Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2013 na stronie nr. 42.

Tekst i zdjęcia: Adriana Łada,

Na smoczej wyspie


Puste plaże, dzikie góry, tajemnicze bezdroża. Sokotra jest niewielką, mało znaną wyspą na Oceanie Indyjskim. W starożytności rozgłos przyniósł jej szlak mirry i kadzidła.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Dziś największym skarbem wyspy jest piękna, nigdzie niespotykana przyroda.

 

Gdy wysiedliśmy z samolotu, dopadł nas upał i wysoka wilgotność. Pewną rozrywkę przy ślamazarnej odprawie stanowiło obserwowanie bagaży tubylców. Znajdowały się tam: używane drzwi samochodowe, koło od roweru, duża plastikowa miska, śruba do silnika motorówki, a także worek cebuli. W tym towarzystwie nasze plecaki wyglądały dziwacznie.
Oczekiwanie na formalności umilał nam szczupły niczym trzcina Sokotryjczyk, ubrany w popularną tutaj futę – barwną tkaninę owiniętą wokół bioder. Cały czas powtarzał misz muszkila (nie ma problemu) i za umiarkowanie wygórowaną cenę proponował transport do Hadibu – głównego ośrodka wyspy. Tylko tam można było skorzystać z noclegu w hotelowym pokoju, z wiatrakiem zbawiennie wirującym pod sufitem.

 

BEZ TAKSOMETRU

Rybacką łodzią można dotrzeć do wielu ustronnych miejsc wyspy, ale cenę trzeba wynegocjować.

PRZECZEKIWANIE

Mieszkańcy dostosowują się do upalnego, zwrotnikowego klimatu, w którym prace wykonuje się wczesnym rankiem lub wieczorem, a kiedy słońce pali – szuka się cienia.

MOKRE PODWÓRKO

Kalansija to drugie co do wielkości miasto Sokotry. Domostwa stoją tu na samym brzegu morza.

 

PRZYWITANIE PRZEZ POCIERANIE

 

Hadibu to niewielkie i mało atrakcyjne miasto. Gdziekolwiek spojrzeć, spacerują kozy, kosztując wszystkiego, co napotkają po drodze. Znajdują się tu podstawowe punkty usługowe, szpital, kilka lokali gastronomicznych i mały targ, a także, ze względu na endemiczną przyrodę Sokotry, placówka naukowo-badawcza ONZ. Dla większości turystów miasteczko stanowi tylko bazę wypadową do podróży po wyspie. Hadibu leży u podnóża pięknych, dziewiczych gór Hadżhir, o głębokich kanionach i trudno dostępnych szczytach, osiągających 1.500 m n.p.m.
Sokotra administracyjnie jest częścią Jemenu, jednak geograficznie bliżej jej do Rogu Afryki niż Półwyspu Arabskiego. Wyspa przez wieki była odcięta od świata zewnętrznego, co nadało jej specyficzny charakter. Współcześni mieszkańcy to melanż arabsko-afrykański, na co wskazuje ciemna karnacja i kręcone włosy. Choć oficjalną lingua franca wyspy jest arabski, to znaczny odsetek mieszkańców posługuje się sokotri. Ten dialekt, funkcjonujący tylko w języku mówionym, wywodzi się ze starodawnego języka południowoarabskiego, a Sokotra jest jedynym miejscem na świecie, gdzie jeszcze się zachował.
Charakterystyczny jest także sposób witania się Sokotryjczyków. Dotykają się nosami lub pocierają dłonią o czubek nosa drugiej osoby, po czym następuje trudna do opisania kombinacja poklepywań oraz dotknięć ramionami.
Turystów bywa tutaj niewielu, choć z każdym rokiem coraz więcej. Wyspę dla obcokrajowców otwarto dopiero pod koniec XX wieku, a lotnisko cywilne działa zaledwie od kilku lat. Wcześniej na Sokotrze lądowały wyłącznie samoloty wojskowe, zaś nieliczni cywile, na przykład przyrodnicy zafascynowani walorami wyspy, docierali tu tylko drogą morską.

 

 

WIATR WE WŁOSACH

 

Postanowiliśmy zwiedzić wyspę autostopem, a przekonaliśmy się do tego pomysłu już pierwszego dnia, podczas spaceru za miasto. Nieoczekiwanie zatrzymał się wówczas duży samochód terenowy, który był co prawda pełen pasażerów, ale po odpowiedniej roszadzie okazało się, że znajdzie się w nim miejsce i dla naszej pięcioosobowej grupy. W rezultacie w aucie zmieściły się… 22 osoby.
Następnego dnia, zaopatrzeni w osiem litrów wody na głowę, ruszyliśmy przed siebie szosą na wschód. Nie mieliśmy konkretnego planu. Chcieliśmy w bliżej nieokreślony sposób okrążyć wyspę, poznać jej atmosferę, podziwiać krajobrazy. Brakowało nam dobrej mapy, posiadaliśmy jedynie ulotkę z rysunkiem wyspy, którą otrzymaliśmy w biurze turystycznym w Sanie. Kierowcy zatrzymywali się chętnie, więc mknęliśmy na pakach kolejnych pick-upów. Taka forma podróżowania miała na pewno jedną zaletę: pęd powietrza doskonale chłodził rozpalone ciało.
Nie przypuszczaliśmy jednak, że Sokotra jest tak słabo zaludniona (według orientacyjnych szacunków mieszka tu nie więcej niż 80 tys. osób). Kolejna terenówka dowiozła nas w miejsce, gdzie asfaltowa droga nagle się urywała, dalej rozciągały się już tylko skały. Nasza podróż autostopem skończyła się zatem dość szybko.
Wydawało się, że dalej nie ruszymy, ale z radością odkryliśmy, że na wybrzeżu stacjonują rybacy. Po typowo arabskich negocjacjach, okraszonych uśmiechami, mknęliśmy łodzią wzdłuż pustego, klifowego wybrzeża, przecinając lazurowe fale. Gdzieś w oddali rysowały się sylwetki delfinów. W końcu wysiedliśmy na wschodnim przylądku wyspy, zwanym półwyspem Irsil.

 

 

PLAŻA, DZIKA PLAŻA…

 

Noc spędziliśmy na plaży. W porównaniu z rozgrzanym dniem było przyjemnie rześko. Zasypialiśmy pod bezchmurnym niebem utkanym z miliona gwiazd. Wokół panowała absolutna cisza. Tylko fale uderzały o brzeg. W nocy jednak zerwał się silny wiatr, będący zapowiedzią zbliżającego się monsunu, który sprawia, że od maja do września wyspa od strony morza staje się niedostępna. Nasze namioty łopotały niczym żagle. Okazało się też, że nie byliśmy sami. Ze wszystkich stron otaczały nas kraby, z których największe były wielkości jeża. Światło latarki powodowało, że rozstępowały się niczym dobrze zorganizowana armia.
Obudziliśmy się o świcie. Powietrze było jeszcze względnie chłodne, więc ruszyliśmy pieszo w kierunku wioski majaczącej na horyzoncie. Gdy tam dotarliśmy, opustoszała z pozoru osada ożywiła się. Zza kamiennych ogrodzeń wyglądały kobiety i pojawiła się gromadka radosnych dzieci, które zaprowadziły nas do małego sklepu z dobrze zaopatrzoną w napoje lodówką zasilaną przez jedyny w wiosce agregat. Zostaliśmy też zaproszeni przez miejscowych mężczyzn do typowego tutaj budynku z ciosanych kamieni i poczęstowani gorącą herbatą. To sprawdzony sposób na ugaszenie pragnienia podczas upałów.
Z wioski chcieliśmy przedostać się w kierunku południowego wybrzeża, ale okazało się, że przez góry w tamtą stronę nie przebiega żadna droga. Mogliśmy skorzystać z miejscowej łodzi, jednak cena okazała się zaporowa. Pozostało cofnąć się w okolice Hadibu.
Trasę, którą pokonywaliśmy łodzią, teraz przemierzaliśmy na przyczepie terenówki. Nie była to nawet droga, lecz szlak wzdłuż plaży wytyczony przez miejscowych. Po jednej stronie mieliśmy zbocza gór w kolorze ochry przyprószone piaszczystymi wydmami, a po drugiej, na wyciągnięcie ręki, fale Oceanu Indyjskiego. Turkusowa barwa wody była tak intensywna, że aż nierzeczywista, prawie jak na potrzeby komputerowej animacji. Ten obraz dopełniały odpowiednie dźwięki, z szoferki bowiem dobiegała energiczna arabska muzyka odtwarzana z mocno wysłużonej kasety. Mijaliśmy osady, złożone z kamiennych budynków o płaskich dachach, które wtapiały się w skalisty krajobraz. Domy mają tu niewielkie okna albo otwory przy samej podłodze, aby zapewnić upragniony chłód.

 

NASZA PAKA

Pick-up to nieoceniony środek transportu na wyspie.

RYBA POWSZEDNIA

Rybołówstwo jest podstawą utrzymania Sokotryjczyków.

RÓŻE PUSTYNI

Drzewa butelkowe na okres suszy gromadzą w sobie duże ilości wody, stając się jej naturalnym rezerwuarem. W porze kwitnienia obsypane są delikatnymi różowymi kwiatami.

 

KADZIDŁO ENDEMICZNE

 

Kierowca dowiózł nas do pierwszej większej miejscowości, w której mieliśmy znaleźć następny środek transportu, i zaprosił do domu swojej kuzynki. Pod dachem z palmowych gałęzi, na cienkich kolorowych dywanach spały ukrywające się przed słońcem kozy. Gospodyni przegoniła zwierzęta i zaprosiła pod daszek nas, podając niewiarygodnie słodką herbatę z mlekiem. Kobieta była bosa, miała na sobie granatową sukienkę w kwiaty i czarną chustę luźno narzuconą na głowę. Jej nadgarstki zdobiła złota biżuteria. Byliśmy zaskoczeni, że nie zakryła twarzy, podczas gdy w Sanie i innych miastach Jemenu mieszkanki, szczelnie okryte czarnymi chustami, przemykają ukradkiem i nawet w swoich domach nie pokazują się obcym.
Gościna nie była bezinteresowna. Kobieta miała na sprzedaż żywicę lokalnego drzewa kadzidłowca, która tak rozsławiła Sokotrę w starożytnym świecie. Było to jedno z najbardziej aromatycznych kadzideł, jakie kiedykolwiek napotkaliśmy. Dostaliśmy je opakowane w niewielkie koszyczki, plecione ręcznie z liści palmy daktylowej. Drzewo kadzidlane – podobnie jak mirra sokotryjska, drzewo ogórkowe, sokotryjski aloes czy sokotryjska figa – zaliczane jest do gatunków endemicznych. Aż jedna trzecia tutejszej roślinności nie występuje nigdzie indziej na świecie.
Za wioską droga biegła wzdłuż kamienistego wybrzeża. Asfaltowa nawierzchnia była wzorowej jakości. Drogi na wyspie są najwyżej kilkunastoletnie, gdyż dopiero po otwarciu Sokotry na świat nastąpił tu rozwój infrastruktury. Kolejnym samochodem wjechaliśmy w głąb wyspy, gdzie dominowały półpustynne wzniesienia porośnięte karłowatymi drzewami i finezyjnie powyginanymi krzewami. Najbardziej intrygowały nas drzewa butelkowe, zwane „różami pustyni”, o grubych, bulwiastych pniach przystosowanych do kumulowania wody na okres suszy. Trafiliśmy akurat na porę ich kwitnienia – różowe, delikatne kwiaty prezentowały się nieco surrealistycznie w tym surowym krajobrazie.

 

 

DRZEWA KRWI SMOCZEJ

 

Wnętrze wyspy stanowi kamienisty, miejscami monotonny płaskowyż, kryjący tajemnicze jaskinie o długości dochodzącej nawet do kilku kilometrów. Charakterystycznym elementem krajobrazu tej części Sokotry są długowieczne „drzewa krwi smoczej”. Swoją nazwę zawdzięczają barwie żywicy. Już w starożytności doceniano jej właściwości, stosując jako barwnik, pachnidło i środek leczniczy. Według lokalnej legendy o „krwi dwóch braci”, w wyniku walki smoka i słonia ziemia tej wyspy oraz żywica drzew zabarwiły się na brunatno.
„Smocze drzewa” przykuwają uwagę specyficznym kształtem. Rozłożysta korona o gęstych mięsistych liściach sprawia, że wyglądają niczym ogromne parasole, a cień, jaki dają, jest w tamtejszych warunkach zbawienny. Spotyka się je w skupiskach, ale nie tworzą oaz, gdyż nigdy nie rosną blisko siebie. Jest to jeden z głównych gatunków endemicznej roślinności Sokotry i zarazem symbol wyspy – jego wizerunek zdobi m.in. awers jemeńskiej monety o wartości 20 rijali.
Płaskowyż urywa się stromymi klifami i zaczyna się kilkukilometrowy pas pustynnej niziny zakończony piaszczystą plażą. Jej zdjęcie mogłoby z powodzeniem zdobić folder reklamowy każdego dobrego biura podróży.
Południowa część wyspy jest jeszcze słabiej zaludniona niż północna. Leży tu zaledwie kilka małych osad otoczonych gajami palmowymi. Mieszkańcy zajmują się rybołówstwem oraz hodowlą kóz, gdzieniegdzie uprawiając papaje, melony i daktyle. Poza tym kilometry szerokiego nabrzeża z aksamitnym, mlecznobiałym piaskiem i ani jednego człowieka wokół! W podobnych miejscach świata stoją pięciogwiazdkowe hotele i trudno o kawałek miejsca nad wodą, nie mówiąc o relaksie wśród szumu fal.
Znów postanowiliśmy przenocować na plaży. Rozłożyliśmy namioty w bezpiecznej odległości od brzegu, aby nie zaskoczył nas nocny przypływ, i delektowaliśmy się chwilą. Rano odwiedził nas rybak, oferując na śniadanie świeżo złowionego homara.

 

 

ZARDZEWIAŁE SZCZĄTKI IMPERIUM

 

W drodze powrotnej odwiedziliśmy leżące na zachodzie miasteczko Kalansija, drugie co do wielkości na wyspie. Jest ono dużo ładniejsze od Hadibu. Ma zwartą, kamienną zabudowę z wąskimi uliczkami prowadzącymi prosto nad brzeg, gdzie na falach kołyszą się drewniane łodzie rybackie, wyposażone już w nowoczesne silniki yamaha. Schody domów stojących najbliżej wody podmywane są przez fale, a ich mieszkańcy otrzymują codziennie prosto pod drzwi „dostawę” świeżych muszli. Niestety, w zamian morze zabiera kilogramy porzuconych śmieci.
Jak wszędzie w Jemenie, przywitały nas dzieci. Małe dziewczynki ubrane w barwne sukienki ze złotymi kolczykami w uszach wirowały wokół nas, opowiadając historyjki i ufnie chwytając za ręce. Jedna triumfalnie uniosła rąbek mojej koszuli i wszystkie maluchy wybuchły śmiechem na widok europejskiego pępka.
Tym razem wędrowaliśmy skalistym brzegiem, całkowicie odmiennym od południowych, piaszczystych plaż. Fale mocno uderzały o skały, rozpryskując orzeźwiającą bryzę. W którymś momencie na horyzoncie pojawiły się czołgi…
Stare, zardzewiałe T-34 wyprodukowane w Czechosłowacji, o rozwartych bebechach i lufach zwróconych w stronę oceanu, w sielskiej scenerii prezentowały się osobliwie. W okresie światowej ekspansji komunizmu Jemen Południowy, do którego należała Sokotra, związał się z blokiem sowieckim. Ze względu na strategiczne położenie wyspy Związek Radziecki zrobił z niej bazę wojskową, chronioną w pasie nadmorskim przez szereg czołgów. Potem nikt nie pomyślał o ich uprzątnięciu. Stoją tam do dziś, będąc nieoczekiwaną i raczej ponurą atrakcją turystyczną.

 

GĘSIEGO

Wszędobylskie kozy można spotkać w każdym, czasem najmniej oczekiwanym, miejscu. Żyją w przydomowych obejściach, wędrują także po całej wyspie.

RELIKT ZIMNEJ WOJNY...

...na gorącej plaży.

EGZOTYCZNE TRIO

Mieszkańcy wyspy stanowią mieszankę arabsko-afrykańską. Sokotra leży zaledwie 240 km od brzegów Somalii.

 

MIŁE CHWILE OSTATNIE

 

Ostatnią noc spędziliśmy przy źródle Ar-Ar. Jeden z nielicznych na Sokotrze strumieni wybija spod ogromnego głazu, płynie kilka metrów i uchodzi minideltą do morza. Wzdłuż niego powstała mała oaza z trawą i krzewami. To wystarczyło, aby pojawiły się ptaki – od wyglądających znajomo czapli po endemiczne sępy egipskie z zabawnie nastroszonymi czuprynami. Ze strony lądu oazę osłania klif oraz wysoka na kilkadziesiąt metrów wydma, z której rozciąga się imponujący widok na okolicę.
W nocy znów otoczyły nas setki różnokolorowych krabów. Rano podziwialiśmy stworzone przez nie piramidki z piasku, którymi usłana była cała plaża. Z południa napłynęła samotna szaroniebieska chmura i spadło kilka ciężkich kropel deszczu, pozostawiając na piasku miniaturowe kratery. Zaraz potem znów zaczęło palić słońce.
Obok naszego obozowiska zatrzymała się znajoma toyota. Mężczyźni, którzy kilka dni wcześniej wieźli nas z półwyspu Irsil, teraz jechali do Hadibu z upolowanym kilkumetrowym rekinem. Obejrzeliśmy z bliska słynnego drapieżcę, który miał wkrótce trafić na stoły restauracji.
Po południu przyjechał po nas umówiony wcześniej kierowca i po raz ostatni popędziliśmy na pace pick-upa wzdłuż brzegu nierealnie turkusowego oceanu.