Dlaczego Madagaskar? Bo Stasio ma 7 lat i obejrzał już obie części animowanego filmu „Madagaskar” oraz „Boso przez świat – Madagaskar” Wojciecha Cejrowskiego. Teraz trzeba sprawdzić czy to, co tam opisują, to prawda… Podróż ze Stasiem to podróż po świecie Stasia. Cele ustalił sobie w Polsce: kupno naftowej lampki z puszki po koncentracie i przejażdżka pousse-poussem, jak w „Boso przez świat”.
Dostępny PDF i AudioBook
Opowiadanie „Stasio na Madagaskar” – o Afryce widzianej oczami siedmiolatka.
Uważnie planuję podróż pod kątem potrzeb Stasia. Powierzchnia wyspy jest prawie dwa razy większa niż Polski, a sieć dróg 12 razy mniejsza, z czego większość do niczego. Czeka nas zatem trochę samochodu, trochę samolotu, trochę odpoczynku.
Wiele osób w Polsce wie o malarii i żółtej febrze na Madagaskarze, ale mało kto słyszał o egzotycznych, przyprawiających o dreszcz chorobach, jak chikungunya i denga, roznoszonych przez dobrze znane komary. W podróżniczym niezbędniku Stasia: malarone, antybiotyki i muga. Ponadto: konsola PSP, przenośny odtwarzacz DVD, wodoodporny aparat fotograficzny i e-book. Wszystko w plecaku ze wzorem Spider-Mana. A w kieszeni trochę lokalnych pieniędzy (które Staś nazywa wariatami, bo ma trudność z wyceną ich wartości wobec PLN), aby kupić, gdy nadarzy się okazja, lampkę naftową z puszki po koncentracie pomidorowym…
MIASTO TYSIĄCA
Antananarywa to stolica, a zarazem największe miasto Madagaskaru. Zostało założone w roku 1625 przez króla Andrianjaka. Nazwa oznacza Miasto Tysiąca – wzięło się od tysiąca żołnierzy, którzy stali na straży miasta.
MAM DWIE WIADOMOŚCI
Lot Kenya Airways Nairobi-Antananarywa. Napięcie lekko rośnie, kiedy zauważam, że Stasio sprawdza rozmieszczenie wyjść ewakuacyjnych i wczytuje się w instrukcję obsługi maski tlenowej. Po pierwszych turbulencjach, z uśmiechem nachyla się i szepcze:
– Mam dla Ciebie dwie wiadomości. Jedną dobrą i drugą złą. Dobra to ta, że lądujemy, a zła, że awaryjnie – to cytat z filmu „Madagaskar II”.
Jesteśmy w Antananarywie, stolicy kraju. Malgaskie jedzenie króluje na trotuarach: ryż, kurczaki, samosy, placki. My zajadamy się w restauracjach, po francusku. A tam: beignets de crevettes, galettes et brochettes de fruits de mer, calamars sautés… A potem – to zdecydowanie dobra wiadomość dla Stasia – albo mousse au chocolat, albo crème caramel, albo lody z najprzedniejszej na świecie wanilii.
POLISH CONNECTION
Ruszamy do Andasibe National Park i Perinet Park. Po drodze dyskutuję z przewodnikiem, młodym i sympatycznym Malgaszem, alternatywną historię wyspy. Co by się stało, gdyby podpułkownik Maurycy Beniowski utrzymał swój tytuł króla (ampansakebe) wyspy? Co by było, gdyby major Mieczysław Lepecki przekonał polski rząd do jej kupienia? Przewodnik odpowiada, że wolałby to niż francuski kolonializm. Nie jestem jednak do końca przekonany, czy Polska na Madagaskarze to najlepszy pomysł… dla wszystkich. Mnie wystarcza to, że jedna z głównych ulic Antananarywy nosi nazwisko Beniowskiego.
WAKACJE Z DUCHAMI
Najpierw, jadąc samochodem, mijamy rozentuzjazmowany tłum podrzucający worek, a w nim – ku lekkiemu zdziwieniu Stasia – kości rodziców. Na Madagaskarze umiera się raz, ale grzebanym jest się wiele razy. Dzieci wyjmują szczątki przodka z grobu po pięciu-sześciu latach i powtórnie owijają je w nowe płótno (to famadihana, czyli ceremonia wymiany ubrania na nowe). W ten sposób tata lub mama osiąga status przodka. Przy okazji obnosi się szczątki publicznie i można sobie zrobić family photo…
Później, płynąc pirogą w kanionie rzeki Manambolo oglądamy szczątki przodków ułożone na skalnej półce przez starożytne plemię Vazimba. Przewodnik zakazuje Stasiowi pokazywać je palcem. Przodkowie moją moce i mogą ukarać śmiałka. Tego sobie nie życzymy, więc pilnujemy palca wskazującego prawej ręki Stasia...
SZPICZASTE TSINGY
Tsingy de Bemaraha to wapienny masyw zajmujący powierzchnię 152 tys. ha. Jego niezwykłe formy są rezultatem zachodzących tu od trzeciorzędu procesów krasowych.
MAŁPIE DRZEWO CHLEBOWE
To potoczna nazwa na baobab, którego drewno jest miękkie i gąbczaste. Baobaby są symbolem Madagaskaru, występuje tu aż 6 gatunków. Malgasze mówią, że to drzewo rośnie korzeniami do nieba.
LEMURY ORAZ INNA PRZYRODA OŻYWIONA
W Andasibe, choć wypatrujemy lemura z ogonem w prążki, słynnego Króla Juliana z filmu Madagaskar, samozwańczego władcy dżungli, to sercem Stasia zawładnął szary bambusowy lemur. To, na oko pomieszanie niedźwiadka z małpką, skacząc po Stasiu, uprzejmie wyprasza kawałki bananów za przywilej poczochrania jego puszystej rudawej czuprynki.
– Tatusiu weźmy go do Polski. On jest taki słodziutki! – słyszę. Po chwili Staś bierze do ręki gekony i kameleony. Kameleony trochę zmieniają kolor, ale nie do końca jest on taki, jak barwa podłoża. – Tatusiu weźmy sobie takiego do Polski – słyszę znów. Staś bawi się też „pomidorową żabą”, podnosi „promieniejącego żółwia”, owija na rękę „drzewnego boa”. Gdy oglądamy krokodyle nilowe, znowu słyszę Stasia, ale brzmi już inaczej.
– Patrz tato, jaka franca… Patrz predator, serious forfiter… – hit filmowy Youtube „Forfiter” najwyraźniej dotarł na Madagaskar, bo nasz malgaski przewodnik skręca się ze śmiechu. To wystarcza za komentarz w sprawie globalizacji mediów.
W Perinet Park tropimy z sukcesem indri indri, największe żyjące lemury na świecie. Stasio nagrywa na aparacie fotograficznym ich przerażające, dwuminutowe zbiorowe wycie. Choć indri ma około 1,2 m wysokości i waży 9 kg, to znacząco ustępuje wymarłemu lemurowi archoindris, który miał 1,5 m wysokości i ważył 200 kg!
MAŁY KSIĄŻĘ O BOA I BAOBABACH
Boa w „Małym Księciu” Antoine de Saint-Exupéry’ego połknął słonia. Boa na Madagaskarze są jednak tak małe (tylko do 2 metrów długości), że mogą zjeść, co najwyżej, lemura.
Saint-Exupéry wytłumaczył Małemu Księciu, że baobaby to nie są krzewy, ale drzewa. Na Madagaskarze występuje 6 gatunków baobabów (rodzina Adansonia). Sprawa chyba jednak nie jest tak oczywista, gdyż nasz przewodnik tłumaczy nam, że to nie są drzewa, bo nie mają typowych słoi. Nie wiem, czy zagłębianie się w niuanse botaniki ma jakiekolwiek znaczenie dla Stasia, przecież dla niego ziemia jest płaska, a baobaby to drzewa, bo są duże.
W drodze do Tsingy zatrzymujemy się w Alei Baobabów, by podziwiać zachód słońca. Mało dla mnie to wszystko romantyczne. To przykład dewastacji środowiska. Z lasu tropikalnego ocalały tylko baobaby – nie nadają się na opał, bo mają miękkie i gąbczaste drewno. Stasiu podśmiewuje się z par fotografujących się na tle baobabów.
– Zakochana para, Jacek i Barbara…
TSINGY, CZYLI „I LIKE TO MOVE IT, MOVE IT”
Droga z Mondoravy do Bemaraha Park to katastrofa. Jakieś sto kilometrów, jak dojazd do PGR-u w Bieszczadach. Stasio wymiotuje. Choroba lokomocyjna. Teraz to Madagaskar w pełni zasłużył sobie na historyczną, protomalajską nazwę Madagasikara, czyli Kraniec Ziemi.
Nareszcie w Tsingy. Zaczynamy się wspinać, najpierw łagodnie, potem ostrzej, na wysokość 170 m n.p.m. Może się to komuś wydawać mało, ale dla nas to jest akurat. Te strome szpiczaste iglice, przeorane jaskiniami, są na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Stasio, podpięty do wspinaczkowego sprzętu, wspina się, jak lemur po drzewie, na 15-metrową ścianę. Widzi, że mama zaczyna mieć wątpliwości, czy wyprawa do Tsingy jest najlepszym pomysłem taty na Madagaskar. Stasio spogląda w dół.
– Mamo nie bój się. Chodź. Patrz. Ja się nie boję, a jestem mniejszy. Nie masz odwrotu. Zaraz będzie platforma.
Bezbłędne zmotywowanie. Mama wspina się z ciężkim sercem.
Nasz kierowca Jo-Jo, dwa metry wysokości, słuszna waga, podarte dżinsy i koszulka z Comandante Che Guevara.
– Lubisz go? – pytam, wskazując na wizerunek Che.
– Tak. I Kaddafiego też – odpowiada. No tak. Ta charakterystyczna afrykańska solidarność z każdym Afrykaninem, którego „Zachód” potępia. Mengistowie, Mugabowie, Mobutowie, Taylorowie, Amindadowie, Saidbarrowie, Gbagowie, Kaddafiowie… – Wszyscy oprawcy Afryki. Nie lękajcie się! Afrykański lud za wami murem stoi! Hasta la Victoria Siempre!
– Kup sobie lepiej koszulkę z Billem Gatesem. Ten to ma pieniądze i dobrze żyje. Che Guevara i Kaddafi już zostali zabici – radzę Jo-Jo.
SUN, SAND & SEA, CZYLI SMUTEK TROPIKÓW
Według planu wycieczki mamy relax on the beach in Morondava. Tego nam potrzeba po powrocie z Tsingy. Stasio goni kraby po plaży. Ja odrabiam lekcje z architektury, budując z nim zamek z piasku. Wieczorem, na plaży i przy zachodzie słońca raczymy się z Aldoną rumem z fantą ananasową, przy silnych protestach Stasia, który broni swego cennego ananasowego napoju przed marnotrawstwem rodziców.
BYE, BYE
Wyjeżdżamy. Nie mamy malarii, chikungunyi i dengi. Stasio wśród swoich nowych skarbów ma za to: zdjęcia, lampkę na olej z puszki po koncentracie pomidorowym (made in Italy), amonity, owoc baobabu, strąk liany, zasuszone motyle, muszle po gigantycznych ślimakach i, co najważniejsze, niedostępne w Polsce dwie butelki 1,5 litrowej ananasowej fanty.