Piętnaście milionów lat temu Afryka i Ameryka Południowa były częścią jednego kontynentu. Brazylia łączyła się z zachodnim wybrzeżem Afryki. To, co widać gołym okiem, patrząc na kształt kontynentów, potwierdzają badania geologiczne i archeologiczne. Miliony lat później splot dziejów i portugalskie statki wiozące niewolników znów połączą te dwa kontynenty – wprawdzie nie geograficznie, ale z pewnością duchowo.
Dostępny PDF
Historia współczesnej Brazylii zaczęła się w XVI wieku. Oficjalnie – 23 kwietnia 1500 roku. To wtedy Pedro Álvares Cabral i jego załoga wylądowali na wybrzeżu, w dzisiejszym stanie Bahia. Na brzegu podjęli ich wodzowie miejscowych plemion. Pierwsze spotkanie tubylców i przybyszów z Nowego Świata przebiegło nad wyraz pokojowo. Minęło ponad trzydzieści lat, zanim Portugalczycy podjęli się kolonizacji, zaczynając od małej osady na bajkowej wyspie Morro de São Paulo.
OCEAN NIESPOKOJNY
Panorama Salvadoru da Bahia, pierwszej stolicy Brazylii.
Stara część Salvadoru.
Nadmorska dzielnica Cidade Baxia.
W 1549 roku założyli miasto Salvador de Bahia. Portugalscy kolonizatorzy docenili wartość surowców takich jak drewno i trzcina cukrowa. Potrzebowali siły roboczej, aby móc budować potęgę Portugalii (i osobiste fortuny). Rosnący popyt na surowce zapoczątkował lukratywny handel niewolnikami z Afryki. Według oficjalnych dokumentów do Brazylii przywieziono ich z Czarnego Lądu blisko 5 milionów. Salvador, jako główny port, stał się stolicą nowej kolonii i centrum handlu niewolnikami. Najstarsza część miasta do tej pory nosi nazwę Pelourinho (pręgierz), od znajdujących się tam niegdyś narzędzi tortur.
Kolosalna skala handlu żywym towarem odcisnęła wyraźne piętno na całej kolonii i później niepodległej Brazylii. Do dziś w kulturze brazylijskiej widoczne są zwyczaje i wierzenia przywiezione przez afrykańskich niewolników. Oczywiście językiem urzędowym jest portugalski, a zdecydowana większość społeczeństwa to katolicy, na głównych ulicach metropolii widać międzynarodowe marki-sieciówki, a w radiu lecą hity Lady Gagi. Ale tym, co sprawia, że Brazylia jest Brazylią, są w istotnym stopniu korzenie afrykańskie.
Pokaz capoeiry...
...i tatuażu.
ZJEDNOCZENI W WALCE
Capoeira, niesamowicie widowiskowe połączenie tańca i sztuk walki, to niezwykle silny element tożsamości Brazylii. Dlatego jej pochodzenie ma wydźwięk polityczny i jest kwestią sporną. Niezaprzeczalnym jednak faktem jest, że to właśnie afrykańscy niewolnicy rozwinęli tę sztukę do perfekcji. Stała się ona podstawą licznych powstań. Jako potencjalne narzędzie rebelii, capoeira została zakazana. Niewolnicy, w chwilach przerwy od katorżniczej pracy w kopalniach i na plantacjach, gromadzili się w lasach, z dala od wzroku panów, i walczyli. Uważa się, że gdy jedna grupa walczyła, inni stali na czatach i dźwiękiem pojedynczej struny dawali znak, że ktoś się zbliża. Dzisiaj ta struna, zwana berimbau, nieodmiennie towarzyszy ćwiczeniom.
Moje pierwsze spotkanie z capoeirą ma miejsce na Morro de São Paulo, gdzie Portugalczycy po raz pierwszy założyli kolonię. Morro to tropikalna wyspa, popularna wśród Brazylijczyków z Salvadoru i okolic. Przyjeżdżają tu, żeby odpocząć od zgiełku miasta. Na rajskich plażach dumnie chwalą się pięknymi sylwetkami wyrzeźbionymi w siłowniach i salach operacyjnych chirurgów plastycznych.
W uroczy, lepko ciepły wieczór jestem na głównym placu miasteczka. Nagle pojawia się grupa dzieciaków w białych strojach. Wbiegają i od razu zaczynają wymachiwać nogami i markować ciosy. Za nimi niespiesznie wchodzą potężnie umięśnieni młodzi mężczyźni. Słychać pierwsze, pojedyncze dźwięki berimbau. Zapada zmierzch. Starszyzna przywołuje dzieciaki, rysuje na bruku okrąg i przypomina, żeby nie przekraczać linii.
Pojedyncze, dotychczas niezsynchronizowane dźwięki strojonych strun zgrywają się i cała grupa zaczyna śpiewać. W okręgu pojawia się coraz więcej widzów. Dwóch zawodników rytualnie podaje sobie ręce i efektowną gwiazdą wkracza do okręgu. Zaczyna się pokaz. Szybko okazuje się, dlaczego lepiej nie przekraczać linii – zwodniczo powolne ruchy płynnie przechodzą w nieprzewidywalne zmiany kierunku i błyskawiczne wymachy nogami. Moment nieuwagi ze strony zawodników czy widowni grozi utratą zębów albo poturbowanymi kostkami – wysokość wykopów jest równie nieprzewidywalna jak kierunek obrotów. Jeden zawodnik ma 25 lat, drugi nie więcej niż siedem.
Przez kolejną godzinę toczą się pojedynki w najróżniejszych kombinacjach: 20-letnie chłopaki przeciwko dzieciakom, najzwinniejszy z młodzieńców kontra nastoletnia dziewczyna, najsilniejszy z mężczyzn przeciwko niemal dwukrotnie starszemu mistrzowi. Każdy pojedynek kończy się uściskiem dłoni. Starsi uczą młodszych ruchów i siły, ducha współzawodnictwa i szacunku dla przeciwnika. Zwieńczeniem pokazu jest wspólny śpiew i taniec – wtedy w okręgu, już znacznie ciaśniejszym, konkurują najlepsi tancerze. Nie ma podziałów na starych i młodych, chłopaków i dziewczyny, białych i czarnych.
Michael Jackson wiecznie żywy.
Zioła używane w ceremonii candomble.
Rytualne palenie fajki.
TALERZ MANIOKU, CZYLI DUCH WSPÓLNOTY
Mimo dominującego katolicyzmu w Brazylii istnieje duża różnorodność religijna. Istotną rolę odgrywają animistyczne wierzenia przywiezione przez niewolników. Najpopularniejsza z tych typowo brazylijskich religii to candomble. Podobnie jak capoeira była zakazana, gdyż kolonizatorzy uważali ją za element budujący wspólną tożsamość. Żeby móc czcić swoją wiarę, niewolnicy zaczęli wprowadzać do ceremonii elementy katolickie – na przykład kult świętego Jerzego, który z czasem stał się symbolem candomble. Salvador, kolebka kultury afrobrazylijskiej, ma ponad tysiąc terreiros, czyli świątyń-domów candomble, a na lokalnych targach z łatwością można znaleźć przedmioty potrzebne przy ceremonii i różnego rodzaju dewocjonalia.
W każdym biurze podróży w Salvadorze czeka oferta wzięcia udziału w ceremonii candomble. Niektórzy uważają, że to show dla turystów, który niewiele ma wspólnego z autentycznym duchem religii. Przekonać się można tylko na własne oczy, więc rezerwuję udział w wieczornym seansie. Po zmierzchu z hostelu odbiera mnie José – czarnoskóry pięćdziesięciolatek. Przekonuje, że sam jest wyznawcą. Z powagą proroka i ferworem fanatyka przedstawia mitologię candomble. Każde zdanie kończy dziwnie przeciągniętym ostatnim wyrazem, co w połączeniu z majaczącymi w ciemności białkami jego szalonych oczu wydaje się krzyczeć „show pod turystów”. W myślach na miejscu widzę chatę z trzciny cukrowej, siwy dym, stare kobiety w tradycyjnych strojach i szalonych kaznodziejów zbierających na tacę.
Kaplica ze zdjęciami chorych, którzy mają być uzdrowieni.
MSZA AFROBRAZYLIJSKA
Wyznawcy religii candomble łączą animistyczne wierzenia afrykańskie z symboliką chrześcijańską.
ZIMNO JAK W CZERWCU
Wyspa Morro de São Paulo w czerwcu jest prawie zupełnie pusta. To brazylijski środek zimy, więc temperatury spadają poniżej plus 30 stopni C.
Rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Terreiro to salka z plastikowymi krzesełkami ogrodowymi i małą sceną. Do ceremonii została prawie godzina, ale połowa siedzeń jest już zajęta. Widownię tworzy kilku turystów, liczne plotkujące babcie i lokalna młodzież. Przez szum głośnych rozmów co chwila przebija śmiech. Przygotowanie do ceremonii niewiele ma w sobie patosu. Paradoksalnie, wydaje się to sugerować, że nie bierzemy udziału w przedstawieniu. Na sali widać sporo symboliki candomble, ale i postaci z Biblii. Jeszcze tylko rytualne osmolenie dymem wejścia i zaczyna się ceremonia. Dużo tu śpiewu i tańca – wszyscy wydają się świetnie bawić.
Robi się nieco poważniej, gdy przewodzący ceremonii, potężny grubas w kowbojskim kapeluszu z cygarem między zębami, wchodzi w tłum i przytula poszczególne osoby, a w ich włosy wdmuchuje dym z cygara. Specjalną uwagę poświęca mężczyźnie równie słusznej wagi, który, jak się dowiaduję od José, przyjechał prosić o błogosławieństwo i pomoc w pozbyciu się chorobliwych kilogramów.
Potem robi się lżej. Kapłani zasiadają w dwóch rzędach i zapraszają ludzi z widowni do rozmowy. Rozmawiają i trą w dłoniach zioła. Po każdej takiej „spowiedzi” wierni odchodzą z uśmiechem. W końcu z zaplecza wchodzą młodzi ludzie i rozdają talerze manioku. Po kilku łyżkach jedzący podają naczynie kolejnej osobie. Dostępuję zaszczytu, bo swój talerz podaje mi główny kapłan. Zachęcany przez mojego darczyńcę zjadam roczną dawkę intensywnie żółtego, zapychającego manioku. Olbrzym bacznie patrzy, jak jem, i z aprobatą kiwa głową, widząc, że talerz jest pusty. Nie zauważa, że jestem na skraju śmierci z przejedzenia.
Seanse candomble mogą ciągnąć się nawet całą noc. My wychodzimy po paru godzinach. Ceremonia i śpiewy trwają nadal. Na ile było to doświadczenie prawdziwego candomble, ciężko powiedzieć, ale wiem z pewnością, że w powietrzu unosił się duch wspólnoty, a ceremonia wyzwalała mnóstwo uczuć.
„Piraci drogowi” na Morro de São Paulo.
Radosna przyszłość Brazylii.
Promenada na rajskiej wyspie.
BLACK IS BEAUTIFUL
Capoeira i candomble to tylko dwa aspekty ilustrujące, jak kultura afrykańska ukształtowała brazylijską. Takich przykładów jest wiele – od samby wykształconej w Rio przez czarnych imigrantów ze stanu Bahia po typowe dania kultywowane w kuchniach zarządzanych przez niewolników.
Mimo iż kultura brazylijska tak mocno przesiąknięta jest kulturą afrykańską, w społeczeństwie nadal wyraźne są podziały rasowe. Brazylia jest w ścisłej czołówce krajów o największym rozdźwięku między bogatymi a biednymi – różnice te zbiegają się z podziałami rasowymi. W Salvadorze biali zarabiają średnio 3,2 razy więcej niż ludność mieszana bądź czarna. To niechlubny rekord wśród brazylijskich miast. W telewizyjnych kanałach w rolach gwiazd występują niemal wyłącznie biali. Inny kolor skóry widać w powszechnych relacjach z policyjnych nalotów na dzielnice biedy, w których reporter na żywo przeprowadza wywiady z postawionymi pod mur młodymi, czarnoskórymi chłopakami z rękoma za głową.
Widoki na zmiany niosą wyniki ostatniego spisu powszechnego. Po raz pierwszy okazało się, że biali są w Brazylii mniejszością. Wynika to z różnych współczynników narodzin wśród poszczególnych grup etnicznych, ale przede wszystkim odzwierciedla to, że ludność mieszana i czarna coraz śmielej przyznaje się w ankietach do swoich korzeni. Dotychczas zaznaczanie, że jest się białym, mimo iż kolor skóry mógł temu zaprzeczać, nie było niczym wyjątkowym.
Duchowe i historyczne więzy Brazylii i Afryki sięgają ponad geograficzną rozłąkę. Wyniki spisu powszechnego pokazują rosnącą akceptację i dumę z tego, kim się jest i skąd się pochodzi – włącznie z dumą z korzeni afrykańskich. Dla przybysza z zewnątrz odkrywanie afrykańskich wpływów to czysta przyjemność – jak idealnie słodko-kwaśna caipirinha na tarasie z widokiem na morze. Niestety, gorzki smak pozostawia świadomość, że wewnętrzne podziały w samej Brazylii wciąż pozostają głębokie. Jak ocean.