Z ciepłych, nagrzanych jesiennym słońcem uliczek Porto wkracza się w chłód krainy sławnych piwnic. Wśród korytarzy i rzędów drewnianych kadzi i beczek unosi się niezwykły, uwalniający się przez dziesiątki lat aromat. Już nie winnych gron i słońca, ale jeszcze nie wina. Młode porto ze zbiorów w górze rzeki Douro trafia tu co roku na lata spoczynku.
Lądujący samolot otacza zgrabnym łukiem portugalskie miasto Porto. To wyjątkowa okazja, aby się przyjrzeć wygiętej jak wąż, złotej od promieni zachodzącego słońca rzece Douro. Krętej, bo z trudem przedzierającej się przez skaliste brzegi w stronę błękitu oceanu. Strome brzegi obrosło miasto i spięło pięć oryginalnych mostów. Nie wiadomo czy wijąca się pod nimi rzeka łączy brzegi, czy dzieli miasto od leżącego po drugiej stronie przedmieścia Vila Nova de Gaia – krainy wina porto.
W cieniu zdziczałej mandarynki
Z mostów, a szczególnie z ażurowej konstrukcji Ponte Luis I rozciąga się chyba najwspanialszy widok. Stojąc na moście, kilkadziesiąt metrów nad lustrem wody, z twarzą zwróconą na zachód, widać, jak nurt Douro, czyli Złotej Rzeki, podąża w dół ku Wielkiej Wodzie. Można śledzić łodzie, łódki i statki spieszące w górę i w dół z prądem rzeki. Z mostu widać też Ribeirę – dawną dzielnicę ubogich rybaków i pracowników portowych z jej leniwym w południe i ruchliwym o zmierzchu życiem. Nad nią ułożona piętrowo, główna część Porto, okrywająca morzem czerwonych dachówek wyniosłą skarpę, nad którą górują bryła katedry i pałac arcybiskupi. Gdzieniegdzie sterczą w niebo kościelne wieże oraz strzeliste cyprysy i pióropusze palm. Małe, ale wysokie domki z balkonikami, pełnymi sznurów rozwieszonego prania, dekorowane kaflami azulejos, oblepiły wąskie uliczki zbiegające w dół do nabrzeża Ribeiry. Jednych zachwyca stara, choć biedna dzielnica. Innych odstrasza zaniedbanie opustoszałych miejsc. Gdzieś w zaułkach, wśród starych domów, dostrzec można resztki balkonowych krat, ażurowych okiennic, malowniczo spowitych dzikim winem i porośniętych pokrzywą. Wędrując wśród ulic i uliczek, czasem szerokości zaledwie dwóch metrów, można zajrzeć za parkany, za którymi widać opustoszałe patia i ogrody. Tam wygrzewają się leniwie w słońcu rude koty. A w cieniu zdziczałej mandarynki, z której już nikt nie zbiera cierpkich owoców, wolnym strumieniem płynie woda z nieużywanej od lat małej fontanny.
Dziś rzadko już łodzie rabelos rozpinają swoje żagle.
Z mostu widać też Ribeirę – dawną dzielnicę ubogich rybaków i pracowników portowych z jej całym, leniwym w południe i ruchliwym o zmierzchu życiem.
Z winnic do piwnic
Spoglądając w górę rzeki, widać ginącą za zakrętem Douro. To stamtąd spływały przez lata barcos rabelos, wypełnione po brzegi pękatymi beczkami młodego wina. Trunek podążał w dół z gorących winnic, aby dojrzewać w chłodzie nadbrzeżnych piwnic w Porto. Dziś rzadko już łodzie rabelos rozpinają swoje żagle. Zacumowane – dopełniają jedynie nadbrzeżny krajobraz. W ich pobliżu zbierają się czasem robotnicy portowi – może wspominają swoje dawne „winne” rejsy?
To właśnie winogrona z winnic leżących w górze Douro mają jedyny w swoim rodzaju aromat, który potrafi przetrwać w dębowych kadziach i beczkach. Porto nie da się zrobić po prostu z winogron. Muszą one rosnąć na zboczach, pociętych w tarasy w górnym biegu rzeki, gdzieś pomiędzy Peso da Regua a Pinhao. Rzeka przedziera się tam przez skaliste podłoże, czasem bardzo głębokim korytem. To prawda, że dziś mężczyźni nie rozgniatają kiści gron stopami. Robią to maszyny. Prawdą jednak jest i to, że linia demarkacyjna, czyli granica winnic, z których powstanie porto, jest ściśle określona i niezmienna od ponad 250 lat. Linię tę ustalił markiz de Pombal, którego podobizna do dziś często spogląda z portretów w wytwórniach czy bodegach.
Wino porto związane jest z miastem. I od Porto, gdzie trunek nabiera prawdziwego aromatu, otrzymało swoją nazwę. Wytworzone jesienią każdego roku młode wino trafia do chłodnych piwnic i składów w Vila Nova de Gaia.
Chyba każdy, kto odwiedza Porto, musi dotrzeć do tamtejszych magazynów i piwnic wytwórni. Niemal wszystkie firmy winiarskie organizują zwiedzanie i zapoznają z procesem starej tradycji wyrobu trunku. Wydrążone w skałach, za grubymi murami, pozbawione okien magazyny zapewniają stałą i niską temperaturę. Otoczone bodegami i tarasami, porośnięte winem, w cieniu i chłodzie skrywają ogromne, dębowe kadzie oraz rzędy i stosy ciemnych beczek. A wielkie litery nazw producentów znanych marek, czyli Sandeman, Taylor's, Offley's, Graham's, Calem czy Ramos Pinto, widoczne są z daleka nad dachami krainy piwnic i składów porto.
Rubinowe o zachodzie i białe o poranku
Niezapomnianym wrażeniem z wizyty w miejscu leżakowania wina jest aromat. Po wejściu z ciepłych, nagrzanych słońcem uliczek wkracza się w krainę kiperów. Białe fartuchy, termometry, aptekarska precyzja i korytarze wśród rzędów drewnianych beczek. Wszędzie unosi się niezwykły, uwalniający się przez dziesiątki lat aromat. Już nie winnych gron i słońca, ale jeszcze nie wina. Sok z winogron doprawiony winnym spirytusem dojrzewa od kilku miesięcy do kilku lat, aż nabierze odpowiedniej mocy i barwy. Najlepsze gatunki porto pojawiają się co kilka lat i te przechowuje się przez kolejne dwa, trzy dziesięciolecia. Można się o tym dowiedzieć podczas prelekcji nad kieliszkiem białego, czerwonego czy rubinowego wina, degustacje są bowiem nieodłącznym rytuałem każdej wizyty w składach winiarskich.
Jak twierdzą znawcy – stare, jasne i wytrawne porto pije się jako aperitif. Z kolei porto słodkie i półsłodkie serwowane jest na deser. Wytrawne lub półwytrawne można podawać między posiłkami. Polecane jest także z lodem podczas upału lub jako cocktail „Costa verde”.
Upojeni wonią piwnic i winem goście lubią posiedzieć na brzegu Douro w Vila Nova de Gaia. W towarzystwie wędkarzy spoglądają na rzekę i mosty, z których w chłodny nurt skaczą młodzieńcy o spieczonej słońcem skórze. Tu, nad Douro, ożywa wieczorem Ribeira. Senne w ciągu dnia nadbrzeżne kafejki i restauracje zaczynają przyjmować gości. Szczególnie smakuje wtedy porto – rubinowe o zachodzie słońca, brązowe jak noc czy białe o poranku. A Douro powiela miasto tysiącami odbić latarni i gasnących o świcie świateł...