– Babuszka umarła już dawno, o tej porze roku, co teraz – mówi Anja, kładąc przede mną nowy kawałek surowego szpiku renifera.
Dostępny PDF
Dawno, czyli kiedy? – pytam, rozmazując palcem po twardym jak kamień kawałku suchara, tłusty biały szpik.
– Dokładnie nie pamiętam… Jakieś siedem czy osiem lat będzie na pewno. No, umarła i w czumie przeleżała do rana, razem z nami. Rano ją wynieśliśmy na zewnątrz i dokładnie zapakowaną przywiązaliśmy do sań.
– Po co ją pakowaliście?
– Jak to po co? Przecież w lipcu jedziemy dalej na północ, a cmentarz naszego rodu jest na południu, w przeciwnym kierunku. Zabraliśmy ją ze sobą w powrotnej drodze, pod koniec września. Zresztą człowieka trzeba pochować suchego, więc nie w lecie. Musi być ubrany w najlepsze ubrania. Gdybyśmy ją ubrali źle, byłoby zimno i jej, i nam – wyjaśnia Anja i siorbie głośno czaj przelany z filiżanki na spodek, jak to robili wszyscy Nieńcy, których do tej pory poznałam. Mieszkam z nimi już od pięciu tygodni i każdego dnia czymś mnie zaskakują.
CIĄGLE W DRODZE
To była podróż w podróży. Koczując z Nieńcami, nieustannie wędrowałam. Przez tundrę i czas.
DRASTYCZNE? KONIECZNE!
Renifera zabija się, dusząc go powrozem. W ten sposób nie zmarnuje się żadna cząstka jego ciała. A starzy Nieńcy z czystym sumieniem będą mogli spożyć jego mięso.
TYLKO GÓRĄ
Pod koniec czerwca tundra już niemal odtajała. Teraz dotrze tu tylko helikopter. Po roku nauki w szkole dzieci wracają do swoich rodzin.
AKATTETO (DUŻO U NICH RENIFERÓW)
Nieńcy, dawniej zwani Samojedami, to koczownicy, rdzenni mieszkańcy północnej Syberii. Renifery dla człowieka tundry są wszystkim: jedzeniem, ubraniem, schronieniem i środkiem transportu. Nieniec dzieli świat stworzeń na cztery grupy. Oprócz numsarmik – mieszkańców powietrza i jasarmik – mieszkańców ziemi, jest jeszcze ty – renifer i nienecz – człowiek. Dwa miesiące koczowałam w tundrze środkowo-zachodniego Jamału z nieniecką rodziną Akatteto (co znaczy: „dużo u nich reniferów”). Albo raczej, rodzina Akatteto zgodziła się, żebym u nich została. Powoziłam zaprzęgiem reniferów, zbierałam mech na „papier” toaletowy i trawę na wkładki do butów, wyprawiałam skóry, robiłam nici ze ścięgien, chodziłam w ubraniach z renich skór, jadłam surowe mięso i ryby, spałam w legowisku w czumie – nienieckim domu, zbierałam krzaki na ogień, przynosiłam wodę z jezior, gotowałam, widziałam święte miejsca. Dostałam nawet nienieckie imię: Mjagnie Akatteto.
JAMAŁ TO KONIEC ZIEMI
Ja w języku Nieńców znaczy ziemia, mał oznacza koniec. Czyli po nieniecku, to koniec ziemi. Geograficznie Jamał to półwysep arktycznej Rosji, wcinający się na 700 kilometrów w Morze Karskie. Nieńcy mówią na nie „śmierdząca woda”. Od wschodu Jamał jest odcięty od kontynentu Zatoką Obską. Na północy sąsiaduje z nim wielka Wyspa Biała zamieszkana jedynie przez dzikie renifery i niedźwiedzie polarne. Jest ona uważana przez rdzenne narody Syberii za świętą ziemię. Z Europą półwysep Jamał łączy 4196 kilometrów gazociągu. Niestety, coraz więcej jamalskich pastwisk pokrywa beton, śmieci i rury. Z pozostawionej w tundrze przez firmy budowlane azbestowej tkaniny kobiety szyją ubrania dla dzieci, materace do spania, czapki, rękawice i pokrywają nią czumy.
DO JANAO
Do Salechardu, stolicy Jamalsko-Nienieckiego Autonomicznego Okręgu (JANAO) przyjechałam z Moskwy pociągiem. Dalej, do osady Jar Sale, która leży u nasady Jamału, popłynęłam z rzecznego portu statkiem. Na Obskiej Gubie (zatoce) pod koniec czerwca stoi jeszcze gruba kra, ale rzeki i rzeczki już rozmarzły, więc dalej można już tylko – z odrobiną szczęścia! – helikopterem.
I tak doleciałam (z tygodniowymi przystankami w osadach Mys Kamiennyj i Sjo Jacha) do obozowiska czterech czumów Aleksandra Siergiejewicza – żartobliwie nazywanego Puszkinem – gdzieś w okolice rzeki Harasawiej. Wrócę, tak jak się do nich dostałam, śmigłowcem, który przed pierwszym września będzie zabierał dzieci do szkoły. Inaczej się nie da! Tak daleko na północy są już białe niedźwiedzie. Widok po sam horyzont to krzaki skarłowaciałej, po kolana sięgającej wierzby iwy i nie wyższej, niż krzaczki borówek, płożącej się brzozy.
MYS KAMIENNYJ
Jeżeli bliżej przyjrzeć się tutejszym nazwom – okaże się, że większość z nich jest pochodzenia nienieckiego: Salechard – brzeg drewnianych chat, Jar Sale – piaszczysty brzeg, Sjo Jacha – gardło rzeki. Z osadą Mys Kamiennyj, leżącą na koślawym brzegu, rzecz jest bardziej skomplikowana. Pytam Rosjan, dlaczego „kamienny”, chociaż na brzegu zatoki sam piasek? W odpowiedzi słyszę, że to Nieńcom się coś pomyliło. Gdy po jakimś czasie pytam o to Nieńców – twierdzą, że w ich języku przylądek nazywa się „krzywy”. „Krzywy” i „kamienny” to w nienieckim podobne słowa, które Rosjanie pomylili i nazwali cypel kamiennym.
LETNIA SANNA
To nic, że lato. Co parę dni ładujemy sanie, ruszając dalej w poszukiwaniu pastwisk dla reniferów.
KOCZOWANIE (JAMDANAŁE)
Koczujemy ze względu na renifery. Okres wegetacji na północy jest krótki, a cykliczne zmienianie pastwisk chroni je przed nadmierną eksploatacją. Jedziemy coraz bardziej na północny zachód, w kierunku Morza Karskiego. Przeprawiamy się przez rzeki, przechodzimy przez bagna. Pakujemy wszystko na sanie (chociaż to lato!), zaprzęgamy renifery i przenosimy się na nowe miejsce – co dwa, a czasem co trzy dni. Każda rzecz ma na saniach swoje miejsce, każda czynność jest wykonywana w określonej kolejności. Wszyscy, łącznie z dziećmi i ze mną, znają swoje obowiązki. Święte sanie, hehe han, w których znajdują się kukły przodków, traktuje się ze specjalnym szacunkiem.
W czasie przenoszenia obozu na nowe miejsce zawsze jadę na saniach z ośmioletnią Anżelą. Parę razy sama próbuję powozić zaprzęgiem, ale zazwyczaj jest jakieś ciekawe zdjęcie do zrobienia i dlatego bardziej koncentruję się na aparacie. Anżela też dopiero uczy się powozić i niekiedy zdarza się, że zamiast wskoczyć na sanie (najpierw rozpędza się renifery, a potem samemu wskakuje się na lewą płozę) spada obok, na mokrą trawę. Za to nigdy w takiej sytuacji nie puszcza liny zaprzęgu i wtedy ja, w biegu, wciągam ją za kaptur na sanie.
Najczęściej jednak jedziemy powoli, od czasu do czasu wydzierając się na całe gardło na renifery: „Jaha! Jaha! Jaaaha!!! Ehe! Hoooł!” (Anżela twierdzi, że to nic nie znaczy) i dźgając je specjalnym kijem, gdy przystają, skubiąc tundrę. Właśnie w takich momentach mamy czas na rozmowy o Nieńcach i o świecie. Rozmowy zazwyczaj są inspirowane tym, obok czego akurat przejeżdżamy.
Czyli:
– Śnieg.
Gdzieś w połowie sierpnia mijamy ogromną hałdę mokrego śniegu. Anżeli robi się smutno, gdy pytam, czy wie, że na świecie są kraje, w których dzieci nigdy nie widziały śniegu.
– Słońce.
Anżela wie ze szkoły (chociaż szkoły nie lubi i woli pomagać rodzicom w tundrze), że Ziemia krąży wokół Słońca. Słońce jest okrągłe i Ziemia też jest okrągła. Skąd wie, że Ziemia jest okrągła? – No jak to – wykrzykuje zdziwiona, zataczając ręką łuk w kierunku dalekiego, niczym niezakrytego horyzontu. – Przecież to widać!
– Kosmos.
– Wiesz, że byli tacy ludzie, którzy polecieli w kosmos? – zagaduje mnie Anżela. – Wiem. I pies też poleciał – kiwam twierdząco głową. – A wiesz, że tam jest bardzo zimno i ludzie muszą ubierać się w specjalne kombinezony? – ciągnę temat, nie spodziewając się wybuchu, który zaraz nastąpi. – Co?!! No to przecież nasze zimowe kożuchy mogli pożyczyć!!! – krzyczy przejęta Anżela, o mało nie spadając na ziemię.
– Renifer.
– Renifer jest mądry, bez renifera człowiek nie może przeżyć i – rzecz najważniejsza – renifer jest duży. I kula ziemska jest duża. Kula ziemska jest tak duża, że jest ogromna nie tylko dla człowieka, ale nawet dla dużego renifera! – mówi z przekonaniem Anżela.
KRWAWA UCZTA
Jemy 5-6 razy dziennie, zazwyczaj mięso i ryby: surowe, solone, gotowane, wędzone. Zabicie rena to wielka radość i uczta dla całej rodziny, a gość dostaje najsmaczniejsze, jeszcze ciepłe, bo przed chwilą wyciągnięte z brzucha renifera kąski: nerki, suto zasoloną wątrobę, szpik. Serca nie można kroić w poprzek, bo będzie bolało serce tego, kto kroił. Koniuszkiem języka trzeba się podzielić z ogniem.
Latem świeżego renifera je się na trawie. Krew zbiera się jak w wazie, w przekrojonym na pół wypatroszonym zwierzaku. Dorośli i umazane krwią dzieci, nawet te najmniejsze, siedzą naokoło i każdy własnym nożem ucina kawałki mięsa. Taki kawałek chwyta się za jeden koniec zębami, z drugiej strony trzyma się w ręku i kroi nożem od spodu, tuż przy samych ustach. W czasie pierwszej takiej uczty wszyscy mnie obserwują i dają dobre rady.
– Magda, uważaj na nos, żebyś sobie nie ucięła! – wśród wybuchów śmiechu, co chwilę ktoś dorzuca coś od siebie. Rzeczywiście, na nos muszę uważać, ale szybko dochodzę prawie do takiej wprawy, jakbym w taki sposób jadła od zawsze. Umazanymi rękami ciężko się robi zdjęcia, ale wszyscy z ogromnym zafascynowaniem je oglądają. – Co tam sobie o nas pomyślą u ciebie w domu, jak im pokażesz te zdjęcia? – śmieje się Nadia. – Przestraszą się i pewnie powiedzą, że my ludożercy – dodaje, podsuwając mi wielką chochlę pełną cieplutkiej krwi.
Zimą zabija się większe reny, bo mięso można zamrozić. Takie surowe, zamrożone mięso struga się potem na cienkie paseczki jak polano na rozpałkę. I natychmiast zjada. W ten sposób je się również ryby. Latem, gdy ciepło, wybiera się małe zwierzęta. Patrzy się na kolor sierści – białe potrzebne są na eleganckie zimowe kożuchy i buty.
W tundrze, gdzie przez większość roku nic nie rośnie, surowe mięso i krew to często jedyne źródło witamin. Z renifera przydaje się wszystko, do najmniejszej kosteczki. Skóry – na jeje (pokrycie czumu), ubrania i legowisko. Ze ścięgien robi się nici i liny, z kości – części uprzęży. Dlatego rena zabija się, dusząc pętlą zaciskaną na szyi przez dwie osoby. W ten sposób nie zmarnuje się nawet kropla krwi ani nie uszkodzi skóra. Starzy Nieńcy odmawiają jedzenia mięsa, jeżeli zwierzę było zabite w inny sposób.
W zależności od pory roku je się grzyby i jagody, jaja (wielkim grzechem jest zabrać ptakom z gniazda wszystkie jaja!), kaczki, gęsi i – zimą – struganinę, czyli surowe, zamrożone mięso strugane na cieniutkie plasterki. Wielkim przysmakiem są wędzone języki renifera, po które, podobno jeszcze nie tak dawno, Rosjanie potrafili specjalnie przylecieć w tundrę helikopterem.
CZUM DWURODZINNY
Stawianie namiotu odbywa się w zgodzie z zasadami przekazywanymi od pokoleń. Wiąże się z tym niejedno tabu. Czum często służy dwóm rodzinom.
POLOWANIE NA ROGI
Nawet za życia renifer dostarcza ludziom pożywienia i materiału na narzędzia. Pant dobrze opieczony – bezcenne! Ale wcześniej trzeba nabiegać się z „lassem” w dłoni.
PANTY. MŁODE ROGI
Młode, miękkie rogi wyrastające wiosną, silnie unaczynione i jeszcze niestwardniałe, nazywane są pantami. Pod koniec lipca obcina się je i sprzedaje. Jeszcze parę lat temu przylatywał po nie śmigłowiec, teraz przyjeżdżają specjalnie przystosowane do jazdy w tundrze pojazdy, bo helikopter jest za drogi. Z pantów Rosjanie produkują pantokrin: lek i afrodyzjak.
Renifery łapie się na specjalne lasso. Schwytane zwierzę powala się na ziemię, łapiąc naraz za obie tylne nogi. Panty obwiązuje się mocno linką, u nasady i nad zawiązanym miejscem – ucina. Operacja jest szybka, ale dosyć krwawa. – Patrz, póki jeszcze mają rogi, jak pięknie wygląda stado! – zaczepia mnie Jurko, który zazwyczaj jest skory do żartów. – Wielka szkoda, że nie możemy ich tak zostawić – dodaje, pochylając się nad kolejnym przerażonym zwierzakiem.
Przez trzy dni, od rana do wieczora, wszyscy – kobiety, mężczyźni, dzieci i ja – zaangażowani są w pracę przy piłowaniu pantów. W stadzie są trzy tysiące renów. Wyobraźcie sobie ten chaos, te krzyki, szczekanie psów i tupot rozpierzchającego się w panice na wszystkie strony stada! Obcięte panty na jedną, wielką gromadę przenoszą dzieci. Wynik zaskakuje i cieszy wszystkich: 800 kilo!
250 rubli za kilogram, bo to druga kategoria pantów. Pierwsza kategoria – to te małe, nierozgałęzione, z końca wiosny – a tutaj już połowa lata. We wrześniu panty przemieniają się w rogi: najpierw u byków, potem u kastratów.
Wieczorem czeka mnie kolejna kulinarna niespodzianka. Rosnące młode rogi pokryte są delikatną skórką porośniętą meszkiem włosków. Między skórą a kością jest cieniutka warstwa pysznego mięsa. Trzymając róg nad płomieniem ogniska opala się włoski, jednocześnie opiekając mięso pod skórą. Wydaje się to proste, ale przekonuję się, że wymaga dużego wyczucia i wprawy, bo całość szybko przemienia się w czarną, spaloną skorupkę przylepioną do kości. Za to dobrze opieczony pant – przepyszny!
NA CHŁODY – PRACA
Kiedy jest chłodno – wciąż trzeba się ruszać, żeby nie zmarznąć. Gorący czaj też jest dobry. W wolnych chwilach kobiety wyprawiają skóry, a każda gospodyni ma na to swój przepis. Wyprawienie skóry to dużo pracy. Ze skóry nóg szyje się rękawice i buty. Ze skóry głowy – dziecięce i męskie podeszwy. Podeszwy szyje się też z małych kawałeczków skóry wykrawanej spomiędzy kopyt: ta jest najtrwalsza. – No, reny też przecież na niej chodzą – słusznie zauważa Marina. Duże skóry zużywa się na kożuchy, pokrycie czumu (jeje) i legowiska. Zimą rękawice niszczą się szybko i co dwa tygodnie potrzebne są nowe. Nienieckie rękawice mają jeden palec i są przyszyte do kurtki od strony wierzchu dłoni – tak że można je zdjąć lub założyć jednym, szybkim ruchem.
Kobiety zajmują się – w tym przypadku dosłownie – ogniskiem domowym, a mężczyźni reniferami i polowaniem, ale ten podział nie jest sztywno przestrzegany. Do głównych obowiązków dzieci należy przynoszenie wody i zbieranie krzaków na ogień.
ŚMIERCIONOŚNE UBRANKA
Z tkaniny azbestowej, pozostawionej w tundrze przez budowlanych – kobiety szyją ubrania dla dzieci i jeje – pokrycia na czumy.
CZUM DWURODZINNY
Stawianie namiotu odbywa się w zgodzie z zasadami przekazywanymi od pokoleń. Wiąże się z tym niejedno tabu. Czum często służy dwóm rodzinom.
CZUM TO DOM TUNDROWNIKA
Czum (mja) to nieniecki dom: namiot z długich, drewnianych żerdzi pokrytych zimą skórami renów, a w lecie brezentem. U góry czumu jest okrągły otwór. Tędy ucieka dym z ogniska. Budzisz się rano, otwierasz oczy, patrzysz w górę i – już wiesz: niebieskie niebo czy mokry, deszczowy dzień. Jeżeli gospodyni już wstała – trzaska ogień, kipi czaj, a niebo zasnuwa żółtobrązowy dym…
Czum ustawia się tak, aby wejście było po zawietrznej. Wtedy wiatr nie wpycha dymu z powrotem do środka. Gdy zmienia się kierunek wiatru, wejście z łatwością można przenieść na przeciwną stronę. Z reguły, wejście do czumu nie powinno być w kierunku, z którego się przyjechało, ani na zachód, bo tak ustawia się czum zmarłego.
Za czumem zawsze są dwie pary sań. Jedne z nich się na nim opierają – to ngutos han. Drugie stoją kilka metrów dalej. To hehe han, święte sanie. W hehe han mieszkają lalki przodków, lalka opiekująca się reniferami i lalka z białej, niedźwiedziej skóry, bóg Jamału.
Jeśli w czumie mieszkają dwie rodziny – mówią o sobie „sąsiedzi”. Gdy w czumie mieszka jedna rodzina i umiera jej członek, rodzina przenosi się na przeciwną, niezamieszkaną stronę, pieleniangy. W czumie są też święte miejsca. Tamtędy, w żadnym przypadku, nie wolno przechodzić kobiecie. Kobiecie również nie wolno przechodzić za saniami ngutos han opartymi o czum ani nad żadnym przedmiotem leżącym na ziemi. Takich zakazów dotyczących kobiet jest zresztą znacznie więcej i Nieńcy bacznie mnie obserwują, bo pomimo starań – wciąż o czymś zapominam. Skąd te zasady? – Bo kobieta jest nieczysta – słyszę w odpowiedzi.
MEDO Z NIEBA
Medo to gąsienica. Wieczorem, przy przygotowywaniu legowiska, znajduję jedną włochatą, lezącą w górę po żerdzi czumu. Rano znajduję drugą, tuż przy ognisku. Marina z Ksjuszą wkładają ostrożnie gąsienicę, razem z kawałkiem tłuszczu, do pudełka po zapałkach i odnoszą na hehe han za czumem. – Naje się i sama sobie pójdzie – komentują. Ja, chociaż nie bardzo wiem, co się dzieje, biegnę za nimi z aparatem, bo na pudełku narysowany jest motyl – całkiem ładny domek dla gąsienicy!
Po chwili jestem świadkiem burzliwej dyskusji po nieniecku. Piję herbatę i nie zwracam uwagi na podniesione głosy, bo i tak nic nie rozumiem. – Magda, skąd się biorą święte medo? – odwraca się w moją stronę Nadia. – To dzieci motyla – odpowiadam, chociaż w tundrze żadnego motyla jeszcze nie widziałam, a gąsienice też tylko dwie. – No! – wykrzykuje triumfalnie Nadia. – A Babuszka mówi, że medo spadają z nieba! Że raz szyła jeje i jedna spadła – i to prawie na nią. Jeszcze się kłóci! Momentalnie podnosi się wrzawa, którą staram się przekrzyczeć i naprawić swój błąd: – Możliwe, możliwe, że jest tak, jak mówi Babuszka!
W ZAŚWIATY W KLAPKACH
Każdy nieniecki ród ma w tundrze swój cmentarz (halmier). Nieńcy nie zakopują ciał. Zmarłego chowa się w drewnianej skrzyni. Razem z ubranym odświętnie zmarłym zostawia się przedmioty, które należały do niego za życia. Na starym, XIX-wiecznym cmentarzu, w rozpadających się zbutwiałych skrzyniach – między czaszkami leżą kolorowe filiżanki, miedziane ozdoby, szklane paciorki, drewniane miski. Przy każdym zmarłym zostawia się jego sanie, obrócone płozami do góry. Reny, które ciągnęły sanie z ciałem, dusi się na cmentarzu i zjada w pożegnalnej gościnie. Ich głowy i nogi pozostają na miejscu, a po roku i po czterech latach rodzina wraca w odwiedziny – z nowymi reniferami. Nad każdym grobem wisi dzwoneczek. Ten, kto odwiedza cmentarz, powinien pozdrowić zmarłych dzwonieniem.
Na nowym cmentarzu, przy osadzie, zmarli Nieńcy zabierają do grobu to, co przyniosła im rosyjska cywilizacja: łóżka, walizki, krzesła, plastikowe protezy i gumowe klapki.
MAMUT CIĘ ODNAJDZIE
Jamał to wielkie cmentarzysko mamutów. To tutaj, w 2007 roku, nad rzeką Juribiej Nieniec Jurij Chudij znalazł fantastycznie zachowanego mamuta – Lubę. Luba, żona Jury, strasznie się teraz boi. Mamuta w ogóle nie powinno się zabierać, a ten na dodatek został nazwany jej imieniem.
Ja, gdy pewnego dnia wracam ze spaceru po tundrze – rzucam żartem, że szukałam mamutów. Widzę poważniejące twarze. – Ich nie wolno szukać, to przynosi nieszczęście. Mamut, gdy będzie chciał, sam odnajdzie człowieka – wyjaśnia Pasza. Gdy znajdziesz psującego się mamuta – to zły znak.
BIAŁY SKARB
Taki renifer to rzadkość. Będą z niego eleganckie buty. Starczy i na kożuch…
ZA RENIFEREM
Życie Nieńców to ciągła wędrówka i pogoń.
LAKAMBOJ!
Do widzenia, przyjaciele...
W TUNDRZE NIE PRZEPROSISZ
W nienieckim języku nie ma słów „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Sami Nieńcy się śmieją: – No bo my tacy jesteśmy niewychowani! Mazurin, pracownik muzeum w Salechardzie, powie mi potem: – Popatrz na ich życie. Tundra to nie francuskie salony. Tam nie ma czasu na sentymenty, nie ma czasu na dziękowanie.
CZAS DO DOMU
– U was też są internaty dla dzieci, które odlatują na zimę do szkoły? – niespodziewanie zagaduje mnie ośmioletnia Anżela. Zaskoczona pytaniem, przez chwilę muszę się zastanowić nad odpowiedzią. Do pierwszej klasy dzieci w Rosji idą w wieku siedmiu lat, ale z tundry zabiera się już dzieci sześcioletnie. Przez ten pierwszy, przygotowawczy rok uczą się mówić po rosyjsku. W czumach mówi się po nieniecku, a starzy Nieńcy rosyjskiego nie znają. Ja z babuszką Maszą po pewnym czasie porozumiewam się za pomocą mojego ubogiego, początkującego nienieckiego słownictwa.
Z dziećmi, pod koniec sierpnia, do cywilizacji wracam też ja. Gdy wsiadam do helikoptera, chciałabym podziękować, ale mogę krzyknąć tylko: lakamboj – do zobaczenia! Nieńcy przyjęli mnie jak członka rodziny i pokazali swój malejący świat. Odjeżdżając z Jamału, rozstałam się z serdecznymi przyjaciółmi. I wiecie, co odkryłam? Że pod skórami reniferów, w tundrze, gdzie się nie prosi i nie przeprasza, żyją ludzie dokładnie tacy sami jak my…