Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-05-01

Artykuł opublikowany w numerze 05.2013 na stronie nr. 82.

Tekst i zdjęcia: Adam Szczepaniak,

Archipelag łagodności


Już widok z samolotu wzbudza zachwyt, kiedy na rozlanym po horyzont Pacyfiku pojawia się mnóstwo zielonych punkcików. To Fidżi, jeden z największych archipelagów Oceanii. Składa się z ponad trzystu wysp, z których zaledwie co trzecia jest zaludniona. Ich mieszkańcy są pogodni, wrażliwi i pełni fantazji.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Na lotnisku w Nadi dla przybyłych gości rozbrzmiewają gitary. Grajkowie z założonymi na szyje girlandami wołają „Bula!” – witajcie. Jest dużo uśmiechu i ogólnej wesołości, które zapowiadają gościnność i życzliwość. Widać luz i brak pośpiechu. Na wystawach sklepików, bogato zaopatrzonych w koszulki, proporce, plakaty, kubki i inne gadżety, króluje wiele znaczące hasło „Fidżi time”.

 

 

RÓŻNE OBLICZA NADI

 

Kręcą się kółka walizek, szumią wózki bagażowe, nie brakuje też przyjezdnych, niosących plecaki z przytroczonymi śpiworami czy namiotami. Środków transportu pozwalających wydostać się z lotniska jest sporo, a najtańszy z nich to zwykły miejski autobus. Z drewnianą podłogą i bez szyb, nie różni się standardem od tych z Azji południowo-wschodniej. Na tle szafirowych zatok oceanu oraz pięknych, górzystych krajobrazów widać szare przedmieścia, pełne starych, odrapanych budynków i ulic bez chodników.
Na jednym z przystanków wsiada kilkuletni chłopiec w zużytym szkolnym mundurku, relikcie brytyjskiej epoki kolonialnej. Wchodzi dumnie, pełen powagi, płaci dolarówkę i wyciąga małą dłoń po resztę. Jest egzotyczny i wzruszający. Uwalnia pasażerów od smętnych refleksji na temat oglądanego miasta. Z autobusowych głośników kiepskiej jakości rozbrzmiewa przebój Lady Gagi – „Poker face”.
Spacer ulicami Nadi również nie pozostawia złudzeń – na Fidżi jest biednie. Dobrze chociaż, że uśmiechy z twarzy tubylców nie schodzą ani na chwilę. Nie milkną też uliczne ożywione rozmowy.
Foldery reklamowe zabrane z lotniska sugerują jazdę do portu i przeprawę na małe wyspy, będące wizytówką Fidżi – pełne białego piasku, cudnej wody, w której rafy koralowe mienią się tysiącami kolorów. Port, znajdujący się na terenie ekskluzywnego ośrodka wypoczynkowego, ukazuje inne oblicze miasta. Elegancki chodnik pod palmami prowadzi pośród przystrzyżonych trawników ku okrągłej marmurowej posadzce. Na niej, wkoło – mnóstwo stoisk oferujących całodniowe rejsy, łowienie ryb, przewozy na zamówienie oraz inne atrakcje. Ceny tak różne, jak otaczająca rzeczywistość.
Jest to jedyny oficjalny port w Nadi. Zakamuflowanych i tańszych miejsc przepraw też nie brakuje, zaś informacje o nich można uzyskać niemal od każdego. Odpływamy szybko.

 

WYSPA GROŹNYCH PSÓW

Tak z niewiadomych przyczyn nazywana jest Mana Island. Chyba że te dwa widoczne na plaży psiaki podrosną...

BAGAŻOWI Z SUVY

Tragarze ze swoimi wehikułami na dworcu autobusowym w Suvie. Jedna z taczek przyozdobiona została dwoma kwiatami frangipani.

Z DUŻEJ CHMURY MAŁY DESZCZ

Jeśli nadchodzące chmury zapowiadają burze i deszcz, można mieć pewność, że na Fidżi nie potrwają długo.

 

RAFY I DZIENNE NIETOPERZE

 

Mana Island, położona jak większość „rajskich wysp Fidżi” na wschodzie archipelagu, uchodzi za najtańszą. Oferuje najróżniejsze zakwaterowania. Miejsca noclegowe, które można tu znaleźć już od 20 dolarów, standardem nie zachwycają, dają jednak możliwość pobytu w wiosce tubylczej i poznania klimatu wyspy.
Dostęp do rafy jest wspaniały. W niektórych miejscach podwodny świat zaczyna się tuż po wejściu do wody, w innych wystarczy przepłynąć 100 metrów, aby znaleźć się pośród magicznych skał. Przyroda zaskakuje na każdym kroku. W okolicznych lasach, rozłożonych na niewielkich pagórkach, można spotkać ogromne nietoperze latające przy świetle dziennym. Zwierzęta zwisają z gałęzi drzew głowami w dół i niekiedy, zirytowane obecnością gapiów, podrywają się do lotu, stanowiąc niezwykłe dopełnienie otaczającego krajobrazu.
Mana jest niewielka, w przeciągu 1,5 godziny można obejść ją dookoła. Przemieszczanie się pomiędzy wyspami też nie stanowi problemu, bo odległości są nieduże. Sąsiadujące ze sobą „krainy” różnią się ukształtowaniem terenu i otaczającym je brzegiem oceanu. Przy niektórych, prawdopodobnie stanowiących kiedyś wierzchołki wulkanów, ocean osiąga nawet kilkadziesiąt metrów głębokości i kryje podwodne cuda.
W pobliżu Many, nad lustrem wody lśni w słońcu złocistym kolorem mały punkt. To miejsce, na którym nie ma absolutnie nic prócz piasku – tam naprawdę można się poczuć jak na bezludnej wyspie.

 

 

FIDŻI TIME

 

Viti Levu to największa z trzech głównych wysp Fidżi. Kolejne to Vanua Levu i Taveuni. Trudno określić, która z nich jest najciekawsza, bo każda ma w sobie coś niepowtarzalnego. Ich cechą wspólną jest to, że nie odsłaniają rajskich wdzięków od razu, w przeciwieństwie do swoich mniejszych „sióstr”.
Na Viti Levu znajdują się największe miasta kraju, ale nie zachęcają one do pozostania na dłużej. Stolica Suva jest obskurna, podobnie jak jej główny port, straszący wrakami statków wystającymi z wody. Promy odpływają i przypływają tu o nieokreślonych porach, a wpatrzeni w rozkład rejsów turyści słyszą od uśmiechniętej obsługi portu wszechobecne – Fidżi time.
Targowiska z tropikalnymi smakołykami, które spotkać można niemalże w każdym większym mieście, i tutaj warte są odwiedzenia. Sprzedawcy nie mają zwyczaju natrętnego handlowania, mają za to wielką chęć porozmawiania o świecie innym niż ten, który znają. Jak wszyscy mieszkańcy Fidżi, emanują pozytywną energią. Równie gadatliwi są tragarze na stołecznym dworcu autobusowym, którzy wożą bagaże podróżnych… taczkami. Żeby złagodzić surowy wygląd swoich wehikułów, wciskają we wszelkie możliwe ich zakamarki piękne kwiaty frangipani.
Bajeczną przygodą jest podróż przez tereny głównych wysp archipelagu – zachwycające, górzyste i nieprawdopodobnie zielone, w zakamarkach których poukrywane są magiczne ścieżki, piękne plaże i malowniczo położone ośrodki. Jednym z nich jest „Volivoli Beach”, usytuowany w północnej części Viti Levu. Prowadzony przez nowozelandzką rodzinę, oferuje za przystępną cenę wysokiej jakości zakwaterowanie, miłą obsługę i wspaniałe jedzenie, na czele z tutejszym przysmakiem – kokondą, rybą marynowaną w soku z cytryny i zalewaną mlekiem kokosowym, z drobno posiekaną marchewką, cebulą i kolendrą. Popołudniowy spacer po okolicznych górach przysparza niezapomnianych wrażeń, a napotykani ludzie zarażają swoją pogodą ducha i serdecznością.

 

 

TANIO, PROSTO I PRZYJEMNIE

 

Vanua Levu, druga co do wielkości i chyba najbardziej dzika z wysp, nie ma dobrych dróg. W pamięci pozostanie przejażdżka busem przez las równikowy. Kierowca opanował kunszt przepraw terenowych do perfekcji i ani przez chwilę nie wątpiliśmy, że dojedziemy na miejsce cali, mimo że niektóre odcinki trasy wyglądały na zupełnie nieprzejezdne. Z ogromną wprawą dowiózł nas wprost do maleńkiego portu pośrodku zupełnej dziczy. Stamtąd małą łódką przedostaliśmy się na wyspę Taveuni. Po drodze obserwowaliśmy mnóstwo latających ryb, które zaskakiwały wszystkich, także tubylców, długością lotów nad wodą.
Biały piasek, piękna przezroczysta woda i rafa zaczynającą się pięć metrów od brzegu! Zupełna pustka dookoła. Palmowy zagajnik, a za nim skromny dom gospodarzy w wiosce Matei. Popołudniowa rozmowa na temat braku wiatraka w pokoju sprowadziła nas na ziemię – na wyspie po prostu nie ma prądu. Po udzieleniu wyjaśnień gospodarz wysłał nas na pocieszenie do ogrodu na mandarynki, wcześniej pokazując jak działa „urządzenie” do zdejmowania ich z wierzchołków drzew. Sam powrócił spokojnie na swoją leżankę. Fidżi time…
Matei nie jest miejscem turystycznym, ale mieszkańcy Taveuni wręcz uwielbiają przyjezdnych. Atrakcji wartych odwiedzenia jest tu sporo, zaczynając od niesamowitych wodospadów, poprzez ciekawe trasy piesze, a kończąc oczywiście na rafach.

 

GOŚCINNE PLAŻE

Najlepsze hotele leżące w bajkowych miejscach są zwykle bardzo drogie. Jednak z dostępu do plaży korzystać można, nawet nie będąc ich gościem.

GDZIE RYBY LATAJĄ

Kiedy ocean jest spokojny, można podziwiać rafy z kajaka, spotykając przy okazji latające ryby.

ZATROSKANI O RAJ

 

Na dworcu autobusowym w Sigatoce (Viti Levu) młody mężczyzna pyta o wrażenia z Fidżi. Cieszy się, kiedy zachwycamy się pięknem tego miejsca i czarującymi ludźmi. Gdy jednak wspominamy o wszechobecnym brudzie i bylejakości życia, jakby przyzwyczajony do tematu winą obarcza… powodzie. Kiedy zaczynamy rozmawiać o nawykach mieszkańców, a nie o ich sytuacji finansowej, w końcu przyznaje rację. Otwartość Fidżyjczyków, ich ciekawość świata oraz znajomość angielskiego są obiecujące. Kompletnie niezrozumiały jest natomiast brak zaangażowania w porządkowanie swojego otoczenia.
Nawet rządząca junta, pod panowaniem której znajduje się obecnie kraj, dość bierna i unikająca większych nacisków na społeczeństwo, niewiele wymaga. Nie dba o stan państwa. Według Fidżyjczyków pucz z 2006 roku, po którym ich członkostwo w ONZ zostało zawieszone, nastąpił ze względu na ochronę ziem archipelagu, za kadencji poprzedniego rządu sprzedawanych na masową skalę. Kupowali je głównie Hindusi, którzy zamieszkują spore obszary wysp. Obecnie tylko niewielki odsetek wyspiarskich terenów da się kupić, większość może podlegać jedynie dzierżawie, na przykład na 99 lat.
Jeżeli wierzyć, że taki był główny cel przeprowadzenia zamachu stanu, to ma się wrażenie, że działania dla dobra obywateli Fidżi na tym właśnie zostały zakończone.

 

 

TRWANIE W BŁOGOSTANIE

 

Z jednej strony otwarci, radośni i zrelaksowani ludzie, nie narzekający nigdy na swój los; otoczeni cudami natury. Z drugiej strony kraj biedny – wioski sklecone z czego popadnie, drogi fatalne, nieład, prymitywna uprawa i handel. I wszystko to w miejscu o tak ogromnym potencjale…
Piękne ośrodki wypoczynkowe i zadbane wysepki są w większości własnością obcokrajowców, mających pieniądze na inwestycje, ale również wiedzę i umiejętności gospodarowania. Bo to przede wszystkim brak fachowego zarządzania tym potencjałem uniemożliwia rozwój kraju. Niski poziom edukacji środowiskowej nie sprzyja też zachowaniu czystości pięknych, dzikich terenów.
Pytania o „jutro” pojawiają się zapewne u większości Fidżyjczyków, ale wydaje się, że nie mają raczej kontekstu egzystencjalnego.
Skąd jesteście? – pyta z zaciekawieniem napotkany Fidżyjczyk.
Z Polski.
– A gdzie to jest?
– Między Niemcami i Rosją
– odpowiadam nauczony doświadczeniem.
– Ach, Europa! – woła zadowolony – też kiedyś tam sobie pojadę.
Kolejne pytanie wskazuje już na dziecięcą naiwność owego spontanicznego zachwytu.
– A daleko od Polski jest Argentyna?
Oprócz skromnie żyjących, lecz wiecznie uśmiechniętych tubylców, dookoła widać też zadowolone, zrelaksowane twarze przyjezdnych. Fidżi utrzymuje w człowieku wysoki poziom spokoju, wyłącza wszelki stres i pośpiech, zanurza w błogości. Pozostający tutaj na dłużej szybko przystosowują się do innych niż europejskie, amerykańskie czy australijskie zwyczajów. Fidżi time chętnie przyjmują za swój i starają się zachować bezpieczną odległość od jakichkolwiek trosk doczesnych.