Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2006-02-01

Artykuł opublikowany w numerze 02.2006 na stronie nr. 44.

Czerń wulkanicznej lawy, biel kontrastujących z nią domostw i szafir oceanu to kolory Lanzarote, najstarszej i najbardziej niezwykłej spośród Wysp Kanaryjskich.

 

Przed milionami lat, gdy wielkie płyty skorupy ziemskiej dzieliły się na kontynenty, ponad wody Atlantyku wypiętrzyły się wulkaniczne stożki archipelagu Wysp Kanaryjskich.
Na niewielkiej Lanzarote doliczyć się można ponad stu wulkanów. Trzy razy tyle jest kraterów. Ta wyspa – fantastyczne dzieło natury – zyskała na wartości, kiedy niczym drogocenny kruszec oprawiona została w artystyczny geniusz mieszkającego tu niegdyś Césara Manrique'a.

 

 

Blisko Afryki

 

Lanzarote, z powierzchnią nieco ponad ośmiuset kilometrów kwadratowych, jest czwartą pod względem wielkości wyspą archipelagu. Od brzegów Afryki dzieli ją zaledwie sto dwadzieścia pięć kilometrów. Ta bliskość stałego lądu odbiła się na historii wyspy. Często zapuszczali się tu marokańscy piraci, łupili mieszkańców także angielscy korsarze.
Od tej wyspy rozpoczęła się hiszpańska dominacja na Kanarach z początkiem XV wieku (dziś archipelag jest jednym z siedemnastu hiszpańskich regionów autonomicznych).
Lanzarote liczy siedemdziesiąt tysięcy mieszkańców, z których połowa mieszka w stolicy Arrecife. Podstawowym źródłem dochodów jest turystyka a także rolnictwo.

 

Góry Ognia – centralna część Parku Narodowego Timanfaya.

Wulkaniczne uprawy – jedyny sposób na zapewnienie wilgoci roślinom, które nadzwyczaj rzadko zrasza deszcz.

Pod cienką warstwą podłoża wciąż jeszcze żarzy się ziemia.

 

Bez wody

 

Prowadzone na stokach wulkanów uprawy winorośli, opuncji, batatów – słodkich ziemniaków, które zbiera się tutaj trzy razy w roku – budzą podziw dla pomysłowości tamtejszych rolników.
Na Lanzarote niemal nie pada deszcz. Uprawy prowadzone są w nieskończonej liczbie dołków wykopanych w wulkanicznym żużlu, z których każdy otoczony jest murkiem z odłamków lawy. Mur osłania rośliny przed ostrym oceanicznym wiatrem, a wulkaniczne podłoże jest źródłem wilgoci, pobieranej przez noc z powietrza i oddawanej roślinie w ciągu dnia.
Wulkany na Lanzarote pozostają w stanie uśpienia, ale jeszcze nie tak dawno, dwa wieki temu, zatrzęsła się tu ziemia. I była to jedna z największych katastrof wulkanicznych w historii ludzkości.

 

 

Góry ognia

 

Opisał to wydarzenie proboszcz ze wsi Yaiza: „1 września 1730 roku, między dziewiątą a dziesiątą wieczorem, nagle otworzyła się ziemia, z jej łona wyłoniła się wielka góra, strzelająca płomieniami. I trwało to dziewiętnaście dni. Kilka dni później z otchłani góry Timanfaya wypłynął potok lawy, początkowo szybki jak woda, później zwolnił i płynął niby miód”. Przez sześć lat wulkan pluł lawą i popiołem. Po raz ostatni dał o sobie znać w październiku 1824 roku.
Od tamtego czasu to miejsce niewiele się zmieniło. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku w Górach Ognistych powstał Park Narodowy Timanfaya i obecnie tylko autokarami można przejechać trasą wytyczoną wśród wzgórz zastygłej lawy. Prawdziwie księżycowy wydaje się być mijany rdzawoszaroczarny krajobraz, naszpikowany kraterami, zachwycający fantastycznymi kształtami wulkanicznych skał.

 

 

Wciąż dymi

 

Pod cienką warstwą podłoża wciąż jeszcze żarzy się ziemia. Można się o tym przekonać, gdy na koniec wycieczki autokary zajeżdżają na Wzgórze Hillarego.
Rozpoczyna się demonstracja. W rozpadlinę ziemi pracownik parku wlewa wiadro wody – po chwili z głośnym sykiem, niczym gejzer, strzela w górę obłok pary wodnej. Tuż obok podobne widowisko – tym razem do jamy wpychane są suche gałęzie. Mija moment i... giną w płomieniach! Okruchy lawy wielkości groszku, wykopane z niewielkiej głębokości, są tak ciepłe, że trudno utrzymać je w dłoni.
Żar, którym wciąż zieje ta góra ognia, wykorzystywany jest do... ogrzewania grilla restauracji znajdującej się na szczycie o odpowiedniej dla miejsca nazwie – „El Diablo”.

 

 

Wizja artysty

 

Park Narodowy Timanfaya to jedna z największych atrakcji wyspy. I przykład, jak oddany wyspie artysta, César Manrique, udostępnił to miejsce turystom, harmonijnie wpasowując w księżycowe otoczenie potrzebne obiekty. Jego projekty są kompleksowe: od detalu – plakietki parku – wizerunku rogatego diabełka, po szklany graniastosłup restauracji „El Diablo”, skąd godzinami można kontemplować zmieniające się w zależności od pory dnia widoki zastygłej lawy, która sięga aż po błękit oceanu.
Manrique powrócił na swą rodzinną wyspę jako pięćdziesięciolatek, pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy Wyspy Kanaryjskie zaczęli tłumnie odwiedzać turyści i dla ich potrzeb skaliste brzegi sąsiedniej Gran Canarii i nieco oddalonej Teneryfy obrosły hotelowcami. Manrique przekonał władze Lanzarote, by ustawowo zabroniły wznoszenia budynków wyższych aniżeli dwupiętrowe. Jeden jedyny piętnastopiętrowy hotel został zbudowany w Arrecife, kiedy artysta na rok opuścił wyspę. Pod jego dyktando elewacje domów malowane są na biało, a okiennice na niebiesko – jeśli osiedle jest blisko oceanu – lub na zielono, jeśli w głębi lądu.

 

Park Timanfaya. Gdyby nie droga czulibyśmy się jak na obcej planecie.

Wiadro wody i... wkrótce w górę strzela gejzer.

Jeden z cudów wyspy: El Golfo – krater, częściowo zatopiony przez morze. Nad brzegiem zielonego jeziorka przy odrobinie szczęścia można znaleźć otoczone żużlem kryształy szlachetnego oliwinu.

 

Jeszcze piękniej

 

Ślady Césara Manrique'a widać także w innych miejscach Lanzarote. Wszędzie tam ingerencja artysty sprawiła, że bardziej wyraziście wyeksponowana jest uroda natury. Tak jest w Mirador del Rio, skalnej platformie, zawieszonej nad półkilometrową przepaścią, skąd roztacza się zniewalający widok na bezkres oceanu i leżącą w dole wysepkę Graciosa.
Do podziemnego świata należy Los Jameos del Agua i Cueva de los Verdes. Pierwsza – to wielka jaskinia, przypominająca tunel o wejściach obramowanych soczystą zielenią. Najważniejszym elementem tego miejsca jest połączone z oceanem jeziorko, gdzie można obserwować małe dwu-, trzycentymetrowe kraby albinosy, które zwykle zamieszkują oceaniczne głębie.

 

 

Jak w Hadesie

 

Innych wrażeń dostarcza zwiedzanie Cueva de los Verdes. Schodzące do oceanu kilometrowe labirynty służyły przez stulecia jako schronienie przed piratami. Dziś wędrówka nimi to cofnięcie się w prehistorię, które przywodzi na myśl drogę do Hadesu. Tunele ukształtował wybuch wulkanu przed pięcioma tysiącami lat. Punktowe światło, odbijające się od naturalnie rzeźbionych ścian i wodnych tafli, tworzy obrazy czasami wręcz zapierające dech w piersiach.
Dziełem sztuki jest też dom artysty, wtopiony w wulkaniczną skamielinę. Manrique'a zainspirowało pięć otwartych od góry kulistych jam, które ukształtowały się w potoku lawy. W ich wnętrzu, połączonym schodami i korytarzami, powstały pracownia i pomieszczenia mieszkalne.
Dziś mieści się tu galeria i siedziba fundacji imienia artysty, który w 1992 roku zginął w wypadku samochodowym nieopodal swego domu.
Trzy lata później wyspa, o którą tak zabiegał, została uznana przez UNESCO za rezerwat biosfery.

 

Jak obraz

Przestrzeń Los Jameos del Agua, zaaranżowana ręką Manrique'a, tworzy kompozycję kilku kolorów – z brunatną skałą współgrają wypalone słońcem drewno stolików i fragment wraku starego żaglowca zawieszonego jak płaskorzeźba na ścianie tej niby-tawerny. Ostre plamy pomarańczowych siedzisk kontrastują z zielenią pnączy i palm oraz biało-lazurowym basenem, w który po pomalowaniu i wypełnieniu wodą zmieniła się powulkaniczna niecka.