Zamieniam lenistwo w Addis Abebie na weekend na Płaskowyżu Guassa. Ciepły basen, leżak i parasol w Sheratonie – na zimny namiot i twardy materac, i to na pustkowiu leżącym na wysokości 3,5 kilometra. Zwycięża duch przygody, bo Guassa – to jeden z ostatnich na świecie mateczników niezwykłych zwierząt – małp dżelada (theropithecus gelada). Już sama nazwa „theropithecus”, czyli „małpia bestia”, przyprawia o dreszcze.
Dostępny PDF i AudioBook
Płaskowyż Guassa w Etiopii to jeden z ostatnich mateczników małp dżelada.
Trzema terenówkami ruszamy z przyjaciółmi drogą na Debre Birhan. Mijamy Gudo Beret, a w Tarmaber skręcany w polną drogę prowadzącą na Guassa. Samochody wolno wspinają się ostatnim kawałkiem skalistej drogi. W końcu docieramy do zaplanowanego obozu. Jesteśmy pięć godzin i trzysta kilometrów od Addis Abeby. Wita nas afroalpejska roślinność. Dwunastometrowe lobelie gigantyczne (lobelia rhynchopetalum) majestatycznie wznoszą się pośród trawy guassa (festuca abyssinica). Na płaskowyżu, ze względu na obowiązujący tu zakaz, nie ma stałych ludzkich osad. Jesteśmy sami.
DO GOŁEJ FELGI
Trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
BIWAKOWA SPRAWIEDLIWOŚĆ
Podczas gdy jedni delektują się dziewiczym pejzażem Guassa, inni pracują przy garach.
PRZYWITANIE Z AFRYKĄ
Szybko, aby zdążyć przed zmierzchem, rozbijamy obóz. Rozkładamy namioty, instalujemy polową kuchnię i toaletę, rozpalamy ognisko. Otoczeni przez 111 kilometrów kwadratowych dziewiczej przyrody, delektujemy się cudownym zachodem słońca i niebem rozgwieżdżonym tak, jak bywa tylko w Afryce. Jemy kolację przywiezioną z Addis i popijamy wyśmienitym belgijskim piwem. Już wiem, że tego weekendu nigdy nie zapomnę.
Poniżej, w obozie namiotów, mieszka nasza jutrzejsza przewodniczka, Kanadyjka Katy. Katy prowadzi, w ramach Guassa Gelada Research Project, studia nad dziką populacją tych mało znanych nauce małp, endemicznych dla Etiopii. Ich cechą charakterystyczną jest łysa, kolorowa połać skóry w kształcie klepsydry, znajdująca się na klatce piersiowej. Sygnalizuje ona status społeczny samca, zaś u samicy zdolność reprodukcyjną. Jej barwa, w ciągu dwudziestoletniego życia tych zwierząt, zmienia się od bladoróżowej do krwawoczerwonej. Ze względu na ową kolorową „łysinę” na piersi niekiedy nazywa się je pawianami o krwawiących sercach. Dżelady są wielkości dużego psa, przy czym samice są znacznie mniejsze od samców. Małpy te są trawożerne.
Największym wyzwaniem dla każdego badacza tych tajemniczych ssaków jest pytanie, dlaczego, inaczej niż inne afrykańskie małpy, dżelady upodobały sobie tak duże wysokości i znacznie zimniejszy klimat? Katy musi więc tutaj cierpliwie znosić upał każdego dnia i zimno każdej nocy. Widać to choćby po jej spękanych od mrozu dłoniach. Wspiera ją dwóch etiopskich współpracowników: jeden jest strażnikiem i zarazem kucharzem, a drugi skautem, pomagającym w tropieniu dżelad. Badaczka Katy zrywa się codziennie o 6 rano, a chroni w namiocie przed zimnem około 20.30. Po pracy ma jeszcze chwilę, żeby wprowadzić dane do komputera, przeanalizować zebrane informacje i posłuchać muzyki lub obejrzeć film na DVD.
KLĄTWA MNICHA YOHANNISA
Okoliczni Amharowie opowiadają, że przed przybyciem na Płaskowyż Guassa zacnego mnicha Ache Yohannisa, była to żyzna kraina, gdzie rósł wysokiej jakości teff (najważniejsze ziarno w etiopskiej kuchni, służące do wytwarzania narodowej potrawy – injery). Szacowny mnich został bezpodstawnie oskarżony przez wieśniaczkę o złamanie ślubów czystości i uczynienie jej brzemienną. Przed sądem zaświadczyła: „Jeśli kłamię, to przemień mnie w kamień”. I tak też się stało. Kobieta zamieniła się w kamień, a pobożny mnich, rozczarowany małą wiarą okolicznych Amharów w jego czystość, rzucił przekleństwo na Guassa: „Niechaj ta ziemia przemieni się na zawsze w kamień i pustkowie, a żyzna ziemia stanie się chaszczami!”. Po tych słowach zmienił się tutejszy klimat, a ludzie opuścili nieprzyjazną im krainę. Ich miejsce zajęły etiopskie wilki (canis simensis) – najrzadsze na świecie psowate – oraz szakale, lamparty, cętkowane hieny, serwale, kozice, mangusty, cywety, miodożerne ratele i góralki abisyńskie. Właśnie w tej nieprzystępnej górskiej krainie, bezlitośnie traktowanej słońcem, mgłą, deszczem i mrozem, dobre schronienie znalazły dżelady.
Zwłoki niezwykłego mnicha spoczywają w pobliskiej Firkuta Kidan Mhret. Amharowie wierzą, że uda im się jeszcze przebłagać ducha Ache Yohannisa, aby cofnął swoją klątwę. Tymczasem stała się ona błogosławieństwem dla przyrody. Od ponad 400 lat okoliczna ludność chroni surowe bogactwo tej krainy poprzez tradycyjny system zarządzania naturalnymi zasobami, zwany quero. Ten, rzadko już spotykany w świecie, sposób konserwacji przyrody polega na tym, że trawa i inne zasoby naturalne pozostawione zostają odłogiem, aby rosnąć i dojrzewać przez trzy do pięciu kolejnych lat poprzedzających zbiory. To zapewnia tubylcom produkty dobrej jakości, a dżeladom i innym zwierzętom schronienie oraz bogate pożywienie. Amharowie z trawy guassa wytwarzają materace i koszyki, a jej średnia wartość, w postaci towaru załadowanego na jednego osła, wynosi na pobliskich rynkach 4 dolary. Taki handel pomaga mieszkańcom w przetrwaniu czasów nieurodzaju.
GROŹBA DŻELADY
„Bestia” prezentuje kły. To zwierzęca metoda ochrony wizerunku.
MAŁPIE PASTWISKA
Przepaści przyprawiają o zawrót głowy ludzi, dżelady nie mają lęku wysokości.
TRAWA DO ŻUCIA
Ludziom trawa guassa służy do wyplatania koszyków.
TAŃCZĄCY Z MAŁPAMI
Naszym wrogiem w nocy jest zimno (- 6 °C), zaś sojusznikiem dobre towarzystwo oraz niezmienny humor. Rankiem, rozgrzani mocną etiopską kawą, żwawo ruszamy, by dołączyć do Katy i hordy dżelad.
Płaskowyż Guassa przemierza codziennie za jedzeniem i wodą stado blisko dwustu małp. Wyłażą ze swoich sypialni około 8 rano i w połowie ranka, stopniowo, schodzą ze stromych obrzeży dolin na łagodniejszy teren, gdzie tradycyjnie spędzają większość dnia. Są łatwo rozpoznawalne, mają błyszczące oczy i brązowe umaszczenie. Samce – jak przystało na „bestie” – uzbrojone są w wampirze zęby, które często prezentują. Mają też bujne, złote grzywy.
O godzinie 7.00 wita nas Katy, stojąca nad wysoką skarpą. Ruszamy gęsiego za małpami. Dżelady są niezwykle wytrwałe w swym afroalpejskim trekkingu i rzadko zatrzymują się, żeby usiąść i przy okazji dać nam chwilę wytchnienia. Wędrujemy więc zapamiętale w rytmie dżeladowych okrzyków – gniewu, zadowolenia, przywitań i zalotów. Tuż nad naszymi głowami szybują orły, myszołowy, sępy i pustułki. Powietrze odurza aromatem traw, różnorodnych ziół i setek kwitnących kwiatów.
Zwierzaki wędrują w rodzinach – dorosły samiec z kilkoma samicami i młodymi. Potem rodziny łączą się w „bandę”, a „bandy” z kolei w „hordę”. Hałaśliwa gromada jest łatwa to śledzenia. Gdy się zatrzymują i wygrzebują z ziemi największą dla siebie słodycz – korzenie trawy guassa – wydają okrzyki zadowolenia „ouh, ouh”. Katy wprowadza nas w ich język i wyjaśnia te dźwiękowe sygnały: „jak się masz?”, „znalazłem coś dobrego”, „uwaga! niebezpieczeństwo”…
Choć samce są większe i bardziej kolorowe, to w rodzinie rządzą samice i one decydują, kto będzie ojcem rodziny. Próbuję nawet, nauczonym od Katy małpim tańcem i pokrzykiwaniem, uwieść pewną przystojną dżeladę – ale bez sukcesu.
Około czwartej po południu, mocno już wyczerpani całodniową gonitwą, towarzyszymy jeszcze małpom w wędrówce na nocleg. Patrzymy, jak opuszczają płaskowyż i wdrapują się na klify, gdzie znikają – bezpieczne od hien i lampartów.