Miesięcznik Poznaj Świat
Numer 2011-01-01

Artykuł opublikowany w numerze 01.2011 na stronie nr. 46.

Tekst i zdjęcia: Grzegorz Bobrowicz,

Imperium Cara Kobalana


Trzęsienia ziemi, dymiące wulkany i tryskające gejzery to atrybuty rosyjskiego końca świata – Kamczatki. Przyroda rządzi się tu sama. Przez tundrę i lasy można wędrować, nie napotykając człowieka. Za to nietrudno spotkać cara tego przyrodniczego raju – wielkiego kamczackiego niedźwiedzia kobalana.

 

Kamczatka wygląda na mapie jak ryba z ogonem zaczepionym o kontynent azjatycki, a głową skierowaną ku Wyspom Kurylskim i Japonii. Od zachodu oblewają ją wody Morza Ochockiego, od wschodu Morza Beringa – części Pacyfiku. Długość półwyspu to imponujące 1200 km, co odpowiada odległości między Warszawą a Moskwą. Na jego rozległym terytorium, większym niż powierzchnia Polski, żyje zaledwie 360 tys. mieszkańców, z tego większość w stolicy – Pietropawłowsku Kamczackim. Sieć dróg jest marna, nie da się tu dojechać z kontynentalnej Rosji – można się dostać jedynie statkiem lub samolotem. Podróżni najczęściej korzystają z tej drugiej opcji, muszą jednak uzbroić się w cierpliwość na minimum dziewięć godzin, bo tyle zajmuje lot z Moskwy. Bilety są trudno dostępne i należy rezerwować je z dużym wyprzedzeniem.
Jako miłośnik dzikiej przyrody jechałem na Kamczatkę specjalnie dla niedźwiedzi. Wiedziałem, że jest tam największe skupisko tych niesamowitych zwierząt w całej Eurazji, szacowane na 10 tys. osobników. Chciałem fotografować niedźwiedzie w kolorach kamczackiej jesieni – jak Andriej Nieczajew we wspaniałej książce Kamczatka. Półwysep niedźwiedzi. Przed podróżą przeczytałem ją pięć razy – i to w oryginale.

 

 

Z lotu ptaka


Po mękach długiej podróży na ten koniec świata siedzę wreszcie w helikopterze i lecę do Doliny Gejzerów – perły kamczackiej przyrody. Widzę ogromne połacie dzikiej przyrody, która wygląda jak nietknięta ręką człowieka! Widoki oszałamiające: stoki gór fantazyjnie rzeźbione przez naturę, kolorowe skały, mozaika lasów i tundry, zarośla kosodrzewiny wspinające się pasami na stoki gór, no i wulkany... Największe wrażenie robi dymiący nieprzerwanie od 1996 r. Wulkan Karymski. Ma kształt regularnego stożka. Pokryty jest gęstym płaszczem wulkanicznych popiołów, a u jego podnóża ciągną się pola zastygłej lawy. Równie poruszający jest widok krateru wulkanu Mały Siemiaczyk z błyszczącym turkusowym jeziorem. Dopiero z tej wysokości widać też meandry kamczackich rzek i ich ujścia do Pacyfiku, którego wybrzeże tworzą czarne od wulkanicznych popiołów plaże i skaliste wyspy.

 

ROSYJSKA BAJKA

Rodzina niedźwiedzi przemierzająca pola termalne w kalderze wulkanu Uzon.

PIĘKNO I GROZA

Dolina Gejzerów nigdy nie zasypia – słupy pary wodnej i bystrza na rzece Gejzernej ożywiają to miejsce o każdej porze.

Równie niesamowitych wrażeń dostarcza widok z krawędzi krateru wulkanu Gorieły, z której można zajrzeć do środka krateru na niezamarzające jezioro kwaśnej wody.

 

Siódmy cud Rosji


Ląduję w sercu Kronockiego Zapowiednika (parku narodowego) – najcenniejszego obszaru chronionego na Kamczatce. Ochroną objęto go już w 1882 r. Duża w tym zasługa naszego rodaka Benedykta Dybowskiego, który badał Kamczatkę podczas swego sześcioletniego pobytu na półwyspie (wcześniej badał Syberię jako zesłaniec, ale na Kamczatkę przyjechał już po uwolnieniu). Ten rezerwat biosfery obejmuje ponad milion hektarów, czyli pięciokrotnie więcej niż powierzchnia wszystkich naszych 23 parków narodowych.
Dolina Gejzerów zaliczana do siedmiu cudów Rosji (obok Bajkału, Pomnika Matki Ojczyzny w Wołgogradzie, pałacu Peterhof w Petersburgu, katedry św. Bazylego w Moskwie, skalnych słupów w Republice Komi i kaukaskiego Elbrusu) – to jeden z pięciu największych na świecie obszarów obfitujących w gejzery. Inne to Yellowstone, chilijski El Tatio, Islandia oraz Wyspa Północna w Nowej Zelandii. Miejsce to zostało odkryte dopiero w 1941 r. przez rosyjską geolog Tatianę Ustinową.
W liczącej 6 km dolinie rzeki Gejzernej jest ponad 20 gejzerów. Jedne wybuchają co kilka minut, inne co kilka godzin. Dookoła kraina o urzekającym pięknie: wyrzucane wysoko w niebo fontanny wrzącej wody i pary wodnej, skalne zbocza o różnych odcieniach czerwieni, żółci czy brązu, usiane gorącymi źródłami i odkładanym przez wody gejzerów minerałem – gejzerytem. Wokół rozbrzmiewają dźwięki niczym z kuźni Hefajstosa.
W czerwcu 2007 r. miała tu miejsce przyrodnicza katastrofa. Lawina błotna przegrodziła rzekę Gejzerną, zalała kilka gejzerów i utworzyła jezioro zaporowe. Rzeka przebiła się jednak przez zwaliska kamieni, poziom wody w jeziorze się obniżył, po czym ustabilizował na niższym poziomie, odsłaniając jeden z zatopionych wcześniej gejzerów.
Drugim celem turystycznym w Kronockim Zapowiedniku jest odległa od Doliny Gejzerów o ok. 16 km kaldera wulkanu Uzon, dokąd można polecieć helikopterem. To właśnie tam, na dnie ogromnej kaldery (o wymiarach 9x12 km), naliczono około tysiąca miejsc związanych z aktywnością wulkaniczną. Wśród nich są tryskające fontannami wody lub bulgocące wrzątkiem gorące źródła, ziejące gazami fumarole, miniaturowe błotne wulkany oraz nowo powstały niewielki gejzer. Niesamowitym widokom towarzyszą syczenia, bulgotania i unoszący się wokół zapach siarkowodoru.
Żeby tu przyjechać jako turysta, trzeba wykupić wycieczkę w biurze podróży, np. Kreczet. Trwa ona sześć godzin i kosztuje około 500 euro. Helikopterem leci się najpierw do Doliny Gejzerów. Tam zwiedza się ją z przewodnikiem po ścieżkach i schodach ułożonych z desek. Następnie leci się do wulkanu Uzon, gdzie ma miejsce druga wycieczka, także po ścieżkach z desek. I z powrotem helikopterem do cywilizacji. Jest to niemal jedyna możliwość zwiedzania Kronockiego Zapowiednika. Nic dziwnego, że w ciągu roku pojawia się tam tylko 3 tys. turystów.

 

Turyści mogą tylko zajrzeć do Doliny Gejzerów na jedyne sześć godzin, płacąc za tę przygodę 500 euro. Pozostanie tam na dłużej wymaga specjalnych zezwoleń.

 

MAŁE JEST PIĘKNE

Bulgocące błotem gorące źródła tworzą ruchome abstrakcyjne minirzeźby, które utrwalić może tylko fotografia.

Miniaturowy dereń szwedzki wielkością niewiele przewyższa porosty. Jesienią jest ozdobą kamczackiej tundry.

NA ZDROWIE

Jesienią głównym pokarmem niedźwiedzi w tundrze są jagody gołubiki, podobne do naszych borówek czarnych. Niedźwiedzie spędzają wiele czasu w miejscach, gdzie znajdują ich pod dostatkiem.

 

Oko w oko z kobalanem


Ja mogłem spędzić tam nieco więcej czasu. Dzięki paroletnim staraniom poprzez przyjaciół moich przyjaciół udało mi się zorganizować niedostępny dla zwykłych odwiedzających dwutygodniowy pobyt w Kronockim Zapowiedniku. Dodatkowe opłaty były warte swej ceny. Mogłem bez przeszkód przemierzać to sanktuarium przyrody, fotografować jego bajeczne krajobrazy oraz – oczywiście – niedźwiedzie. Poruszałem się w towarzystwie uzbrojonego strażnika, zwanego w Rosji inspektorem, którego także trzeba opłacić. Wędrówki samopas nie są możliwe.
Pewnego słonecznego poranka ja i mój opiekun – Siergiej – podeszliśmy na tundrze niedźwiedzicę z młodymi. Zwierzęta objadały się jagodami gołubiki, czyli borówki bagiennej. Idziemy w ich kierunku, a ja je fotografuję w przerwach podchodu. W pewnym momencie zatrzymujemy się na dobre – jest aż za blisko. I właśnie wtedy niedźwiedzica rusza w naszą stronę, a za nią trójka młodych. Może oślepiły ją promienie niskiego porannego słońca i nas nie zauważyła? Kiedy jest zaledwie 15 kroków od nas, Siergiej szeptem mówi, że jest już skrajnie niebezpiecznie, bo samica może dobiec do nas w ciągu dwóch sekund. Odszeptuję zatem: – Co robimy? Wycofujemy się? Uśmiechając się szelmowsko, Siergiej stwierdza: – Nie. Fotografuj! Mam w pamięci opisy śmierci japońskiego fotografa przyrody Michio Hoshino czy rosyjskiego badacza Witalija Nikołajenki, których zabiły kamczackie niedźwiedzie – ufam jednak Siergiejowi. Do najdłuższego obiektywu 500 mm dołączam jeszcze konwerter i robię zwierzakom serie portretów. Po chwili matka rejestruje naszą obecność i odchodzi...

 

POD OPIEKĄ MAMY

Niedźwiedziątko zawsze trzyma się w pobliżu matki. Jest ciekawe wszystkiego, co dzieje się wokół, a przez to ona musi wykazywać się zwielokrotnioną czujnością.

BARWY KAMCZATKI

Meandrująca rzeka Kałygir przeciska się przez gęsty dywan wierzbowych i brzozowych zarośli.

Nisko przy ziemi przemyka pardwa. Gdy spadną śniegi, będzie prawie niewidoczna pośród tundrowego runa.

 

Sukienki na wulkanie


Dwa następne tygodnie spędzam już u... Siergieja. W zamian za noclegi na daczy ofiaruję mu pomoc przy zbieraniu kartoszki, czyli ziemniaków (wielu Rosjan dorabia do niskich pensji uprawą warzyw i owoców na swoje potrzeby). Mam w ten sposób wygodny nocleg z pięknym widokiem na wulkany Koriacki i Awaczyński, zwłaszcza o świcie. Po wykopkach i dalszym rozwoju przyjaźni ląduję w domu Siergieja, skąd robię wypady i poznaję okolicę.
Podczas najdłuższej wycieczki wspiąłem się z przyjaciółmi na wulkan Gorieły – jeden z 29 czynnych wulkanów Kamczatki. U jego podnóża zostawiamy samochód i robimy przerwę na posiłek – jeszcze na czarnej ziemi. Potem, już po śniegu, idziemy kilkaset metrów pod górę. Z pozoru to zwykły trekking, ale nie jestem do niego przygotowany. Obciążony sprzętem fotograficznym ślizgam się na zmrożonym śniegu. Wreszcie osiągam krawędź pierwszego krateru z zamarzniętym jeziorem na dnie przepaści. Idziemy do drugiego krateru. Nagle nadciąga silna mgła, a wiatr zawiewa ślady idących przede mną przewodników. Widoczność spada do kilku metrów. Zastanawiam się, czy nie zawrócić. Ale nie, idę dalej, starając się trawersować stok poniżej krawędzi wulkanu. Mgła w końcu ustępuje, a ja docieram do krawędzi krateru. Mój wysiłek zostaje nagrodzony: na dnie krateru połyskuje turkusowe, spowite oparami jezioro. Sam nie wiem, czy to bajka zwana życiem, czy odwrotnie?
Na szczycie odnajduję moich przewodników. Odpoczywamy, popijając miejscowym zwyczajem zimne jogurty. Po chwili dochodzi do nas kilkuosobowa wycieczka pracowników poczty rosyjskiej. Wyciągają szampana i oblewają udane wejście. To też miejscowa tradycja. Latem dochodzi do tego jeszcze jedna – dziewczyny przebierają się na szczycie w kolorowe sukienki (widziałem to, niestety, tylko na zdjęciach).

 

Zatrzymujemy się, jest aż za blisko. Niedźwiedzica z małymi chyba nas nie widzi i rusza w naszym kierunku.

 

ZIMA ZA PASEM

U progu zimy zające bielaki zaczynają zmieniać futro na zimowe, a ich wygląd coraz bardziej odpowiada nazwie.

Bieleje również górujący nad Zatoką Awaczyńską Wulkan Wiluczyński – za sprawą śnieżnego kożucha, który pozostanie na nim co najmniej do maja.

Duch przewodnik


Parę dni później wybrałem się nad ogromną Zatokę Awaczyńską, o której Rosjanie powiadają, że może pomieścić wszystkie okręty świata. Nad nią leży stolica regionu – Pietropawłowsk Kamczacki. Brzegi zbudowane są ze skał stromo opadających ku zatoce. Pięknie stąd wygląda Wulkan Wiluczyński. W wodzie widać mewy, płatkonogi, kaczki kamieniuszki i foki.
Innym razem pojechałem autobusem na obrzeża miasta i poszedłem w stronę oceanu. Przed sobą zobaczyłem świeże ślady niedźwiedzia. Nie byłem tam sam! Tropem miszki doszedłem do kamienistej plaży, ale zwierzaka nie dostrzegłem. W drodze powrotnej poczułem w zaroślach zapach dużego ssaka, zapewne niedźwiedzia. Po chwili na ścieżce zobaczyłem jego ślady. Szedł tędy przede mną! Tak jakby wyprowadzał mnie z dziczy, nie chcąc być zauważonym. Niesamowite...
Po czterech tygodniach przyszedł czas pożegnań z tym ziemskim rajem. Nie chciałem wyjeżdżać. Kamczatka to magiczne miejsce. Na pewno tam wrócę – chociażby po to, by zobaczyć najwyższy czynny wulkan Eurazji – Kluczewską Sopkę (4750 m n.p.m.), przejść się po jednym z 400 tutejszych lodowców, odwiedzić którąś z kolonii morskich ptaków i oczywiście... żeby tropić kobalana, tym razem polującego na łososie w ciągle jeszcze krystalicznie czystych kamczackich rzekach.