Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2004-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2004 na stronie nr. 48.

Tekst i zdjęcia: Cezary Kochan,

Fiesta Santa Barbara

Santeria. Szamani w kraju Fidela

Wszystko zaczęło się w… Mongolii. Na targowisku w Ułan Bator zobaczyłem człowieka w kolorowej koszulce z napisem „Mexico”. Okazało się, że nie jest Meksykaninem, lecz attaché ambasady kubańskiej w Mongolii. Gdy się rozstawaliśmy, José rzucił kurtuazyjnie: – Gdybyś był kiedyś na Kubie, wpadnij do mnie do Hawany. Ja za dwa miesiące wracam do kraju.

 

Może rzucać uroki lub sprawić, że zawita do kogoś szczęście…

Maria liczy, że naciągnie jakiegoś turystę na parę dolarów…

W XVIII wieku rozpoczął się na Kubie masowy napływ niewolników z afrykańskich wybrzeży. Duża ich liczba wywodziła się z grupy etnicznej Joruba, żyjącej na terenach dzisiejszej Nigerii. Przywieźli ze sobą na Kubę tradycyjne wierzenia afrykańskie. Jako że byli niewolnikami katolików, musieli być ochrzczeni i zewnętrznie udawać chrześcijan. Ich własne wierzenia były zakazane. W ten właśnie sposób powstała santeria – kult religijny będący połączeniem afrykańskiego szamanizmu z religią katolicką.

 

Santeria

 

Cztery miesiące później rozglądam się po jego mieszkaniu w centrum Hawany. Moją uwagę przykuwa wiszący na ścianie obrazek – postać czarnej kobiety, ubranej w długą białą szatę, nad głową aureola z gwiazd.
– Kto to? – pytam.
– To taka kubańska święta. Ten obrazek dostałem od znajomego, który jest wtajemniczony w misteria santerii.
Kubańczyk chyba zauważa błysk w mych oczach.
– W Hawanie rzadko pozwalają obcym uczestniczyć w prawdziwych misteriach – próbuje zgasić mój zapał. – To może w Santiago… – nie daję za wygraną. José uśmiecha się życzliwie.
Podczas trzydniowego pobytu w Hawanie przekonuję się, jak dużą popularnością cieszy się santeria wśród mieszkańców wyspy. W wąskich zaułkach Habana Vija szepcze się nawet, że sam Fidel jest wyznawcą tego kultu. To podobno dzięki pomocy szamanów tak długo sprawuje swe rządy.
Uliczny sprzedawca książek, którego cały dobytek stanowi stojąca na krawężniku półka pełna starych, poniszczonych woluminów, tłumaczy mi z przejęciem:
– Santero jest zawsze pierwszy. Jest ważniejszy niż lekarz. Gdy ktoś zachoruje, to najpierw sprawdza się u santero, czy choroba nie jest wynikiem rzuconego uroku. Najpierw to on leczy, później ewentualnie idzie się do lekarza.
– Czy to prawdziwa santero? – pytam, wskazując kobietę siedzącą po drugiej stronie ulicy. Ubrana w długą, białą suknię z falbanami, na głowie turban przyozdobiony wielkim czerwonym kwiatem. Potrząsając talią tarota, nawołuje chrapliwym głosem do spojrzenia w przyszłość.
– Nie, Maria tylko się tak przebrała. Liczy, że naciągnie jakiegoś turystę na parę dolarów.

 

 

Ogunderrero, Oczun, Chango

 

W Santiago de Cuba dyskretnie przyłączam się do anglojęzycznej grupy oprowadzanej po ciemnych salkach Muzeum Religii Ludowej.
Pod ścianami stoją ołtarze poszczególnych bóstw. Na jednym z nich różaniec zanurzony w kieliszku. Na innym porcelanowa dłoń przebita nożem, a na każdym z palców namalowane czerwoną farbą oko. Wsłuchuję się w monolog przewodnika:
– Hiszpański plantator, widząc, że po całodziennej ciężkiej pracy jego niewolnicy mają jeszcze siłę grać na bębnach i tańczyć, myślał, że to jakaś forma zabawy. Nie przypuszczał, że są to misteria ku czci któregoś z prastarych bogów. Właściwie nie bogów, gdyż bóg – energia, moc życia, siła – jest jeden. Ma on jednak wiele uosobień, które posiadają sporo cech ludzkich, dzięki czemu stają się bliższe dla swoich wyznawców. Poszczególne osoby boskie mają swoje odpowiedniki wśród katolickich świętych, na przykład Ogunderrero to apostoł Szymon, Oczun to jedno z wyobrażeń Chrystusa, a Chango to święta Barbara.
W jaki sposób niewolnicy murzyńscy zdecydowali, że właśnie ten a nie inny święty będzie odpowiednikiem Chango lub Oczun?
– Najistotniejsze były główne atrybuty bóstwa i świętego oraz przypisane im kolory. Weźmy za przykład świętą Barbarę. Jej kolory to biel i czerwień, identyczne są kolory Chango. Barbara trzyma w ręku miecz, a Chango to wojownik.
– Ale święta Barbara to kobieta, a Chango to mężczyzna, wojownik?
– Według starej legendy Chango był kiedyś bardzo piękną kobietą. Była ona tak piękna, że zakochał się w niej jej własny ojciec. Chango, nie chcąc ulec namowom ojca, uciekła z domu, a aby zmylić ewentualny pościg, przemieniła się w mężczyznę. Od tego czasu Chango w jednym roku czczony jest jako mężczyzna, w następnym zaś jako kobieta.
Od przewodnika dowiaduję się również, że obchody dnia świętej Barbary są bardzo ważne w religijnym kalendarzu Kubańczyków. W nocy z trzeciego na czwartego grudnia przed ołtarzem Chango zabijana jest młoda koza, będąca ofiarą dziękczynną za błogosławieństwa minionego roku.
Dobrze się składa, bo mamy właśnie drugi grudnia. Może uda mi się zobaczyć, jak się obchodzi barbórkę na Kubie – śmieję się do swoich myśli.
Okazja trafia się jeszcze tego samego dnia. Na plaży poznaję młodego Kubańczyka o imieniu Ariel. Przyglądam się wiszącemu na jego szyi długiemu sznurowi biało-czerwonych korali. Niektórzy z wiernych noszą je jako symbol swego przywiązania do boga. Kolory paciorków to kolory danego bóstwa.
Gdy opowiadam Arielowi o tym, co słyszałem w muzeum, on nagle podnosi się z piasku, żywo gestykulując:
– Moja ciotka to santero. Jest bardzo znana, dużo ludzi z całego miasta przychodzi do niej po wróżbę. Ona rozmawia z duchami, przepowiada przyszłość, może rzucać uroki lub sprawić, że zawita do kogoś szczęście.
– Robi to za darmo? – jestem chyba zbyt dociekliwy.
– Ludzie dają jej pieniądze, prezenty. Z tego żyje. Dzisiaj w moim domu będzie fiesta ku czci Chango. Przyjdź.

 

Ołtarz jest już prawie gotowy. Centralne miejsce zajmują figury świętych: Łazarza, Antoniego i Barbary. Wszystkie statuetki toną w darach.

Wszędzie pełno jest ciast, butelek rumu, owoców. Ktoś bogaty przyniósł nawet kozę i kurę. To one zostaną złożone w rytualnej ofierze.

 

Zapach karmelu

 

Z trudem odszyfrowuję adres nabazgrany na skrawku papieru: „Bacardi Av. nr 49”. Właścicielka domu, w którym mieszkam, dziwi się, że chcę tam iść.
– To nie jest dobra dzielnica. Jeżeli bardzo chcesz tam iść, to lepiej zdejmij z ręki zegarek, a aparat fotograficzny włóż do jakiejś starej torby. Ludzie tam są bardzo biedni, ktoś może cię okraść.
– To tutaj – woźnica bryczki wskazuje na piaszczystą uliczkę ciągnącą się wzdłuż murów La Fabrica del Ron, jednej z największych w okolicy wytwórni rumu. Na całej długości betonowej ściany ciągną się wymalowane białą farbą hasła: „Viva socialismo!”, „Viva Fidel!”, „Viva revolucion!”. Zanurzam się w podmiejskim slumsie.

 

 

Miecz i pięć peso

 

Dom Ariela nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jeszcze jeden szary, parterowy budynek, przykryty kawałkami blachy. Jedyne źródło światła stanowi małe, zakratowane okno. W środku panuje półmrok. Kobiety krzątają się po domostwie. Palmowymi liśćmi przyozdabiają ołtarz.
Zostaję przedstawiony głowie rodziny – Dolores. Pucołowata twarz, siwe włosy starannie spięte w kok, w oczach błyszczą wesołe iskierki. Nie tak ją sobie wyobrażałem. Miast spodziewanej „czarownicy” – dobrotliwa staruszka otoczona wianuszkiem wnucząt.
Powoli zbiera się cała familia, w sumie dwadzieścia kilka osób. Dziś po raz pierwszy uroczystości będzie przewodniczyła Lucia, córka szamanki; matka będzie jej tylko pomagała. Nagle za oknem widzę policjantkę. Zaniepokojonym wzrokiem spoglądam na Ariela.
– To przyjaciółka rodziny – uspokaja. – Jak skończy służbę, to też przyjdzie pokłonić się Chango.
Ołtarz jest już prawie gotowy. Centralne miejsce zajmują figury świętych: Łazarza, Antoniego i Barbary. Ta ostatnia oprócz miecza trzyma w ręce banknot pięć peso. Poniżej czarna lalka – złe bóstwo rządzące życiem i śmiercią. Przypominają mi się słowa muzealnego przewodnika:
– Gdy muszę zostawić samochód w ubogiej dzielnicy, to na tylnej szybie stawiam Czarną Panią. Nikt nawet nie tknie samochodu.
Wszystkie statuetki toną w darach. Wszędzie pełno jest ciast, butelek rumu, owoców. Ktoś bogaty przyniósł nawet kozę i kurę. To one zostaną złożone w rytualnej ofierze.
Rozpoczyna się uroczystość. Najpierw rozlega się samotny, zawodzący śpiew santero. Po chwili włączają się bębny, a mały chłopiec kawałkiem pręta rytmicznie uderza w ogrodową haczkę. Lucia śpiewa, zgromadzeni powtarzają refren.

 

Dziewczyna zrywa się z krzesła. Wpada w szał…

Czarna lalka – złe bóstwo rządzące życiem i śmiercią.

 

Hebanowi strażnicy domostwa

 

Pierwsze przywoływane są dzieci. Lucia chwyta je za ręce i śpiewając błogosławieństwa, okręca w jedną bądź w drugą stronę. Po każdym obrocie strzepuje zło z ich rąk. Na końcu bierze każde dziecko na plecy i mocno naciąga. Muzyka cały czas wiruje. Wydaje się, że to jeden rytm, lecz raz po raz któryś z bębniarzy pozwala sobie na improwizację.
Ariel stara się wyjaśniać znaczenie poszczególnych obrzędów:
– Ona prosi Chango, by dzieci wyrosły silne i zdrowe.
Po dzieciach przychodzi pora na dorosłych. Jednak zarówno rytm, jak i słowa pieśni zmieniają się. Wszyscy kołyszą się w takt muzyki. Ariel nie wytrzymuje napięcia, idzie zmienić jednego z bębniarzy. Mężczyzna, ciężko dysząc, siada pod ścianą. Za chwilę wywołany jest na środek. Żyły na jego czole zdają się pękać, gdy jest „oczyszczany” przez szamankę. Trzeba przyznać, że w tej drobnej kobiecie drzemie niesamowita siła.
Chwila oddechu. Santero bierze do ręki orzech kokosowy i kładzie go przy drzwiach wejściowych. Tuż obok stoi mały parawan. Wcześniej jakoś nie zwrócił mojej uwagi. Kryją się za nim hebanowe figurki bóstw, którym daleko do katolickich świętych. To strażnicy domostwa.
Kobieta, nucąc coś w języku przodków, toczy kokos pod każdą ze ścian swojego domu. Wreszcie rozbija go w tym samym miejscu, w którym toczyć rozpoczęła. Skrzętnie zbiera skorupy i kładzie je przed wizerunkami strażników.
Mimo że fiesta wciąż trwa, wychodzę około drugiej nad ranem. Muszę zebrać siły na następny dzień.

 

 

Kobieta z kurą na głowie

 

Następnego dnia, około południa, wracam do domu Ariela. Na środku pokoju siedzi młoda kobieta z żywą kurą na głowie. Wokół niej szamanka Lucia, z cygarem w ustach, tańczy i śpiewa razem z matką. Dolores, opasana czerwoną chustą, potrząsa dzwonkiem w takt śpiewanej melodii. Trwa to mniej więcej pół godziny.
Po zdjęciu kury z głowy dziewczyna zrywa się z krzesła. Wpada w szał. Odbija się od zgromadzonych ludzi, wirując w jakimś epileptycznym tańcu. Tańczy coraz szybciej i szybciej. Oczy ma szeroko rozwarte, jak u szaleńca. Traci kontakt z rzeczywistością. Bębny wciąż wybijają zwariowany rytm.
Dolores podaje jej misę z miodem, stojącą dotychczas na ołtarzu. Dziewczyna palcem umoczonym w miodzie kreśli znak krzyża na czole każdego ze zgromadzonych. Nagle pada zemdlona. Santero próbuje ją ocucić. Potrząsa jej bezwładnym ciałem. Coś do niej mówi. Na koniec dmucha w lewe i prawe ucho. Dziewczyna budzi się. Odprowadzają ją do drugiego pokoju. Muzyka cichnie.
– To Chango w nią wstąpił – przejęty Ariel pomaga zrozumieć mi to, co się wokół dzieje.
Kapłanka wraca, w rękach ma kokos. Powtarza się ceremoniał poprzedniego dnia. Ja wciąż czekam na rytualną ofiarę. Wszyscy wierni spragnionym wzrokiem spoglądają na ołtarz, który ugina się od nadmiaru jedzenia. Od dwóch dni nie mieli niczego w ustach.

 

Głowa, przednie łapy oraz misa z krwią zostają z namaszczeniem złożone u stóp ołtarza.

Misa pełna krwi

 

Około północy z sąsiedniej izby przyprowadzona zostaje koza. Santero łapie ją za nogi, bębny znowu zaczynają grać. Na środek wywoływany jest jeden z mężczyzn. Szamanka poi zwierzę rumem i okręca je wokół ciała mężczyzny, od stóp do głów. Coś przy tym wykrzykuje w stronę ołtarza, jakby prosząc bóstwo, by spojrzało łaskawym wzrokiem na przygotowaną ofiarę.
W końcu kozę zabierają do kuchni. Skrępowaną za nogi podwieszają u sufitu i podrzynają jej gardło. Krople świeżej krwi spadają do podstawionej misy. Łeb i przednie łapy zostają obcięte, a reszta – po obdarciu ze skóry – zostaje poćwiartowana na porcje i usmażona.
Głowa, przednie łapy oraz misa z krwią zostają z namaszczeniem złożone u stóp ołtarza. Zgromadzeni śpiewają przy tym pieśń dziękczynną. Dziękują za błogosławieństwa minionego roku i proszą o łaski na rok następny.
Napięcie opada. Twarze łagodnieją. Wszyscy spożywają mięso zabitej kozy. Po chwili bębny przestają wybijać rytm: bębniarze także są głodni.
Ktoś włącza magnetofon, w całym domu rozbrzmiewa piosenka Shaggy'ego. Młodzi zaczynają tańczyć, starsi rozmawiają. Wszystko wraca do normy. Jedynie szkliste oczy spoglądającej z ołtarza martwej kozy przypominają o tym, co się tu działo niespełna kwadrans temu.