Jest takie miejsce na Ziemi, gdzie staruszki (nierzadko uczesane w misterne koki z wpiętymi szylkretowymi grzebieniami) z wielką wprawą i elegancją przecinają gęste od upału powietrze szybkimi ruchami wachlarzy. Bywa, że używają ich także, by dyskretnie wymienić kilka uwag na czyjś temat.
Wachlarze na parkowych ławeczkach, wachlarze w długiej kolejce po los na popularną loterię ONCE (organizowaną przez stowarzyszenie niewidomych), wachlarze przed kościołami i w drodze na tradycyjną operetkę, zwaną zarzuelą. Niezliczona ilość wachlarzy i zadowolonych z życia emerytów to pierwsze, co się rzuca w oczy w stolicy Hiszpanii – Madrycie. Hiszpania słynie z niezwykle prężnie działających klubów seniora. To zapewne jedna z przyczyn, dla których madryccy emeryci nie posiadają się z radości, korzystając z uroków życia do późnego wieku.
Niewykluczone, iż wachlarz – jeden z niekwestionowanych symboli Hiszpanii – nabierze jeszcze na znaczeniu, skoro przewiduje się, iż w związku z globalnym ociepleniem za niespełna siedemdziesiąt lat temperatura w tym kraju może sięgać pięćdziesięciu stopni.
Gdy nadchodzi w Madrycie lato, nawet i teraz zdarza się przechodniom szukać ocienionych kamiennych schodków i krawężników, by na nich przysiąść i przeczekać skwar. Tylko madryckie psy tańczą wówczas po rozżarzonych trotuarach w rytm osobliwej psiej choreografii. Domy mieszkalne standardowo wyposaża się w kamienne posadzki – tam można zaznać chłodu. Problem powstaje zimą – nie w każdym bowiem mieszkaniu jest centralne ogrzewanie, a temperatura na zewnątrz spada nawet do dziesięciu stopni poniżej zera. Inną kwestię stanowi brak deszczu. Zdarza się, że Hiszpanię nękają susze. Na ulicach dzieci zaklinają wtedy deszcz, śpiewając: „Que llueva, que llueva, las brujas estan en la cueva!” (oby padało, oby padało – czarownice są w jaskini!), a z radioodbiorników i telewizorów słychać nawoływania do umiaru w zużywaniu wody.
Pierwsze wzmianki o pochodzeniu osady, na której miejscu powstał Madryt, sięgają połowy IX wieku, kiedy to emir Mohamed I zbudował arabską fortecę w miejscu obecnie zajmowanym przez królewski pałac. Wokół owego budynku wzniesiono wkrótce fort, który stał się obiektem wielu ataków, ale dopiero Alfons VI w 1083 roku doprowadził do jego podboju. Sięgając daleko w głąb historii Półwyspu Iberyjskiego, warto przypomnieć, iż był on obszarem, przez który (począwszy od piątego tysiąclecia przed naszą erą) przeszli i gdzie wielokrotnie zadomawiali się przedstawiciele różnych nacji, pozostawiając po sobie interesującą spuściznę kulturową. Świetnie czuli się tam Iberowie z północnej Afryki, Fenicjanie, Kartagińczycy, Grecy, Celtowie, Rzymianie, Wandalowie, Wizygoci i wreszcie Arabowie. Proces rekonkwisty – odbicia ziem z rąk „niewiernych” (w tym i Madrytu) – trwał kilkaset lat. Chociaż chrześcijanie opanowali w końcu półwysep – nie pozbyli się jednak charakterystycznego dla języka arabskiego gardłowego „h” oraz słów pochodzenia arabskiego, takich jak alfombra – dywan czy almohada – poduszka. Współcześnie władze mają zaś problem z pozbyciem się przebywających tam często nielegalnie arabskich emigrantów czy przybyszów z Ameryki Południowej, którzy za przyczyną Krzysztofa Kolumba po kilkuset latach od odkrycia domniemanych Indii przybywają na stary kontynent.
Ten klimat...
A jednak to nie warunki pogodowe sprawiają, że Madryt „ma klimat”. Klimat miasta tworzą jego mieszkańcy. Starsi i młodsi. Rodowici madrilenos i przyjezdni. Zwyczaj zwany tapeo jest wspólny dla wszystkich.
Aby wypijany alkohol nie szumiał tak bardzo w głowie i nie ciążył na żołądku od dawna szklanice lub dzbany z winem podawano przykryte kawałkiem szynki czy koziego sera.
Ta pożywna, naturalna „pokrywka” (po hiszpańsku: tapa) dała początek określeniu przekąska. Ich wybór jest teraz dużo większy. A wędrówka „od przekąski do przekąski” i co za tym idzie – od drinka do drinka – stała się wywodzącym ze średniowiecznej tradycji rytuałem. Madrilenosów rytuał smakowania (częstokroć na stojąco) podnoszą do rangi sztuki, zmieniając w ciągu jednej nocy lokale po kilka razy, a wraz z nimi menu w glinianych kokilkach i uczestników tej specyficznej biesiady.
Madryckie życie nocne zaczyna się koło północy. Trudno powiedzieć, że zamiera wraz z pianiem pierwszych kurów. Zawsze się znajdzie bowiem miejsce, gdzie można coś o świcie przekąsić czy napić się kawy.
Plaza Mayor – 437 balkonów, w które architekt wyposażył budynki, sprzyjało dokładnej obserwacji najważniejszych wydarzeń miasta.
Hiszpański pępek
W Madrycie wszystkie drogi prowadzą na plac Puerta del Sol (Brama Słońca). Niegdyś znajdowała się tam wschodnia brama miasta. Plac rozrastał się i stał się jednym z centralnych punktów stolicy i państwa. To tak zwany kilometr zero, wyznaczający punkt startu hiszpańskich dróg. Wszystkie drogi zatem nie tylko prowadzą na plac Puerta del Sol, lecz także z niego się rozchodzą.
Oprócz sporej pętli autobusowej i pomnika króla Karola III w pobliżu mieści się również centrum handlowe El Corte Ingles. Miejskie elegantki wpadają zaś po zakupach na gęstą czekoladę do jednej z najznakomitszych pijalni czekolady w mieście. Szkoda tylko, że po spożyciu tego boskiego napoju i otarciu ust rzucają serwetki na podłogę, co sprawia, że konsumenci, chcąc nie chcąc, brodzą po kostki w zużytych serwetkach. To zwyczaj bardzo powszechny w Hiszpanii – czasem do baru zamontowuje się specjalne rynienki, które służą za śmietniczki, łagodząc w ten sposób szok turystów.
W pobliżu wejścia do centrum handlowego ustawiono dwudziestotonowego niedźwiedzia obskubującego drzewko z owoców. Łakomy niedźwiedź jest tym dla mieszkańców Madrytu, czym Syrenka dla mieszkańców Warszawy – jego symbolem. Puerta del Sol gromadzi w Nowy Rok tłumy – to tam Hiszpanie tuż przed wybiciem północy na miejskim zegarze łykają pospiesznie dwanaście winogron, by spełniły im się marzenia.
Świąt dostatek
W Madrycie każda pora roku jest dobra na świętowanie – a okazji (biorąc pod uwagę liczbę świętych) około pięćdziesięciu. Różne bywają też motywacje. Dzieci oczekują z wypiekami na twarzy nadejścia święta Trzech Króli. W mieście trwa wtedy parada wielobarwnych karoc, podczas której dzieci dostają tony cukierków. Niezamężne panie czekają na dzień świętego Antoniego. 12 czerwca powinny wrzucić trzynaście szpilek do święconej wody w chrzcielnicy przy ermitażu. Liczba szpilek, które przylgną do palców panny, ma wskazywać liczbę pretendentów do ręki.
Madryt ma dwóch świętych patronów – kobietę i mężczyznę. Święto Virgen de la Almudena jest obchodzone 9 listopada i wiąże się z ukryciem figury Matki Boskiej przed Maurami w VIII wieku. Legenda mówi, że mur, w którym schowano figurę, runął sam, odsłaniając jej postać w niszy. Fakt ten jest uznawany za cud. To święto ma wybitnie religijny charakter.
Drugiemu patronowi Madrytu – San Isidro – cześć oddaje się wcześniej, 15 maja, i w sposób bardziej zróżnicowany. Ludzie udają się wtedy na swoistą pielgrzymkę w okolice stacji metra Marques de Vadillo, gdzie na łące Świętego Izydora odbywają się tańce.
Prezentacjom madryckiego tańca ludowego chotis nie ma końca. Panowie w pantalonach i beretach w czarno-białą kratkę pokazują tradycyjne kroki. Towarzyszą im panie w ludowych sukniach, białych chustach i z goździkami wetkniętymi za ucho. To chulapos i chulapas. Odbywa się tam także wspólne gotowanie typowej madryckiej potrawy – cocido madrileńo, która zawiera wszystko, co dla hiszpańskiej ziemi typowe: drób, wołowinę i wieprzowinę, kaszankę i kiełbaski chorizo, seler, rzepę, ziemniaki i... groch z kapustą.
Tu znajdziesz wszystko
Położony wokół dzielnicy La Latina w centrum Madrytu El Rastro jest jednym z największych na świecie pchlich targów. Ale to więcej niż po prostu targ... We wczesnoporannych sobotnich i niedzielnych godzinach zaczynają nadciągać handlarze, aby rozłożyć swoje stoiska. Około dziewiątej pojawiają się pierwsze ranne ptaszki: ci, którzy szukają konkretnych rzeczy, być może czegoś, co zostało im ukradzione i co mają nadzieję odnaleźć wśród tysiąca sprzedawanych przedmiotów, albo po prostu ci, którzy wolą spokojniejszy targ, bez ścisku i potoku ludzi przelewających się uliczkami około południa.
El Rastro rozprzestrzenia się po okolicznych uliczkach jak odnóża ogromnego pająka. Podążając kolejnymi odnóżami, odchodzącymi od Ribera de Curtidores, przechodzi się przez różne strefy tematyczne specjalizujące się w określonych rodzajach towarów. Oprócz stoisk lokalnych znajdują się tu też bardziej międzynarodowe – stoisko z kolorowymi indyjskimi fatałaszkami i biżuterią, z muzułmańskimi czapeczkami czy tybetańskimi flagami modlitewnymi. Na jednym urugwajski sprzedawca popija mate z naczyńka wydrążonego ze skorupy dyniowatego owoca, na innym oturbaniony brodacz trzyma kozę na sznurku, a tuż obok mężczyzna wykrzykuje coś o końcu świata przez megafon, wymachując w powietrzu Biblią. Sprzedawca bielizny woła: „Trzy pary, sześć euro!” – pokazując na rozciągnięte na metalowych obręczach różnokolorowe stringi niczym nowoczesne wersje łapaczy snów.
Na uliczkach ze starymi meblami można zajrzeć w wystawione na sprzedaż lustra z bogato rzeźbionymi, złoconymi ramami, w których odbijają się meble, lampy i rupiecie ze stoiska naprzeciwko. W jeszcze mniejszych wąskich zaułkach nieopodal buszują kolekcjonerzy starych monet, płyt czy czasopism.
Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Trzeba tylko mieć oczy szeroko otwarte – i najlepiej dobrze uważać na torebki czy plecaki.
Fiesta i sjesta
W średniowieczu Plaza Mayor znajdował się poza miastem i służył za rynek wymiany handlowej. Król Filip II nakłonił w XVII wieku architekta Escorialu do stworzenia tam placu „z prawdziwego zdarzenia”. 437 balkonów, w które architekt wyposażył budynki, sprzyjało dokładnej obserwacji najważniejszych wydarzeń miasta: rycerskich turniejów, proklamacji i królewskich ślubów, a nawet zmagań matadorów z bykami.
Corrida to też fiesta, choć nie samą fiestą żyją Hiszpanie. Czasem też odpoczywają. Wykazują wyjątkową dyscyplinę, jeśli chodzi o godziny sjesty. To czas celebrowania posiłku, a jeśli warunki temu sprzyjają – także leniwej drzemki za zasuniętymi żaluzjami okien. Niedzielne śniadania i spacery również odgrywają znaczną rolę w ich życiu.
Wielu z nich udaje się do pięknego parku El Retiro, należącego niegdyś do rodziny królewskiej. W pobliżu północnego wejścia do parku znajduje się sztuczny staw, którego ukoronowaniem są szerokie schody, zwieńczone rzędem kolumn. Pływają po nim łódki wynajmowane tuż przy brzegu. W jego południowej części znajduje się nieco mniejszy zbiornik wodny. Tuż obok zbudowano tak zwany szklany pałac – Palacio de Cristal. Wzniesiony w 1887 roku był miejscem hodowli egzotycznych roślin sprowadzanych z Filipin. Przykuwa uwagę postać zdobiącego fontannę upadłego anioła. To chyba jedyna diabelska postać w Europie, która doczekała się pomnika w samym środku parku. Pomysłodawca przekornie przeforsował ten projekt w 1874 roku, pomimo protestów ówczesnej socjety.
Stacja Atocha. Usunięto szyny i przeniesiono je do nowego terminalu. Stara część została zaadaptowana jako część rekreacyjna. Powstał tam tropikalny ogród, otwarto sklepy i kafejki.
Don Kichot i Sancho Pansa ożywają czasem na madryckich ulicach.
Bielizny króla nie szukaj
Przekora charakteryzuje Hiszpanów. W odróżnieniu od innych nacji pozwalają swoim dzieciom do późnych godzin nocnych bawić się na madryckich placach i skwerach. Nikogo nie dziwi zatem widok małych chłopców grających o północy w zośkę pośród starych renesansowych kamienic czy kopiących piłkę na wąskich, nieprzejezdnych uliczkach centrum, gdzie niebo zasłania rozwieszona gęsto na sznurach bielizna i pościel. W Madrycie codzienność potrafi naturalnie wkomponować się w architekturę. Biustonosz donii Loli czy powłoczka donii Mercedes w zestawieniu z zabytkową fasadą nikogo nie rażą.
Tyle zwyczaje „plebejuszy”. Inaczej rzecz się ma (co oczywiste) z rodziną królewską. Pałac królewski powstał na początku XVII wieku. Możemy być pewni, że królewska bielizna na nim nie zawiśnie. Przed pałacem znajduje się półkolisty plac zwany Plaza de Oriente, a tuż za nim piękne ogrody. Szkoda tylko, że dla ich stworzenia wyburzono wiele średniowiecznych budowli.
Chociaż brak wiatraków...
Madryt to miasto bram wjazdowych i wyjazdowych, parków, skwerów, placów i fontann. Plaza de Cibeles – najsłynniejsze chyba madryckie rondo – łączy w sobie wszystkie te elementy. Centralnym punktem ronda-placu jest fontanna z postacią Kybele – frygijskiej bogini płodności, urodzaju i wiosny. Aby dostać się z jednego punktu miasta do drugiego, kierowcy muszą częstokroć okrążyć fontannę. Stojąc w korku, mogą się jej dokładnie przyjrzeć, podobnie jak siedzibie Poczty Głównej, która mieści się tuż obok. A jest na co popatrzeć... Gmach ów przypomina bajkowy pałac. Bywa ponoć nazywany Najświętszą Panną od Łączności – z racji delikatnej, misternej konstrukcji.
Innym budynkiem, który zapiera dech w piersiach, jest stacja Atocha. Była ona pierwszym węzłem kolejowym Hiszpanii. Po przebudowie z oryginalnej dawnej struktury usunięto szyny i przeniesiono je do nowego terminalu. „Stara” część została zaadaptowana jako część rekreacyjna. Powstał tam tropikalny ogród, otwarto sklepy i kafejki.
Ze stacji można się łatwo dostać do Muzeum Prado. Jeśli mamy w planach oglądanie dzieł sztuki malarskiej i użytkowej, warto się przygotować na kilkudniowe zwiedzanie, a i tak zapoznanie się ze wszystkimi dziełami sztuki w Madrycie, szczególnie gdy mamy na to tylko kilka dni to... walka z wiatrakami.
Tych prawdziwych – w Madrycie brak. Rycerz z brązu Don Kichot i jego wierny giermek Sancho Pansa – ustawieni na placu Hiszpańskim nie mieliby zatem obecnie czego w Madrycie szukać. Jednak mit błędnego rycerza jest w Hiszpanii nadal żywy. Każdy Hiszpan chciałby przecież spotkać swoją Dulcyneę.