Polska wciąż potrafi zaskakiwać. Niby wszystko zostało poznane i opisane, a tymczasem – gdy uważniej spojrzeć na mapę – odnajdziemy kolejne niezwykłe miejsca. W okolicach Łodzi czeka prawdziwa Ziemia Obiecana pełna niezwykłych atrakcji: sawanna nad Nerem, indiańska wioska, rycerskie turnieje, barwne procesje, katedra bez miasta i pradziadek światowych mostów.
Dostępny PDF
Na początek warto zwiedzić… Piątek. Ta niewielka miejscowość jest bowiem geograficznym środkiem Polski, co potwierdzają stosowne znaki przy wjeździe do wioski oraz „pomnik środka” na rynku. Po Piątku warto dociągnąć… do Soboty. Najważniejszymi zabytkami tej miejscowości są: murowany renesansowy dwór oraz gotycki kościół. Masywne mury i okrągłe baszty zdradzają obronny charakter budowli, w jej wnętrzu znajdziemy piękne kamienne nagrobki dawnych właścicieli tych ziem.
Kogo interesuje historia, a nie tylko kalendarz, ten koniecznie powinien udać się do położonych zaledwie dwa kilometry dalej Walewic. Już sama nazwa wioski zdradza, iż miejsce to związane jest z osobą Marii Walewskiej, ukochanej Napoleona. W tutejszym pałacu urodziła synka pochodzącego z tego burzliwego związku i zapewne spacerowała z nim po parku otaczającym rezydencję.
MIEJSCE PŁOMIENNYCH UCZUĆ
Pałac w Walewicach jest znany z romansu Marii Walewskiej z cesarzem Francuzów.
KWIATY, PASY, TARABANY
Po spotkaniu z przeszłością – pora na kontakt z żywą tradycją. Najlepiej w Łowiczu, gdzie podczas Bożego Ciała (w tym roku wypadającym 23 czerwca) ma miejsce niezwykle barwna procesja. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, są kwiaty wszechobecne na procesyjnych sztandarach, na mankietach koszul i kapeluszach mężczyzn, na szerokich spódnicach i chustach kobiet. Nawet ksiądz proboszcz ma stułę zdobioną kwiatami!
Wszędzie widać też łowickie pasiaki, które wedle miejscowej legendy były wzorem dla mundurów papieskiej Gwardii Szwajcarskiej. I chociaż historycy dowodzą, że mundury owe nawiązują do tradycyjnych barw florenckich Medyceuszy, to przecież miło pomyśleć, że prawdziwe piękno nie zna granic.
Jeszcze kilkanaście lat temu procesja wyglądała znacznie mniej okazale, jednak duma z dawnego Księstwa Łowickiego zaczęła się odradzać i dziś w święcie bierze udział ponad sto osób w tradycyjnych strojach. Gdy w pewnym momencie usłyszymy wściekłe dudnienie bębna – nie oznacza to próby przerwania uroczystości, a wręcz przeciwnie. Niesiony przez dwie kobiety półkolisty bęben służy do wybijania na nim rytmu, zastępując tradycyjne kościelne dzwonki. Niegdyś używano takich tarabanów w marszu i bitwach do przekazywania rozkazów. Pamiętacie? W ostatniej zwrotce hymnu:
Już tam ojciec do swej Basi mówi zapłakany
Słuchaj jeno, pono nasi biją w tarabany.
Obecnie spotkać je można niekiedy podczas kościelnych procesji. Jeśli nie lubimy tłumów, warto udać się do jednej z okolicznych wiosek, jak choćby do Złakowa Kościelnego. Chociaż tutejsza procesja ma mniej okazały charakter, jest za to znacznie bardziej kameralna i prawdopodobnie nie spotkamy tu żadnego turysty.
A W ŁOWICZU BIJĄ W TARABANY
Ten kolisty bęben służył do wybijania na nim rytmu, zastępując kościelne dzwony.
PO DYWANIE W SPICIMIERZU
Innym miejscem, gdzie warto uczestniczyć w obchodach Bożego Ciała jest Spicimierz. Niepozorna wioska o trudnej do wymówienia nazwie (niekiedy oznaczanej na mapach jako Spycimierz lub Śpicimierz) od ponad stu lat pielęgnuje unikatową tradycję układania dwukilometrowego dywanu z kwiatów. Dobieranie kolorów i kształtów wymaga sporej wyobraźni, dlatego też zimowe wieczory spędza się na wymyślaniu i szkicowaniu kwietnych motywów. A że Boże Ciało jest świętem ruchomym – trzeba przewidzieć, jakie kwiaty będą dostępne o tej porze roku. Każdy chciałby, aby odcinek kwietnego dywanu przed jego domem miał najwspanialsze dekoracje, stąd też przygotowane wzory są najpilniej strzeżoną rodzinną tajemnicą.
Dziś już nikt nie pamięta, jak to się zaczęło. Podobno pod koniec dziewiętnastego wieku wysypywano kwiatami całą drogę, ale dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym nagłą karierę zrobiły barwne kompozycje. A gdy już raz się pojawiły przed domami, pozostały w pamięci mieszkańców na zawsze. Coroczne układanie kobierca przypomina starszym czasy ich dzieciństwa, dla młodszych zaś to prawdziwa frajda tworzenia.
Wreszcie, po nabożeństwie nadchodzi uroczysty moment, gdy z kościoła wyrusza procesja. Pochód otwierają niosący krzyż chłopcy, ubrani w tradycyjne czerwone kamizelki, za nimi podążają dziewczęta w pasiastych pelerynkach i wzorzystych spódnicach, niosąc feretrony – specjalne obrazy procesyjne umieszczone w ozdobnych ramach. Pod stopami wiernych kwietny dywan ulega unicestwieniu niczym tybetańska mandala… I znów miło jest pomyśleć, że prawdziwe piękno nie zna granic.
SPAWANY MOSTEK UGINA SIĘ
By lepiej poznać łowicką kulturę, można udać się do skansenu w Maurzycach, ale Maurzyce mają jeszcze jedną atrakcję, która – choć położona przy głównej drodze – rzadko jest zauważana. To niepozorny błękitny most nad Słudwią (z 1929 roku). Proszę oglądać go z szacunkiem, gdyż jest to pierwszy na świecie most spawany!
Do jego realizacji potrzebny był geniusz i upór polskiego pioniera spawalnictwa, profesora Stefana Bryły. Kiedy bowiem zaproponował budowę mostu, który byłby spawany (zamiast, jak do tej pory, nitowany), współcześni mu kpili, iż to tak jakby zamiast szyć garnitur – skleić go ze skrawków. Historia jednak przyznała mu rację: dzięki zmniejszeniu wagi konstrukcji wyobraźnia inżynierów dostała zupełnie nowe pole do popisu – dzisiejsze nowoczesne mosty wiele zawdzięczają właśnie tej pierwszej konstrukcji z Maurzyc!
NAJSTARSZY SPAW
Choć nie przedstawia wielkiej wartości estetycznej, ten zabytkowy polski most jest słynny na całą Europę.
W BORYSEWIE JAK W AFRYCE
Oko w oko z żurawiem królewskim i centkowanym tygrysem. Z tym ostatnim na szczęście tylko przez szybę.
KATEDRA BEZ MIASTA
O ile jednak niepozorny most dał początek imponującym budowlom, o tyle okazała kolegiata w Tumie pozostała otoczona… pustym polem. Wzniesiona w XII wieku jako kościół ówczesnej Łęczycy, miała być Tumu najważniejszą świątynią (nawet jej architektura wzorowana była na wawelskiej katedrze!). Gdy się tu podjeżdża, człowiek mimo woli przeciera oczy ze zdumienia: jest bowiem katedra, ale gdzie podziało się miasto?
Opuściło to miejsce, gdy pragmatyczni mieszczanie w XIV wieku zdecydowali o przeniesieniu go na tereny nieco wyżej położone, a tym samym bardziej suche. Na miejscu pozostał imponujący romański kościół (niedawno gruntownie odremontowany). W środku można zobaczyć jeden z najpiękniejszych romańskich portali w Polsce przedstawiający Madonnę w otoczeniu aniołów oraz inne romańskie zdobienia. Legenda głosi, że na ścianie jednej z wież pozostawił swe ślady (w postaci kilku zagłębień szponów w kamieniu) sam diabeł Boruta. By go spotkać, trzeba udać się do położonej dwa i pół kilometra dalej Łęczycy.
CAŁA PRAWDA O BORUCIE
Wedle legendy, król Kazimierz Wielki, wraz ze świtą, trafił podczas polowania na bagna, z których nie mógł się wydostać. Wtedy pomógł mu ubogi leśniczy, zaś król w podzięce obdarował go skarbami i szlachectwem. Dalej było, jak to w życiu – gwałtowne wzbogacenie się przewróciło mu w głowie tak, że tutejsi ludzie straszyli nim dzieci, między sobą nazywając go diabłem wcielonym. Po śmierci miał natychmiast zameldować się w piekle, ale tak zręcznie kombinował, że Lucyfer uczynił go władcą polskich biesów i pozwolił pozostać na łęczyńskiej ziemi. Do dziś tu urzęduje, o czym przekona się każdy, kto odwiedzi muzeum w tutejszym zamku. Jest tu bowiem unikatowa ekspozycja w całości poświęcona Borucie. Patrząc na niektóre pokraczne figury można z ulgą odetchnąć, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują”, a nawet niekiedy wygląda nader pociesznie.
PRAWIE JAK NA SAWANNIE
W okolicy Łęczycy czas i przestrzeń mają jakieś tajemne przejścia, dzięki którym błyskawicznie można przenieść się na (prawie) afrykańską sawannę: oto nad Nerem spacerują wielbłądy, pasą się zebry, swoje zębate pyski otwierają kajmany. Wszystko się zgadza: witajcie w zoo-safari w Borysewie! Na ogromnym terenie spacerują egzotyczne zwierzęta, zaś wśród dzieci najwięcej emocji budzi spotkanie z tygrysem białym i złotym. Tygrysy od gości zoo oddzielone są nie kratami, ale wielką panoramiczną szybą. Podczas spaceru spotykamy zwierzęta niemal z całego świata.
NIEOPODAL, W UNIEJOWIE
Tylko tutaj, ramię w ramię, walczą i rycerze, i indianie.
TIPI W TATANCE, TATANKA W SOLCY
Aby zbyt szybko nie wracać do codzienności, warto udać się do indiańskiej wioski Tatanka w Solcy Małej. Witają nas tradycyjne namioty tipi (nie mylić z wigwamem!) i ubrany w stylowy strój przewodnik. W jedynej w Polsce replice indiańskiej ziemianki, będącej siedzibą indiańskiego muzeum – poznamy rzemiosło, wierzenia, tradycje i zwyczaje Indian. Podbudowani wiedzą możemy urządzić sobie ognisko w jednym z tipi. Uprzedzam: lepiej siedzieć na kocu rozłożonym wprost na ziemi, bo im wyżej – tym bardziej dym szczypie w oczy i robi się naprawdę gorąco! Za to w takim tipi można spokojnie spać: gdy żarzy się ogień, jest tu naprawdę przyjemnie i ciepło!
Wielkim świętem polskich Indian jest pow-wow, czyli doroczne spotkanie, podczas którego odbywają się pokazy tańców, wykłady i targi rękodzieła. Można wtedy kupić nader oryginalne rzeczy.
W tym roku pow-wow w Tatance odbędzie się w pierwszy weekend lipca. Natomiast wiosenne pow-wow odbywa się w położonym nieopodal Uniejowie. To miejsce, które doskonale potrafiło wykorzystać swoją szansę. Jeszcze dziesięć lat temu główną atrakcją miasta był zamek, dziś na przybyszów czekają także kajaki na plaży, termy z gorącą wodą (68 stopni!) oraz Kasztel na Gorących Źródłach, przed którym latem słychać szczęk rycerskiego oręża. Nic więc dziwnego, iż Uniejów reklamuje się jako „Miasto wody, Indian i rycerzy”.
KTO DO BALII?
W noc świętojańską zobaczymy tu wielkie ogniska rozpalane nad brzegiem Warty, w lipcu odbywa się rycerski turniej, zaś w sierpniu ma miejsce jarmark średniowieczny. Komu nie wystarczy kąpiel w leczniczych źródłach termalnych – ten winien udać się do Kasztelu na Gorących Źródłach i skusić się na kąpiel w kilkuosobowej balii. Do dyspozycji solanka, woda różana lub… z dodatkiem czekolady. Rozkosz dla ciała i ducha gwarantowana! Jeśli zaś po intensywnym zwiedzaniu zamarzy nam się wodne szaleństwo – całkiem niedaleko Łodzi, bo w Nowej Gdyni (tej koło Zgierza) czeka aquapark i inne atrakcje. Gdy odzyskamy siły, warto wyruszyć na odkrywanie sekretów Łodzi. Ale to już zupełnie inna historia i inne sekrety…