Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2011 na stronie nr. 44.

Tekst i zdjęcia: Tomasz Herbich, Zdjęcia: PAP,

Plac Tahrir


Aby obserwować zmiany w Egipcie, wystarczy być w jednym miejscu: na Placu Tahrir w centrum Kairu. Tu stoi ogromny budynek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, budynki Uniwersytetu Amerykańskiego i Muzeum Egipskie ze skarbami Tutanhamona.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Plac tradycyjnie jest miejscem wszelkiego rodzaju demonstracji, dotychczas szybko i sprawnie rozpędzanych przez policję prezydenta Mubaraka. Właśnie tu zaczynają zbierać się młodzi ludzie, zwołujący się przez internet na Facebooku i Twitterze. Każdego dnia jest ich więcej. Wzorem protestujących w Tunezji, żądają ustąpienia prezydenta.
W Egipcie jestem od 15 stycznia. Kiedy uspokajam przez telefon rodzinę w Warszawie, porównuję demonstracje na Tahrirze do „ustawek” kibiców piłkarskich: znani przeciwnicy, znane miejsce starcia i znana godzina. A jednak! Gwałtowna eskalacja protestów następuje 25 stycznia. Ta data trafi do egipskich podręczników historii jako początek rewolucji. Na ten dzień zwołany zostaje powszechny wiec pod hasłem: Mubarak musi odejść! Uczestnicy – a jest ich już kilkanaście tysięcy – zostają brutalnie zaatakowani przez policję. Padają pierwsi zabici. Demonstranci decydują jednak wracać na plac każdego dnia, aż do upadku reżimu. Protest zaczyna roznosić się po Egipcie. Pierwszym jego przejawem są masowe ataki na posterunki znienawidzonej policji, która tu zawsze odnosiła się do swoich obywateli w sposób władczy i pogardliwy.
Plac Tahrir trafia na czołówki gazet całego świata. Groza wiejąca z informacji prasowych i zdjęcia zajść na placu, zupełnie nie przystają do reszty miasta żyjącego swoim rytmem, zapętlonego w korkach samochodowych, jak zawsze hałaśliwego. Dzielnica w której mieszkam, Heliopolis zawsze była tzw. dobrym adresem. Bez przemysłu i biedoty, głównie rezydencjonalna, nigdy nie była terenem rozruchów. Atmosferę rewolucji dostarczają media. Na ulicy się jej nie czuje. Chyba, że na Tahrirze.

 

PROTEST Z SIECI

Plac Tahrir nazywany jest sercem Kairu. Tradycyjnie właśnie tutaj zbierają się protestujący. Tym razem wielkim ich sojusznikiem był internet. Na placu demonstrowało ćwierć miliona ludzi.

POLSKI ŚLAD

Wśród postaci zasłużonych dla egipskiej archeologii jest także prof. Kazimierz Michałowski, najwybitniejszy polski egiptolog. Jego popiersie (z ciemnego kamienia) szczęśliwie przetrwało uliczne zamieszki.

 

NIE MA WOLNOŚCI BEZ ŁĄCZNOŚCI

 

Przełom następuje w chwili, gdy chcąc uniemożliwić demonstrantom ustalanie kolejnych ruchów, władze blokują dostęp do internetu, a w Kairze i okolicach wyłączają, powszechne tu, telefony komórkowe. To wydaje się być pierwszy punkt przełomowy rewolucji. Zaczyna ona dotyczyć wszystkich. Wszystkich też dotyka godzina policyjna. Drugim punktem przełomowym jest próba zastraszenia obywateli falą rabunków. Policja przestaje pilnować więzień. Z aresztów ucieka przeszło 20 tys. przestępców. Przyjaciele mieszkający w Maadi – dzielnicy po południowej stronie Kairu, gdzie domy ma większość dyplomatów, przeżywają noc grozy: rabowanie sklepów, podpalenia, strzelaniny. W niektórych kamienicach mieszkańcy leżą godzinami na podłodze w obawie przed zbłąkaną kulą. Ta noc sprawia, że wielu obcokrajowców decyduje się wyjechać z Kairu.

Po wycofaniu się policji z ulic i idącej za tym fali rabunków, wojsko wydaje apel, by obywatele sami zorganizowali straże pilnujące bezpieczeństwa. Dowiaduję się o tym wieczorem i wtedy dopiero pojmuję to, co zauważyłem wracając po południu do domu. Zaintrygowali mnie stojący na skrzyżowaniu mężczyźni z kijami, odtrąconymi nogami od stołów, metalowymi prętami. Starali się zablokować ulicę. Czymkolwiek. Przydatne były deski z rusztowań, belki, prowizoryczne płoty. Nowych strażników było jeszcze niewielu, ale już byli.
Wieczorem oglądamy w telewizji przemówienie Mubaraka. Nie zamierza ustąpić! Dla dobra kraju. Poza tym okazuje się, że sympatyzuje z demonstrantami, słusznie żądającymi reform. Zapowiada nawet ich przyspieszenie i powołanie nowego rządu. Do pełnej wiarygodności brakuje mu tylko ciemnych okularów…

 

 

MOJA ULICA MOJĄ TWIERDZĄ

 

Przerywam obserwację rewolucji, nie jestem korespondentem lecz archeologiem. Przyjaciel odwozi mnie na lotnisko. Nie obawiamy się godziny policyjnej. Samolot ma wylecieć o 10 wieczór, mamy więc dobre wytłumaczenie dla wojska (na ulicach nie ma już śladu po policji). Przy dojeździe do lotniska stoi wóz pancerny, wojskowi zaglądają do samochodów.
Mój lot, jak i sporo innych, jest jednak odwołany. Robię rezerwację na następny dzień, ze współczuciem patrząc na tłum koczujący po kątach i wracam na Heliopolis. Jednak ulice z wolna stają się nieprzejezdne. Poprzegradzane prowizorycznymi przeszkodami i strzegącymi ich grupami uzbrojonych w co się da mężczyzn, stają się pasem ciągłych kontroli. Co chwila musimy stawać, tłumaczyć kim jesteśmy, gdzie i dlaczego jedziemy. Czasem musimy jeszcze pokazywać zawartość bagażnika. Bojący się rozboju mieszkańcy, nie pozwalają wjechać nikomu, kto nie potrafi przekonująco wytłumaczyć, gdzie i po co jedzie. Uśmiecham się ufnie do strażników, przyjaciel bardzo spokojnie tłumaczy kim jesteśmy i gdzie mieszkamy. Jedziemy 50 metrów – i sytuacja się powtarza.

W tym momencie dociera do mnie po raz pierwszy to, że reżim Mubaraka może upaść. Jeśli ci ludzie potrafili tak masowo zorganizować się, by strzec bezpieczeństwa własnych ulic, to będą też wiedzieli jak strzec własnej przyszłości!

 

 

ODPOCZĄĆ OD REWOLUCJI

 

Telefony stacjonarne na szczęście działają, mogę więc zadzwonić do Warszawy. Rano idę przejść się jeszcze po okolicy. Pod pałacem prezydenckim stoją czołgi. Sklepy w większości zamknięte. Te, które nie mają żaluzji, są opróżnione z towaru, wywiezionego przez właścicieli. Czynnych jest kilka spożywczych. Pod piekarniami tłumy ludzi. Jest spokojnie, ale to już inne miasto.

Na lotnisko jadę przed godziną policyjną i koczuję w tłumie do czasu odlotu. Lot jednak jest znów odwołany. Szukam miejsca gdzie mógłbym się przespać. Dobrze że mam śpiwór, bo noc jest chłodna. Obok mnie śpi na posadzce grupa wiekowych Francuzów. Rano spostrzegam u jednego z nich baretkę Legii Honorowej. Gdy staramy się czegoś dowiedzieć o szansach wylotu widzę, że mają bilety pierwszej klasy – wobec rewolucji stajemy się równi. Z Kairu udaje mi się wylecieć czwartego dnia, po dwóch nocach spędzonych na lotnisku.

 

 

WIELBŁĄDEM W TŁUM

 

Sytuację w Kairze mogę już tylko śledzić w telewizji. Nie wiem czy stacje pokazywały wcześniej to, co dziś podkreślane jest w gazetach egipskich i przypominane niemal codziennie. Szarże w tłum wielbłądów i koni, na których siedzieli przekupieni przez policję poganiacze, na co dzień fotografujący się z turystami pod piramidami w Gizie; bitwy pomiędzy protestującymi a grupami zwolenników Mubaraka, sformowanych głównie z policyjnych tajniaków i przebranych w cywilne ubrania policjantów. Protesty ogarniają wszystkie większe miasta Egiptu, ofiary padają w Aleksandrii i Suezie. Najbardziej powszechnym celem ataków są siedziby rządzącej partii i posterunki policji. W Aleksandrii z pożogi ocalał tylko jeden komisariat. Wobec groźby ogólnokrajowego powstania i całkowitej utraty kontroli nad procesem zmian, 11 lutego Mubarak ustępuje i armia przejmuje władzę. Telewizje pokazują radość tłumów. Od przyjaciół uczestniczących w demonstracji radości pod pałacem prezydenckim w Heliopolisie wiem, że tańczono w rytm bębnów i krzyczano: ana Masri – jestem Egipcjaninem, jalla Misr – naprzód Egipcie. Uderza ogromny patriotyzm protestujących, podkreślanie na każdym kroku miłości do własnego kraju, z typową dla Egipcjan afektacją.

 

DO BRONI!

Ani czołgi, ani szarże wielbłądów nie złamały oporu protestujących.

CZAS NA PORZĄDEK!

Sprzątanie po protestach to także element nowego ładu. Egipt ma być czysty.

FESTYN WOLNOŚCI

 

Do Kairu wracam po dwóch tygodniach. Jadę na Tahrir, gdzie wciąż koczują ludzie. Obchodzę gmach telewizji otoczony kordonem czołgów. Atmosfera pikniku. Ludzie robią sobie zdjęcia z żołnierzami, dookoła sprzedawcy napojów i orzeszków. Handluje się też pamiątkami rewolucyjnymi: zawieszkami na szyję, ze zdjęciami kilku (spośród przeszło 300) poległych podczas zamieszek, flagami Egiptu, opaskami na włosy w barwach flagi. Wszyscy są życzliwi i uśmiechnięci. Żadnego strachu. Znajoma robi sobie zdjęcie zwisając na lufie czołgu. Obok Muzeum Egipskiego straszy czarnymi otworami okien, wypalony budynek siedziby rządzącej do niedawna partii. Korzystając z chaosu podczas pożaru tego właśnie gmachu, do sąsiadującego z nim muzeum wdarli się rabusie. Na szczęście wiele nie ukradli, ale zdjęcia potłuczonych gablot obiegły cały świat i były przejmującym świadectwem ślepego wandalizmu: więcej obiektów zniszczono niż skradziono. Jednak jestem pewien, że w wielu galeriach na świecie kustosze działów sztuki egipskiej tego dnia wznosili szampana: Egipcjanie stracili moralne prawo żądania zwrotu zabytków wywiezionych z Egiptu. Popatrzcie: przecież tam grozi im zagłada! Nefertiti pozostanie w Berlinie, w Luwrze strop zodiakalny z Dendery, kamień z Rosetty w British Museum.

 

 

UDOKUMENTOWAĆ REWOLUCJĘ

 

Egipt wkracza na mozolną drogę do demokracji. Stało się coś, czego przed rokiem nie spodziewali się najbardziej przenikliwi analitycy. Znajomy francuski politolog, zafascynowany rewolucją, przyjechał w ramach urlopu, by ją naocznie obserwować, choćby przez kilka dni..
Egipcjanie świadomi są wyjątkowości swej rewolucji. Na Uniwersytecie Amerykańskim w Kairze, najlepszej uczelni na Bliskim Wschodzie, w następnym semestrze mają być prowadzone seminaria o rewolucji. Na Uniwersytecie Kairskim, największej uczelni w regionie (200 tys. studentów), powstaje centrum dokumentacji rewolucji. Zbierane będą wszelkie dokumenty, analizowane świadectwa, opisane ofiary. Do otwartego konkursu na stworzenie strony internetowej tego centrum zgłosiło się z całego Egiptu 22 tys. studentów! Wszyscy zdają sobie sprawę ze znaczenia, jakie w zawiązaniu protestu odegrał Internet. Teraz będzie służył obserwacji i analizie działań nowej władzy. Miarą jego popularności jest informacja w Egyptian Gazette, że jakaś młoda para nazwała córeczkę: Facebook.

 

 

SPRZĄTANIE

 

W mieście widać setki uczniów i studentów sprzątających ulice i malujących krawężniki. Od piętnastu lat corocznie spędzam w Egipcie kilka miesięcy, przez pięć lat tutaj mieszkam. Tak posprzątanych ulic w centrum jeszcze nie widziałem. Nowy Egipt musi być czysty! Nie tylko moralnie, ale fizycznie.
Tahrir opuścili też koczujący tam od miesiąca demonstranci. Rozebrane zostały namioty z folii i prowizoryczne budki. Pomimo oporu, wojsko zdołało przekonać okupujących, że pora wracać do normalnego życia a plac jest miastu potrzebny, ale bez demonstrantów. Jakże prorocza okazała się jego nazwa: Tahrir po arabsku znaczy wyzwolenie. Nazwę nadano mu wprawdzie po rewolucji 1952 r, gdy grupa młodych oficerów odsunęła od władzy króla Faruka, jednak tym razem nie będzie potrzeby, by ją zmieniać.