. To właśnie te niepozorne maleństwa stają się potem najdroższą przyprawą świata, produktem używanym oprócz gastronomii także w kosmetyce, a nawet medycynie. Zbierane są wyłącznie ręcznie, przez osoby odporne na trudy pracy w uciążliwej, zgiętej pozycji, potrafiące jednym spojrzeniem ocenić, który pręcik nadaje się do wycięcia.
– Jeżeli szafran, to tylko z La Manchy: jest najlepszy na całym świecie – Eduardo stwierdza bez cienia wątpliwości, rzucając niedbale pustą puszkę po sardynkach w krzaki. – Przyprawa z innych krajów nigdy nie osiągnęła tak wysokiej ceny.

 

 

Skrzydlate bestie

 

Parę kilometrów od plantacji szafranu, na wysokim wzniesieniu górującym nad Consuegrą, pomiędzy kamiennym zamkiem a rozrzuconymi wokół wiatrakami, spotykam Willy'ego, który na rozstawionym obok swego gigantycznego wozu kempingowego turystycznym stoliku gra w najlepsze w szachy. Willy jest pasjonatem fotografii, przyjechał tu z Belgii i...
– Chcę zrobić zdjęcie wiatraków w zachodzącym słońcu – tłumaczy. – Czekam więc na zmianę pogody i aż się zmniejszy liczba turystów.
Turystów rzeczywiście tu nie brakuje. Głównym magnesem przyciągającym ludzi na tę górę jest jedenaście starych, tynkowanych na biało wiatraków, których charakterystyczne sylwetki odznaczają się na tle błękitnego nieba. To właśnie te niepozorne budyneczki ze sterczącymi groźnie ramionami jawiły się w rozpalonej wyobraźni Don Kichota jako ziejące ogniem bestie, z którymi jak przystało na niezłomnego rycerza, prowadził bohaterskie potyczki. Miejsce to może być nie lada gratką dla pasjonatów literatury śledzących szlak podróży autora Don Kichota, będącego w Hiszpanii osobą czczoną niemalże nabożnie. Według faktów historycznych Miguel Cervantes w Consuegrze był i przechadzał się pomiędzy wtedy jeszcze zapewne czynnymi wiatrakami.
Chociaż wiatraki czasy świetności mają już z pewnością za sobą, wciąż mogą się podobać. Ich niewielkie rozmiary, chropowate tynkowane ściany i zaokrąglone kształty różnią je znacznie od tych drewnianych, kanciastych, spotykanych jeszcze gdzieniegdzie w Polsce. Większość z nich jest obecnie zamknięta, a w kilku urządzono sklepiki z dość tandetnymi pamiątkami i informację turystyczną. Chodzę pomiędzy nimi, starając się omijać krzyczące głośno grupki hiszpańskich turystów i próbując odnaleźć jakieś większe różnice między tymi budyneczkami. Przy odrobinie uwagi łatwo dojrzeć drewniane podpory mające za zadanie utrzymać w pionie ich coraz bardziej pękające ściany oraz schowane dyskretnie druty, dzięki którym ich ramiona nie odpadają przy trochę silniejszym wietrze. Moje obawy co do przyszłości tych zabytkowych budowli potwierdza Willy.
– Głowy nie dam, ale coś mi się zdaje, że jak byłem tu trzy lata temu, to wiatraków było o dwa więcej.
Kiedy odjeżdżam, dostrzegam poniżej drogi walające się w trawie drewniane elementy łudząco przypominające skrzydła wiatraków. Wychylam się przez okno samochodu i pokazuję je ręką Belgowi, a ten kiwa głową. Te szczątki powalonych „bestii” z pewnością ucieszyłyby Don Kichota.

 

 

Szlachcic na sprzedaż

La Mancha żyje z wina, oliwek i Don Kichota. Niestrudzony bohater Cervantesa, przemierzający Hiszpanię w poszukiwaniu szczęścia i czynienia dobra w imię miłości do Dulcynei, pojawia się tu nieustannie. Jego ciemna sylwetka na wiernym koniu Rosynancie w towarzystwie giermka Sancho Pansy widnieje niemal na każdym mijanym przeze mnie hotelu, barze, ukazuje się na co drugim produkcie w sklepie, od serów poczynając, na winie zakończywszy.
– Cervantes i jego Don Kichot to towar eksportowy całej Hiszpanii, ale naszego regionu szczególnie – tłumaczy mi Javier, 42-letni nauczyciel. – La Mancha na pierwszy rzut oka nie jest atrakcyjna turystycznie, nie mamy tu morza, kilometrami ciągną się pola, często panuje nieznośny upał. Ale jedź do El Toboso, zobacz gdzie mieszkała Dulcynea, nie przegap Consuegry z wiatrakami i uprawami szafranu. Wbrew pozorom jest tu co oglądać.

 

W Hiszpanii większość jezior to sztuczne zbiorniki wody, powstałe na skutek spiętrzenia wody przez postawienie betonowych zapór. W suchym rejonie La Manchy, wymagającym ze względu na intensywne rolnictwo możliwości nawodnienia pól, jest ich wyjątkowo dużo.

La Mancha podobnie jak cała Hiszpania to raj dla miłośników zabytków.

 

Senne poszukiwania

 

Ulice miasta El Toboso są zupełnie wyludnione, zielone okiennice domów opuszczone, a kompletny bezruch udziela się nawet kilku kotom wylegującym się leniwie w cieniu. Ruszam w poszukiwaniu miejsca, dla którego tu przybyłem – domu Dulcynei, ukochanej Don Kichota, dla której chwały wyczyniał swoje szaleństwa. Tutejsza Rada Miejska postanowiła wykorzystać popularność książki Cervantesa, powodowana, jak twierdzą niektórzy, podobnym obłędem jak Don Kichot, i wyznaczyła miejsce, gdzie ponoć żyła Dulcynea. Fakt, że postacie występujące w powieści są całkowicie fikcyjne, nie odegrał tu większej roli i zdaje się również nie przeszkadzać nielicznie przybywającym tu turystom, którzy dziarsko przemierzają uliczki miasteczka w poszukiwaniu owego domostwa. Szybko okazuje się, że odnalezienie go jest nie lada wyzwaniem, skąpe drogowskazy są bowiem zupełnie chaotyczne. Błąkam się więc coraz bardziej zmęczony upałem po przecinających się pustych ulicach, wracając parokrotnie w to samo miejsce, przez przypadek opuściwszy dwukrotnie linię zabudowań miasteczka. Natrafiam na widniejące na ścianach budynków cytaty z książki Cervantesa, więc próbuję podążać ich śladem, licząc na to, że doprowadzą mnie do celu. Spotykam jednak tylko paru zagranicznych turystów, którzy niosąc w ręku przewodnik, zaglądają do niego co parę minut i również chodzą bezradnie w koło. Odpoczywam pod kościołem, w cieniu kilku drzewek okalających dość szkaradną rzeźbę przedstawiającą słynnego rycerza padającego na kolana przed wybranką swego serca. Po kolejnym bezowocnych kwadransach, poddawszy się całkowicie sennej atmosferze tego miejsca, zaczynam powoli rozumieć przyczynę obłędu Don Kichota, a postać Dulcynei jawi się jako zupełnie nierzeczywista. Tym większe przeżywam rozczarowanie, gdy staję w końcu przed wysokim, szarym budynkiem, wyróżniającym się jedynie wiszącą smętnie w bezruchu hiszpańską flagą, i z przyczepionej do masywnych, drewnianych drzwi malutkiej karteczki dowiaduję się, że właśnie tego miejsca szukałem. W rzekomym miejscu zamieszkania Dulcynei mieści się obecnie poświęcone jej muzeum, w trakcie sjesty jednak nieczynne, a sam budynek wygląda na tyle nieinteresująco, że nie zachęca, by oczekiwać na jego otwarcie.

 

 

Świat winem płynący

 

Wieczorne, pomarańczowe światło kładzie się na wodzie, tworząc migotliwe refleksy i purpurową poświatę na betonowej zaporze, dzięki której powstało to jezioro. W Hiszpanii prawie wszystkie jeziora są sztucznymi zbiornikami wody, zbudowanymi przy udziale ogromnych kosztów, a w suchym rejonie La Manchy, wymagającym ze względu na intensywne rolnictwo nawodnienia pól, jest ich wyjątkowo dużo.
– Sztuczne jeziora nazywamy embalse – wyjaśnia mi Carlos, syn właściciela jednej z setek plantacji winorośli w tym rejonie. – Naturalne to lago, ale jest ich w naszym kraju tak niewiele, że stanowią marne źródło nawodnienia pól.
Kilkuletnie krzewy winorośli, sterczące z suchej piaszczystej ziemi, wyglądają jednak jakby stosunkowo łatwo znosiły okresy suszy, a kiście zielonych jeszcze winogron są zapowiedzią kolejnego rocznika bardzo przyzwoitego wina.
– Nigdy nie dorównamy sławie win z regionu Rioja, jednak nie spędza nam to snu z powiek – stwierdza Carlos, bezwiednie sprawdzając palcami twardość owoców. – Nasze wina znajdują sporą grupę odbiorców.
Uprawia się tu głównie szczepy Tempranillo i Garnacha, z których produkowane są także wina Rioja, jednak odmienny klimat i skład gleby tamtego regionu sprawiają, że to one uznawane są za lepsze jakościowo niż alkohol z La Manchy. Jednak to właśnie stąd pochodzi znaczna część win dostępnych w hiszpańskich sklepach, a ciągnące się po horyzont, zdające się nigdy nie kończyć rzędy winorośli dają pojęcie o ilościach produkowanego tu alkoholu.
Wino z czerwonych od ochry ziem La Manchy ma głęboki, ciemny kolor i smakuje wyśmienicie, kiedy popijamy je powoli, leniwie rozmawiając i ciesząc wzrok widokiem zachodzącego słońca na tle jednego z setek obecnych tu kamiennych zamków...