Chwilowo nie mam jakoś czasu na długie wyjazdy, ale kiedy tylko uda mi się wygospodarować wolną chwilę, wsiadam na rower i w drogę. Chociażby na grzyby. Przez Berlin S-Bahnem, potem paręnaście kilometrów ścieżką rowerową i kawałeczek szosą, i już jestem w „moim” lesie. Mogę się też wybrać na śliwki.
Brandenburgia pełna jest wiejskich dróg obsadzonych śliwami, gruszami i jabłonkami. To pozostałość po kreatywnej energii królewskiego architekta Petera Lenné'a i jego koncepcji przekształcenia Brandenburgii w jeden wielki ogród. Kto woli owoce bardziej wypielęgnowane, zawsze może zajrzeć do sadów i plantacji któregoś z niezliczonych gospodarstw, gościnnie otwartych dla turystów. Przyjemne z pożytecznym! Niektóre berlińskie dzieci odkryły przy okazji, że, o dziwo, jabłka nie rosną w supermarkecie! Wegetarianie też mają tu łatwe życie.
Czasami jadę po prostu przed siebie. Którąś z prawie pustych brandenburskich alei. Byle nie w weekendowe wieczory. Młodzi gniewni w swoich podrasowanych autkach raczej nie tolerują niezmotoryzowanych...
Znalezienie ciekawej trasy nie jest problemem. Problemem jest decyzja, którą z nich wybrać. W ostatnich latach turystyka rowerowa przeżywa w Niemczech niewiarygodny rozkwit. Wystarczy wsiąść w regionalny pociąg. Piętrusy pełne są rowerów, od pordzewiałych kóz po aluminiowe cuda.
Sieć rowerowych dróg w Brandenburgii liczy blisko tysiąc kilometrów. W poprzek przecina Brandenburgię transeuropejska R-1: Calais–Sankt Petersburg. Z południa na północ, albo odwrotnie, biegnie trasa Odra–Nysa (po niemieckim brzegu), od Gór Izerskich po Bałtyk. Jest to przeważnie szeroka, wyasfaltowana ścieżka, wytyczona koroną wałów przeciwpowodziowych, połączona z siecią niezliczonych bocznych tras. Ich nazwy brzmią osobliwie, na przykład: „O rolnikach, młynarzach, rybakach i innych szacownych ludziach – rowerem poprzez historię zagospodarowania terenów” czy „Zielono-błękitne marzenie” – podróż przez dolinę strumieni Schlaubetal. Tuzin takich szlaków, dokładnie opisanych w polsko-niemieckich broszurkach, wymyślili wspólnie entuzjaści z Brandenburskiego Związku Przyjaciół Przyrody i PTTK.
Szprewald nie sili się na wymyślanie wyszukanych nazw. Każde dziecko wie, że stad pochodzą najlepsze kiszone ogórki. Jak nazywa się szprewaldzki szlak rowerowy? Oczywiście „Szlak ogórkowy”. Szprewald w ogóle jest niepowtarzalny. Jego rezerwat biosfery, z siecią blisko tysiąca kilometrów dorzeczy i odnóg Szprewy, przebija swoją urodą może jeszcze tylko rezerwat Schorfheide w północnej Brandenburgii. Nie bez powodu obydwa widnieją na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Ale Szprewald to Łużyce, południe Brandenburgii, a Łużyce to kopalnie węgla brunatnego, z krajobrazem prosto z Marsa i monstrami w rodzaju F60 – mostu wydobywczego zostawionego w odkrywkowej dziurze, przypominającego przewróconą wieżę Eiffla. Na szczęście dla przyrody większość poodkrywkowej pustyni jest już rekultywowana, powoli nabiera też kształtu łużyckie pojezierze – największy w Europie ciąg sztucznych jezior. Do 2010 roku cały obszar jest miejscem Międzynarodowej Wystawy Budownictwa (IBA). Wiedzie tędy „trasa księcia Puecklera” – czterogwiazdkowa. Tak ją wyróżnił – jako pierwszą w Niemczech – Ogólnoniemiecki Klub Rowerowy ADFC.
To za Berlinem Niemcy się nie kończą? – dziwili się jeszcze parę lat temu przybysze z zachodnich landów. Dzisiaj już przestali. Odkryli, że od wschodniej granicy Berlina do granicy z Polską już wprawdzie tylko osiemdziesiąt kilometrów, ale w tym na przykład Szwajcaria Marchijska, ukochane miejsce letniego wypoczynku Brechta i jego żony Helene Weigel. Brecht spędził tam zresztą ostatnie lata swego życia, w domku w Buckow, w którym dzisiaj mieści się muzeum literatury.
Na północ od Berlina też nie jest nudno. Na skraju doliny, na obszernych nadodrzańskich rozlewiskach, zbierają się jesienią do odlotu tysiące żurawi. Niesamowite wrażenie, kiedy taka rozkrzyczana chmara przelatuje nad głową. Najlepszym miejscem do obserwacji są wały przeciwpowodziowe, najlepszą zaś porą zasnuty mgłami świt albo godzina zmierzchu, kiedy żurawie zlatują na nocleg.
Też na północ od Berlina, w najstarszym uzdrowisku Brandenburgii – Bad Freienwalde – poznałam Jana Szturca, wujka i pierwszego trenera Adama Małysza. Małysz też kiedyś tu zaczynał. Teraz przyszli następcy mistrza z Wisły od czasu do czasu bywają na zawodach właśnie w Bad Freienwalde, regularnie trenują tu skoczkowie z zachodniopomorskiego (tak!) Zielina i Mieszkowic. Bo właśnie w Bad Freienwalde są czynne najbardziej wysunięte na północ Niemiec skocznie narciarskie. Powstaje też Park Zimowy – centrum sportów zimowych z torem saneczkowym i trasami narciarskimi. W 1953 roku, ostatnim roku przed zamknięciem skoczni, trenowali tu skoczkowie norweskiej kadry olimpijskiej. Dzisiaj oprócz młodych sportowców może spróbować swoich sił każdy chętny. Jeżeli odważy się spojrzeć w dół...
To skaczemy
Na polskim portalu wakeboarderów, miłośników wodnej ekwilibrystyki na desce, Grossberen jeszcze nie ma, ale pewnie już niedługo. W wrześniowy weekend w miasteczku leżącym kilka kilometrów na południe od Berlina spotkali się najlepsi wakeboarderzy Niemiec i bardzo sobie chwalili warunki. W Brandenburgii na dobre usadowiły się bardziej i mniej modne sporty: wakeboard, surfing, kitesurfing, windsurfing, snowkite, snowboard, iceboard, rollboard, kitewing... A także golf, konie, żagle, kajaki...
Można też wędrować. W 2003 roku Berlin i Brandenburgia doceniły renesans turystyki pieszej i przygotowały ofertę pieszych wędrówek z dokładnym opisem połączeń – dojazdem do punktów wyjścia – środkami komunikacji publicznej: pociągami regionalnymi, autobusami albo berlińską kolejką miejską, która dociera daleko poza centrum miasta. Sieć tras dla piechura obejmuje prawie tysiąc trzysta kilometrów, w tym odcinki europejskich długodystansowych szlaków pieszych E-1 i E-11, okrężny szlak „Ruppiner Land” czy szlak sześćdziesięciu sześciu jezior – urokliwą trasę wokół Berlina i Poczdamu, idealną dla amatorów Nordic walking.
Bez kijków, za to na kółkach udajemy się do raju dla skaterów – Flaeming-Skate. W dawnej krainie flamandzkich osadników śmigają dzisiaj skaterzy z całej Europy. Fantastyczne warunki w fantastycznym otoczeniu. To także świetne miejsce dla aktywnych na wózkach inwalidzkich. Cztery trasy, od kilkunastu do stu kilometrów długości, w miarę szeroko, pod nogami albo kołami gładki asfalt, wokół porośnięte lasami wzgórza Dolnego Flaemingu, w okolicy zabytki Jüteborga, klasztor cystersów i muzeum tkactwa w klasztorze Zinna itd., itp. A jak przemokniemy i przemarzniemy, zawsze można się rozgrzać w Tropikach – Tropical Island, rzeczywiście tropikalnej oazie w sercu brandenburskich piachów. Tyle że tym razem już pod dachem.