Co o nich wiemy? Że sieją zgorszenie, legalizując jednopłciowe małżeństwa oraz miękkie narkotyki… Gdy bliżej poznaje się Holendrów, blakną stereotypy, a rośnie podziw dla pracowitego i świetnie zorganizowanego narodu.
Dostępny PDF
W trakcie jazdy autem do miasta Jana Vermeera, Delft, zwracam uwagę na widok „wielkiego nieba”. To optyczne złudzenie wynika z równinnego krajobrazu i depresji. Znajdujemy się przecież 10, 20, a nawet 30 metrów poniżej poziomu morza. Niebo z taką perspektywą bywa najatrakcyjniejsze w pogodne dni, kiedy toczą się po nim bele cumulusów.
W podróży natrafiamy na stada czarno-białych i biało-brązowych krów, a także na konie i barany. Świń tu podobno więcej niż ludzi, a szklarniowymi warzywami karmi się pół Europy, choć w rolnictwie pracuje tylko dwa procent Holendrów.
KRAJOBRAZ NARODOWEJ TROSKI
W mieście Vermeera pojawiają się domy jakby wyjęte z obrazu „Widok z Delft”, który oglądaliśmy w muzeum w Hadze. Niezmiernie charakterystyczna dla całego kraju jest bowiem dbałość o zachowanie ciągłości architektonicznej. Widoczna jest narodowa niemal troska o zabytkowe, wciąż odnawiane i użytkowane budynki, o każdy szczególik, gzymsik, wywiniętą okiennicę, rzeźbę. W powiązaniu z ostrymi przepisami prawa budowlanego, a także z doprowadzoną do perfekcji sztuką ogrodniczą, sprawia to, że wrażliwi na urbanistyczny ład i estetykę mają co podziwiać. Nie ma tu reklamowej dżungli zaśmiecającej krajobraz, a jeśli reklamy się pojawiają, to rzadko i są wkomponowane w otoczenie. Nie ma też decybelowego zgiełku, drażniącego w niektórych naszych kawiarniach i restauracjach, bo widocznie nie ma na to w Holandii przyzwolenia.
Poetę przybyłego z połatanej Polski, skleconej z najróżniejszych stylów i często na chybił trafił, musi wzruszać ten liryczny widok parterowych domków, wyglądających bajkowo, pokolorowanych niczym pastelami Nikifora. Wykonane są, albo zakonserwowane, z wyjątkową dbałością i smakiem, choć niektórym stuknęło 200 czy 300 lat, co dumnie obwieszczają daty na ich fasadach.
W Best, gdzie mamy stałą bazę noclegową, natykamy się na dwumetrowy pomnik kreta. Został on wzniesiony, aby upamiętnić wydrążenie trzykilometrowego tunelu kolejowego. Mieszkańcy miasteczka nie zgodzili się, żeby pociągi, przebiegające tu czterema torami, nękały ich ustawicznym hałasem, więc projektanci musieli znaleźć inne rozwiązanie. Z kolei główna ulica Delft, prowadząca do dworca, znajduje się w przebudowie. Tak jak w Best, i tutaj pociągi przejeżdżające z Hagi i Amsterdamu do Rotterdamu znikną niedługo w tunelu. To ogromne przedsięwzięcie, podobne do budowy metra. Przy okazji widać, jak można przenieść cały budynek – oto stary zabytkowy młyn został podniesiony do góry i czeka na swe ostateczne miejsce po przebudowie.
Przemieszczając się między holenderskimi miastami (Delft, Haga, Eindhoven, Best, Rotterdam, Amsterdam), zauważa się, że wszędzie tu blisko. Holandia jest obszarowo siedmiokrotnie mniejsza od Polski i bardzo gęsto zaludniona. Zrozumiałe, że nie ma dużo miejsc pod lasy, które z powodu ciągle wiejących wiatrów są też mniej okazałe od polskich. Choć nie ma dużych i dzikich, jak u nas, kompleksów leśnych, to urbaniści zadbali, by maksymalnie wykorzystać zieleń. Wciska się ona w każdy zaułek, w wolne miejsca między domami, ulicami, trasami rowerowymi – w postaci skwerków, parków, zieleńców, klombów.
W ślicznie zachowanej, jak przed stu laty, wsi Nuenen – gdzie pastorem był ojciec Vincenta van Gogha, a on sam parę lat tu przebywał i malował, co zostało upamiętnione pomnikiem na ryneczku – w oczy rzuca się widok ściętej do połowy, starej, liczącej ponoć 450 lat lipy. Przed kilkunastu laty zachorowała, więc zjechali się „doktorowie” od drzew, żeby temu zaradzić. W końcu zdecydowano się na amputację korony, konarów i części pnia, ale uczyniono to po wielu naradach i deliberacjach. Pozostała przy życiu część drzewa podlega ciągłej opiece.
NATCHNIENIE VERMEERA
Delft, leżące nad rzeką Schie, to jedno z najstarszych miast niderlandzkich. Stąd wywodzi się malarz Jan Vermeer van Delft. Miasto słynie też z produkcji fajansu i porcelany.
HOLENDERSKIE RÓWNANIE
Holandia słynie z wiatraków (jest ich ponad tysiąc), rowerów (jest ich dwa razy więcej niż samochodów) i tulipanów (których rocznie sprzedaje się 6 milionów).
DZIŚ PRAWDZIWYCH WIATRAKÓW JUŻ NIE MA
...a raczej jest ich niewiele. Pierwsze wiatraki stanęły w Holandii ponad 800 lat temu i służyły jako młyny zbożowe, tartaki i urządzenia odwadniające.
KAPITALIZM Z LUDZKĄ TWARZĄ
W tym „bezbożnym” kraju, gdzie liczą się czyny, a nie umoralniające kazania, doskonale funkcjonuje system pomocy osobom starszym i niepełnosprawnym. Do domu matki mojego zięcia Hansa przychodzi parę razy w tygodniu sąsiad, żeby wyprowadzić jej psa. Sąsiad dwa lata temu stracił pracę, ale wpadł na pomysł, że może odwiedzać w domach starszych i chorych ludzi, pomagać im w zakupach i zajęciach domowych. Zgłosił swój projekt do gminy i uzyskał dla niego akceptację. Uznano, że będzie to jego praca etatowa, wliczająca się do emerytury, do której pozostało mu kilka lat.
Zwiedzaliśmy w Eindhoven wielohektarowy ośrodek dla niepełnosprawnych, wyposażony w domki dla dwustu pacjentów, boiska, siłownie, pływalnię, małe zoo ze zwierzętami, nad którymi opiekę sprawują pensjonariusze, którzy troszczą się także o ogródki warzywne. Ośrodek ma charakter otwarty, każdy może tu wejść, pospacerować, porozmawiać z siedzącymi w oknach lub na ławeczkach.
Stosunek do niepełnosprawnych najlepiej świadczy o społecznej wrażliwości danego narodu, o jego kulturze i tolerancji. Jeden z trzech braci mojego holenderskiego zięcia, który cierpi na lekkie upośledzenie, ma przydzielone przez państwo własne mieszkanie, zapewnioną pracę w myjni, gdzie zarabia na tyle godziwie, że jest w stanie utrzymać się z pensji i jeszcze coś odłożyć. Właściciele firm przyjmujących niepełnosprawnych do pracy mogą liczyć na dopłaty od państwa.
Dodajmy przy okazji, że w Holandii pracownik, który utracił etat, otrzymuje od swojej firmy jeszcze przez 2 lata osiemdziesiąt procent pensji!
MORZE ZBLIŻA
Zeelandia to region nadmorski, wielokrotnie zalewany, zamieszkany przez najtwardszych Holendrów, dla których nie ma rzeczy niemożliwych. Nigdy nie poddali się depresji, morzu, wiatrowi. Walka z wodą trwa tu od 500 lat. W 1953 morze zalało całą tę prowincję, zginęło 3,5 tysiąca ludzi i wydawało się, że życie nie powróci już na ten teren. Ta katastrofa zmobilizowała ich do najwyższego wysiłku. Przez kilkanaście lat trwały kosztowne i pracochłonne roboty melioracyjne, które spowodowały, że Holendrzy znowu wydarli morzu ogromne połacie lądu. Osuszyli, czyniąc użytecznymi, poldery, na których doskonale (nawet bez nawozów) udają się wszelkie uprawy.
Pomysłowość Holendrów i ogrom wysiłków włożonych w sypanie wałów, fos, fortyfikacji, w budowę śluz, falochronów, kanałów i innych wymyślnych konstrukcji podwodnych – są niewyobrażalne. Tutaj znajduje się na przykład ponad 10 tysięcy najrozmaitszego typu wiatraków przepompowujących wodę…
Morze nauczyło ten naród myślenia w kategoriach wspólnotowych i równościowych – bo każdy każdemu był tu potrzebny, a wszyscy wszystkim. Nie bez kozery mówi się, że Pan Bóg stworzył świat, a Holendrzy Holandię. Pewnie stąd bierze się u nich brak zgody na szkoły i szpitale prywatne… właśnie z owego solidarnościowego nawyku. W tym kraju, gdzie przyswojono zasady prawdziwego demokratyzmu, nie ma śladu tytułomanii, hierarchizacji, społecznych podziałów, tak bujnie przez wieki rozkwitających w Anglii, Niemczech czy Hiszpanii. Wszyscy mają mieć równe szanse, bo wszyscy w walce z morzem są tak samo potrzebni.
Przejeżdżamy obok sztucznie utworzonej wyspy Neetlje Jens. Tutaj był tzw. mocny punkt, czyli mielizna, od której sypano wały, tworzono poldery, a następnie bramę wkopaną nawet do 50 metrów w głąb morza i rozpoławiającą je. W „okiełznanej” części znajdują się stanowiska na małże i kraby, które potrzebują do życia słonej, morskiej wody. Dlatego bramowa konstrukcja – ciągnąca się kilkaset metrów wzdłuż mostu-wału, po którym zbliżamy się do starego, zabytkowego miasta Werre – jest otwarta. Jeśliby jednak fale niebezpiecznie wezbrały, gigantyczna brama zamknie zatokę.
Prace podobne do tych w Neetlje Jens wykonano w Rotterdamie, tylko na o wiele większą skalę. Cały port jest tam otwierany, a w razie niebezpieczeństwa zamykany. Holenderska myśl techniczna związana z systemami inżynieryjno-wodnymi osiągnęła szczyty, dlatego sprzedawana jest całemu światu. Mogłem się o tym przekonać, będąc kiedyś w Singapurze, gdzie w okresach deszczowych ulice mogłyby ulec zalaniu. Singapurczycy ściągnęli więc Holendrów, a ci im pomogli.
Poruszając się w głąb Zeelandii, składającej się z wielu wysepek połączonych wałami usypanymi z ziemi, betonu i kamieni, trudno sobie wyobrazić, że jedziemy po dawnym morskim dnie. Łącznie jedna trzecia terenów rolniczych Holandii była kiedyś morzem.
Zanim stanęliśmy w Weere, zwiedziliśmy stary gród Willemstadt, osadzony na terenach delty, gdzie wpływają do morza trzy potężne rzeki, między innymi Ren. Miasto, otoczone fortyfikacjami obronnymi i labiryntem wałów, chroniącym nie tylko przed morzem, ale i przed rzekami, w 1790 skutecznie przeciwstawiło się Francuzom. Z kolei w czasie I wojny światowej wypełnione wodą fosy nie wpuściły tu Niemców.
ROWEROWE KRÓLESTWO
Rowerzyści w tym małym kraju mają do dyspozycji ponad 15 tysięcy km ścieżek rowerowych. Niektóre są nawet podgrzewane.
NA ROWERZE WSZYSCY RÓWNI
Symbolem równości i demokratycznego myślenia jest także rower. Na rowerze dojeżdża do pracy premier rządu i jego ministrowie, na rowerze matki wiozą dwójkę czy trójkę dzieciaków w różnym wieku, na rowerze robi się zakupy. Do roweru – z przodu, z tyłu, z boku – można doczepić różnego rodzaju przyczepki, bagażniki, nakładki, tak aby pojazd mógł służyć nawet do transportu całkiem sporych mebli. W każdym szanującym się zakładzie pracy znajduje się łazienka z prysznicem, aby pracownicy mogli odświeżyć się po przyjechaniu do firmy na rowerze.
Przy każdym dworcu każdego miasta w oczy rzucają się zatoczki dla tysięcy rowerów. W Holandii funkcjonują bardzo ostre przepisy parkingowe, więc pracownikom bardziej opłaca się przesiąść z pociągu czy autobusu na rower, niż dobijać się do centrum autem.
W tym kraju rowerów jest więcej niż mieszkańców – w samym Amsterdamie około 600 tysięcy. Sieć ścieżek rowerowych ma długość ponad 15 tysięcy kilometrów i można nimi swobodnie objechać cały kraj. Sezon rowerowy trwa tutaj cały rok, a niektóre „rowerostrady” są specjalnie podgrzewane w sezonie zimowym.
Rower nikomu nie uwłacza, nawet wielkiemu szefowi. Na rowerze każdy tak samo moknie i tak samo ostro musi pedałować wbrew wiejącemu zawsze wiatrowi. Idea egalitaryzmu w kraju wiatraków i tulipanów także dzięki rowerowi osiągnęła swoje szczyty.