Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2013 na stronie nr. 96.

Tekst i zdjęcia: Maria Giedz,

Kurd wstaje z kolan


Miejscowi mówią, że w tym rejonie narodził się świat, bo Kurdystan leży w starożytnej Mezopotamii – kolebce naszej cywilizacji. Wielu nazwa ta kojarzy się raczej z krainą zamieszkaną przez ludy awanturnicze. Tymczasem autonomia kurdyjska w Iraku zalicza się do bezpiecznych i rozwijających się regionów Bliskiego Wschodu.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Do niedawna byli obywatelami drugiej kategorii – poniżani, deportowani, zabijani. Dzisiaj tworzą elitę państwa. Prezydentem Iraku jest Kurd, Dżalal Talabani, a przyjęta w 2005 roku konstytucja tego kraju w znacznym stopniu opracowana została właśnie przez Kurdów. To dzięki nim Irak po amerykańskiej interwencji w 2003 roku nie rozpadł się na trzy państwa. Arabowie, sunnici i szyici kłócili się między sobą od marcowych wyborów w 2010 roku aż do połowy września, kiedy to poprosili Kurdów o pomoc i mediację. Ci pogodzili zwaśnionych polityków i rząd utworzono w ciągu kilku dni.

 

 

DUŻY NARÓD BEZ PAŃSTWA

 

Etniczny Kurdystan, czyli tereny zamieszkane od kilku tysięcy lat przez różne plemiona kurdyjskie, rozciąga się od zatoki Iskenderun na Morzu Śródziemnym aż po świętą górę Ararat, na granicy Turcji z Armenią. Jest to obszar bliski wielkości Niemiec, jednak państwa o nazwie Kurdystan nie ma na żadnej mapie świata. Tereny zamieszkane przez Kurdów, na mocy traktatu w Lozannie z 1923 roku, zostały bowiem rozdzielone pomiędzy cztery kraje. Najwięcej w udziale przypadło Turcji, najmniej Syrii; niemal po równo dostały Iran i Irak. Jeden z najstarszych narodów na Bliskim Wschodzie, liczący 43-45 milionów ludzi, nie posiada własnego państwa.
Dziś nazwy Kurdystan potocznie używa się w odniesieniu do niewielkiego terenu wyznaczającego autonomię w północnym Iraku, zwaną oficjalnie Regionem Kurdystanu. Funkcjonuje on niemalże samodzielnie. Językiem urzędowym jest kurdyjski, a nie arabski. Kurdowie mają własnego prezydenta i własny parlament, w którym kobiety posiadają 27 procent mandatów. Mają też własną, niezależną od Iraku, armię.

 

KURDYJSKI KURORT

Jundiyan znany jest z czystej, źródlanej wody wypływającej z górskiej groty.

BARDZO STARE MIASTO

Minaret Choli Almudhaffariya z XII-XIII wieku w Hawlerze. Stolica Kurdystanu powstała w miejscu jednej z najstarszych osad na Ziemi. Znaleziono tu ślady neandertalczyków.

WYMARSZ NA WYPAS

Poranne wyjście na górskie pastwisko.

 

KURDYJKI WYZWOLONE

 

To właśnie Kurdowie optowali, aby w muzułmańskim Iraku kobiety były traktowane na równi z mężczyznami i aby wśród posłów było co najmniej 25 procent kobiet. Mimo że w większości kurdyjskich domów kultywuje się zwyczaje oparte na tradycji muzułmańskiej, a rodziny są liczne i często kilkupokoleniowe, to relacje pomiędzy kobietami a mężczyznami bardziej przypominają te europejskie. Życie w rodzinie oparte jest na partnerstwie, a nie na podporządkowaniu. Nie ma też wielożeństwa, które w Kurdystanie jest wręcz zabronione.
Tutejsze kobiety nadal bywają obwieszone złotą biżuterią, która traktowana jest jako rodzinne zabezpieczenie. To taki ich osobisty bank na czarną godzinę – na wypadek wojny, która w tym rejonie świata zdarzała się dosyć często, ale też na wypadek rozwodu – gdyby musiały rozpoczynać nowe życie bez wsparcia mężczyzny.
Większość kobiet, nawet tych uczęszczających na uczelnie, chętnie nosi tradycyjne, kurdyjskie stroje, zresztą bardzo kolorowe. Nie wszystkie wkładają chusty na głowy, a jeśli już, to nie unikają – w przeciwieństwie do Arabek – pokazywania włosów. Wiele z nich, oprócz wychowywania dzieci i zajmowania się domem, pracuje zawodowo, zajmując również kierownicze stanowiska. Kurdyjki pracują w wojsku, policji i innych służbach.

 

 

JAK NAJMNIEJ IRAKU

 

Ibrahim Khalil to stare przejście graniczne łączące Turcję z Irakiem. Kiedy po raz pierwszy przekraczałam tę granicę, rozdzieloną dopływem Tygrysu, a było to wiosną 1991 roku, nikt nie prosił mnie o dokumenty, bo do północnego Iraku z tureckiego Kurdystanu leciałam amerykańskim helikopterem, zaś wracałam brytyjską ciężarówką. W 2005 roku, kiedy ponownie przejeżdżałam most na rzece Chabur, jednej z wielu opisywanych w Biblii, przejście nieco się zmieniło. Zniknęły arabskie napisy oraz iracka flaga, za to pojawiła się kurdyjska: czerwono-biało-zielona z żółtym słońcem pośrodku, a także tablica „Witaj w Kurdystanie”. Za to prawie sześć lat później tego miejsca w ogóle nie poznałam. Dwupasmowa droga, wysadzana kwitnącymi krzewami, dziesiątki ciężarówek kursujących w obie strony oraz napisy informujące o przejściu granicznym – w języku angielskim i kurdyjskim, pisane arabskim i łacińskim alfabetem.
Dawne malutkie Zakho, przygraniczne miasteczko po stronie irackiej, powstałe za czasów starożytnej Grecji, a w 1991 roku w znacznym stopniu zrujnowane, jest teraz 200-tysięczną metropolią chętnie odwiedzaną przez turystów. Obok Kurdów mieszkają tam bezkonfliktowo chrześcijanie różnych wyznań. Wokół starego, wzniesionego w czasach rzymskich mostu powstało wiele restauracji i kawiarenek. Pojawiły się też nowoczesne gmachy i mieszkalne bloki, przestronne ulice i kolorowe sklepy.
Na nowym międzynarodowym lotnisku w Hawlerze (po arabsku Erbilu), stolicy autonomii, obok kurdyjskiej gościnności zauważyć można kurdyjską flagę, kurdyjskie służby celne i kurdyjskich żołnierzy. Ale także, co ważne, sprawną kurdyjską organizację. Lotnisko zostało otwarte dzień przed moim przylotem. Doliczyłam się tam… 105 stanowisk dla samolotów. Nie miałam irackiej wizy, chociaż obowiązuje ona wszystkich udających się do Iraku, więc poinformowano mnie, że dla bezpieczeństwa nie powinnam przekraczać granicy Kurdystanu, która (mimo że oficjalnie nie istnieje) jest bardzo dobrze strzeżona przez tutejsze służby. I dzięki Bogu. Wielokrotnie nocą, kiedy w Hawlerze temperatura spadała do dwudziestu kilku stopni, wychodziłam na spacer do jednego z miejskich parków. Nigdy nie zostałam zaczepiona czy zaatakowana, mimo że w innych rejonach Iraku nadal było niebezpiecznie.
Niewielka miejscowość o nazwie Diana, odległa od stolicy o sto kilometrów, przed interwencją amerykańską była niedużą wioską. Dziś jest to miasto z filią wyższej uczelni. Podobnie jest w uniwersyteckim Dohuk, które jeszcze w 2005 roku liczyło kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, a teraz prawie 300 tysięcy. Wznosi się tam nie tylko nowoczesne dzielnice mieszkalne. Z otaczających miasto gór widać, że Dohuk już w ponad połowie składa się z nowoczesnej zabudowy, wśród której znajdują się: duże centra handlowe, banki i kompleksy turystyczne, chrześcijańskie kościoły, a nawet wesołe miasteczko (Dream City), nie mówiąc o lokalnym lotnisku.
Wszędzie powstają setki kilometrów dróg. W 1991 roku większość z nich składała się głównie z dziur po bombach. W 2005 roku do urokliwej Szaklawy, odległej o 60 km od Hawleru, jechało się samochodem ponad dwie godziny. Dzisiaj ten sam odcinek, mimo częstych kontroli, pokonuje się w 40 minut. Mieszkańcy, do niedawna jeszcze poruszający się na osłach, przesiedli się do niezłych samochodów.

 

CZTERECH Z CZTERDZIESTU MILIONÓW

Kurdowie są licznym i starym narodem o silnej tożsamości, pozbawionym jednak własnego państwa. Mężczyźni na zdjęciu, noszący stroje narodowe, wierzą zapewne, że takim państwem stanie się kiedyś iracki Kurdystan.

POD JEDNYM DACHEM

 

Z lotu ptaka widziałam góry, niektóre pokryte śniegiem; rzeki i skalne wąwozy, brunatne skały i zielone doliny. Rajski krajobraz, niesamowite kolory – bo też jest to ta kraina, która mogła być biblijnym rajem. Niestety, wiele zabytków przez liczne wojny zostało zniszczonych. Ale te, które pozostały, wzbudzają podziw.
Kalat, czyli górująca nad miastem cytadela w Hawlerze, istniała już 6 tysięcy lat temu. Wznoszona była w czasach sumeryjskich, rozbudowywana przez Akkadyjczyków, Babilończyków, Asyryjczyków, a także dynastię Achemenidów, Turków Sedźuckich i Sasanidów… Dzisiaj jest restaurowana przez grupy międzynarodowych konserwatorów. W obrębie cytadeli mieści się interesujące muzeum etnograficzne. Niedaleko niej rozlokowało się stare miasto i wspaniały bazar pachnący przyprawami, owocami i mydłami. Hawler to również miasto parków, fontann, dobrych restauracji i sklepów. Znajdują się tu instytucje rządowe oraz placówki dyplomatyczne.
Przepięknie położone jest miasto Akra ze starą, niestety bardzo zniszczoną, zaratusztrańską świątynią, związaną z kultem ognia. Niedaleko prężnego Dohuk znajdują się ruiny Khanis (Kharusa) i pozostałości po akwedukcie Jerwan, wybudowanym około 700 roku p.n.e. przez Sennacheriba, władcę Asyrii. Akweduktem tym, na którym widać jeszcze wyryte postaci królów pilnujących źródła, transportowano wodę do pałaców w Niniwie, dzisiaj dzielnicy Mosulu – kurdyjskiego miasta leżącego już poza granicą autonomii. Archeolodzy twierdzą, że jest to najstarszy na świecie akwedukt. Kilka kilometrów dalej, w dolinie Lalisz, znajduje się jedyna na świecie świątynia jezydów, „kłaniających się słońcu” – Kurdów, którzy nigdy nie przeszli na islam.
Bogactwo i różnorodność kultur jest w Kurdystanie widoczna na każdym kroku. Jeszcze jeden, ale współczesny przykład, to Ankawa, do niedawna nieduża chrześcijańska dzielnica na peryferiach Hawleru. Dzisiaj jest prawie 40-tysięcznym miastem. Obok starych kościołów powstają nowe, ale Kurdom wcale to nie przeszkadza. Potrafią nawet żartować, że ich muzułmański rząd lepiej traktuje chrześcijan, a więc Asyryjczyków czy Chaldejczyków. Nic dziwnego, że chrześcijanie, prześladowani w arabskim Iraku, gremialnie przybywają do kurdyjskiej autonomii. Tutejszy rząd buduje dla nich nowe osiedla, a nawet całe wioski. Interesującym przykładem jest Berseve, zamieszkana przez 800 rodzin, w większości muzułmańskich, gdzie znajdują się trzy kościoły i jeden meczet.
W ciągu kilku lat Kurdystan zmienił się nie do poznania, a zmiany te nareszcie idą w szczęśliwym, dla tego narodu, kierunku.