Używając przywilejów blondynki w starciu z tutejszymi macho, a łokci wobec płci pięknej, dopchałam się do samej barierki. Staliśmy na wzgórzu z widokiem na wysokie urwisko. Raptem hałaśliwy tłum ucichł i rozstąpił się, umożliwiając przejście bosym chłopakom w kąpielówkach…
Dostępny PDF
Współczesne Acapulco zaprojektowano tak, aby turysta raczej nie opuszczał terenu hoteli. Niech spędza noc w objęciach drink-baru, a za dnia wypoczywa w chłodzie ogromnego apartamentu lub w niebieskiej wodzie basenu z widokiem na ocean. Fiesta mexicana, salsa, pokazy laserowych świateł i dużo tequilli… Pięciogwiazdkowe wieżowce piętrzą się wzdłuż plaż, upajając gości przepychem oferowanych usług.
PAN ACAPULCO
Miejscowe plaże udostępniają każdą rozrywkę: skutery wodne, paralotnie unoszone za motorówką, przejażdżki na „bananie” czy kanu, łodzie wiosłowe, wakeboarding, windsurfing, kitesurfing, nurkowanie, wędkowanie, a nawet zabiegi spa bezpośrednio na plaży. Największa w zatoce Acapulco wyspa, la Roqueta, oprócz idealnych warunków do snoorklingu, oferuje również wizytę w ogrodzie zoologicznym.
Wprawdzie tutejszym nowoczesnym hotelom daleko do stylu retro, niemniej miasto zawdzięcza swój kształt okresowi lat 1960. Wabiące luksusem i rozjaśnione neonami nocne życie to spuścizna czasów, kiedy Acapulco było azylem hollywoodzkich beautiful people: Elizabeth Taylor, Franka Sinatry, Brigitte Bardot. A wszystko za sprawą „Pana Acapulco”.
Ten pseudonim przylgnął do gorącej i przebojowej natury Teddy’ego Stauffera, początkowo lidera szwajcarskiej grupy jazzowo-swingowej. Cieszyła się ona blaskiem sławy tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Po europejskim sukcesie Stauffer próbował swoich sił w Hollywood jako kompozytor filmowy. Z powodu problemów z wizą musiał jednak opuścić Stany. Udał się więc do Meksyku, gdzie jako menedżer największych hoteli oraz założyciel dyskotek i klubów ze striptizem stał się twórcą wakacyjnego raju na ziemi – amerykańskiego centrum rozrywki, czyli Acapulco, jakie znamy do dziś.
El Mirador po hiszpańsku oznacza „punkt widokowy”. Dla bywalców Acapulco słowo to ma jednak i drugie znaczenie. Kryje się pod nim legendarny hotel na wzgórzu La Mira – obiekt, który poza trzema basenami i pokojami typu „willa”, raczy swoich gości mrożącym krew w żyłach spektaklem. Szefem hotelu był swego czasu właśnie Mr Acapulco, który wypatrzył grupę miejscowych chłopaków wykonujących brawurowe skoki do wody z pobliskiej skały La Quebrada. To on zamienił ich hobby w dochodową atrakcję turystyczną dla gości.
Wkrótce zainteresowała się tym telewizja, która rozpoczęła transmisję corocznych zawodów między zespołami La Quebrada Cliff Divers i USA – High Diving, rozgrywanych w okresie świąt Bożego Narodzenia. Zawody stały się jednym z pierwszych światowej sławy turniejów w sportach ekstremalnych. Od 2002 roku La Quebrada widnieje na Liście Światowych Rekordów Guinessa jako „najwyższe regularne skoki do wody na główkę”.
MOCNE FUNDAMENTY
W 1997 roku Acapulco nawiedził huragan Paulina. Większość luksusowych hoteli wróciła do normalnej działalności już miesiąc po katastrofie.
ZŁOTO MEKSYKU
W hotelowych barach, także tych wodnych, można dostać wszystko. Największym powodzeniem cieszą się drinki ze złotą tequillą, znaną w Meksyku jeszcze w czasach prehiszpańskich.
URWANA SKAŁA
Tak tłumaczy się hiszpańską nazwę urwiska La Quebrada, z którego skaczą śmiałkowie, kiedy już z narażeniem życia wejdą na szczyt.
CZTERY METRY NA PRZEŻYCIE
I oto właśnie nasi bohaterowie schodzą boso po skale na samo dno urwiska. Przepływają przełęcz i wspinają się na widoczne przed nami wzgórze. Skałę pokonują szybko niczym duże zwinne pająki, o które, niestety, w Meksyku nietrudno. Po chwili większość skoczków jest już na samym wierzchołku, gdzie znakiem krzyża oddaje się pod opiekę Matce Boskiej. Dwóch z nich zatrzymało się przed szczytem. Stojąc jeden pod drugim na skalnych półkach, przygotowują się do skoku. Pomimo szumu wody i sporej odległości, jaka dzieli ich od widzów, z pewnością słyszą nasze dopingujące krzyki, gwizdy i oklaski…
Minuty mijają, dłonie bolą od klaskania, a chłopaki jak stali, tak stoją. Stchórzyli! – przeszło mi przez myśl. Zanim jednak zdążyłam wypowiedzieć to na głos, wykonali synchronicznie dwa skoki – jeden przodem do zbocza z fikołkiem w przód, a drugi tyłem do przepaści z podobnym piruetem w przeciwnym kierunku.
Choć mogłoby się wydawać, że młodzi skoczkowie są przeszkolonymi w Hollywood królami w budowaniu suspensu, ich zwlekanie miało zupełnie inny sens. Znajdująca się pod nami zatoczka to zaledwie 4 metry głębokości, i to tylko w chwili, gdy zalewają ją wody nadchodzącej fali. Przekazywana sobie z pokolenia na pokolenie umiejętność członków zespołu La Quebrady polega na wyczuciu czasu, w którym ten skok z 35-metrowej skały nie będzie zwykłym samobójstwem.
Po dwóch pierwszych śmiałkach popis dają kolejni skoczkowie, za każdym razem startując z nieco innej wysokości i z odmienną choreografią lotu. Młodzi Meksykanie brawurową tradycję igrania ze śmiercią mają we krwi. W sumie w trakcie półgodzinnego pokazu przecięli toń wody 18 razy, nurkując w przepaść z łatwością i gracją, z jaką robią to miejscowe pelikany. Jeśli czegoś mogło mi zabraknąć, to tylko akrobacji w wykonaniu dziewczyny, która od kilku lat zasila kadrę La Quebrady.
Skoczkowie, cali mokrzy i podekscytowani, wspięli się z powrotem na naszą stronę urwiska i przecisnęli zwinnie między tłumem. Stanęli przy wejściu, aby pozować do zdjęć za drobne napiwki. Dla nas przedstawienie było skończone. Oni mieli wrócić tu za kilka godzin, aby znów ryzykować życie karkołomnymi piruetami, tym razem skacząc do wody nocą, z pochodnią w ręku. Pokazy odbywają się bowiem pięć razy na dobę.
Wychodząc, minęłam amerykańskich turystów, którzy debatowali nad tym, jak można tak ryzykować dla pieniędzy. Spojrzałam na skoczków, którzy z szaleństwem w oczach i serdecznym uśmiechem na ustach prężyli właśnie swoje muskularne sylwetki do fotografii z babcią i jej wnuczką. Gdy mój przewodnik spytał o wrażenia, odpowiedziałam bez chwili zastanowienia: – To prawdziwa przyjemność na nich popatrzeć. Jak dla mnie, mogliby nawet nie skakać.
SŁOŃCE, TYLE SŁOŃCA…
…śpiewał włoski zespół Ricchi e Poveri w słynnym przeboju „Acapulco” z lat 1980.
WYLĄDOWAŁA? NIE! ZARAZ POLECI
Kurorty Acapulco prześcigają się w wymyślaniu atrakcji ekstremalnie turystycznych.
WSZYSTKIE ŻYCZENIA GOŚCI
Dzisiejsze Acapulco tętni życiem bez względu na porę roku. Codziennością są tutaj rejsy na ocean łodzią o szklanym dnie w poszukiwaniu żółwi i delfinów. Dla pasażerów, którym nie dane było ujrzeć wyjątkowej fauny Pacyfiku, rekompensatą może być wizerunek Matki Boskiej z Guadalupe w podwodnej kaplicy (Capilla Submarina). Swoistym krajobrazowym kontrastem wobec niej jest górująca nad miastem Capilla de la Paz – ekumeniczna kaplica wybudowana w latach 70-tych w najwyższym punkcie wzgórza El Guitarrón. Udziela się tu ślubów parom nie będącym tego samego wyznania.
Z nietuzinkowej architektury warto wymienić jeszcze hotele w kształcie prekolumbijskiej piramidy oraz fortecę San Diego – jeden z najlepszych przykładów fortyfikacji Meksyku, gdzie dziś, w trzynastu salach Muzeum Historycznego, można zapoznać się z dziejami miasta.
W XVI wieku Acapulco było jedynym portem, w którym Hiszpanie pozwalali cumować galeonom powracającym z Chin i Filipin. Handlowano głównie skarbami Azji: jedwabiem, porcelaną oraz przyprawami. Galeon „Manila”, statek kursujący kilka razy do roku między Meksykiem, zwanym wówczas Nową Hiszpanią, a Filipinami, można podziwiać w Parku Papagayo. Na jego terenie znajduje się również kolejka linowa i… tor saneczkowy.
Acapulco najbardziej oblegane jest w okresie od świąt Bożego Narodzenia do Wielkanocy. Nawet w porze deszczowej, która trwa tu od czerwca do października, nie brakuje amatorów turystycznych atrakcji miasta. Kurort dosłownie prześciga się w pomysłach, aby zaspokoić wszystkie pragnienia swoich gości, nawet te, o których przed przybyciem do tego miasta nie mieli jeszcze pojęcia.