Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-03-01

Artykuł opublikowany w numerze 03.2013 na stronie nr. 78.

Tekst i zdjęcia: Witold Repetowicz,

Nad rzeką żywicielką


Jest coś bardzo afrykańskiego w sylwetce kobiety piorącej nad Nigrem o zmroku.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Wyjeżdżamy z Kantchari, malutkiej miejscowości na drodze do granicy. Ścigamy się z nadchodzącą nocą, bo szlaban zamykają po zmroku. Wokół pustkowie, ogromna przestrzeń pokryta karłowatą roślinnością, nostalgiczny krajobraz Sahelu. To nie zielone Burkina Faso, które opuszczam. Mijamy stojącą samotnie tablicę „Bienvenue au Niger”. Kilka kilometrów dalej autobus przekracza granicę.

 

 

MANGER ZNACZY JEŚĆ

 

Niejednej, wieloosobowej rodzinie pięćset zachodnioafrykańskich franków, czyli jeden dolar, musi wystarczyć na wyżywienie przez cały dzień, a może nawet dłużej – mówi Amadou, z którym piję piwo w barze przy „Village Chinois”, jednym z hoteli w Niamey. – Ludzie są tutaj bardzo biedni – dodaje.
Widać to na każdym kroku. Niger pod tym względem, niestety, mocno się wyróżnia. Wcześniej, już w Makalondi, autobus obległa grupa żebrzących dzieciaków, wykonujących charakterystyczny gest dłonią, jakby chciały coś włożyć do ust: – Manger, manger, monsieur… – wołały. – Bon arivee, monsieur, bon arivee… – U nas, w Burkina Faso, tego nie ma, u nas dzieci chodzą do szkoły – rzucił wtedy z pogardą pomocnik kierowcy, odganiając małych żebraków. Kiedy po północy dojechaliśmy wreszcie do Niamey i ten sam pomocnik pomógł mi znaleźć taksówkę, zwrócił się do mnie tym samym gestem i tymi samymi słowami: manger, manger…
Podstawą diety mieszkańców są wyroby z mąki oraz kasza, wytwarzane z takich roślin, jak proso, sorgo czy maniok. Ryż to już luksus, nie mówiąc o mięsie. Pół pieczonego kurczaka kosztuje od 1500 do 2000 tamtejszych franków (CFA). Na ulicznym straganie kupiłem kiedyś obiad za niespełna 500 CFA, na który składała się zupa (rozwodniona kasza z jakimiś ziarnami), smażone placki i danie główne – owczy łeb, z którego sterczały jeszcze rzęsy nad zastygłymi oczami. Nie dojadłem tego smakołyku, ku ogromnej uciesze dziewczynki, która rzuciła się nań jak na wielki rarytas.

 

W SLUMSACH DZIECI SIĘ NUDZĄ

Gdy dzieciaki zmęczą się nagabywaniem turysty o pieniądze i jedzenie, rozpoczynają walkę o znalezienie się w kadrze zdjęcia.

KOLOROWY DZIEŃ TARGOWY

W nigerskich wioskach targi odbywają się raz w tygodniu – w każdej w inny dzień. W Koure jest to poniedziałek. Senna osada tętni wówczas życiem i wabi kolorami.

 

FUNDATOR KADAFI

 

Amadou stać na więcej. Ten trzydziestolatek z plemienia Dżerma jest leśnikiem i właśnie umówił się tu ze swoją dziewczyną. – Jestem muzułmaninem, ale niepraktykującym, a Niger jest państwem laickim – stwierdza, sącząc kolejne piwo, gdy pytam go o religię.
W Nigrze są też chrześcijanie. W centrum Niamey znajduje się nawet duża katedra katolicka. Znacznie większy jest jednak Wielki Meczet, wybudowany za pieniądze Kadafiego przez architektów i artystów sprowadzonych z Maroka. Duże wrażenie robią jego wnętrza utrzymane w marokańskim stylu, pełne przepychu, ale i elegancji, ze ścianami i sufitem wyłożonymi marmurem, stiukiem i geometryczną mozaiką.
Kadafi finansował też sieć szkół francusko-islamskich – mówi mi Hama, dozorca-przewodnik. – Uczą w nich Libijczycy – dodaje. Nie chce jednak odpowiedzieć na pytanie o to, jaki stosunek do Kadafiego mają mieszkańcy Nigru. – Teraz finansuje nas nowy rząd libijski, a ja mam dwie żony i czternaścioro dzieci. Zarabiam 30 tysięcy CFA i jak tu wyżywić rodzinę. Hama zaczyna narzekać na swoją sytuację i prosić o… manger.
Sieć szkół koranicznych zwanych francusko-islamskimi jest silnie rozbudowana w całym Nigrze. Dzieci przez 7 lat uczą się w nich trzech przedmiotów: francuskiego, arabskiego i Koranu. Znajomość francuskiego, choć to jedyny oficjalny język, nie jest jednak w Nigrze powszechna. Przekonałem się o tym, jadąc do Boubon, małej miejscowości położonej 25 km na północny zachód od Niamey. To w zasadzie ogromna, kilkutysięczna wioska rybaków i garncarzy z plemienia Dżerma. Znajdują się tutaj dwie szkoły francusko-islamskie, jedna założona przez arabską fundację, a druga należąca do sieci szkół koranicznych utworzonych przez bogatego Benińczyka.
Spotykam dziewczynkę, uczennicę tej szkoły, ale muszę z nią rozmawiać przez tłumacza – młodego chłopaka o imieniu Hassan, który zaoferował się być moim przewodnikiem, oczywiście za odpowiednie manger. Modnie ubrany, z walkmanem na szyi, jest jedną z nielicznych osób w wiosce znających francuski i chyba nieźle na tym wychodzi, bo Boubon ze względu na swoje położenie przyciąga turystów.

 

 

ŻYRAFY PIWNE

 

Ta wieś leży nad Nigrem, w głębokiej dolinie, wśród nieco pofałdowanego pustkowia sawanny. Spokój i dziewiczość tego terenu powodują, iż łatwo tu spotkać hipopotamy. Jest ich bardzo dużo – zanurzających potężne cielska w wodzie, znikających pod nią i znów wypływających. Gdy trwają w bezruchu, trzeba wytężyć wzrok, bo z ledwie wynurzonymi grzbietami przypominają głazy. – Zdarza się, że zaatakują krowy przechodzące przez rzekę, ale nie ludzi – uspokaja Hassan.
Mijamy wioskę rybacką na jednej z wysepek. Z chat na brzeg wybiega tłum dzieciaków, które na widok białego zaczynają skandować: l’argent, l’argent, l’argent („pieniądze”). Zawracamy i przybijamy na przeciwległy brzeg, gdzie kilka kobiet wydobywa glinę z nadrzecznych dołów. Dzieci ładują ją na wóz zaprzęgnięty w osła i wiozą do wioski. Tam garncarze uformują z gliny duże dzbany i inne naczynia, następnie wsadzą do wykopanych zagłębień, zasypią gałęziami i podpalą. Kiedy tylko ostygną, będzie je można pomalować, a następnie wystawić na sprzedaż podczas środowego targu.
Koure, miejscowość leżąca 60 km na wschód od Niamey, słynie z tego, iż obok żyje stado żyraf. To endemiczny podgatunek żyrafy zachodnioafrykańskiej, obecny tylko w tym miejscu, a różniący się od swych wschodnioafrykańskich kuzynów kolorem i wielkością cętek. Jest poważnie zagrożony, gdyż tych osobników jest zaledwie 267. Wszystkie są pod opieką pracowników rezerwatu, w przeciwnym razie dawno zginęłyby z głodu. Żyrafa bowiem to straszny żarłok, cały dzień zjada liście akacji, całkowicie ogałacając drzewa. Leśnicy muszą ścigać się z apetytem zwierząt i ciągle sadzić nowe rośliny. Żyrafy, obok hipopotamów, są symbolem Nigru. Ozdabiają na przykład etykiety najpopularniejszego tu piwa: Bière Niger.
Jadę motocyklem z przewodnikiem i ledwo skręcamy z głównej ścieżki rezerwatu, gdy spośród drzewek wyłania się kilka cętkowanych szyj. Cała rodzinka składa się z dziewięciu osobników: mamy, taty i siódemki młodych. Wpatrują się długo i nie uciekają, można podejść niemal na wyciągnięcie ręki.

 

 

ŻYCIE NA BRZEGU

 

Wracam do Niamey. Gdy byłem tu pierwszy raz sześć lat temu, miasto robiło złe wrażenie. Widziałem slumsy, slumsy i tylko slumsy. Teraz sporo zmieniło się na korzyść, ale tym, co jest tu najpiękniejsze, jest nadal rzeka Niger. Jest coś magicznego w jej leniwym nurcie, poruszającym się szerokim korytem, wśród licznych wysepek i nadbrzeżnych rozlewisk.
Rzeka jest dla wielu żywicielką. W okolicach mostu JFK łatwo spotkać kilkuletnie dzieci brodzące przy brzegu z wiadrami niemal tak dużymi jak one same. Ich starsi bracia łowią ryby na linkę, zaś ojcowie wyruszają łodziami na nocny połów. Niger to także pralnia i łaźnia. I wszyscy kąpią się tu nago – czy to stolica, czy konserwatywne Boubon.
Ciemnieje, choć to nie wieczór. Powietrze nagle brunatnieje, po czym nasila się wiatr, wreszcie pojawia się on, niszczycielski harmattan, łamiący gałęzie drzew, zrywający dachy. W górze wiruje piach z pyłem. Po godzinie wszystko ucicha. W czerwcu jest to równie normalne jak rzęsiste ulewy, które są jednak przez mieszkańców witane z radością. Oberwanie chmury? Gdy ja szukam schronienia pod niewielkim blaszanym zadaszeniem jakiegoś domku, wylatuje z niego kobieta z trójką dzieci i wiadrami. Dzieci rozbierają się i szybko myją pod tym prysznicem. Potem jest chwila na pranie i zmywanie. Szybko, szybko, bo długo nie poleje, trzeba korzystać, a woda z nieba jest czystsza niż z rzeki.

 

POPULARNE TYLKO NA ETYKIETACH

Bière Niger to najbardziej znane piwo w Nigrze. Jego butelki zdobi wizerunek żyraf, których niegdyś było tu wiele, a dziś żyje zaledwie 267.

PRZEPAŚĆ KULTUROWA

Zdjęcie zostało zrobione z okna jadącego autobusu. Nie wiadomo, dlaczego widoczny na nim mężczyzna trzyma kobietę na sznurku.

PRZYSTANEK Z PLATFORMĄ

Ten pojazd jeszcze niedawno jeździł bezdrożami z Niamey do malijskiego Gao, wożąc pasażerów i barany. Dziś autobusy międzynarodowe są lepsze, powstała też droga, ale do Gao już nie można dojechać z powodu wojny w Mali.

 

POKOJU I TURYSTÓW

 

W południowym Nigrze dominującą grupą etniczną są czarni Hausa. Dżerma to ludzie rzeki, ich wioski i miasta ciągną się wzdłuż dorzecza aż do granicy z Mali. Dalej żyją Songhai…
Dżerma i Tuaregowie to kuzyni. W czasie rebelii tuareskiej, gdy powstańcy zatrzymywali autobus, to oddzielali Dżerma od Hausa, i tylko Hausa mieli problemy – opowiada Amadou. – Ale Songhai i my to jedno – przekonuje – są tylko drobne różnice między naszymi językami.
Berberyjscy Tuaregowie mieszkają na pustyni na północy. Mają swój język, alfabet, starożytną, unikalną kulturę i nie mają swojego państwa. Dlatego właśnie tyle razy się buntowali. Sytuację komplikuje chaos w strukturach władzy Mali i obecność islamistów na północy. Niektórzy boją się, że te problemy mogą objąć również sąsiednie państwa. W Niamey jednak wszyscy są pewni, że nie grozi im ani pojawienie się zwolenników szariatu, ani nowa rebelia Tuaregów w Airze.
Chcemy pokoju, chcemy turystów – mówi mi Ibrahim, Tuareg prowadzący agencję turystyczną w Niamey, a właściwie filię agencji z Agadezu, który jest bramą do księżycowych, bazaltowych gór Airu i bezkresnego oceanu piasku, pustyni Tenere.
Do 2007 roku przyjeżdżało tu sporo turystów, głównie z Francji, i działało wiele agencji turystycznych organizujących wyprawy na pustynię. Funkcjonowało też lotnisko międzynarodowe, na którym lądowały czartery z Paryża. Rebelia zahamowała turystykę i lotnisko umarło. Największa tuareska osada w Airze – miasto Iferouane – zostało zrównane z ziemią. – Ale to już przeszłość – zapewnia mnie Ibrahim i pokazuje album z niedawno zorganizowanej pustynnej ekspedycji grupy japońskich turystów. – Iferouane odbudowaliśmy, chcemy spokoju i chcemy zarabiać pieniądze. A islamistów przepędzimy, Niger jest laicki – podkreśla.
Niamey rzeczywiście nie wygląda na ortodoksyjnie religijne. Na każdym kroku można natknąć się na bary serwujące alkohole, i nie są to bary dla białych, których prawie tu nie ma. Ale na prowincji jest nieco inaczej.

 

 

POŻEGNANIE Z NIGREM

 

Bieda sprowadza ludzi na złą drogę – mówi Moussa z recepcji hotelu, kiedy zapowiadam, że jutro wyjeżdżam do Beninu, a autobus odchodzi o 4 rano. – W nocy jest niebezpiecznie iść przez miasto, dużo bandytów. Musisz nocować na dworcu autobusowym – radzi.
Kilka lat temu tak nie było. Pamiętam, jak kupowałem jedzenie w wiosce i niezbyt rozgarnięty sprzedawca miał problem z obliczeniem, ile powinien mi wydać. Od razu zrobiło się zbiegowisko i ludzie zadbali, aby wydał odpowiednio. Innym razem nie miałem drobnych, więc dzieciak pobiegł z banknotem o dużym nominale na drugi koniec wsi i przyniósł mi resztę co do grosza. Smutne, że to się zmienia.
W północnym i wschodnim Nigrze grasują uzbrojone bandy, tyle że, w przeciwieństwie do Mali, nie ma tam chociaż Al-Ka’idy Islamskiego Maghrebu. W Airze z kolei Tuaregowie sami muszą kontrolować pustynię, zapewniając bezpieczeństwo nielicznym wciąż turystom.
Jestem już w Gayi, małym miasteczku przy granicy z Beninem, która przebiega na Nigrze. Przechodzę przez most i spoglądam na rzekę. Jest bardzo płytko. To efekt małych opadów w zeszłym roku. Kraj Niger woła o turystów, a rzeka Niger – o deszcz.