Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2012-11-01

Artykuł opublikowany w numerze 11.2012 na stronie nr. 34.

Tekst i zdjęcia: Marek Wałkuski,

Planeta Ameryka


Każdy, kto chce poczuć ducha Ameryki, a nie może dłużej pobyć na prowincji, powinien słuchać muzyki country. W ten sposób zrozumie, jakie wartości wyznają mieszkający tam ludzie i jak patrzą na świat.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Słuchając country, dowiemy się o rolniku, który ledwo wiąże koniec z końcem, ale nie dość, że nie zamierza sprzedać farmy, to jeszcze wychowuje syna na rolnika. Poznamy trudny los kobiety, która pracuje i samotnie wychowuje czwórkę dzieci, podczas gdy jej mąż walczy w Afganistanie. Zobaczymy ludzi przekonanych o moralnej wyższości Stanów Zjednoczonych nad resztą świata. Dowiemy się, jak ważna jest dla nich broń i dlaczego codziennie modlą się do Boga. Jeśli trafimy zaś na jeden z utworów Rhetta Akinsa, to wartości amerykańskiej prowincji poznamy w sposób dosadny.

 

 

POCAŁUJ TYŁEK WIEŚNIAKA

 

Bohater piosenki Akinsa „Kiss My Country Ass” jedzie drogą gruntową pick-upem z napędem na cztery koła, na którym powiewa flaga Konfederacji. Na pace jedzie pies myśliwski, a na siedzeniu obok kierowcy jego żona, o której mówi on: „Moja kobieta”.
Kierowca nie przejmuje się głupimi przepisami prawa i jadąc, popija zimne piwo. Rura wydechowa wyrzuca kłęby spalin, a radio nadaje piosenkę o chłopakach ze wsi, którzy przetrwają w najtrudniejszych czasach. „Jeśli ci coś nie pasuje, to pocałuj mój wieśniacki tyłek” – oznajmia kierowca w refrenie. Dalej opowiada, że lubi czerwone marlboro, nosi dżinsy na szelkach, ma ręce wytatuowane od nadgarstków po ramiona, a nad jego łóżkiem wisi głowa jelenia. Jego dziadek brał udział w II wojnie światowej, ojciec walczył w Wietnamie, a on sam też nie zawaha się sięgnąć po broń i stanąć w obronie ojczyzny. „Jeśli nie szanujesz amerykańskiej flagi, to pocałuj mój wieśniacki tyłek” – stwierdza.
Nasz bohater ma świadomość, że nie należy do elity, ale wcale nie zależy mu na „wyrafinowanym towarzystwie i trzyczęściowych garniturach”. Dobrze się czuje w podkoszulku, kowbojskich butach i kapeluszu. Ostrzega, że choć nie zaczyna bójek, to zwykle je kończy. „Zajmij się więc swoimi sprawami i zostaw mnie w spokoju. A jeśli coś ci nie pasuje, to pocałuj mój wieśniacki tyłek” – podsumowuje, dodając, że tyłek jest wieśniacki aż do kości.

 

GWIAŹDZISTY TURBAN, GWIAŹDZISTA KIECKA

Uczestniczka dorocznej parady gejów i lesbijek w Waszyngtonie.

AMERICAN DREAM

Nielegalni imigranci przed Kapitolem domagają się zalegalizowania pobytu w USA.

MYSZ W WIELKIM MIEŚCIE

Coroczna parada nowojorskiego domu towarowego Macy’s z okazji Święta Dziękczynienia jest oglądana przez miliony Amerykanów. Pierwszy pochód odbył się 27 listopada 1924 r.

 

CALL ME GEORGE

 

W Stanach Zjednoczonych codzienne relacje pomiędzy ludźmi są dość nieformalne. Kelnerka w restauracji nie powie na powitanie: „Dzień dobry państwu. Za chwilę przyniosę menu”, ale podejdzie do stolika z szerokim uśmiechem i rzuci: „Cześć. Czego się napijecie?”. Podobnie zachowują się sprzedawcy w sklepach. „Hej. Nazywam się John. Daj znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować” – mówi do sześćdziesięcioletniego klienta dwudziestoletni pracownik domu towarowego.
Amerykanie mają luźne podejście do ubioru. Teraz nie dziwi mnie już, gdy w sobotni poranek spotykam w windzie młodą dziewczynę w pogniecionym podkoszulku albo w osiedlowym sklepiku kobietę w spodniach od piżamy i bluzie od dresu. W waszyngtońskim metrze częsty jest widok mężczyzn w garniturach i… butach sportowych, które zakładają dla wygody po wyjściu z biura. Kobiety również potrafią zdjąć szpilki i na drogę do domu założyć adidasy. Pracownik banku, sprzedawca polis ubezpieczeniowych czy mormoński misjonarz zwykle włożą garnitur, ale już profesora college’u można zobaczyć w dżinsach lub krótkich spodenkach. Wyjątkiem są najbardziej prestiżowe uczelnie prywatne oraz stolica USA, gdzie ubiór jest trochę bardziej formalny.
Nieformalny styl jest też obecny w amerykańskiej polityce i życiu publicznym. Prezydent William Jefferson Clinton był prawie zawsze Billem Clintonem. Z nieformalnego stylu bycia słynął prezydent George Bush, który w swoje wypowiedzi wplatał mnóstwo idiomów, szybko przechodził na „ty” z innymi przywódcami, a nawet publicznie masował po plecach kanclerz Niemiec Angelę Merkel.

 

 

MÓDL SIĘ I GRAJ... NA LOTERII

 

Każdy może tu stworzyć własną religię, wybrać praktyki i zasady wiary, modlitwy i rytuały. Kościół nie musi być nigdzie zarejestrowany i dopóki działa zgodnie z prawem, państwo nie może wtrącać się w jego działalność. Nie ma też znaczenia, czy jego członkowie modlą się do Boga, Szatana, Księżyca, Matki Ziemi, Spidermana czy Kosmitów. Władza nie jest od tego, by wartościować bóstwa. Jeśli jednak dany Kościół chce skorzystać ze zwolnień podatkowych, musi spełnić warunki określone przez amerykański Urząd Skarbowy. Amerykańskie prawo mówi też wyraźnie, że zwolnienia podatkowe wygasają, jeśli przedstawiciele Kościoła czerpią z jego działalności prywatne korzyści lub angażują się w politykę.
Oficjalne uznanie danego zgromadzenia za Kościół oznacza, że jest on traktowany jak organizacja non profit. Dzięki temu dotacje wiernych na jego działalność mogą być przez darczyńców odliczane od dochodu, a limity tych odliczeń są w USA bardzo wysokie. Przekazując pieniądze na rzecz Kościoła, obywatel może odliczyć od podstawy opodatkowania aż 50 procent swoich rocznych dochodów, w przypadku dóbr materialnych limit ten wynosi 30 procent.
Kościół nie musi odprowadzać podatku dochodowego ani opłacać składek na państwowe ubezpieczenia społeczne duchownych (choć musi płacić podatki i składki od pensji innych pracowników). Największe oszczędności Kościołom przynosi jednak zwolnienie z podatku od nieruchomości. Korzyści z tego tytułu szacowane są na 100 miliardów dolarów rocznie. Kościoły w Stanach Zjednoczonych mają dużą swobodę w pozyskiwaniu środków. Mogą nawet grać na loterii. W 2009 roku skupiający 25 członków Kościół The Covenant Life Worship Center z Michigan wygrał w Szczęśliwą Siódemkę 70 tysięcy dolarów, nie płacąc od tej kwoty ani centa podatku.

 

POLSKA, BIAŁO-CZERWONI

Polski sklep w Chicago przy Milwaukee Avenue w dzielnicy Avondale (Jackowo) – największym skupisku amerykańskiej Polonii.

NIE USTĘPUJ PIERWSZEŃSTWA

Demolition Derby, czyli zawody w niszczeniu samochodów w Colorado Springs. Wygrywa ten zawodnik, który jako jedyny pozostanie ze sprawnym autem na placu boju.

WEHIKUŁ PAMIĘCI

Samochód z wymalowanymi symbolami narodowymi USA oraz płonącymi wieżami World Trade Center na nowojorskiej ulicy w rocznicę ataków z 11 września.

 

TO JEST KRAJ WŚCIBSKICH LUDZI

 

Żyjący w drugiej połowie XIX w. francuski pisarz i dziennikarz Léon Paul Blouet twierdził, że typowy Amerykanin nie istnieje. Jego zdaniem dżentelmen z Nowej Anglii był innym typem człowieka niż farmer z Południa czy osadnik z Dzikiego Zachodu. Blouet był jednak przekonany, że Amerykanie mają pewne wspólne cechy, z których najbardziej charakterystyczna jest wścibskość. Podczas spotkań z czytelnikami opowiadał anegdotę o pewnym Amerykaninie, który jechał pociągiem. Naprzeciwko niego w przedziale siedziała kobieta w czarnym stroju żałobnym.
Straciła matkę czy ojca? – zagadnął Amerykanin, w typowy dla siebie sposób redukując zdanie do minimum.
Nie, proszę pana.
To pewnie syna albo córkę?
Nie, proszę pana. Właśnie umarł mi mąż.
Mąż? A zostawił przyzwoity spadek?
Oburzona kobieta wstała i opuściła przedział. Wtedy Amerykanin odwrócił się do współpasażera i stwierdził:
Trochę zarozumiała, prawda?

 

 

TWÓJ PRZYJACIEL JEZUS

 

Jezus Chrystus jest w amerykańskiej kulturze bardzo ludzki. Nie jest odległą, abstrakcyjną postacią, z którą kontakt nawiązuje się w kościele albo podczas wieczornej modlitwy. Amerykański Jezus jest przyjacielem, opiekunem, doradcą oraz idolem. W USA można kupić figurki Jezusa będące odpowiednikami Supermanów i Spidermanów. Figurkami tymi dzieci mogą bawić się w chodzenie po wodzie albo w małą drogę krzyżową. Jezus pojawia się też w komiksach, kreskówkach i hollywoodzkich produkcjach. W Ameryce ludzie pytają: „Co by zrobił Jezus?”, „Czym by jeździł Jezus?”, „Co Jezus by zjadł?”, a politycy wskazują na Jezusa jako na ulubionego filozofa. Mieszkańcy amerykańskiej prowincji nie wstydzą się umieszczać na swoich samochodach naklejek typu „Kocham Jezusa”, „Jezus jest moim przyjacielem” albo „Jezus Cię zbawi”. Pojawia się on bardzo często w muzyce country.
W piosence Carrie Underwood „Jesus, Take the Wheel” młoda kobieta jedzie samochodem do rodziców na święta Bożego Narodzenia. Na tylnym siedzeniu, w foteliku siedzi jej malutkie dziecko. Kobieta przekracza prędkość i na oblodzonej drodze wpada w poślizg. Traci panowanie nad autem, jest przerażona, nie wie, co robić. Wtedy unosi ręce nad głowę i woła: „Jezu, przejmij kierownicę! Zabierz ją z moich rąk, bo sama nie dam rady”. Jej prośba zostaje wysłuchana. Mimo że puściła kierownicę, auto zatrzymuje się na poboczu. Kobieta ogląda się za siebie, patrzy na śpiące dziecko i zaczyna płakać. Następnie pochyla głowę i zaczyna się modlić. A ponieważ robi to po raz pierwszy od dłuższego czasu, przeprasza Boga za to, że od niego odeszła, i obiecuje zmienić się na lepsze. Deklaruje, że od tej chwili będzie wierna Jezusowi.
To, co przeżyła bohaterka utworu, to tzw. ponowne narodzenie, czyli przemiana polegająca na akceptacji Jezusa Chrystusa jako osobistego zbawcy. Podczas tej przemiany człowiek, który był martwy duchowo, rozpoczyna nowe życie, a w jego ciało wstępuje Duch Święty, który już nigdy go nie opuści. Prawie 60 procent mieszkańców amerykańskiego Południa określa się jako „ponownie narodzeni” i mówi, że ma obecnie osobiste relacje z Chrystusem.

 

KRÓL KRÓLÓW

Statua Jezusa Chrystusa „King of Kings” przy kościele Solid Rock Church w Monroe, w stanie Ohio. Miała 20 metrów wysokości i stała przy autostradzie I-75. W 2010 roku doszczętnie spłonęła po uderzeniu pioruna.

JEŚLI TRAFISZ MIĘDZY WRONY…

Autor „Wałkowania Ameryki” na strzelnicy w stanie Wirginia.

RÓWNI Z COLTEM U BOKU

 

Istnieje wiele powodów, dla których Amerykanie są przywiązani do broni. Poza względami praktycznymi, zamiłowaniem do strzelania i czynnikami kulturowymi, broń i prawo do jej posiadania wiążą się także z amerykańskimi wartościami – przede wszystkim równością.
W wielu krajach funkcjonuje idea równości, ale w różnych społeczeństwach jest ona różnie interpretowana. Może oznaczać zrównywanie sytuacji ekonomicznej poprzez redystrybucję dochodów albo jednakowy dostęp do darmowej służby zdrowia. W Stanach ideał równości odnosi się przede wszystkim do statusu i oznacza odrzucenie klasowości. Tytuły, urodzenie, przynależność do elity mają tu mniejsze znaczenie niż w innych krajach.
Amerykański ideał równości znalazł odzwierciedlenie w archetypie bohatera Dzikiego Zachodu – kowboja. W odróżnieniu od europejskiego rycerza czy japońskiego samuraja nie jest on przedstawicielem klasy wyższej, ale zwykłym Amerykaninem z sześciostrzałowym coltem u boku – pistoletem, który został okrzyknięty „wielkim wyrównywaczem” (ang. great equalizer) i stał się symbolem równości. Po pierwsze dlatego, że pozwalał słabszemu człowiekowi pokonać silniejszego (siła fizyczna miała mniejsze znaczenie), a po drugie, ponieważ dzięki masowej produkcji i niskiej cenie stał się ogólnodostępny.
Jak mówili mieszkańcy Dzikiego Zachodu: „Bóg stworzył ludzi, a pułkownik Colt wprowadził między nimi równość”.