– Tak, to ja – ostatni sułtan Zanzibaru! Chodź tu mzungu, zbliż się ze swoją kamerą! – wykrzykuje do mnie niezwykły jegomość, siedzący pod murem pałacu sułtańskiego House of Wonders. Przeorana życiem, okolona ciemną brodą twarz, którą oprócz blizny na złamanym nosie zdobią kolorowe ćwieki, zwraca się w moją stronę. Zawadiackie oczy spoglądają na mnie spod kędzierzawych włosów ogarniętych fantazyjnym czarnym turbanem.
Dostępny PDF i AudioBook
Spacer ulicami Kamiennego Miasta.
– Darmozjady, nicponie i grzesznicy, to przemawiam do was ja, ostatni sułtan Zanzibaru! Widząc moją próbę rejterady, zatrzymuje mnie gestem nieznoszącym sprzeciwu. Nie wywinę się. Podchodzę do niezwykłego dżentelmena, nadrabiając nieco miną. Na mój nieśmiały uśmiech odpowiada uśmiechem od ucha do ucha. Zaczynamy rozmawiać, w końcu pytam, czy mogę go sfotografować.
– Przecież już to zrobiłeś, ale jeśli chcesz więcej, nie ma sprawy. To przytyk do mojego wcześniejszego ukradkowego zdjęcia. Robi groźną minę do aparatu, po czym natychmiast parska gromkim śmiechem. Sesja trwa chwilę, zupełnie rozładowując atmosferę pomiędzy nami. „Sułtan” zaprasza mnie do siebie. Tam prezentuje stertę gazet i kolorowych magazynów. Kilka z nich zawiera artykuły z jego podobiznami.
– OK, spieszę się, daj mi stówkę. Obojętnie czego. I muszę lecieć. Wiedziałem, że tak się to skończy, ale takiej stawki się nie spodziewałem. Mówię mu, że mam dziesięć dolarów w kieszeni. Zero rozczarowania, bez skrupułów bierze banknot.
OD STÓP DO GŁOWY
Mwana, malarka z Zanzibaru, udekorowała tatuażem z henny całe swoje ciało.
DOM CUDÓW
Pałac sułtański Beit el Ajaib – House of Wonders, wybudowany w 1883 roku.
HENNA W PAŁACU
Wracam pod XIX-wieczny House of Wonders, pałac prawdziwych sułtanów, budynek w którym po raz pierwszy na wyspie zainstalowano elektryczność i windę. Nic dziwnego, że tubylcy nazwali go Beit el Ajaib – Dom Cudów. Skusił mnie niezwykły, pełen orientalnych dekoracji i ogromnych balkonów obiekt, jak i informacja o wystawie prezentującej malarskie wzornictwo dla tatuażu henną.
Najpierw muszę sforsować ogromne drewniane, bogato rzeźbione drzwi, ozdobione wystającymi mosiężnymi elementami. W Indiach, z których zostały sprowadzone, służą do ochrony przed kopnięciem słonia. Na Zanzibarze nie ma słoni, zaś wielkość i zdobnictwo drzwi świadczyły kiedyś o pozycji społecznej i wielkości majątku gospodarza. Zgodnie z miejscową tradycją, właśnie od drzwi zaczynano budowę domu.
Za wrotami pałacu oczom ukazuje się nadzwyczaj obszerny, kilkukondygnacyjny orientalny hall. Wewnętrzne balkony oplatające całe piętra podparte są ogromną ilością smukłych kolumn. Wielkie portale prowadzą do bocznych sal, zamienionych obecnie w muzeum przedstawiające czasy panowania sułtanów. Na wprost mnie, w górę wspinają się szerokie schody pokryte barwnym dywanem. Wystawa jest na pierwszym piętrze.
Swoje prace wystawia kilka artystek z Zanzibaru, w tym czarnoskóra Mwana. Ubrana w tradycyjny islamski strój, kobieta o ogromnych ciemnych oczach patrzących spod czarnej chusty, robi wrażenie nieprzystępnej. Kiedy ją zagaduję, okazuje się bardzo otwartą i chętną do rozmowy osobą. Opowiada mi o swojej fascynacji malarstwem i o inspiracji, jaką jest dla niej tatuaż henną. Obrazy, które prezentuje, są tego doskonałym odzwierciedleniem. To wielkie, niemal dwumetrowej wysokości, finezyjne wzory tatuażu. Tłumaczy mi, że historia wzornictwa tatuażu henną obejmuje wiele wieków i kultur. Jako alternatywa dla klasycznego, „stałego” tatuażu przeżywa obecnie swój wielki powrót. Jego zwolennicy doceniają ulotność dzieła, które znika z powierzchni ciała w okresie kilku tygodni.
WYSPA NIEWOLNIKÓW
Wędruję dalej wąskimi uliczkami Zanzibaru, stolicy niezwykłej wyspy o tej samej nazwie, która w X wieku skolonizowana została przez Arabów i Persów. Już w tych czasach pełniła rolę bazy wypadowej na kontynent afrykański. Od XV wieku przez niemal 200 lat Zanzibarem rządzili Portugalczycy. Po nich na wyspie zaczęło się panowanie sułtanów Omanu, które doprowadziło w połowie XIX wieku do sukcesji, i Zanzibar stał się samodzielnym sułtanatem. W 1890 roku wyspa dostała się pod kontrolę Brytyjczyków, a koniec XIX wieku to kres niewolnictwa na Zanzibarze. W 1963 roku Zanzibar uzyskał niepodległość, a w 1964 wraz z sąsiednią wyspą Pembą połączył się unią z lądową Tanganiką, tworząc Tanzanię. Stone Town (Kamienne Miasto) to jego stara część, znajdująca się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Docieram pod okazały kościół anglikański. W tym miejscu znajdował się targ niewolników, o czym świadczą liczne opisy wewnątrz budynku, łańcuchy w piwnicach czy rzeźby niewolników zakutych w kajdany umieszczone na placu przykościelnym. Sprzedawano i kupowano tu mężczyzn, kobiety i dzieci. Tutaj też odbył się ostatni otwarty targ czarnymi niewolnikami ze wschodniej i centralnej Afryki. Dekretem z 6 czerwca 1873 r., ustanowionym przez sułtana Zanzibaru (poprzedzonym w roku 1857 apelem doktora Davida Livingstona do członków uniwersytetów Cambridge i Oxford), zniesiono niewolnictwo w tym rejonie. Katedrę Chrystusa zbudował dokładnie w tym miejscu rok po derogacji niewolnictwa biskup Edward Steere.
TINGATINGA Z BAOBABEM
Przylegający do kościoła budynek, w którego lochach przetrzymywano niewolników, mieści obecnie galerię sztuki. Oferuje ona duży wybór afrykańskiego rękodzieła i tingatinga – jedynego w swoim rodzaju, niezwykle barwnego, naiwnego malarstwa charakterystycznego dla tego rejonu Afryki.
Mimo narastającego upału szwendam się dalej krętymi uliczkami. Przy jednej z nich ciekawą ekspozycją kusi maleńka galeria. Prowadzi ją młody czarnoskóry artysta o ksywce Mr Niko. Moje zainteresowanie zwracają namalowani w sposób niezwykle graficzny Masajowie oraz ogromne płótno tingatinga z dziesiątkami afrykańskich zwierząt i ogromnym czarnym baobabem. Zachwalam obrazy. Mr Niko wydaje się nie być zainteresowany i odpowiada półsłówkami. Zdejmuję ze ściany Masajów i pytam o cenę. Bez entuzjazmu mówi: 30 dolarów. Pytam o tingatinga. Cena wzrasta o 100 procent. Odkładam płótno i pytam, skąd takie ceny. Ożywia się nieco, tłumacząc, że za małą klitkę musi zapłacić wysoki czynsz, podatek dla państwa, prąd i wodę. A i farby mają ceny jak na Zachodzie. A ruch coraz mniejszy, konkurencja na każdym kroku. Są już fabryczki tingatinga stworzone na potrzeby turystów, zaś on wszystko maluje sam. Proponuję 30 dolarów za obydwa obrazy. Nie ma mowy! Z zaplecza wychodzi dziewczyna i proponuje kawę. Po pół godzinie wychodzę bogatszy o dwa piękne płótna, a uboższy jedynie o 45 dolarów.
CZARNE RYTMY
Karnawałowy korowód poprzedza festiwal muzyki suahili „Sauti za Busara” –„Dźwięki Mądrości”.
ROZTAŃCZYĆ KAMIENNE MIASTO
Muzykanci przed pałacem sułtanów Omanu.
FARROKH, CZYLI FREDDIE
Napotkanych w Kamiennym Mieście młodych ludzi pytam o dom, w którym w 1946 roku urodził się Farrokh Bulsara, lider grupy Queen, który już jako wokalista przyjął pseudonim Freddie Mercury. Wzruszają ramionami. W końcu sprzedawca sztuki wszelkiej i rzeczy magicznych, natychmiastowy przewodnik uliczny, prowadzi mnie pod dom. Opowiada, że rodzice Freddiego byli indyjskimi Persami i wyznawcami zaratusztrianizmu. W 2006 roku radykalni islamiści, którzy są przedstawicielami dominującej religii na Zanzibarze, uniemożliwili organizację 60. rocznicy urodzin Mercury’ego (w 2004 roku wprowadzono tu kary za stosunki homoseksualne). Przewodnik odchodzi, zainkasowawszy dwa dolary. Na ścianie kamienicy, pod którą rozmawialiśmy, znajduję przyklejoną taśmą kartkę z informacją, że to nie jest dom, w którym urodził się Farrokh Bulsara. Że właściwy znajduje się przy małym skwerku w okolicach portu.
Najprościej było znaleźć nadmorską knajpkę „Mercury’s”. Opodal portu znajduje się miejsce spotkań wielbicieli muzyki zespołu Queen. Tam, w otoczeniu zdjęć i gadżetów poświęconych Freddiemu, w świetle lampki naftowej, spędzam miło czas, zbierając siły przed wydarzeniem, które rozpocząć się ma dnia następnego.
DŹWIĘKI MĄDROŚCI
Zabytkowe Kamienne Miasto Zanzibaru w lutym każdego roku rozbrzmiewa muzyką. W arabskim nadmorskim XVII-wiecznym forcie i sąsiadujących z nim wąskich uliczkach odbywa się wyjątkowy festiwal – Sauti za Busara, Sounds of Wisdom. Skupia on artystów grających muzykę afrykańską i arabską, religijną i świecką. Przez niemal tydzień w Stone Town brzmi tradycyjna muzyka – ngoma, taarab, kidumbak, ale także dance czy hip-hop. Słychać afrykańską odmianę rocka czy jazzu. Występują muzycy z Zanzibaru, Tanzanii i państw ościennych. Przyjeżdżają ze wszystkich miejsc, gdzie rozbrzmiewa język suahili.
Początek każdego festiwalu to wielki happening, czyli przemarsz kolorowego, roześmianego korowodu. W rytmie muzyki wydobywanej z bębnów, trąb i wuwuzeli krążą czarni jak smoła (wymalowani czarną pastą czy farbą) Murzyni, dzierżący w rękach równie czarne dzidy i wykonujący rytualne tańce. Zaraz za nimi raźnie maszerują, pląsając pod barwnymi parasolkami, rozśpiewane, czarnoskóre dziewczyny ubrane w kolorowe, błyszczące w słońcu sukienki. Uliczkami orientalnego Kamiennego Miasta przemykają półnadzy muzykanci, których głowy zdobią korony z piór. Dalej ciągną kuglarze i magicy. Akrobaci ustawiają wielkie ludzkie piramidy i fruwają w powietrzu wyrzucani silnymi ramionami swoich partnerów. Wmieszani w to artystyczne zamieszanie, krążą różnej maści przebierańcy grający swoją muzykę, sprzedawcy okularów, słodyczy, ryb czy owoców. I mieszkańcy Zanzibaru czynnie uczestniczący w zabawie.
Koniec przemarszu karnawałowego to początek festiwalu. Jedna muzyka przechodzi w drugą. Jeden taniec w następny, do samego rana. Na uczestników festiwalu oczekują uliczne kafejki ukryte w zakamarkach Stone Town. I aromatyczna, stawiająca ponownie na nogi arabska kawa.
Głodnych zaprasza swoim promiennym śpiewnym okrzykiem noszący staroarabskie imię muzułmanin Amr, sprzedawca lokalnych specjałów: – Świeże kalmary! Krewetki! Płetwa białego rekina! Homary! Ośmiornice, szczególnie dobre dla mężczyzn, bo dają siłę tam, gdzie oni powinni ją mieć! Zanzibar pizza! Ryby prosto z oceanu!
Zanzibar karibu! Witajcie na Zanzibarze!