Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-04-01

Artykuł opublikowany w numerze 04.2013 na stronie nr. 48.

Tekst: Maciej Jaworski, Zdjęcia: Fryderyk Jaworski,

Kraj tysiąca zakrętów


Przed dziesięciu laty gościłem w Polsce znajomego Rwandyjczyka. Objeżdżaliśmy klasyczny tour de Pologne, gdy w pewnym momencie zapiał z zachwytu: – Ależ prosta droga! – Prosta, a jaka ma być, skoro jesteśmy na Mazowszu – odpowiedziałem w niezrozumieniu. Od siedmiu lat jeżdżę po rwandyjskich drogach i zaczynam rozumieć ów zachwyt.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

Niektórzy nazywają ten kraj regionem tysiąca wzgórz. Jan Paweł II sparafrazował to sformułowanie. Przybywając tu jako pielgrzym, powiedział, że Rwanda jest krajem tysiąca problemów, ale i tysiąca rozwiązań. Mnie zaś od jakiegoś czasu ten kraj odsłania się jako kraina tysiąca zakrętów. Przemierzając Rwandę z północy na południe i ze wschodu na zachód, już ich nie liczę, ale jeszcze jestem ciekaw, jaka niespodzianka pojawi się za kolejnym.

 

 

W DRODZE

 

Jadąc drogą, można już zobaczyć co nieco, choć niewiele, a z pewnością niewystarczająco. Poruszając się publicznymi środkami lokomocji, zdobywa się niezastąpione doświadczenie. Nie będąc wyizolowanym, można poczuć miejscową, specyficzną atmosferę. Liniowymi autobusami da się dojechać prawie wszędzie. Rwanda to mały skrawek ziemi, niezwykle gęsto zaludniony, a transport jest dobrze zorganizowany. Autobusy na głównych liniach między dużymi miastami odjeżdżają punktualnie, jak w Szwajcarii pociągi na linii Fryburg-Genewa, co pół godziny.
Co widać za kolejnym zakrętem? Po pierwsze, od ubiegłego roku są nowe tablice drogowe. Teraz wiadomo, po jakiej drodze się jedzie, jaki ma numer, dokąd prowadzi i gdzie można z niej zjechać. Do znaków już się przyzwyczaiłem, trudniej jest z nazwami miejscowości, bo ostatnio kompletnie się pozmieniały. Gdy wracam do domu, to już nie do Butare, ale do Huye; gdy jadę spotkać znajomych, to już nie do Ruhengerii, ale do Musandze; gdy planuję odwiedzić więźniów, to już nie w więzieniu Gitarama, ale Muhanga. Nowa ekipa, która przejęła władzę, zmienia w kraju wszystko, by już nic nie kojarzyło się z tym, co było przed 1994 rokiem. Co przed ludobójstwem, to złe, bo zakażone wirusem esprit genocidaire, ducha ludobójstwa. Zmienił się hymn państwowy, flaga, waluta i właśnie nazwy administracyjne miast i regionów.

 

GROBY POD WULKANEM WIRUNGA

Turyści zazwyczaj przyjeżdżają do Rwandy z dwóch powodów – by zobaczyć miejsca ludobójstwa z 1994 roku oraz goryle w górach Wirunga.

WODA NA GAZIE

Jezioro Kivu w miejscowości Kibuye. Jego wody są mocno nasycone metanem i dwutlenkiem węgla. Niedawno Amerykanie rozpoczęli tutaj eksploatację gazu.

W KOLEJCE PO ZDROWIE

Szczepienie dzieci w miejscowości Nyakinama. W Rwandzie ponad 97 procent nowo narodzonych dzieci otrzymuje szczepionkę przeciwko chorobie Heinego-Medina. W ciągu kilkunastu lat liczba zachorowań na polio spadła o 99 procent.


Za następnym zakrętem kolejne podobne budynki, już nie lepianki pod strzechą, ale kryte blachą lub dachówką z podobnymi wszędzie zadaszeniami. To nie tradycyjny styl budownictwa rwandyjskiego, ale narzucony przez rząd, nowy i obowiązkowy styl budowania przy drodze głównej. Odpowiednia odległość, trawnik przed budynkiem z odpowiednimi kwiatami, w odpowiednim kolorze. Na niektórych budynkach zobaczyć można jeszcze napis tora, ze znakiem krzyża w dziwnej formie. To nie domowa kaplica pobożnych chrześcijan, ale budynek do wyburzenia, który nie spełnia rygorystycznych wymogów nowego porządku.
W autobusie króluje jedyny słyszalny głos, ten z radia. Prawie nikt nie rozmawia, chyba że przez komórkę. To obraz dzisiejszej Rwandy, rozwijającej się technologicznie, infrastrukturalnie, jednocześnie zatracającej spontaniczne i ufne relacje. Wydarzenia historyczne, niedawne wojny i ludobójstwo zrobiły swoje. Narzucany administracyjnie proces pojednania dopełnił dzieła.
Jeszcze kilka lat temu, nawet z okien autobusu, można było zobaczyć zebrania czwartkowe – wioskowe sądy gaccaca. W założeniu miały one odnaleźć w lokalnej społeczności i osądzić ludobójców, ale często stawały się idealną okazją do wyrównania sąsiedzkich porachunków, a pod przykrywką oskarżeń o ludobójstwo pozbywano się niewygodnych sąsiadów. Dziś podróżując autobusem, mogę usłyszeć, ile zarabia Messi i kiedy zmieni klub Beckham, ale trudno dowiedzieć się od sąsiada, jak mu się żyje. Ta rezerwa rzuca się w oczy szczególnie tym, którzy podróżowali po innych krajach Afryki. Tu jest inaczej.
Ciekawe rzeczy można zaobserwować również nocą. Coraz trudniej dostrzec z daleka, jeszcze niedawno królujące na ciemnych wzgórzach, anteny transmisyjne sygnału komórkowego. Czerwone światła bezpieczeństwa były prawie jedynymi punktami świecącymi w ciemnej okolicy. Dziś trzeba się wpatrywać, by móc je zobaczyć. Stopniowo oświetlane miejscowości rozbijają nieprzeniknione afrykańskie mroki. Kraj wychodzi z ciemności, dzięki chińskim energooszczędnym żarówkom.

 

 

NIGDY WIĘCEJ

 

Gdy podróżuje się swoim samochodem, warto czasami zatrzymać się. Oczywiście także dla uroczej fotki, bo tu każde miejsce jest fotogeniczne i jedyne w swoim rodzaju, z oryginalną linią zarysowanych wzgórz.
Przy głównych drogach często zauważa się napis urwibutso, czyli memoriał. To miejsca zbiorowych mogił ofiar niedawnego ludobójstwa. Nie można podróżować po Rwandzie i nie zauważyć tych szczególnych budowli, ogrodzonych i bardzo zadbanych przestrzeni. Obowiązkowy coroczny podatek, płacony w kwietniu przez każdego mieszkańca kraju, przeznaczany jest na utrzymanie tych miejsc pamięci i rzeczywiście są one pieczołowicie strzeżone i zadbane. Wszędobylskie napisy przypominają: never again, plus jamais, ntibigasubire narimwe.
Grobowce usytuowane są w różnych miejscach, często historycznie uzasadnionych, gdzie rzeczywiście pochowano setki ciał z okresu kwiecień – lipiec 1994. Czasami są w miejscach widocznych, by kłuły w oczy. Niejednokrotnie jednak zdarzało się, że kości przewożono w miejsca, gdzie ludobójstwa nie było, aby objąć siecią grobów cały kraj. To misja obecnej administracji: budować nową tożsamość, przypominając o ludobójstwie w każdym zakątku kraju, nawet tam, gdzie ofiary nie pochodziły z czasu owych 100 dni.
Może też się zdarzyć, że robiąc zdjęcie na północy kraju, nieświadomie uchwyci się miejsce, o którym tylko mieszkańcy wiedzą, że to grobowiec ukryty w lesie, ale nie mogą tego nikomu powiedzieć. Nie ma tam wybudowanego pałacyku, ogrodzenia obsadzonego pięknymi kwiatami, napisu, nic. Bo to kości politycznie niepoprawne…

 

ŚWIĄTYNIA PAMIĘCI

Wnętrze kaplicy w Ntarama. W kwietniu 1994 roku zginęło tu ponad 5 tysięcy osób z plemienia Tutsi. Napis w języku kinyarwanda głosi: „Jeśli znałbyś naprawdę siebie i mnie – nie zabiłbyś mnie”.

LEPSZE CZASY

Populacja goryli górskich ucierpiała w czasach, gdy padały one częstym łupem kłusowników. Dziś w Rwandzie są pilnie strzeżone. Góry Wirunga to, poza Nieprzeniknionym Lasem Bwindi w Ugandzie, jedyne miejsce na Ziemi, gdzie żyją te zwierzęta.

NYANGE WE MGLE

Symboliczny pomnik przy zburzonym kościele. Również tutaj w 1994 roku miała miejsce masakra.

 

PAPIEŻ I ŚW. FAUSTYNA

 

Jest kilka miejsc przy głównej trasie, które mówią o Polsce. Nie tyle zakurzona polska flaga wywieszona przy siedzibie honorowego konsula, ale przede wszystkim ślady obecności Jana Pawła II. Wielki obraz Rodaka znajduje się na dziedzińcu olbrzymiego sierocińca w Mbare. W tym miejscu we wrześniu 1990 roku, na trzy tygodnie przed wybuchem wojny, odprawił on mszę świętą dla tłumów rwandyjskich katolików. Po ludobójstwie z osobistej inicjatywy Ojca Świętego zbudowano – wokół papieskiego ołtarza – cité de la paix (miasto pokoju), Nazaret. Dziś mieszka tam i wychowuje się kilkaset sierot.
Jednak to nie Jan Paweł II jest najbardziej znanym Polakiem w Rwandzie, a prosta siostra zakonna, św. Faustyna Kowalska. W każdej wiejskiej kaplicy znajduje się kopia obrazu z krakowskich Łagiewnik. W Ruhango, kilkaset metrów od głównej drogi, warto nawiedzić centralne miejsce Kultu Miłosierdzia, gdzie imię Polki odmienia się przez wszystkie przypadki. Jej teksty rozpowszechnione zostały na cały kraj. Jest ona jedynym polskim autorem tłumaczonym i czytanym w języku kinyarwanda. Co pobożniejsi znają jej teksty na pamięć.

 

 

DLA TURYSTÓW I DLA PIELGRZYMÓW

 

Do Rwandy turyści przyjeżdżają z reguły z dwóch powodów. Pierwszym są goryle wysokogórskie, które można podziwiać za 750 dolarów za godzinę, już po 45 minutach marszu od asfaltowej drogi. Drugim jest chęć zobaczenia kraju, gdzie wydarzyło się najkrwawsze ludobójstwo końca XX wieku. Miejsca symbole urwibutso są także łatwo dostępne i w zasięgu, ale wymagają dłuższego postoju i zastanowienia.
Wstrząsające wrażenia niesie zwiedzanie kościołów i szkół symboli. Nie wyróżniają się one ani architekturą, ani wiekowością, ale tym, co wydarzyło się w nich w kwietniu 1994 roku. Świątynie stały się miejscami masakry tysięcy wiernych, którzy szukali w nich schronienia. Kilka z nich, jak Nyamata, Ntarama, Nyange, stało się muzeami, a reszta po rekonsekracji służy wiernym do modlitwy. Jest to temat trudny, z którym jednak warto się zmierzyć, by rzeczywiście dotknąć okropieństwa tego, co na tej ziemi wydarzyło się raptem przed 18 laty. Zatrzymując się dłużej w wiosce, spotka się z pewnością ludzi, którzy opowiedzą ze szczegółami, co stało się w ich kościele. To nie przewodnik wyuczony na pamięć kilku kwestii wprowadzi najlepiej w realia wydarzeń, ale ci prości świadkowie.
Miejscem, które coraz więcej turystów i pielgrzymów zwiedza, jest mała wioska w najbiedniejszym regionie kraju, Kibeho. Przyjeżdżają tam samochodami, motorami, rowerami i przychodzą pieszo ludzie z całego świata. Ostatnio gościłem trójkę Polaków na rowerach, którzy koniecznie chcieli zajechać do tego miejsca. To Maryjne Sanktuarium Objawień Matki Bożej Bolesnej, jedyne na całym kontynencie, gdzie Kościół katolicki uznał objawienia za prawdziwe. Można tu jeszcze spotkać Nathalie – widzącą, świadka tamtejszych wydarzeń z lat 1980.
Od kilku miesięcy do tego miejsca z Gietrzwałdu pielgrzymuje pewien młody mężczyzna. Za kilka lat przywitamy go chlebem i solą, gdy wyłoni się zza ostatniego zakrętu przed sanktuarium.
Resztę miejsc godnych zatrzymania się na dłużej podpowie przewodnik. Ja zaś na koniec doradziłbym turyście przybywającemu do nas w odwiedziny, aby zamiast zestawu lekarstw przeciw malarii i wszystkich „przyrządów antykomarowych”, zabrał dodatkowy zapas aviomarinu. O komary u nas trudno, bo to kraina górzysta i stosunkowo chłodna, ale zakrętów to Pan Bóg nam nie pożałował.