Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2013 na stronie nr. 58.

Tekst i zdjęcia: Tomasz Borowiak,

Latająca kropla dżungli


Na początku była orchidea… Pewnej nocy miała sen, że przemieniła się w quetzala. Gdy przebudziła się, zdała sobie sprawę, że to wydarzyło się naprawdę. Tak oto Indianie Kicze opowiadają o stworzeniu ptaka o zielonej krwi i tęczy w ogonie, który stał się symbolem Gwatemali.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Dziś nie wiadomo już, czy orchidea była rada ze swego przeobrażenia. „Nie dawajcie mi skrzydeł, lecz to, co powstaje z ich ruchu. (…) Skrzydła to więzy, które przykuwają do nieba” – napisał w „Legendach gwatemalskich” Miguel Asturias. Pewne jest natomiast, że quetzal może żyć tylko na wolności – w klatce lub na uwięzi ginie. Niezwykłe jest także bogactwo i intensywność barw jego upierzenia, dzięki którym uchodzi za jednego z najpiękniejszych ptaków świata i nazywany jest „latającą kroplą dżungli”.


Mówi się o nim, że jest szmaragdem wielkości gołębia, który mieni się „wszystkimi odcieniami światła”. I rzeczywiście, jego długi, migotliwy tren zdaje się mieć moc zdolną zahipnotyzować każdego, kto wyprawi się do wypełnionych mleczną mgłą lasów tropikalnych. Porastają one obszary od południowego Meksyku aż po Kostarykę.

 

QUETZAL HERBOWY

W mitologii prekolumbijskiej ten ptak był symbolem piękna i umiłowania wolności. Dziś jego wizerunek widnieje na fladze i w godle Gwatemali.

MAJOWIE Z GWATEMALI

Indianie noszą tradycyjne stroje i porozumiewają się narzeczami, które przechowały pradawny sposób postrzegania rzeczywistości.

 

KRAINA WIELU DRZEW

 

W krajobrazie całej Ameryki Środkowej dominuje zieleń bujna, soczysta i krzepiąca. Gęsta grzywa dżungli, zadeszczone wzgórza porośnięte paprociami, pachnącymi cieniem palmami i bananowcami. Zapajęczone listowie, pokrzywowe kratery i zbocza, opatulone kożuchem mgły wulkany, trawiaste równiny, słowem – zieleń wszechogarniająca.
Taka też jest quauhtemallan – „kraina wielu drzew” – Gwatemala. Można się o tym przekonać, jadąc chociażby z Cobán na wschód, do sennej, wyrosłej nad bajecznym jeziorem Lago de Izabal – mieściny El Estor. Przemierzyć tę trasę oznacza dać się pochłonąć na siedem godzin dżungli, zanurzyć w nieskończonym oceanie zieleni. Po drodze mija się wioski zagubione na piaszczystych rozstajach.
Indianie kryją się przed upałem, przesiadując w jadłodajniach zacienionych foliowymi baldachimami. Tucurú, La Tinta, Canlún i Teleman, której nie ma na żadnej mapie. Domy z bambusowych palików, idealnie przyciętych, kryte strzechą z liści palmowych, te zamożniejsze z drewnianymi oknami i drzwiami. Kobiety odziane są w huilpile, tuniki bez rękawów z cienkiego i prześwitującego materiału, inne prawie nagie. Siedzą przed chatynkami, emanując swoim niewinnym bezwstydem. Dzieci umorusane, ale szczęśliwe, z namiastkami zabawek lub patykami w ręku… Znów ściana zieleni. Indianie obładowani zakupami z „miasta” znikają gdzieś pośród zarośli…

 

 

PRZEZ PRZYSZŁOŚĆ DO PRZESZŁOŚCI

 

Kilkaset kilometrów na północ od El Estor, niewiele ponad 30 kilometrów za ostatnim przyczółkiem cywilizacji – El Remate – znów można zatracić się w „dziewiczej” i kojącej zieleni. Jest to teren Parku Narodowego Tikál, w którym kryje się niewątpliwie jedna z największych pereł Gwatemali, wskrzeszone serce dawnej cywilizacji Majów – miasto Tikál. Tutaj każdy może wspiąć się na piramidy i z kapłańskich wysokości obserwować puszyste chmury splatające się z koronami drzew. A potem wchłonąć woń ostatnich skrawków dnia – przeżyć to, czego niegdyś mogła doświadczyć jedynie niewielka grupa wybrańców.
Aby dotrzeć do tej wykutej z kamienia przeszłości, najpierw trzeba przeprawić się przez Przyszłość… tak bowiem (El Porvenir) nazywa się osada, którą mija się w drodze do starożytnego miasta. Potem jeszcze raz zielony tunel, wydarta z objęć dżungli droga, znaki ostrzegawcze – Uwaga jaguary! Uwaga węże! – i można już wyruszyć na poszukiwanie ukrytych w głębinie półcienia skarbów: Świątyni Jaguara, Piramidy Dwugłowego Węża oraz Zaginionego Świata. Wspaniale jest w samotności absolutnej i niezmąconej wędrować po krętych ścieżkach i niekończących się schodkowych traktach. Potem zdumieć się nagle na widok wyłaniającej się z gęstwiny starożytnej budowli, tak majestatycznej i tajemniczej.
Wczesnym, jeszcze zasnutym od mgły rankiem, kiedy w koronach drzew rozlega się ptasi zgiełk, a z oddali dobiegają porykiwania dzikich zwierząt, bardzo łatwo sobie uświadomić, jak daleko człowiek odszedł od natury. Choć, jak zauważa Jorge Guzmán, bycie człowiekiem oznacza konieczność oddalenia się od natury, warto jednak czasem powrócić do dżungli i namagnesować się intensywną zielenią. Tereny północnej Gwatemali nadają się do tego idealnie.

 

DROGA NA WULKAN

Dawna stolica kraju Antigua to miejsce w cieniu wulkanu.

KOŁO GOSPODYŃ INDIAŃSKICH

Indianki w wiosce Santa María de Jesús leżącej u stóp Volcán de Agua.

CYTRUSIARKA

Na targu za niewielkie pieniądze można zrobić zakupy, a także... zdjęcie.

 

WSŁUCHANI W MOWĘ PRZODKÓW

 

Gdy nacieszymy się już tropikalną przyrodą, możemy przyjrzeć się bliżej rdzennej ludności krainy wielu drzew. Do dziś niezliczone miasteczka i wioski rozsiane po wyżynach Gwatemali zamieszkuje ponad dwadzieścia grup Majów, będących potomkami twórców starożytnej cywilizacji. W dużej mierze zachowali oni własną specyficzną kulturę: na co dzień posługują się językami przodków, noszą tradycyjne stroje i kultywują prastare tradycje i obyczaje.
Choć nie oddaje się już czci Ixtab, która dawniej jako bogini pętli i szubienicy sprawowała pieczę nad samobójcami, to jednak część starych wierzeń przetrwała i wraz z elementami chrześcijańskimi tworzy swoistą syntezę. W kościółkach i kapliczkach zbudowanych na ruinach świątyń majańskich spotyka się nieraz wizerunki aniołów, quetzala otaczanego od wieków szczególną czcią, a nawet boga kukurydzy. Kto wie, może w półmroku sanktuarium, gdy Indianie odrywają się od spraw tego świata i wpadają w ekstazę, w kłębach gęstego dymu kadzidła, jak niegdyś, ukazuje się im Wąż Wizji?
Pewnego rodzaju uniesienia może doznać także przyjezdny, gdy wsłucha się na przykład w mowę Majów. Niezależnie od tego, czy będzie to język kekczi, kicze, poqom, tz’utujil, ixil czy jakikolwiek inny. Każdego zafascynują owe szemrzące potoki słów wypływające z indiańskich ust o pięknie wykrojonych wargach. Ich brzmienie wywołuje bowiem dziwne obrazy – bezkresnego drzewa świata i pierzastego węża unoszącego się na falach mroku, a potem wspinającego się po schodach wysrebrzonych przez księżyc. Blask pochodni, zęby inkrustowane jadeitem, roztańczone na ścianach świątyni cienie i… już ulegamy ekscytacji. Oto jest nam dane obcować z jednym z najstarszych istniejących na świecie języków. Następnie uświadomimy sobie, że narzecza indiańskie przechowały pradawny sposób postrzegania rzeczywistości. Warto się z nim zaznajomić, chociażby po to, aby dowiedzieć się, jaką postać miał niegdyś język. Dokładne zgłębienie entolektów z rodziny maya to już prawdziwa podróż w nieznane.

 

 

STUBARWNA TĘCZA

 

Każdy, kto przyjeżdża do Gwatemali, odwiedza dawną stolicę tego kraju – Antiguę. Choć w tym starym kolonialnym mieście „klimat pobożności czyni pejzaż smutnym”, a tłumy turystów mocno dają się we znaki, to tutaj właśnie można na wyciągnięcie ręki poczuć bliskość wulkanów. Zdecydowanie największe wrażenie robi pocztówkowy Volcán de Aqua, którego drzemiąca obecność nadaje miasteczku bajkowy, nieco surrealistyczny wymiar. Niestety, dawny urok Antigui zatraca się nieuchronnie wraz z nadejściem nowoczesności: stukot końskich kopyt z minionej epoki niesie się echem pod arkadowymi podcieniami jedynie wczesnym rankiem. Później, gdy wyschną już ostatnie kałuże żółtego światła latarń, na brukowanych uliczkach pojawiają się niezliczone samochody i kolonialny czar pryska. Wtedy dobrze jest wymknąć się z miasta i spędzić dzień w położonej u samych stóp Volcán de Aqua indiańskiej wiosce Santa María de Jesús.
Jeżeli będzie akurat dzień targowy, urzeknie nas i oszołomi niesamowita feeria barw. Oczy wykąpią się w powodzi pstrokatych strojów Majów, płynącej wartkimi strumieniami we wszystkich kierunkach. W tej zbitej ludzkiej masie są kobiety, dziewczynki i staruszki, obładowane koszami, pawimi tobołkami i pakunkami, z papuzimi wstążkami wplecionymi w warkocze. Pytają pośród tubalnego nawoływania straganiarzy o cenę takiego czy innego towaru. Wszędzie obłędna różnorodność kształtów i jaskrawych barw. Widać tkaniny wzorzyste i ażurowe, kraciaste i prążkowane, opalizujące jak pióra quetzala. Nie zauważymy nawet, kiedy porwie nas ten kolorowy nurt i jak przemieni się w galopujący kalejdoskop obrazów: sterty kurzych łapek, rozdzwonione wózki sprzedawców lodów, mleczno-złote uśmiechy, misterne mozaiki z drewnianych masek, świetlne cząstki kurzu wibrujące w promieniach słońca, aromat suszących się ziół, miauczenie kota… I tak bez końca – w Santa María de Jesús, w Chichicastenango, w Sololá, gdziekolwiek. Targowisko w każdej miejscowości, małej czy dużej, przypomina rozpiętą na placu stubarwną tęczę.

 

TERCET WYBUCHOWY

W jeziorze Atitlán przeglądają się trzy wulkany: San Pedro, Tolimán i Atitlán.

MUCHOS COLORES

Gdziekolwiek spojrzeć, oczy kąpią się w powodzi pstrych kolorów.

DOKĄD TERAZ?

 

Po serii tak intensywnych wrażeń zmysłowych trzeba nieco ochłonąć, a wytchnienia najlepiej poszukać nad spokojnymi wodami Lago de Atitlán. Jezioro to, położone w południowo-zachodniej części kraju, jawi się jako świeży błękitny kleks. Jego powierzchnia tworzy kryształowe zwierciadło, w którym przeglądają się rozrzucone wokół wioski oraz żeglujące po niebie obłoki. Cudownie jest zaszyć się w jednej z tych osad, choćby w San Juan La Laguna, i z rozpiętego na hotelowym tarasie hamaku obserwować cumujące w porcie łódki. Kilka godzin wspaniałego nasłonecznionego próżnowania gwarantowane.
Stopniowo zapada zmierzch rozświetlany ulicznymi latarniami na przeciwległym brzegu jeziora. Te nocne skupiska świateł, odbite w wodzie i zwielokrotnione, wywołują cenny i błogi spokój. Lecz zaraz w powietrzu zaczyna unosić się pytanie: „Dokąd teraz?”.
Wiatr przybiera na sile i przewraca strony leżącej na stoliku książki Tahara Ben Jellouna. Wtem, w nikłym świetle lampki, ukazuje się podkreślone ołówkiem zdanie: „Nasze kroki wymyślają drogę, w miarę jak posuwamy się do przodu.” Ruszajmy więc, nie ma chwili do stracenia.