Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-06-01

Artykuł opublikowany w numerze 06.2011 na stronie nr. 86.

Tekst i zdjęcia: Krystyna i Aleksander Rabij,

Miasto Karawana

Tam gdzie Okba zszedł z rumaka

W 670 roku uczeń proroka Mahometa – Okba ibn Nafi, po raz trzeci w ciągu ostatnich 25 lat, ruszył przeciwko niewiernym na czele swej 15-tysięcznej armii. Nagle jego koń zgubił podkowę. Okba zszedł z rumaka i pochylił się, by ją podnieść. Zamiast podkowy zobaczył źródełko, a pod powierzchnią wody złoty kielich. Ten sam, który kilka lat wcześniej zaginął w Mekce!

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Okba, w obliczu prawdziwego cudu, postanowił zaprzestać walki z niewiernymi, a w miejscu odnalezienia skarbu wybudować pierwszą arabską stolicę w Afryce Północnej.

 

 

WIELKOŚĆ NA UBOCZU

 

Miasto Kairouan leży na zupełnym pustkowiu, tędy przebiegały szlaki karawan. W pierwszych latach wielkiej ekspansji arabskiej było to doskonałe miejsce na stolicę. Kairouan w języku arabskim oznacza właśnie karawanę.
Położenie, dokładnie w połowie drogi między terytoriami największych wrogów – górskiego plemienia Berberów i zamieszkujących wybrzeże bizantyjczyków – pozwalało Arabom w pełni kontrolować sytuację. Największym jednak atutem Kairouanu był suchy i niegościnny klimat, zniechęcający ewentualnych nieproszonych gości. Do dziś właśnie nieznośna temperatura, unoszący się w powietrzu gęsty pył i rozgrzane od słońca mury, strzegą tego wyjątkowego w Tunezji miasta.
Dla większości turystów jest tu zbyt gorąco i choć z Tunisu jedzie się tu jedynie 3 godziny, a z Monastiru tylko godzinę, autokary w drodze na Saharę zatrzymują się pod Wielkim Meczetem jedynie na 15 minut.
Kairouan nie ma sławy starożytnych marokańskich miast – Fezu czy Marrakeszu i może dlatego jest szczególnie fascynujący. W dzisiejszych czasach trudno przecież znaleźć miejsce zapełnione bezcennymi zabytkami, które w ciągu tygodnia zwiedza średnio może pięciu indywidualnych turystów. Pewnie dlatego ceny są tu niskie i – co wydawałoby się w Tunezji niemożliwe – takie same dla tubylców i podróżników.

 

MOCNA RZECZ

Wielki Meczet jest jak twierdza, co w przeszłości już się przydawało.

WNĘTRZE WIELKIEGO MECZETU

Wzór dywanu wyznacza miejsca do modłów.

KIERAT CODZIENNY

W kółko to samo – wielbłąd pompuje świętą wodę.

 

KRÓTKA DNIÓWKA

 

Za podwiezienie nas z przystanku do biura informacji turystycznej przy hotelu Continental taksówkarz żąda tylko 1 dinara (niespełna dwóch złotych!).
Tuż przy biurach możemy zobaczyć zabytek z VIII wieku – baseny Aghlabidów. To właśnie za czasów tej dynastii wybudowano ogromne zbiorniki, w których przechowywano wodę sprowadzaną ponad 32-kilometrowym akweduktem z gór Atlasu Tellskiego. Dzięki tej iście wizjonerskiej decyzji mogło się tu rozwinąć rolnictwo i handel a Kairouan z pustynnego odludzia, zmienił się w ważny ośrodek intelektualny.
Główną atrakcją każdego arabskiego miasta jest medina – czyli starówka. Ta w Kairouanie została umieszczona na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Otaczają ją mury z VIII wieku. Kolejni najeźdźcy według własnych potrzeb rozbudowywali je lub demontowali. W czasie II wojny światowej Niemcy użyli piaskowca z murów mediny do budowy pasa startowego…
Na souku uliczki są bardzo wąskie, a dzień pracy trwa tu wyjątkowo krótko. Ten gigantyczny targ zamykany jest już o czternastej. To przez nieznośny upał.

 

 

7 X KAIROUAN = MEKKA

 

Pokręconymi uliczkami docieramy do Wielkiego Meczetu. To najwspanialszy zabytek miasta, surowością architektury przypominający raczej twierdzę niż świątynię. To zresztą cecha charakterystyczna budowli w północnej Afryce, gdzie muzułmanie często bronili się przed najeźdźcami w twierdzach lub właśnie w meczetach.
Wielki Meczet ufundował w VII wieku właśnie Okba ibn Nafi. Od tamtej pory wielokrotnie go przebudowywano. Podobno jego dziedziniec meczetu może pomieścić 200 tysięcy osób. Tłumy pielgrzymów często go wypełniają, bo miasto, uznawane za święte, cieszy się wielką rangą w świecie islamu. Siedem pielgrzymek do Kairouanu ma wagę jednej pielgrzymki do Mekki.

 

BARWY SUKU

Ciasny sklepik z mydłem i powidłem, gotowe do odlotu czarodziejskie dywany czy też willa paszy od środka – wszędzie nadmiar barw.

 

CYSTERNA POD MECZETEM

 

Najważniejszy na dziedzińcu Wielkiego Meczetu jest system zbierania wody deszczowej. Pada tu rzadko, więc woda jest tak cenna, iż trzeba ją zbierać. Pod placem wybudowano zespół cystern, posadzkę zaś ułożono pod kątem – tak by ze wszystkich stron woda spływała do zdobionego odpływu.
Przepiękna sala modlitw wypełniona jest kolumnami w najróżniejszych stylach, przywiezionymi tu z rzymskich miast, głównie z Kartaginy. Nie możemy tam wejść. Tutaj prawo zabrania wchodzenia do sali modlitw wyznawcom innych religii. Jednak drzwi są szeroko otwarte – więc możemy cieszyć się tym widokiem.
Zwraca uwagę dywan – dar z Arabii Saudyjskiej. Jego wzór jest tak przemyślany, by dokładnie wyznaczyć miejsce dla każdego wiernego.

 

 

ŚWIĘTA WODA BEZ CERTYFIKATU

 

Jest coraz goręcej, a według znanej w całej Tunezji legendy, jedynie woda ze studni Bir Barouta może ugasić pragnienie wędrowca. Podobno ten, kto napije się tej wody – na pewno kiedyś wróci do Kairouanu. Nie udało nam się jednak znaleźć nawet jednej wzmianki o jej przydatności do spożycia.
Legenda mówi, że źródło Okby ibn Nafiego połączone jest ze studnią Zem-Zem w Mekce. Zaprzęgnięty w kierat wielbłąd na sygnał – okrąża studnię. Sterowany jest rytmicznymi klaśnięciami poganiacza. Każdy, kto jest spragniony, może się napić i ugasić pragnienie. Woda jest mętna – zamiast niej wybieramy więc menthe – herbatę w pobliskim barze.

 

 

CZAS NA SOUK!

 

Idziemy na souk. Zapach perfum miesza się z zapachem orientalnych przypraw. Odwiedzamy malutkie sklepiki i warsztaty, w których z trudem mieści się jedna osoba. Obok ktoś naprawia buty, inny torby i paski. Na uboczu dostrzegamy warsztat wypełniony wełną i skrawkami materiału. Wewnątrz głuchoniemy właściciel z dumą prezentuje swoje wyroby.
Zbliża się czternasta. Pozostała nam wyprawa na drugi koniec starego miasta – za mury mediny. Łapiemy taksówkę i za 1 dinara, po dłuższej jeździe w rytmie religijnej muzyki wysiadamy przy Meczecie Fryzjera. Czekaliśmy na ten moment od dawna – w końcu to jedna z najpiękniejszych świątyń w północnej Afryce.
Meczet słynie z wyjątkowo wyrafinowanych zdobień, kontrastujących z surową, monumentalną architekturą.
Ostatni z przedsionków przykrywa kopuła, otoczona kolorowymi małymi witrażami. Jest to jednocześnie mauzoleum ucznia i towarzysza Mahometa – Abu Zama el-Balawiego, który miał zwyczaj noszenia przy sobie trzech włosów z brody Proroka. Stąd wzięła się potoczna nazwa świątyni: Meczet Fryzjera.
W całej Tunezji to miejsce jest znane z zupełnie innej przyczyny. To właśnie tu ubodzy wierni, zupełnie za darmo, mogą dokonać rytualnego obrzezania i to fachową ręką chirurga. Tunezyjscy lekarze kończą francuskie akademie medyczne, więc możliwość darmowego skorzystania z ich umiejętności i jednocześnie wywiązanie się z obowiązku wiernego muzułmanina jest wyjątkową okazją.

 

SZPITAL PRZEMIENIENIA

W Meczecie Fryzjera nie strzygą. Tu dokonuje się aktu obrzezania.

ZA CZYM KOLEJKA TA STOI?

 

Dochodzimy do głównego dziedzińca. Stara kobieta w chustce na głowie gra na bębnie. W podcieniach odpoczywają odświętnie ubrani ludzie. Z wnętrza dobiega zaśpiew kobiet. Jesteśmy pewni, że to ślub.
Na szyi wieszają nam amulety w kształcie serca. Ustawiają w kolejce. Stoimy cierpliwie 10 minut.
Do obrzezania? – słyszę, a mój 9-letni syn Milan blednie jak ściana. – Nieeeeee!!!
Reaguję dość nerwowo. Odsłaniam okno, by zerknąć do środka i przez chwilę widzę przerażoną twarz kobiety. Ktoś leży na ziemi, otacza go krąg ludzi. Zasłaniają mi okno.
Tylko dla muzułmanów!
Wokół – atmosfera święta. Częstują nas cukierkami. Z meczetu wychodzi chłopiec. Prawie mdleje. Jest ubrany tradycyjnie. Spod krótkiej tuniki wystaje bandaż. Jakiś mężczyzna szybkim gestem sprawdza opatrunek chłopca. Matka pomaga dziecku ułożyć się na macie i podaje mu coś do picia. Transowa muzyka nie ustaje. Wewnątrz rozpoczęło się kolejne obrzezanie. Po krótkim odpoczynku i modlitwie ojciec ubiera chłopca w białą galabiję i wynosi z meczetu. Za nimi podążają goście. Wsiadają na pakę pickupa. Czeka ich powrót do domu w męczącym upale, ale warto było: w rodzinie ubyło dzieci a przybyło mężczyzn.

 

 

GOŚĆ W DOM...

 

Odpoczywamy w małej kawiarence przy ruchliwej ulicy. Naprzeciw jest dworzec tanich mikrobusów, które są tu popularnym środkiem transportu. Do odjazdu mamy trochę czasu, ale jesteśmy wykończeni upałem. Pijemy cytrynowo-migdałowy sok z automatu, ale olbrzymie szklanki starczają tylko na jeden łyk. Bierzemy dwie następne kolejki. Ku naszemu zdumieniu każda jest tańsza od poprzedniej. Na koniec właściciel przynosi nam menthe, a jego córka ciasteczka.
My tego nie zamawialiśmy!
Wiem – z uśmiechem odpowiada szef knajpki – to na koszt firmy. Jesteście moimi gośćmi, nieczęsto ktoś tu przyjeżdża.
Niechętnie opuszczamy Kairouan. Za niecałą godzinę busik dowiezie nas do turystycznego centrum na wybrzeżu. Zostawiamy za sobą taką Tunezję, jaką chcemy zapamiętać.