Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2004-10-01

Artykuł opublikowany w numerze 10.2004 na stronie nr. 34.

Tekst: Katarzyna Wierzba, Zdjęcia: Andrzej Lisowski,

Ramadan i Księżyc


Niebawem (w drugiej połowie października) mufti wypatrzy na wzgórzu półksiężyc, a wystrzał armatni oznajmi początek ramadanu – muzułmańskiego miesiąca postu… Przed rokiem przeżywałam go wraz z Tunezyjczykami.

 

Mało znana twarz islamu. Daleka od powielanych w mediach stereotypów. Warto odwiedzić Tunis podczas ramadanu. Tajemnicze grobowce marabutów i ekstatyczne tańce, religijne procesje przemierzające gwarne suki i śpiewne nawoływania muezinów, szał zakupów i nawiedzanie cmentarzy, ostry post i radość z oczyszczenia.

 

Drzwi sklepików i kawiarni zatrzaskują się prawie jednocześnie. Tunezyjczycy spieszą do domów, taszcząc ciepłe bochenki chleba i chrupiące bagietki. W kilka minut ulice miasta pustoszeją.

Zaghuan – sanktuarium świętego męża, sławnego mistyka Sidiego Alego Azzuza.

 

Ostatni tydzień ramadanu. Tym razem – w jesiennej aurze. Najtrudniej, gdy wypada latem. Wówczas słońce doskwiera niemal przez czternaście godzin, a upał sięga nawet 45 stopni Celsjusza. A tu nie można przełknąć choćby kropli wody! Poszczą wszyscy powyżej dziesiątego roku życia. Od wschodu do zachodu słońca, przez trzydzieści dni, przestrzegając słów Koranu „jedzcie i pijcie, póki nitkę białą od nitki czarnej odróżnicie świtem, po czym wypełniajcie post aż do wieczora”. Tych zaś, którzy nie ucztują całą noc, budzi się przed świtem, by posilili się przed kolejnym dniem postu. Rezygnacji z jedzenia, picia, tytoniu, pachnideł, muzyki. Aż do zmroku. I tylko z seksu – przez cały miesiąc. Nie poszczą chorzy, kobiety ciężarne i karmiące oraz podróżni. Sami staraliśmy się, choć nikt tego od nas nie wymagał, w miejscach publicznych nie sięgać po jedzenie i napoje, by okazać szacunek i zrozumienie dla innej tradycji, religii, kultury.

 

 

Czas ramadanu

 

Śpiewne zawodzenie muezina – unoszące się z czterdziestoczterometrowego minaretu wieńczącego tuniski meczet Drzewa Oliwnego – przypomina o ostatniej w tym dniu modlitwie. A wystrzał armatni – nieodłącznie towarzyszący zachodom słońca – anonsuje zakończenie postu. Przynajmniej na kolejną noc…
Przemykamy bocznymi, krętymi uliczkami medyny, starego miasta Tunisu. To jakby miasto w mieście, państwo w państwie. Za Bab al-Bahr, zwaną Bramą Morską – dziś ogromnym, wolno stojącym łukiem, a niegdyś wschodnią bramą otoczonej murem medyny – wkraczamy w średniowieczny świat Orientu. Tętniący życiem od ponad tysiąca lat, a od ćwierćwiecza figurujący na Światowej Liście Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.
Zwykle trudno się tędy przecisnąć. Jedna z dwóch głównych ulic – Jemaa Zitouna, prowadząca do meczetu Drzewa Oliwnego – jest gwarna i pełna turystów. Wokół sklepiki oferujące ptasie klatki, pluszowe wielbłądy, fajki wodne, róże pustyni i rękę Fatimy – najczęstszy islamski talizman. Przytłacza hałas, oszałamiają barwy tkanin i ubrań, osaczają przekrzykujący się sprzedawcy, nagabujący przechodniów, by choć na chwilę zwabić ich do swojego sklepu. A w powietrzu unosi się woń palonych kadzideł.
Dziś – słychać tylko pojedyncze kroki i rozmowy mijanych po drodze ludzi. Żelazne drzwi sąsiadujących ze sobą sklepików i kawiarni zatrzaskują się prawie jednocześnie. Tunezyjczycy spieszą do domów, taszcząc ciepłe bochenki chleba i chrupiące bagietki. W kilka minut ulice miasta pustoszeją.
Po drodze mijamy białe, dwupiętrowe domy, z niebieskimi drzwiami i ozdobnymi muszarabami. Przez uchylone okna zaglądamy do środka. Rodziny tunezyjskie zasiadają do smacznie przyrządzonych potraw. W trakcie jedzenia rozprawiają o Bogu i przebaczeniu. A nam islam przestaje się kojarzyć tylko z wojną, krwawymi zamieszkami, wybuchami, fanatyzmem religijnym, bowiem na każdym kroku doświadczamy życzliwości i serdeczności jego wyznawców, czujemy się naprawdę bezpiecznie. Przechodnie – mimo że sami jeszcze poszczą – częstują ciepłym chlebem lub miętową herbatą z piniowymi orzeszkami, sklepikarze – gdy wybieramy ceramiczne naczynia – podają karmelowy krem, a pytani o drogę – doprowadzają na miejsce. Szukając zaś tarasu z widokiem na Wielki Meczet, zostajemy wciągnięci do sklepu z dywanami, gdzie ze zdjęć – powieszonych na ścianach – uśmiecha się prezydent Kwaśniewski, który dokładnie rok wcześniej gościł w tym miejscu wraz z żoną i ministrem turystyki Tunezji. I tylko raz, w ciemnej uliczce medyny, czujemy się nieswojo, gdy ktoś wypomina nasz sojusz z Amerykanami w Iraku…

 

 

Mistyczne transy

 

Klucząc labiryntem ulic i mrocznych zakątków medyny, przyłączamy się do niezwykłej procesji bractwa Sulamija. I w szalonym rytmie afrykańskich bębnów podążamy do zawii, małego mauzoleum poświęconego Sidiemu Alemu Azzuzowi, obdarzonemu niezwykłą charyzmą mistrzowi sufizmu. Wsłuchuję się w powtarzane słowa pieśni w coraz bardziej atakującym zmysły rytmie i w oparach unoszącego się z kadzideł dymu. Jest to coś niezwykłego, porywającego, mistycznego. Członkowie bractwa coraz gwałtowniej tańczą, a ich śpiew przypomina buddyjską mantrę. Wirują w ekstatycznym transie, aż do omdlenia prawie na granicy śmierci, jednak mistrz ceremonii czuwa, zraszając wodą – we właściwym momencie – czoła, skronie i szyje tych ludzi. A oni po prostu, tak jak niegdyś ich mistrz, zbliżają się w ekstatycznym tańcu do Boga.

 

Suki medyny Tunisu: procesja członków bractwa Sulamija – następców uczniów przybyłego z terenów Maroka, a spoczywającego w Zaghuanie, marabuta Sidiego Alego Azzuza.

W czasie ramadanu muzułmanie odwiedzają i bielą groby swoich bliskich. Tu – na cmentarzu Dżellez w Tunisie.

Wskazujący kierunek Mekki mihrab w meczecie Kazby w Bizercie.

 

Grobowce bejów

 

Nagle, na środku jednego z suków – w otoczeniu damskich torebek, butów i ubrań – potykam się o grobowiec. Spoczywa w nim dawny mnich katolicki Anselm Turmeda, który przed wiekami przybył tu z Majorki, przyjął islam i został muzułmańskim marabutem. Zaglądam jeszcze do mauzoleum żyjącego w XI wieku, a pochodzącego z Kajrawanu Sidiego Mehreza, patrona Tunisu. Modlą się tu zarówno muzułmanie, jak i żydzi. Sidi Mehrez słynął z dobroci i tolerancji, wywalczył ustępstwa dla żydów. Dzięki niemu ci, którzy handlowali w okolicznych sukach, nie musieli już na noc udawać się za mury miasta, otrzymując prawo osiedlenia się wewnątrz niego, niedaleko miejsca, w którym mieszkał Sidi Mehrez.
Opuszczając na chwilę medynę, odwiedzam współczesny cmentarz muzułmański Dżellez. Wszystkie groby są bardzo do siebie podobne, tylko tabliczki z nazwiskami nie pozwalają się zagubić. Najtłumniej jest tu w święto Id al-Fitr, kończące ramadan. Tunezyjskie rodziny wybielają skromne groby wapnem, a zamiast zniczy i kwiatów kładą na nich… kamienie.
Na medynę wracam od południowej strony i od razu trafiam na Tourbet el Bey – jedno z najważniejszych mauzoleów Tunisu, nekropolię książąt z dynastii Hussejnidów. Najbardziej reprezentacyjne grobowce (księcia, jego rodziny, ministrów, wiernych dworzan) są większe od innych, często przykryte haftowanymi ręcznie tkaninami. Przeważają sarkofagi w stylu otomańskim, nad którymi górują charakterystyczne fezy (jakby kamienne szaszije – turbany).

 

 

Anielskie czuwanie

 

Jest dwudziesty siódmy dzień ramadanu, tak zwana noc przeznaczenia, w czasie której – przed wiekami – Bóg, za pośrednictwem Archanioła Gabriela, objawił Mahometowi Koran. Jesteśmy przed Wielkim Meczetem Drzewa Oliwnego (Az-Zajtuna), największym (5 tysięcy metrów kwadratowych) i najstarszym w Tunisie (z IX wieku, choć wielokrotnie przebudowywanym). Dziś nie możemy przestąpić nawet progu jego dziedzińca. Ale przed kilkoma dniami przechadzaliśmy się w pobliżu sali modlitw. Rozmodleni na rozścielonych wokół dziedzińca dywanach wierni nie zauważyli nawet naszej obecności. Podpatrywaliśmy ich podczas ablucji i gdy wchodząc na salę modlitw, pozostawiali przed nią swoje buty. Teraz w mroku nocy spoglądamy na rozświetlony dziedziniec i mieniący się kolorowymi lampkami minaret. Wierni – w odświętnych strojach – spieszą na nocne czuwanie, bo wedle legendy wtedy właśnie rzesze aniołów zstępują na ziemię, rozdzielając hojnie łaskę i błogosławieństwa. Takiej nocy przespać nie wolno.
Przeżywając ostatnie dni ramadanu, niecierpliwie wyczekujemy jego końca. I choć podpytujemy przechodniów i sklepikarzy, to tak naprawdę do ostatniej chwili nie wiemy, kiedy dzień ten nastanie. Bo rytm muzułmańskiemu świętowaniu nadaje kalendarz księżycowy, krótszy o niemal jedenaście dni od słonecznego. Co roku święta obchodzone są więc w innym terminie. W Tunisie nowego półksiężyca każdorazowo wypatruje się na wzgórzu, nieopodal cmentarza Dżellez. Przypomina to trochę wypatrywanie pierwszej gwiazdki w nasz wigilijny wieczór…

 

 

Biednego wesprzeć

 

Trzydziesty dzień ramadanu. Mijany po drodze przechodzień radośnie krzyczy, że właśnie się skończył post. Pozostaje jeszcze ofiarowanie jałmużny komuś biednemu i można świętować Id al-Fitr, zwane przerwaniem postu. Jedno z największych świąt muzułmańskich, przypominające chrześcijańskie Boże Narodzenie. Zawsze jest ustalana – podawana w meczetach i telewizji – minimalna kwota jałmużny, choć można być hojniejszym. W tym roku takie minimum wyniosło 830 milimów od osoby, czyli równowartość około 2 złotych 60 groszy. To niezbędne minimum, ale – uwzględniając wielodzietność tunezyjskich rodzin – nie jest wcale małe. A bogatym i tak wypada dać znacznie więcej. Nie wystarczy jednak tylko odłożyć pieniądze. Trzeba też znaleźć osobę, która ich najbardziej potrzebuje, bo tylko wtedy ramadanowa ofiara będzie naprawdę ważna, a cały post spełniony.
Id al-Fitr wypadło dokładnie w moje imieniny. Świętowaliśmy więc wspólnie. Przez trzy dni. Wszystkie sklepy i bazary były nieczynne, a kawiarnie zamknięte. Przekonaliśmy się o tym dotkliwie, bo do ostatniej chwili zwlekaliśmy z kupnem prezentów. Już od rana odświętnie ubrani Tunezyjczycy zasiadali do rodzinnych śniadań. Bohaterami tego dnia były dzieci, to dla nich rodzice kupowali nowe ubranka, młodszym ofiarowywali zabawki, a starszym dawali pieniądze. Wspólnie bawili się w parkach i wesołych miasteczkach.

 

Fajka wodna? Tylko nocą...

Islam przestaje się kojarzyć tylko z wojną, krwawymi zamieszkami, wybuchami, fanatyzmem religijnym, bowiem na każdym kroku doświadczamy życzliwości i serdeczności jego wyznawców.

 

Święte koty

 

Wieczorem obowiązkowo podążamy w stronę Wielkiego Meczetu, aby nakarmić stadko wygłodniałych szaroburych kociąt. Chowaną ukradkiem, w konspiracji przed kelnerami w hotelowej restauracji, smażoną wołowiną. Tak jak najciemniej jest pod latarnią, podobnie i kotom pod meczetem nie wiedzie się najlepiej. Wygłodniałe, wychudzone i chore zaciekle walczą o każdy najmniejszy kęs pożywienia. Te rozsądniejsze „stołują się” przy restauracjach, kawiarniach czy na mięsnych bazarach. Muzułmanie dobrze traktują zwierzęta, zwłaszcza koty, bo są uważane za święte. To one wedle legendy uratowały Mahometa przed śmiercią, wylizując mu ranę zainfekowaną jadem żmii. Niektórzy twierdzą, że kot nawet dzielnie walczył ze żmiją, która nagle zaatakowała Proroka.
Nie zapomnę białej kotki Tes-Tes, wdzięcznie przymilającej się przy ceramicznym bazarze, i szaroburej Sziszy, smacznie drzemiącej na półce między wodnymi fajkami. Podobnie jak nie zapomnę tych wszystkich przyjaznych gestów, z którymi się spotkałam nie tylko w pełnej kotów medynie Tunisu – nawet w ramadanie nie czułam się w Tunezji intruzem.

 

 

Ramadan. Dziewiąty miesiąc w kalendarzu muzułmańskim. Jest miesiącem postu, którego przestrzeganie obowiązuje każdego muzułmanina.
Wyznaczanie ramadanu. W krajach muzułmańskich, przy ustalaniu świąt, obowiązuje kalendarz księżycowy, liczący 354 dni i 8 godzin, krótszy od słonecznego o 10 lub 11 dni. I tak miesiące w obu kalendarzach nie pokrywają się i co roku przesuwają względem siebie, np. ramadan „zaliczy” wszystkie pory roku w ciągu 36 naszych lat. I choć już w średniowieczu astronomowie potrafili dokładnie ustalić czas kolejnych faz Księżyca, w krajach muzułmańskich początek ramadanu wyznacza mufti (uczony w wierze i prawie), wypatrując po nowiu nowego półksiężyca.
Suki. Arabskie bazary, z wyraźnie wyznaczonymi dla określonych towarów i branż stoiskami czy nawet całymi ulicami. Tworzą ekonomiczny nerw miasta, są ważną częścią życia społecznego i towarzyskiego. W tuniskiej medynie działa ponad dwadzieścia takich bazarów. Najbardziej reprezentacyjne bazary – bogate i nie uciążliwe – sąsiadują z główną świątynią muzułmańską miasta, tak jak na przykład trzynastowieczny souk el-Attarin (bazar perfum), oplatający Wielki Meczet w Tunisie.
Medyna. Serce każdego arabskiego miasta. W Tunisie – bardzo rozległa: północne krańce medyny dzieli od południowych 1500 metrów, a wschodnie od zachodnich – 800 metrów. Na powierzchni 270 hektarów mieszka 100 tysięcy ludzi. Koncentrują się tu suki, zawije, pałace, meczety.
Muezin. Urzędnik w meczecie, z wierzchołka minaretu nawołujący muzułmanów pięć razy dziennie do modlitwy.
Zawija. Budowla, w której mieszkali ludzie poświęcający życie praktykom religijnym. Po ich śmierci zawija nabierała cech sanktuarium, a oni sami stawali się świętymi mężami (marabutami). Ich grobami opiekowali się zwykle potomkowie, a pielgrzymowali do nich ich uczniowie.
Marabut. Mąż świątobliwy, znany z pobożności, miłosierdzia, wiedzy religijnej, a nawet daru uzdrawiania.