Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2013 na stronie nr. 68.

Tekst i zdjęcia: Anna Morawska,

Turysta jak marzenie


Stolicę Gruzji na dwie części dzieli rzeka Mtkwari. Na jednym wzgórzu, w pałacu mieszka prezydent Micheil Saakaszwili, na drugim, w willi – miliarder Bidzina Iwaniszwili, przywódca zwycięskiej partii Gruzińskie Marzenie. Z obu perspektyw Tbilisi wygląda pięknie.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Z pałacu prezydenckiego miasto jawi się trochę jak park wypoczynku i rozrywki. Przez frontowe okna widać ogromne gipsowe pianino, planszę do gry w plastikowe szachy wielkości dwuletniego dziecka, plac zabaw i fontannę, w której zakochani układają z białych kamyczków swoje imiona. Ten teren nazywa się Parkiem Europejskim. Niżej przepływa rzeka, ponad którą rozciąga się metalowo-szklany most dla pieszych, nazywany przez Gruzinów „podpaską”, ze względu na charakterystycznie podwinięte zadaszenie.

 

DO BANI

Słynne łaźnie siarkowe doczekały się remontu. Na razie gotowa na przyjęcie turystów jest tylko jedna bania – „królewska”. Godzinna kąpiel kosztuje 60 euro.

CUD, ŻE STOI

Z wielkiej świątyni grekokatolickiej została już tylko jedna, pęknięta na pół ściana.

WYSOKIE CZOŁO

Droga do lodowca Gergeti, leżącego w Kaukazie Wielkim zaczyna się na wysokości 2950 m n.p.m. Trasa do jego czoła jest dość łatwa, choć brakuje oznakowania szlaku.

 

BIEDA I BIDZINA

 

Z „podpaski” dociera się prosto do wielkiego kasyna, które przyciąga wzrok neonami. Nocą centrum miasta jest podświetlone. Iluminacje są proste i kolorowe. Szczególnie kolorowa jest zlokalizowana wysoko na wzgórzu wieża telewizyjna.
Równie piękny widok roztacza się z samego mostu. Po lewej stronie pałac prezydencki, po prawej – nowa ogromna cerkiew ze złotym dachem. To dar dla gruzińskiego Kościoła od Bidziny Iwaniszwilego. Dla polityków błogosławieństwo Cerkwi czy Kościoła jest zawsze bezcenne.
Na głównej ulicy Tbilisi – alei Szoty Rustaweliego, gdzie najczęściej przechadzają się turyści, a do sklepów i kawiarni zaglądają najbogatsi Gruzini – wiszą jeszcze plakaty przygotowane na potrzeby ostatniej kampanii parlamentarnej. Przed papierowymi twarzami polityków, na rozkładanym krzesełku, siedzi matka z dzieckiem na rękach i żebrze. Pięć metrów dalej w proszalnym geście pochyla się starszy mężczyzna.
Wystarczy oddalić się przecznicę od pałacu prezydenckiego, by zobaczyć prawdziwą biedę. Zdarza się, że rodziny mieszkają tu w kamienicach, w których jest tylko jedna ściana budynku, co można zauważyć, idąc od Placu Wolności w kierunku pomnika Matki Gruzji – Kartlis Deda. To położona na wzgórzu dwudziestometrowa postać kobiety z aluminium, która trzyma miecz i ma u stóp całe Tbilisi.
Tuż koło pomnika wznosi się szklany dom Bidziny Iwaniszwilego. Przed posiadłością miliardera całymi dniami stoi tłum dziennikarzy czekających na newsa. Do willi pielgrzymują też zwykli Gruzini, którzy wierzą, że „dobry pan” podzieli się swoimi dolarami.

 

 

WIELKA RESTAURACJA

 

Najstarszą dzielnicą Tbilisi, liczącą 1500 lat, jest Abanotubani, gdzie znajdują się słynne łaźnie siarkowe, które doczekały się remontu. Tu robotnicy pracują całą dobę, aby nadać nowego blasku carskim baniom – tak nazywają Gruzini swoje łaźnie. Znajdują się one pod ziemią i są przykryte kamiennymi kopułami. Dawniej Gruzini zaglądali tu tłumnie nie tylko po to, aby się wykąpać, ale przede wszystkim by odpocząć, porozmawiać, coś przekąsić i załatwić biznesy. Nie w lokalach gastronomicznych, lecz właśnie w łaźniach tętniło życie. Teraz do jedynej czynnej (a było ich 68), nazywanej „królewską”, zaglądają tylko cudzoziemcy, i to bogaci – godzina luksusu w siarkowej wodzie kosztuje 60 euro.
Gruziński rząd inwestuje ogromne pieniądze w odrestaurowanie starego miasta w stolicy. W wielu przypadkach odnawiane są jednak tylko fronty budynków, tam gdzie najczęściej chodzą goście. Czasami odnowione kamienice stoją puste, bo Gruzinów, którzy w nich mieszkali, nie stać na wykupienie wyremontowanych mieszkań. Znaczna część starego miasta w Tbilisi jest więc dosyć pustą, martwą dzielnicą, w której kręcą się przeważnie turyści. To w nich gruziński rząd pokłada nadzieję, że rozkręcą gospodarkę.
Wyremontowane, lecz wyludnione ulice widzi się we wszystkich gruzińskich miastach, do których zaglądają turyści – jak Gori, Batumi, Telawi czy Signagi – przy czym dzielą się one na te, w których pieniądze zainwestował rząd, i te, gdzie wyłożył je miliarder Bidzina.

 

W GOOGLE NIE WSZYSTKO ZNAJDZIESZ

Sklep w Stepancminda to okno na świat dla tej górskiej wioski. Nie ma w nim bogatego asortymentu, ale jest światowa nazwa.

WOLNY ZAWÓD

Krajobraz w pobliżu wioski Dżuta. Miejscowi kowboje wracają z wypasu owiec.

NA TEJ SKALE ZBUDUJĘ KOŚCIÓŁ MÓJ

Cminda Sameba – XIV-wieczny kościół Świętej Trójcy położony na wysokości 2170 m n.p.m. Symbol północnej części Gruzji.

 

GRUZIN ROZDWOJONY

 

Tamar ma dwadzieścia lat i mieszka w Gori. Liczy na to, że znajdzie pracę w banku, bo może ktoś pomoże i „los” się uśmiechnie. – Gori się rozwija, bo u nas dużo pieniędzy inwestuje Iwaniszwili i wierzę, że będzie coraz lepiej – mówi Tamar, która na wstępie zaznaczyła, że ma na imię Tamar, a nie Tamara z rosyjskiego.
Przyjeżdża do nas mnóstwo turystów, bo u nas urodził się nasz Stalin – tłumaczy. – Mamy muzeum z pamiątkami po nim, a przy jego alei powstaje piękny ogród z fontannami. W sumie to jestem dumna, że w moim mieście urodził się ktoś, kto rządził Rosją i cały świat się z nim liczył.
– Uważasz, że Abchazja i Osetia Południowa powinny wrócić do Gruzji?
– pytam.
Oczywiście, że muszą prędzej czy później do nas wrócić. W Abchazji mieszka moja rodzina, zresztą w Rosji też.
Tamar mówi po rosyjsku. Po angielsku zna kilka słów. Gruzini sprawiają wrażenie, jakby mieli dwie osobowości jednocześnie – jedna nienawidzi Rosjan, druga ich kocha. W wielu przypadkowych domach, w których mieszkałam, ogląda się rosyjską telewizję, a w marszrutkach (busach, które zapewniają podstawowy transport po Gruzji) najczęściej słyszy się rosyjskie przeboje. Starsze pokolenie zna rosyjski perfekcyjnie. Młodsze nie zna ani angielskiego, ani rosyjskiego. To spory problem również dla turystów, z którymi otwarci, młodzi Gruzini porozumiewają się zazwyczaj na migi.

 

 

GOOGLE MARKET

 

W Stepancminda, jednej z najpopularniejszych wiosek górskich (dawniej Kazbegi), znajduje się sklep z wielkim szyldem „Market Google”, co może sugerować niespotykane nigdzie nowoczesne rozwiązania. Ale nie – ten wiejski sklep to po prostu „okno” na świat, czy raczej na przeżycie. Marszrutki z Tbilisi codziennie kursują do wszystkich gruzińskich wiosek i dostarczają do sklepów głównie chleb, ziemniaki, owczy ser i kiełbasę. W „Market Google” ser i mięso leżą na ladzie w kartonie, a ziemniaki i warzywa na brudnej, drewnianej podłodze. Zarówno tu, jak i w innych sklepach próżno szukać cen.
Mistrzem biznesu w wiosce „Google” jest Wasili, który na głównym placu czeka na turystów w swojej ładzie Nivie. Oferuje nocleg, wyżywienie przygotowane przez żonę, a także wycieczki po pięknej okolicy u stóp Kaukazu Wielkiego. Służy też kontaktami do zaprzyjaźnionych domów w całej Gruzji. Na wizytówce napisał Guest House. Każdego chętnie przenocuje i poda bardzo dobre jedzenie. U Wasiliego ta gruzińska gościnność kosztuje 35 lari (dla porównania: w Signangi – 10, w Tbilisi – 85, w Batumi – 80 lari).
Wasili walczy o każdego klienta, a ci, którzy zanocują u niego, są już „jego”. Oznacza to między innymi, że transport inną marszrutką jest niemożliwy, bo jemu nikt nie wejdzie w drogę. Niski, starszy Gruzin obiecał zawieźć swoich polskich turystów do Yuta Camp. To godzina z okładem w jedną stronę górską drogą. Później miał na nas zaczekać i odwieźć z powrotem do Stepancmindy. Już jechaliśmy jego autem, omijając poboczem ograniczniki prędkości (bo w Gruzji przejechanie po ograniczniku to objaw słabości i podporządkowania, podobnie jak zapinanie pasów), ale Wasili zawrócił nas do domu i kazał przesiąść się do swojego, większego samochodu.

 

GAZRURKA

Górska droga w wiejskim rejonie Kazbegi, jak niemal w całym kraju, obramowana jest żółtymi rurami, którymi płynie gaz.

MARSZRUTKĄ NA ZABÓJ

 

Podróże marszrutkami to często jedyny środek lokomocji, dlatego stosunkowo tani. W Bordżomi – uzdrowisku, którego rozkwit skończył się wraz z upadkiem Związku Radzieckiego – można było wynająć marszrutkę wyłącznie dla siebie, bo więcej tam kierowców niż chętnych do podróżowania. Na ławeczce siedziało około dwudziestu szoferów. Tylko jedno mogło ich oderwać od gry w warcaby – turyści i wizja zarobienia kilku lari.
Za marszrutkę trzeba najczęściej zapłacić z góry, aby kierowca po drodze miał pieniądze na paliwo, które jest drogie w porównaniu do tutejszych zarobków. Tak więc podróż zaczyna się od wizyty na stacji, gdzie litr benzyny kosztuje 2,10 lari, czyli około 4,20 zł. O połowę tańszy jest gaz LPG, dlatego na jego zatankowanie czeka się w długich kolejkach.
Zdecydowana większość gruzińskich dróg pozostawia sporo do życzenia. Wiele samochodów ma potłuczone przednie szyby przez kamienie pryskające spod kół. Do tego kierowcy jeżdżą pod prąd, często na podwójnym gazie, i wyprzedzają w miejscach niedozwolonych. Ciągle też na siebie trąbią. Na jezdni nie ma wymalowanych znaków, bywają za to spacerujące krowy.
W Tbilisi na moich oczach kobieta została potrącona przez jeepa. Leżała na jezdni. Kierowca podniósł ją z drogi i „odstawił” na chodnik, a inni kierowcy, zniecierpliwieni, w tym czasie trąbili. Zabrakło też policji, którą w innych okolicznościach spotyka się często. Rząd przeznaczył ogromne pieniądze, aby ją doinwestować, ale może tylko do walki z korupcją? Komisariaty są „szklane”, nowoczesne i przejrzyste, a policjanci przeszkoleni i bez problemu rozmawiają po angielsku, choć wolą po rosyjsku.

 

 

GAUMARDŻOS POLSKA!

 

Gaumardżos Sakartwelo, gaumardżos Polska! (Na zdrowie Gruzjo, na zdrowie Polsko!) – takie toasty we wszystkich zakątkach tego kraju wznoszą chętnie Gruzini swoim winem ze szczepu Saperawi (charakterystyczne winogrona, ciemne w środku).
Gruzini kochają Polaków. Mówią o nas: „Siostry i bracia”. Pytani, dlaczego, odpowiadają: „Nigdy wam nie zapomnimy 2008 roku. Pomogliście nam w wojnie z Rosjanami”. Prezydent Lech Kaczyński jest tutaj bohaterem. W Tbilisi i Batumi – najbardziej reprezentacyjnych miastach gruzińskich – znajdują się aleje Marii i Lecha Kaczyńskich.
Kochają też polskich turystów, których w Gruzji spotyka się najczęściej. No, może na równi z gośćmi z Niemiec, Izraela i… Rosji. Szkoda tylko, że euro, dolary i ruble, którymi bez problemu można tu płacić, oraz szybkie przemiany cywilizacyjne, jakim poddawany jest ten kraj, stopniowo zmieniają mentalność Gruzinów.