Część osób w wagonie bez przerwy biegała. Inni, niczym zahipnotyzowani, patrzyli przez okno w bezruchu. Pośród nich sunął kelner polewający grappę. Tak właśnie przywitał mnie Glacier Express, wymieniany na świecie jednym tchem z Orient Ekspressem czy Blue Train, afrykańskim pięciogwiazdkowym hotelem na kółkach.
Dostępny PDF
Przemierzający Europę pod koniec XIX wieku Orient Express rozwijał zawrotną jak na tamte czasy prędkość 80 km/godz. Dziś, w XXI wieku, nie szybciej po szynach sunie szwajcarski Glacier Express (Ekspres Lodowcowy). Prawie trzystukilometrową trasę pokonuje w niecałe 8 godzin. Nic dziwnego, że uznano go za najwolniejszy pociąg ekspresowy świata. Co nie przeszkadza mu przyciągać tłumów pasażerów.
Na tę podróż czekałam z niecierpliwością, odliczając dni do jej rozpoczęcia. Przed laty oglądałam w telewizji rewelacyjny program „Podróże kolejami szwajcarskimi”. Postanowiłam sprawdzić, ile miał on wspólnego z rzeczywistością.
NA POCZĄTKU BYŁ MATTERHORN
Pociąg z czerwoną lokomotywą i czerwonymi wagonami to jedna z największych atrakcji Szwajcarii. Każdego roku tłumy pasażerów chcą przejechać przez 291 mostów, 91 tuneli i 7 dolin – od Matterhornu do szczytu Piz Bernina, i od Zermatt do St. Moritz. Ekspres Lodowcowy łączy dwa sławne kurorty alpejskie, sunąc pośrodku najbardziej malowniczej, dziewiczej scenerii tych gór.
Podróż rozpoczynam właśnie w Zermatt. Niewielka (5300 mieszkańców) miejscowość, do której zimą ściągają tysiące narciarzy, leży u stóp Matterhornu, jednego z najbardziej niesamowitych szczytów świata. Charakterystyczna sylwetka w kształcie piramidy od setek lat fascynowała ludzi, ale ten samotny gigant, mierzący 4478 m n.p.m., długo nie pozwalał się zdobyć. Pierwsi śmiałkowie na jego szczyt weszli dopiero w 1865 roku. Jest to góra bardzo trudna, wymagająca i jedna z najbardziej zdradliwych na świecie. Jak bardzo, zobaczyć można na położonym za kościołem w Zermatt cmentarzu. Większość z pochowanych tam alpinistów uśmiercił właśnie ten lodowy gigant, który w pogodny dzień doskonale widać z cmentarza.
Mając wciąż przed oczami obraz Matterhornu, wsiadam do ekspresu na niewielkiej stacji w centrum miasteczka. Przede mną ośnieżone szczyty, krystaliczne jeziora i największe alpejskie lodowce, pluskające potoki i szumiące wodospady. Ruszam w drogę, która wywołuje gęsią skórkę.
SŁYNNA SYLWETKA
Matterhorn przyciąga tysiące turystów. Ludzi fascynuje charakterystyczny kształt skalnej piramidy. Jest ona wszechobecna, występuje nawet na słodyczach.
FOTOGENICZNY STARUSZEK
Stuletni Landwasserviadukt jest najczęściej fotografowanym wiaduktem kolejowym na świecie.
ALPY PANORAMICZNE
Przed jazdą trzeba oczywiście zarezerwować miejsce. Jak się jednak zdołałam przekonać, z miejscówki rzadko kto tu korzysta. Wszystkiemu winne są niesamowite widoki. Podróżujący „przerzucają” się to na jedną, to na drugą stronę wagonu. Kiedy przejeżdżamy nad kolejną przepaścią, wydaje się, że pociąg – od ciągłej zmiany miejsc i pokonywania wielu zakrętów – straci w końcu równowagę. Ale nie – co chwila wjeżdża w tunele i spiralne stuletnie wiadukty, odkrywając kolejne dzikie krajobrazy.
Każdy kilometr trasy dostarcza niezapomnianych przeżyć. Nagle jesteśmy wysoko, ponad chmurami, by za jakiś czas zjechać w zieloną dolinę. Dzięki ogromnym panoramicznym szybom nic nie może nam umknąć. Problem miewają tylko osoby robiące zdjęcia, bo okna tutaj się nie otwierają. Trzeba więc sporo się natrudzić, aby wykonać ujęcie bez odbitych w szybie towarzyszy podróży.
Najtrudniej oderwać się od okna w dolinie Albula, gdzie pociąg przejeżdża po Landwasserviadukt – jednym z najczęściej fotografowanych wiaduktów kolejowych na świecie. Ta stuletnia budowla, o długości 136 m i wysokości 65 m, robi wrażenie na wszystkich.
ZĘBY SZWAJCARÓW
Po raz pierwszy Ekspres Lodowcowy przejechał z Zermatt do St. Moritz 25 czerwca 1930 roku. Już wówczas było wygodnie i elegancko. Lokomotywa prowadziła wagony klasy 1, 2 i 3, salonkę i wagon restauracyjny. Jeszcze niedawno atrakcja podróżowania tym wyjątkowym pociągiem dostępna była jednak tylko latem. Od 1982 roku można jeździć nim już przez cały rok, kiedy to otwarty został tunel Furka-Basis. Zimą między Zermatt a St. Moritz pociąg kursuje raz, a latem trzy razy dziennie.
Zbudowanie tej trasy to nie była bułka z masłem. Tylko na odcinku z Zermatt do Visp jej linia obniża się o 950 metrów. Tak ogromna różnica poziomów wymagała od konstruktorów zastosowania aż pięciu odcinków szyn zębatych. Obecnie pojazd wykorzystuje tego typu szyny w najbardziej stromych miejscach całej trasy. Pokonuje dzięki temu różnice wzniesień sięgające 1500 metrów. Można powiedzieć, że takie tory to szwajcarska specjalność. W Europie jest 45 linii kolei zębatych, z czego aż 25 właśnie w Szwajcarii. Zastosowanie takich systemów powoduje, że pociągi nie mogą przemieszczać się z dużą prędkością. Ale jak widać po „najwolniejszym ekspresie na świecie”, w Szwajcarii z tej niedogodności zrobiono atut.
Wagony Ekspresu Lodowcowego są przede wszystkim wygodne i eleganckie. Wszystkie są klimatyzowane. Dzięki panoramicznym oknom ma się wrażenie, że każda mijana góra jest w zasięgu ręki, a z łąki można zrywać kwiaty. Pociągi z takimi oknami pojawiły się na torach w 1993 roku. Specjalnie zaprojektowała je włoska firma, współpracująca m.in. z Ferrari i Lamborghini. Wagony pierwszej klasy mają 36 miejsc, a drugiej 48. Dzięki słuchawkom dostępnym przy każdym siedzeniu podróżni poznają historię mijanych miejsc. Informacja o ciekawych obiektach na trasie jest też wyświetlana na specjalnym panelu.
PIERWSZA CZY DRUGA KLASA?
Wagony w pierwszej klasie mają 36 miejsc, w drugiej jest ich 48. W obu potrzebna jest wcześniejsza rezerwacja.
NA LEWO MOST
Część trasy wpisano na listę UNESCO jako niezwykłe dzieło inżynierii kolejowej.
WIDOKI NA DESER
Trasa urzeka różnorodnością. Obfituje w ośnieżone szczyty, krystaliczne jeziora, alpejskie łąki, lasy i rwące potoki. A górskie powietrze zaostrza apetyt.
PRZEZ GÓRY I HISTORIĘ
Całą podróż podzielić można na etapy różniące się między sobą widokami za oknem i pokonywanymi wysokościami. Pierwszy to odcinek z Zermatt do Brig, położonego w słonecznym Górnym Wallis nad brzegiem Rodanu. Historia Brig jest nierozerwalnie związana z Simplonem, jedną z najpiękniejszych alpejskich przełęczy, która rozpoczyna się tuż za rogatkami miasta. W XIX wieku Napoleon kazał dla celów militarnych wybudować drogę przez Simplon, która była pierwszą utwardzoną drogą w Alpach.
Dalej Glacier Express przesuwa się wzdłuż Rodanu przez Furka Base Tunnel do Andermatt, uroczej doliny otoczonej górami. Na słynnej przełęczy Furka kręcono wiele scen do filmu „Goldfinger” z Jamesem Bondem. Na tym etapie pociąg przekracza Rodan, który od tego momentu będzie towarzyszyć czerwonym wagonikom do końca trasy.
W Betten z pociągu widać kolejkę linową, której wagoniki przewożą turystów z doliny na szczyt, gdzie można podziwiać największy i najpotężniejszy w Alpach lodowiec Aletsch. To zarazem najdłuższy i największy lodowiec Europy. Jego pokrywa sięga 1000 m grubości, a waga – 27 mld ton. Elegancko wije się na długości 23 km obok majestatycznych trzy– i czterotysięczników. Obszar Jungfrau-Aletsch w 2001 roku, jako pierwszy w Alpach, znalazł się na liście światowego dziedzictwa.
Za Betten pociąg ponownie zaczyna się wspinać. W tym miejscu po raz kolejny stosowana jest trzecia szyna zębata. Dzięki niej wagony pociągu, pokonując po drodze liczne zakręty i pętle, wdrapują się na wysokość 2033 m n.p.m. – do Oberalppass, która jest najwyżej położoną stacją na całej trasie.
Po około 5 godzinach podróży przeciskamy się pod potężnymi, stromymi ścianami wąwozu Renu i przejeżdżamy przez słynny Wielki Kanion Szwajcarii.
W Disentis zmieniana jest lokomotywa. Pasażerowie mają chwilę wolnego. Większość z nich wykorzystuje czas na zrobienie zdjęć na tle pociągu, inni podziwiają górujące nad wioską opactwo św. Marcina, założone przez irlandzkiego mnicha Sigisberta na przełomie VII i VIII wieku. W Disentis rozpoczyna się część odcinka Kolei Retyckich, który w 2008 roku wpisano na listę UNESCO jako niezwykłe dzieło inżynierii kolejowej.
Na deser pozostaje widok na słynny wąwóz Landwasser. Pociąg przejeżdża tutaj przez imponujący, stuletni wiadukt o tej samej nazwie.
Po opuszczeniu miasta Chur maszyna sunie wzdłuż wąwozu Renu, by na koniec dotrzeć do sławnego i nadal modnego St. Moritz. Ostatni odcinek uznawany jest przez podróżników za najpiękniejszy z górskich. W mojej pamięci pozostanie cała ta niesamowita wyprawa.