Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2012 na stronie nr. 44.

Tekst: Józef Baran,

Kamyki z Krety

Z notatnika poety

Jestem znów chłopcem. Moim ulubionym zajęciem na plaży są spacery na bosaka po drobnym piasku i wyszukiwanie najpiękniejszych kamyków wyrzuconych przez morze, a potem wyładowywanie nimi kieszeni. Wybieram czarne, pręgowane brązem lub bielą, szmaragdowe, bielutkie nakrapiane jak jajka przepiórki, kryształowo cukierkowate lub duże jak kule armatnie…

Dostępny PDF i AudioBook
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Opowiadanie „Kamyki z Krety” – o wycofaniu się z aktywnego życia na tyły świata, w miejsce z pięknym widokiem na morze i bezkres.

 

Nad głowami też kamienie, ale kamienie-głazy, kamienie-skały zastygłe po wulkanicznych erupcjach wynikłych z trzęsień ziemi, których Kreta przeżyła kilka, a może kilkanaście w swej bogatej historii. Praczas zaklęty w kolczastych, wystrzępionych skałach i grotach podobnych do lwich pysków budzi respekt i przypomina o tym, że zarówno my ludzie, jak i motyle przefruwające nad naszymi głowami, jesteśmy tylko żyjątkami znikomkami...

 

 

- 1 -

 

Przed południem morze bywa wesołe jak dzieci wracające ze szkoły, miliardy błyszczków słonecznych igrających same ze sobą.
A gdzieś dalej morze rozpływa się w błękitach i miesza z niebem, jakby anonimowy malarz, tworząc fakturę obrazu, usiłował zamazać różnicę między tym co płynne, a tym co lotne…
Z hotelu Kalypso, gdzie mieszkamy, prowadzi nas aż do trzech plaży odludna, kamienista dróżka półka wzdłuż wybrzeża, podwieszona u stóp skalistych gór, i pnąca się to w górę, to w dół. Oszałamiający zapach ziół i kwiatów: jakichś kolczastych chaszczy makii, czyli krzewów-jeżowców (bo w kształcie dużego jeża), oleandrów, olbrzymich kwiatów rumiankowych czy rozkwitających właśnie na zielono, biało, fioletowo, amarantowo czy żółto kęp porostów, wciskających się w każdą międzyskalną szczelinkę i wykorzystujących swoją życiową szansę. Wielkie osty wyglądają jak rycerze w kolczugach i zbroi, a kopry przerastają wzrostem człowieka.
Kreteńczycy, wychowani w surowych warunkach na tej piątej co do wielkości wyspie Morza Śródziemnego (mieszka ich tu około 600 tysięcy), zdobyli w przeciągu wielu wieków wiedzę, jak wykorzystywać te otaczające bogactwa flory; zbierać i suszyć zioła służące jako przyprawy i do celów leczniczych, jak przechowywać i marynować owoce, na czele z oliwkami z gajów oliwnych pospolitych, jak u nas jabłonki.
Potrawy przyrządzane na bazie oliwek, duża ilość zjadanych owoców i warzyw (podobno 4 razy więcej na gębę konsumenta niż w innych krajach), to ponoć główny, choć nie jedyny, powód długowieczności Kreteńczyków.
Wyspa może się sama wyżywić, produkty ma w dużym stopniu ekologiczne. Jak wykazały badania porównawcze Światowej Organizacji Zdrowia prowadzone przez wiele lat, krajanie autora „Greka Zorby” zapadają rzadko na choroby serca. W porównaniu z pożerającymi góry mięsa Amerykanami czy Holendrami, śmiertelność spowodowana chorobami serca była tu niemal pięćdziesięciokrotnie (!) mniejsza. Piszę „była”, bo te wyniki pochodzą z lat 60., bo od tego czasu Kreteńczycy się „ucywilizowali”, to znaczy zmienili dietę i stali się wygodniejsi, czyli mniej ruchliwi. Wprowadzili do menu więcej mięsa, a poza tym przeciętny Kreteńczyk, który kiedyś pokonywał pieszo 30 km dziennie, dziś „dzięki” samochodom i maszynom usprawniającym życie, rusza się o wiele mniej – przeciętnie 3 km dziennie. Nie jest już tak sprawny i szczupły, lecz czasem lekko otłuszczony…
Dalej jednak oliwki, soczyste nasłonecznione pomidory, różne rodzaje pysznych serów owczych czy kozich, jogurty z miodem, że place lizać, ciemny wiejski chleb z oliwą, solą i oregano, owoce morza oraz szklaneczka wytrawnego wina stanowią rytualną podstawę kuchni kreteńskiej. O jej walorach mogłem się przekonać jako mieszkaniec odludnego, wkomponowanego w skały hotelu Kalypso Cretan Village, oddalonego od najbliższego miasteczka Plakias sześcioma górzystymi kilometrami.

 

KALYPSO CRETAN VILLAGE HOTEL

Nad zatoką Damnoni mieszają się ze sobą nie tylko zapachy ziół i krzewów, ale i słowa w różnych językach.

SYMBOL POKOJU I POJEDNANIA

Drzewo oliwne symbolizuje także zwycięstwo, chwałę, honor, dumę, wolność, bezpieczeństwo, prawdę, sprawiedliwość, mądrość, rozum i miłosierdzie. Wybór należy do Ciebie.

WĄWÓZ CZASU

Czy wąskie labirynty wąwozu Imbros pamiętają czasy Minotaura?

 

- 2 -

 

…Wychodzi się przed domek pomalowany na pastelowo, zadziera głowę i wyrastają pionowe klify skalne na 500 m. Czasem zobaczy się też skaczące jakimś cudem po tych pionowych ścianach kozice-akrobatki i przefruwające majestatycznie orły. A poniżej, u stóp ośrodka, w którym mieliśmy stałą bazę – morze, które zmienia swe odcienie błękitu w zależności od pogody, natężenia światła i pory dnia…
O ile dawniej młodzi Kreteńczycy wyjeżdżali do Aten w poszukiwaniu chleba, dziś powracają na ojczystą wyspę. Kreta ma dużą autonomię gospodarczą i lepiej sobie dziś radzi z kryzysem niż reszta Grecji. Większość mieszkańców to właściciele gajów oliwnych. Zajmują się ogrodnictwem, uprawą warzyw, hodowlą owiec. Nie ma na Krecie fabryk, firm, przyroda jest nieskażona, co przyciąga dużą ilość turystów, więc mieszkańcy znajdują też sezonowe zatrudnienie w hotelarstwie.
Dimitrios Iliakis, właściciel hotelu, ma swój przepis na długie życie: przede wszystkim zdrowe jedzenie, dobre wino pite w beztroskiej kompanii, życie w harmonii ze sobą i naturą, dużo ruchu, młode kobiety… słowem – filozofia Zorby. Tylko przyklasnąć, tym bardziej, że moja żona Zosia nie słucha tych rad.

 

 

- 3 -

 

Kreta bywa również azylem dla wielu dezerterów ze świata cywilizacyjnego komfortu, choć – jak głosi mit – olbrzym Talos, strażnik wyspy bronił jej zaciekle przed najazdem cudzoziemskich argonautów, miotając w koło głazami.
Jednym z cudzoziemców, którzy tu osiedli, jest brat mojego holenderskiego zięcia Hansa, Pieter. Ślepe (czy aby ślepe?) przeznaczenie zagnało go w te góry, gdzie diabeł mówi dobranoc. Wybudował dla siebie i dla swojej obecnej partnerki życiowej Niemki Kai – dom na skale wiszącej nad skarpą i morzem. Dojechać tu serpentynami bardzo trudno. Parę lat temu Pieter rozszedł się w Holandii z pierwszą żoną i, realizując swoje osobliwe marzenia życiowe, przepłynął na jachcie Atlantyk, dobijając do Karaibów. Na jednej z wysepek zamieszkał przez pół roku i tam poznał Niemkę, Kaję, która miała widocznie na niego silny wpływ, skoro namówiła go, by razem polecieli na Kretę, bo „tam jest najpiękniej”. Zakupili kawałek ziemi z pięknym widokiem na morze i zaczęli wszystko od zera. Pietera jako majstra „złotą rączkę” nie odstraszały trudności i przeciwności. Tyrał z Kają jak wół (przy okazji dodawali sobie kurażu greckim bimbrem raki i mustaki z lodem, bo oboje nie wylewają za kołnierz) i powoli, powoli, po dwu latach harówki dom z malutkim pensjonatem, zawieszonym na skale wyrastającej prosto z morza, stanął na nogi. Przenieśli się do niego z przyczepy, gdzie było ich tymczasowe przytulisko, otworzyli tawernę w pobliskim, ale oddalonym o 30 km miniaturowym miasteczku. Niestety, ani malutki pensjonat, ani tawerna nie dają im wielkich dochodów. Pieter jeszcze bardziej wychudł, ale na szczęście czy swoje nieszczęście, nie stracił ochoty do raki i mustaki z lodem, tak że uśmiech nie schodzi mu z gęby. Kaja kocha dwa swoje psy (on mniej) i pomaga Pieterowi – na zmianę – prowadzić tawernę z kilkoma, a czasem, jak bardzo dobrze pójdzie, z kilkunastoma klientami dziennie. Jakoś wiążą koniec z końcem, choć ona w Niemczech i on w Holandii, mieliby pewnie o wiele bardziej komfortowe życie. Ta samotnia z pięknym, dzikim krajobrazem daje im jednak obok syzyfowych prac także zapewne dużo zadowolenia – w imię zasady per aspera ad astra, skoro tylko czasem wydaje im się pułapką. Odizolowali się w niej całkowicie od świata, ale nie od nieba, gwiazd i szumiącego im do snu morza.. Nie mają telewizora, komputera, telefonu. Kaja posiada za to dużą bibliotekę, czym mnie ujęła, z literaturą co prawda niewysokich lotów (głównie romanse, proza fantastyczno-przygodowa), niemniej jej rezygnacja z dobrodziejstw cywilizacji budzi mój respekt…
A co do pułapek…
Czy komukolwiek udaje się od nich uciec?
Dla jednych bywa tą pułapką władza (to dotyczy nie tylko polityków), dla innych – zaborcza żona, dla jeszcze innych alkohol, rozpusta, rozkoszny, bezsensowny nałóg gromadzenia dóbr materialnych… filatelistyka, lenistwo, samolubstwo, obżarstwo i tysiąc mniejszych lub większych nałogów. Pułapka łapie cię za nogę, rękę, wciąga całego i jesteś jej!
Czy Kaja, córka uniwersyteckiego profesora, nie wpadła w pułapkę swojej romansowej literatury, która ukształtowała jej marzenia? Czy nie jest ofiarą sentymentalnej pułapki zwanej „pięknym widokiem” na morze i bezkres?
A może ten kawałek jej losu, który mnie wydaje się pułapką, jej dał właśnie największą wolność z możliwych?
…Wycofali się „na tyły świata”. Przeciwstawili – ideałom i normom kupieckiej cywilizacji, za co płacą swój słony rachunek…

 

 

- 4 -

 

Skafia. Najbardziej górzysty region Krety. Przemarsz liczącym 7 km wąwozem Imbros. Z obu stron masywy skalne wysokie na 300 m. W najwęższych miejscach szerokość między nimi tylko 2 metry. Dno Imbros zarzucone różnej wielkości kamieniami, głazami i obrywami skalnymi. Wnuczka Nina skacze po nich jak kozica, a mnie wskoczył do głowy wiersz:

 

W WĄWOZIE IMBROS, GDZIE MASZERUJEMY PO KAMIENIACH, DEPCZĄC MILIARDY LAT

 

z początku nogi bolą
ale jak się człowiek rozchodzi
to by szedł i szedł

 

z początku niemowlak płacze
ale jak się rozżyje
to by żył i żył

 

lecz gdyby pokazać
nieistniejącemu
przed zaistnieniem
jego przyszłe istnienie
pełne toczących się pod nogi
kamieni
to kto wie czy by mu się chciało
trudzić rodzić chodzić
odwalać
spod nóg
kamień
po kamieniu
(a na tym kamieniu
jeszcze jeden kamień)

 

nie lepiej
bez kiwnięcia małym palcem
nie istnieć?

 

A jednak
nie ma
wyboru
ten kto wszedł do wąwozu
musi maszerować
w stronę jedynego wyjścia
bez wyjścia

 

z motylem nad głową
zabłąkanym przez chwilę
jak on
pośród miliardów lat

 

IDYLLA KRYSZTAŁOWA

Łódź unosi się na przeźroczystej wodzie, niczym w powietrzu.

- 5 -

 

W stolicy Krety, Heraklionie, spacerując po nadbrzeżach weneckiego portu, zauważam młodą kobietę fotografującą… jeden szczegół – liny. Przede wszystkim, rzuca się w oczy, że nie frapuje jej to, co interesuje wszystkich turystów z aparatami na szyi, czyli stare mury i baszty twierdzy weneckiej.
Staram się odtworzyć jej tok myślenia artystycznego, bo niewątpliwie musi to być osoba obdarzona nietypową wrażliwością. Zauważająca to, czego inni nie widzą.
Pochyla się i fotografuje uparcie powrozy, którymi przycumowane są statki, jachty i łodzie… Wydaje mi się, że wiem o czym myśli ta nieznana Francuzka, Hiszpanka (?), robiąc zbliżenia lin. Myśli metaforą. Fotografuje może przywiązanie, wierność, odpowiedzialność, a może też siłę przyjaźni, miłości, trwałość węzła małżeńskiego w relatywnym świecie wartości, gdzie wśród współczesnych nomadów stałość jest zasadą coraz bardziej problematyczną, podobnie jak tradycyjna moralność, konserwatywne poglądy etc.
Dziewczyna fotografująca liny wydaje mi się inna od banalnego tłumu turystów zainteresowanych tylko tym, co im wskaże palec przewodnika…
Przez chwilę odczuwam z nią – jako poeta – pokrewieństwo duszy, choć ona o tym nie wie.

 

 

- 6 -

 

Cisza… Ścieżka pnie się w tej rozgorączkowanej ciszy ku obłokowi wiszącemu nad wzgórzem. Słychać tylko dzwonki u szyi owiec pasących się na makiach pomiędzy skałami starszymi od nich o miliony lat. Słychać tylko przelot wielkich owadów, może trzmieli, może szerszeni, sam nie wiem…
Dzwonki potrącają delikatnie o ciszę. Gdzieś daleko domki zawieszone na półkach skalnych z kobietami w czarnych sukniach, siedzącymi na stopniach schodów…
…Jeszcze dalej i wyżej wzgórze z białym kościółkiem jak szpicą – do którego jutro pewnie dojdę, wędrowiec czasu, przestrzeni. W dole morze śpiewa skałom pieśń życia. Miliardy błyskotek słonecznych wibrują skocznie bawiąc się ze sobą w chowanego… Chwilowe odczucie jedności ze wszystkim, co mnie otacza i ufności wobec istnienia. Chwilowy błogostan, który mówi mi, że warto żyć.