Kiedy Europa przeżywała średniowiecze, w nieznanej nikomu części Afryki kwitło prężne i bogate królestwo Wielkiego Zimbabwe.
Dostępny PDF
Wchodzimy na teren niezwykłego miasta, położonego na stoku wysokiego płaskowyżu między korytami dwóch rzek: Zambezi i Limpopo. – Welcome to Great Zimbabwe, good people – wita nas młody, uśmiechnięty przewodnik.
Jesteśmy w największym po egipskich piramidach historycznym kompleksie Afryki – kolebce jednej z najważniejszych cywilizacji średniowiecznego świata. Zachwycali się nim wcześniej Arabowie, portugalscy kupcy, poszukiwacze złota, kolonizatorzy. Ryszard Kapuściński zaliczył go do trzech najznakomitszych zabytków na kontynencie, obok piramid i kościołów etiopskich w Lalibelli. To miejsce jest wciąż wielkim znakiem zapytania w samym sercu Czarnego Lądu.
WITAJCIE NA SZCZYCIE
Skromna tabliczka obwieszcza zakończenie żmudnego wejścia na królewskie wzgórze. Resztki zabudowań obrazują, że kamienna konstrukcja powstała bez użycia jakiejkolwiek zaprawy.
GDZIE TE SKARBY, SALOMONIE?
Zabudowania w czasach świetności królestwa musiały wyglądać zupełnie inaczej. Obecnie sprawiają wrażenie opuszczonego i wciąż zakopanego skarbu.
KOMUNIKATOR
Mbira to instrument muzyczny używany w tradycji ludu Szona. Po raz pierwszy jego dźwięki zabrzmiały prawdopodobnie na terenie Wielkiego Zimbabwe podczas rytuałów skierowanych do duchów przodków.
WŁADZA Z KAMIENIA
Mijamy sklep z pamiątkami i podążamy „szlakiem starożytnym”, przysłuchując się historii powstania, rozkwitu i upadku mitycznego miasta. Przewodnik wymienia władców, daty, warunki życia, przyczyny upadku… Nam to nie wystarcza. Chcemy więcej wiedzieć, żeby lepiej rozumieć. Zasypujemy chłopaka lawiną pytań, a on wysłuchuje cierpliwie i odpowiada na każde z rozbrajającym uśmiechem: – No problem, good people… wyraźnie zadowolony, że dzięki nam ma zapewnioną robotę.
Region Wielkiego Zimbabwe był życzliwy dla swoich mieszkańców. Panował tu łagodny klimat, rosła bujna roślinność, często padały deszcze. Istniały świetne warunki do osiedlania się i rozwoju rolnictwa. Wzgórza stanowiły naturalną barierę dla much tse-tse, których plagi były zagrożeniem zarówno dla ludności, jak i bydła. W IV w. przybyli tutaj rolnicy z plemienia Karanga i, żyjąc głównie z ziemi, założyli pierwsze osady. Po pewnym czasie wyłoniła się elita, która przejęła władzę nad społecznością wiejską. Korzystając z pozyskanej w ten sposób siły roboczej, rozpoczęto wznoszenie kamiennych murów. Powstały podwaliny pod cywilizację, która mogła się też rozwijać dzięki znalezionym pokładom złota oraz zyskom z handlu. Rozkwit Wielkiego Zimbabwe datuje się na lata 1100-1450.
A skąd sama nazwa? Słowo „Zimbabwe” (dzimba dza mabwe) tłumaczy się z języka szona jako „święty dom”, „rytualne miejsce dla króla” lub „dwór”, jednak najczęściej jako „domy z kamienia”. Plemię Karanga stosowało to określenie dla budynków zamieszkałych przez władcę oraz członków rodziny królewskiej.
Starożytny plan zabudowań składał się z dwóch kompleksów: na wzgórzu i w dolinie. Zwiedzanie rozpoczniemy od tego pierwszego, gdzie znajdowała się rezydencja króla. Będziemy kroczyć szlakiem, którego używali posłańcy udający się na dwór. Podobno solidne mury nie miały charakteru obronnego, a Wielkie Zimbabwe nigdy nie było twierdzą. Ale czy nie obawiano się, że królestwo zostanie zaatakowane?
– Podejście na wzgórze jest dosyć strome, na trasie leżą liczne głazy utrudniające marsz. Wejście na szczyt nie wymaga nadludzkiego wysiłku – wyjaśnia przewodnik – ale przeprawa z bronią byłaby raczej męcząca i wroga armia z cięższym sprzętem nie miałaby siły, aby pokonać strażników dworu. W tamtych czasach nie było zresztą w pobliżu żadnego innego królestwa, które byłoby w stanie zagrozić potędze Wielkiego Zimbabwe.
Przepływ ludności był kontrolowany, nie każdy zwykły śmiertelnik miał wstęp na wzgórze. W miejscu, gdzie stoimy, znajdowała się pilnie strzeżona brama, przy której następowała wstępna selekcja gości. Strażnik przeprowadzał „wywiad środowiskowy” i rozstrzygał, czy poszczególni petenci przychodzą ze sprawami godnymi uwagi władcy. Jedynie ważny powód lub szlachetne urodzenie gwarantowały wejście. Naturalną barierę stanowiły natomiast olbrzymie bloki skalne, strome podejścia i szczeliny, które należało ominąć w drodze na szczyt. Gdy i te przeszkody udało się pokonać, przybywający z wizytą poddawani byli ostatniej próbie – testowi prawdomówności. Ze wzgórza spadała na nich lawina pytań. Sprawdzano, czy przybywają w pokojowych zamiarach, znają miejscowe obyczaje i czy nie idą na przeszpiegi. Jeśli odpowiedź nie była zadowalająca – ze wzgórza spadała na nich lawina kamieni.
Nam na szczęście udaje się dotrzeć w samo serce średniowiecznej siedziby bez przykrych niespodzianek. Jesteśmy w centrum jednego z największych miast tamtych czasów, zamieszkanego w szczytowym okresie przez 18-25 tys. ludzi. Tutaj odbywały się rytuały państwowe i religijne o największym znaczeniu. Tutaj sprzedawano złoto, żelazo i kość słoniową, importowano zaś drogocenne szkła z Syrii, ceramikę z Persji i Chin. Kontrola jednego z najważniejszych szlaków handlowych przyniosła Wielkiemu Zimbabwe prestiż i bogactwo.
ZARAZ PO PIRAMIDACH
„Dom Wielkiej Kobiety” to najbardziej znacząca budowla prehistoryczna na terenie południowej Afryki. Ustępuje rozmiarami jedynie piramidom w Gizie.
IM WYŻEJ, TYM BLIŻEJ
Wejście na dziedziniec rytuałów, gdzie kapłani w imieniu całego ludu zwracali się do przodków o wstawiennictwo u bogów.
NATURALNA WAROWNIA
Olbrzymie bloki skalne stanowiły przez wieki naturalną barierę ochronną dla królewskiej siedziby.
BAJKI O KRÓLU SALOMONIE
Pierwszymi Europejczykami, którzy dotarli na południe Czarnego Lądu z zamiarem przejęcia kontroli nad szlakami handlowymi, byli Portugalczycy. Na początku XVI wieku założyli fort na wschodnim wybrzeżu kontynentu, aby nadzorować przepływ złota i innych cennych towarów. Tam usłyszeli o tajemniczych kamiennych budowlach, o twierdzy zamieszkanej przez liczne żony miejscowego władcy, o kopalniach złota i wielkim bogactwie. Nigdy wprawdzie nie udało im się oglądać tych dziwów, ale zasłyszane historie opisali po swojemu w obszernej kronice podbojów portugalskich tamtych czasów. Pojawiła się w niej pierwsza wzmianka o Wielkim Zimbabwe.
Pojawiły się też pierwsze dylematy. Portugalczycy trafili na ziemie należące do króla o mrożącym krew w żyłach imieniu Monomopata, czyli Pan Grabieżca. Jego imperium rozciągało się od pustyni Kalahari aż po brzegi Oceanu Indyjskiego i obejmowało złotonośne tereny południowej Afryki. To właśnie żony Monomopaty i jego dwór zamieszkiwali mityczne kamienne mury. Wiadomo było, że zostały one wzniesione przez nieznanych budowniczych dużo wcześniej, ale mieszkańcy, których spotkali Portugalczycy, przypisywali ich powstanie raczej potędze demona niż sile rąk ludzkich. Kto więc był ich twórcą?
Maurowie z wybrzeża sądzili, iż twierdzę wybudował jakiś władca z odległego królestwa w celu ochrony należących do niego kopalń. Wskazywali bezpośrednio na dziedzictwo królowej Saby lub króla Salomona – postaci cieszących się sławą w kulturze islamu. Chrześcijanie z Europy skwapliwie podłapali biblijny wątek, utożsamiając Wielkie Zimbabwe z mityczną krainą Ofir. Oczyma wyobraźni zobaczyli, jak król Izraela kieruje tam swoje okręty, które wracają obładowane złotem, kością słoniową i egzotycznymi zwierzętami… Jak buduje tam twierdze i wznosi okazałe świątynie. Starotestamentowe opowieści, romantycznie wkomponowane w tajemniczą afrykańską scenerię, zaowocowały powstaniem teorii, którą powtarzano bezkrytycznie przez stulecia.
ARCHEOLOGIA WEDŁUG BIAŁEGO CZŁOWIEKA
W 1871 roku do ruin Wielkiego Zimbabwe dotarł niemiecki geolog Carl Mauch. Ujrzał je, i uwierzył. Chciał dostrzec w afrykańskich budowlach palec boży i kopię świątyni Salomona, przyjął więc portugalską koncepcję sprzed trzystu lat, stwierdzając autorytatywnie, iż „cywilizowany (czytaj: biały) lud musiał kiedyś zamieszkiwać te strony”.
Podobny scenariusz miał miejsce, kiedy Brytyjska Kompania Południowoafrykańska na czele z Cecilem Rhodesem zajęła pod koniec XIX w. krainę Maszona. Celem wyprawy było przede wszystkim złoto, jednakże klimat afrykański tak dobrze służył Brytyjczykom, iż postanowili rozgościć się tutaj na dłużej. Biblijna teoria o Ofirze – starej fenickiej rezydencji – znów znalazła podatny grunt, a romantyczną legendę z odległej przeszłości przekształcono w program kolonialnej propagandy. Gdy Rhodes przybył, aby po raz pierwszy zobaczyć ruiny, lokalnym wodzom plemienia Karanga oznajmiono, iż „wielki pan” będzie zwiedzał starożytne miasto wybudowane w zamierzchłej przeszłości przez jego przodków. Afrykańczycy nie mogli przecież stworzyć czegoś równie trwałego i imponującego…
Sfinansowano badania, które miały na celu potwierdzić teorie kolonizatorów oraz rozwiązać dwie największe zagadki: kto i kiedy wybudował te mury? Pierwsze wykopaliska prowadzone przez podróżników, dziennikarzy i poszukiwaczy złota przyniosły więcej szkód niż pożytku. Zrabowano wiele cennych przedmiotów, usunięto kilka warstw kulturowych. Już wtedy jednak nastąpił przełom, gdyż udało się obalić biblijny mit o krainie Ofir.
Autorstwo ruin przypisywano Egipcjanom, Arabom, Chińczykom, Persom, Grekom, Asyryjczykom. Już na wstępnym etapie badań zauważono jednak, że wszystkie odnalezione w ruinach przedmioty nie różniły się zasadniczo od tych, którymi posługiwało się ówcześnie plemię Karanga. Fakt, iż nie znaleziono dowodów na jakiekolwiek obce wpływy, był niewygodny. Podsumowanie pierwszych prac wykopaliskowych brzmiało zatem mniej więcej tak: „…ruiny te są dziełem prehistorycznej rasy, która w ostatniej fazie uległa wpływom, a kto wie, czy nie została wchłonięta przez organizacje semickie (…) ludy rasy północnej przybyłe z Arabii, blisko spokrewnione z Fenicjanami i Egipcjanami, (…) z których wzięły następnie początek większe cywilizacje świata starożytnego”.
Dopiero dopuszczenie na teren kamiennego kompleksu archeologów z prawdziwego zdarzenia doprowadziło do nieśmiałych z początku teorii, że Wielkie Zimbabwe mogło być dziełem miejscowych. Był wtedy rok 1905, więc zdecydowanie za wcześnie na rewelacje, które poddawałyby w wątpliwość założenia kolonizatorów. Archeologom zabroniono więc wstępu na teren wykopalisk przez następne 25 lat!
Prace wznowiono dopiero z końcem lat 1930. przy zastosowaniu profesjonalnych metod badawczych. Naukowcy byli zgodni co do tego, że autorstwo Wielkiego Zimbabwe należy przypisać plemieniu Karanga posługującemu się językiem szona. Publikowanie prac potwierdzających tę teorię było jednak zabronione aż do uzyskania przez kraj niepodległości w 1980 r. Wtedy właśnie na mapie kontynentu, w miejsce Rodezji, pojawił się kraj o nazwie Zimbabwe. Nadano ją na cześć największego zabytku na południe od Sahary, będącego dowodem na istnienie rozwiniętej cywilizacji afrykańskiej.
W DRODZE NA AUDIENCJĘ
Przybyszów udających się do króla czekała ścisła selekcja. Jeśli zostali uznani za niebezpiecznych, spadała na nich lawina kamieni.
JEJ HISTORIA
Mieszkanka Zimbabwe zwiedzająca odnalezione królestwo.
POD PALMAMI ZIMBABWE
Z monumentalnego kompleksu zabudowań Wielkiego Zimbabwe pozostały w dolinie tylko ruiny porośnięte palmowym gajem.
DOM WIELKIEJ KOBIETY
Całość kamiennych zabudowań tworzy zwarty labirynt ogromnych murów wykonanych z kostek granitowych bez użycia jakiejkolwiek zaprawy. Tysiące kamieni ułożono, jeden na drugim, w spójną konstrukcję. Mimo że upływ czasu, poszukiwacze złota oraz pseudonaukowcy uczynili spustoszenia, urok tego miejsca jest niepowtarzalny. Ruiny kamiennego miasta oraz widok ze wzgórza na dolinę porośniętą sawanną robią ogromne wrażenie.
Niestety, nie mamy wiele czasu i gdy tylko przystajemy na dłuższą chwilę, przewodnik mobilizuje nas wyuczonymi już polskimi słowami, z zadziwiająco dobrym akcentem: „Chodźcie, good people, chodźcie”. Idziemy na dziedziniec otoczony ze wszystkich stron ogromnymi głazami, gdzie znajdowało się tzw. Ritual Enclosure – centrum magii i religijnych uniesień. Tutaj właśnie znaleziono słynne tajemnicze rzeźby ptaków, ustawione na długich kamiennych cokołach. Nie wiadomo, czy były one wizerunkiem papug, jastrzębi, sępów czy orłów; rozbieżność interpretacji jest dosyć duża. Zapewne były ogniwem łączącym świat rzeczywisty z nadprzyrodzonym.
Jeszcze tylko kilka zdjęć, po czym opuszczamy królewskie wzgórze i kierujemy się ku zabudowaniom w dolinie. Wśród wysuszonych słońcem traw znajdujemy sterty porozrzucanych niedbale kamieni – to także pozostałości Wielkiego Zimbabwe. Średniowieczne ruiny porosła sawanna i sterczą z nich niskie, dziwaczne palmy.
Na końcu trasy czeka nas chyba największa atrakcja programu, czyli najsłynniejsza historyczna budowla południowej Afryki, znana jako Great Enclosure. W języku karanga nazywa się mumbahuru, co znaczy „Dom Wielkiej Kobiety”. Zewnętrzne, eliptyczne mury mają 245 m długości i miejscami osiągają grubość ponad 5 m. Przy ich wznoszeniu użyto 15 tys. ton bloków skalnych, stosując prawdopodobnie najlepsze techniki ówczesnego budownictwa. Masywna konstrukcja chroniła liczne żony królewskie oraz młode dziewczyny, które przygotowywano do dorosłego życia. W późniejszym okresie mieszkał tu również sam władca, jego dalsza rodzina oraz miejscowa elita.
W obrębie budowli znaleziono również rzeźbę tajemniczego ptaka, który stał się godłem obecnego państwa. Choć jego znaczenie wciąż nie jest wyjaśnione, możemy go dziś oglądać, jako symbol dziedzictwa kulturowego, na fladze narodowej, banknotach i znaczkach pocztowych Zimbabwe.
Kolejna zagadka i najbardziej charakterystyczny obiekt w całym kompleksie to wieża stożkowa. Czy jest ona symbolem fallicznym reprezentującym seksualność króla? A może przedstawia spichlerz na zboże lub daniny składane władcy przez dworzan i wierny lud? Hipotez jest znów wiele…
Cywilizacja Wielkiego Zimbabwe zaczęła chylić się ku upadkowi w XV w. Miasto zostało opuszczone ok. 1450 roku, z przyczyn do końca niewyjaśnionych. Mówi się o niekorzystnej zmianie klimatu, zbytnim przeludnieniu, nadmiernej eksploatacji terenów rolnych i zwierzyny, a także o wyczerpaniu złóż złota. Wiemy, kto i kiedy wybudował Wielkie Zimbabwe, ale na tym kończą się fakty. Wciąż więcej jest pytań niż odpowiedzi.