Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2013-07-01

Artykuł opublikowany w numerze 07.2013 na stronie nr. 20.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kozdraś,

Przez wieś do gwiazd


Niewiele jest miejsc w Europie, gdzie ruch uliczny tworzą nie tylko samochody, ale i stada owiec. Gdzie widać kolorowe ciężarówki pełne uli, parkujące tam, gdzie akurat zakwitły kwiaty. Gdzie o zachodzie chłopi kończą pracę i wracają na wozach do krytych strzechą domów. Gdzie ciężko o miejsce, z którego nie widać gór. A góry ciągną wzrok ku niebu. Może dlatego Rumunia jest też kolebką… lotów kosmicznych.

Dostępny PDF
W wersji PDF artykuł jest wyświetlany dokładnie tak jak został wydrukowany. Czytaj w PDF

 

Tradycyjna opowieść o Rumunii zaczyna się zwykle od legendarnej Transylwanii i krwiopijców czających się w ukrytych na wzgórzach zamkach. Ale dziś nie o tym. Po co nam mity, skoro rumuńska wieś to prawdziwa bajka. Po co o bladych stworach w trumnach, skoro można o bezkresie kosmosu.

 

HEJ, IDĘ W TAN!

Sympatyczna para w drodze na imprezę w jednej z wiosek w regionie Maramures.

SPIESZ SIĘ POWOLI

Typowa scena z rumuńskiej prowincji. Albo stoimy w korku za stadem owiec, albo ciągniemy się na pierwszym biegu za wozem drabiniastym.

OBWOŹNA PASIEKA

Ciężarówka z ulami przewożonymi w kolejne miejsce „wypasu” pszczół.

 

BARDZIEJ ROMANTYCZNIE

 

Położone w północnej części kraju Maramures to wieś jak z cudnego XIX-wiecznego landszafciku, których pełne są tutejsze domostwa. Maramures urzeka niecodzienną… codziennością. Na ulicach mijamy wozy wypchane drewnem na opał. Co rusz trzeba zwalniać, bo pasterze przeganiają środkiem szosy owce i kozy. Uparte zwierzaki wiedzą, że tu rządzą i nie bardzo chcą ustępować drogi. Utknięcie w wełniano-futrzanych korkach jest na porządku dziennym. To nie powód do narzekań. Ślimacze tempo jazdy sprzyja chłonięciu lokalnej atmosfery i idealnie wpasowuje się w panujący klimat totalnego spokoju. Szybka jazda byłaby tu nie na miejscu.
Uczucie oderwania od XXI wieku potęguje fakt, że podążając wiernie za skonfundowaną w tym rejonie nawigacją satelitarną, łatwo wylądować na polnej drodze. Życzę powodzenia tym, którzy wpakują się tu bez napędu na cztery koła. Nam cudem udaje się uniknąć ugrzęźnięcia w gigantycznych kałużach powstałych po jednej z ulew o niemal biblijnej skali. W trakcie dziesięciu dni parę razy dopadają nas opady tak gęste, że najbezpieczniej jest zatrzymać się na poboczu i spokojnie przeczekać potop.

 

 

BARDZIEJ OPTYMISTYCZNIE

 

W Maramures szukamy noclegu i zatrzymujemy się przy pięknym domu ze znakiem „Pensiune”. Od bramki wita nas krzepki, wysoki mężczyzna o aparycji boksera Ivana Drago z czwartej części serii „Rocky”. Na moje pytanie o pokój odpowiada głębokim, flegmatycznym barytonem: – I have rooms. Widząc, że to nie wystarczy, żeby mnie przekonać, dodaje surowo: – Come to me. Mocny, jakby rosyjski akcent i ujadający w tle gigantyczny pies Borys zasiewają we mnie całą gamę niepewności. Przekonuje mnie w końcu ciepłe spojrzenie enigmatycznego mężczyzny (i wyjątkowo korzystna cena, zważywszy na standard w jego pięknym domu).
Jak się później okazuje, Vasile, mimo pozornej oschłości, to nad wyraz sympatyczny mężczyzna, którego pod względem gościnności przebija tylko jego mama – starsza pani, która przez kilka następnych dni faszeruje nas panierowanymi kotletami i domowymi wypiekami. Vasile opowiada, że mieszka z żoną w mieście, a dom, w którym śpimy, postawił dla swojej mamy i jednocześnie jako inwestycję. Na oko budynek ma 200 m2.

 

PALENIE ZABIJA

Nekropolia w Sapancie. Płaskorzeźby przedstawiają przyczyny śmierci spoczywających tu ludzi. Na pierwszym planie: diabeł podkusił zmarłego do picia i palenia, co nie mogło się dobrze skończyć.

PASTELOWA TRANSYLWANIA

Jedna z wielu kolorowych ulic na starówce bajkowo pięknej Sighisoary.

OCZY NA ŚWIAT

Dach z oknami w kształcie przymkniętych oczu charakterystycznych dla Sibiu. Miasto było Europejską Stolicą Kultury w 2007 roku.


Pytamy o zaskakująco dużą liczbę ogromnych domów, które widać wszędzie w Maramures. Ich rozmach zadziwia, ale większość nie jest ukończona. Jak na dłoni widać skutki wejścia do Unii Europejskiej w 2007 roku. Przedsiębiorczy Rumuni od razu wyjechali do pracy za granicę (na przykład do Włoch) i znajdując znośnie płatne posady, zaciągali kredyty pod budowę domów w rodzinnej wsi. Nawet ze skromnych zarobków w Europie Zachodniej łatwo można było kupić ziemię i zacząć budować wielkie rezydencje. Do czasu. Optymizm i rozmach prac stłamsił światowy kryzys ekonomiczny. Stąd tyle domów jest niewykończonych. Place budów czekają na lepsze czasy i powrót optymizmu.
Przejawem rumuńskiego patrzenia na świat przez różowe okulary jest również główna atrakcja turystyczna Maramures – „wesoły” cmentarz w Sapancie. Tutaj lokalny artysta Ioan Stan Patras zapoczątkował w 1935 roku tradycję ozdobnych, bogato malowanych krzyży na groby. Podstawa każdego z krzyży to zdobiona drewniana tabliczka tłumacząca, co dana osoba robiła za życia lub jak zmarła. Na jednym z krzyży utrwalony jest piekarz, na innym kobietę rozjeżdża samochód. Tu pasterz z owcami, a kawałek dalej komunista. Kogoś diabeł podkusił do picia na umór, a gdzie indziej szewc robi buty. Urzędnik coś pisze, a komuś ktoś obciął głowę. Te historie przedstawione w stylu prymitywistycznym przywołują na myśl Nikifora. Scenki normalne i mniej normalne sąsiadują ze sobą z dziwnie zabawnym optymizmem. Prawie każdy krzyż ma kolor symbolizującego nadzieję błękitu. Wydają się mówić: „Jak byś nie żył i jak byś nie umarł, nie ma co się martwić. Wszystko będzie w porządku”.

 

 

BARDZIEJ POZYTYWISTYCZNIE

 

Ale Rumunia to nie tylko romantyczna wieś. Jeśli Maramures to dusza kraju, to miasta takie jak Sibiu czy Sighisoara to mędrca szkiełko i oko. To w nich romantyczne marzenia i optymizm zakiełkowały pozytywistycznymi myślami o rakietach i eksploracji kosmosu.
Historia podboju kosmosu zaczyna się w Sibiu. To śliczne miasto, Europejska Stolica Kultury w 2007 roku, urzeka pastelową architekturą. Otwartość na świat idealnie podkreśla symbol Sibiu – dachy z oknami w kształcie oczu. To miasto zaskakująco europejskie – w sklepie spożywczym bez problemu można porozumieć się po angielsku czy niemiecku, a na lokalnym rynku natknąć się na Holendrów sprzedających kilkanaście rodzajów wybornych miodów. Wejście do Unii pomogło, ale historia międzykulturowości i otwarcia na świat zaczyna się w Sibiu znacznie wcześniej.
W 1551 roku do miasta przybywa urodzony w Wiedniu inżynier i wojskowy – Conrad Haas. Jego zawód, ale i pasja, prowadzi go w kierunku futurystycznych projektów. To on szkicuje koncepcję wielostopniowych rakiet – gdzie największa wynosi w przestrzeń mniejsze. Haasowi, tylko parę dekad młodszemu od Leonarda da Vinci, najprawdopodobniej nie śniło się, że ten pomysł umożliwi paręset lat później podbój kosmosu i wykorzystywany będzie do dziś przy lotach kosmicznych.

 

WESOŁE JEST ŻYCIE STARUSZKA

...na ulicach Sibiu. Tutejsze klimaty mają coś z włoskiego południa.

Śniło się to natomiast urodzonemu w Sibiu Hermannowi Oberthowi. Ten fascynat książek Julisza Verne’a już w wieku 14 lat zaczyna szkicować rysunki zadziwiająco podobne do tych, które 400 lat wcześniej tworzył Haas. Wprawdzie młody Oberth opuszcza rodzinne miasto i wyjeżdża do Niemiec na studia medyczne, ale pasja do wszechświata zrodzona w Sibiu nie opuszcza go. Niestety, początkowo jego pomysły nie znajdują uznania – temat na pracę doktorską o lotach kosmicznych jest odrzucany jako utopijny. Niezrażony brakiem uznania Oberth zaczyna publikować prace naukowe własnym sumptem. Przełomem w jego życiu i eksploracji kosmosu okazuje się pierwszy film science fiction, „Kobieta na księżycu”, wyreżyserowany przez Fritza Langa w 1929 roku, z rakietami zaprojektowanymi przez Obertha. Film i towarzyszące mu akcje marketingowe sprawiły, że zainteresowanie rakietami wystrzeliło w kosmos. Zarówno Oberth, jak i jego asystent, urodzony w Polsce Wernher von Braun, walnie przyczynili się do rozwoju niemieckich rakiet V2, a po wojnie, już w ramach amerykańskiego NASA, do zaprojektowania rakiet i pierwszych lotów kosmicznych. Von Brauna uznaje się za ojca podróży kosmicznych, a ten podkreśla, że największą inspiracją był dla niego jego mentor Hermann Oberth.
W Sighisoarze, położonej parę godzin od Sibiu, odwiedzanej głównie jako miejsce narodzin Włada Palownika – uznawanego za pierwowzór Drakuli – natknąć się można na popiersie Hermanna Obertha. Umiejscowione jest przy głównym podejściu na pocztówkowo piękną starówkę. Kierując kroki w górę, po kocich łbach, nie sposób nie spojrzeć w niebo i nie pomyśleć o wszechświecie bez końca.

 

 

BARDZIEJ, NIŻ MYŚLISZ

 

Rumunia to kraj o dwóch obliczach – wsi bardziej romantycznej i marzeniach bardziej pozytywistycznych, niż można by przypuszczać. Kraj, który na każdym kroku zaskakuje. Niedziwne więc, że to kolebka lotów kosmicznych. Wrodzona skromność Rumunów nie pozwala się tym chwalić. Tutejsze „bardziej” nie krzyczy i nie narzuca się. Rumunia nie sprzedaje swoich wdzięków z dumą, nie puszy się „najwyższym”, „najdłuższym” czy „najstarszym”. Nie świeci neonami. Nie udaje czegoś, czym nie jest. Tutejsze „bardziej” skinieniem dłoni zaprasza do siebie i mówi troszkę dziwacznym, ale i równie ciepłym głosem: Come to me. Urzeka szczerością, spokojem, pięknem, fascynującą historią i przede wszystkim wyjątkową gościnnością. Bezkresną niczym kosmos.